Rozdział 74
- Tej rudej małpy nic nie powstrzyma - stwierdził Matthew, siedząc na fotelu w salonie.
Był piątek, ale dopiero teraz mogliśmy się wszyscy razem spotkać i obgadać sprawę gazety oraz Mahogany Lox.
- Nie można z nią porozmawiać? - zapytał Shawn, który zawsze szukał pokojowych rozwiązań. Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na wariata.
- Musiała to sobie dokładnie obmyślić - oznajmiła Madison - Wymyślić całą historię, by sklejała się w jedną, wspólną całość. Ona dobrze wie, że w szkole nic nie zdziała...
- Dlatego działa w Internecie - dokończyłam, wolno kiwają głową.
- Nigdy się jej nie pozbędziemy - westchnął Cameron, zajadając krakersy.
- Ona jest jak bumerang. Zawsze wraca - mruknął Taylor, a my wybuchnęliśmy śmiechem - Taka prawda.
- Dlatego trzeba jej pokazać, że z nami nie można zadzierać - powiedziałam.
- Nas jest... - zaczął Carter, licząc wszystkich obecnych w pomieszczeniu - Jedenaścioro. A ich tylko trójka. Nie mają szans.
- Ale co możemy zrobić? W szkole już ją wykończyliśmy, a ona mimo to, nie poddała się - rzekła Beer.
- I tutaj jest problem. Ja nie mam pojęcia, co możemy zrobić - westchnęłam - Już ogłosiłam w Internecie, że cała wypowiedź M.L. to kłamstwo i nie mam pojęcia, kto to jest.
- Może powinnaś dodać, że to Mahogany? Wszyscy by się o tym dowiedzieli - stwierdził Nash.
- W takim razie... Ja tak zrobię. A wy, wszyscy... -Spojrzałam znacząco na Dallasa.
- No co? - spytał z pełną buzią.
- Ty też - odpowiedziałam, po czym zwróciłam się do reszty - Zastanówcie się, jak zaleźć jej za skórę. Trzeba wykorzystać jej słabe punkty.
- Ty znasz jej słabe punkty - powiedział do mnie Johnson.
- Nienawidzi matmy, nie umie tańczyć, uwielbia DJ-ować - zaczęłam wyliczać - Hmm... Jest leniwa, bardzo zależy jej na sławie w Internecie... O, i do swoich "czarnych" robót wykorzystuje Olivię oraz Rose.
- Podrzućmy jej narkotyki! - krzyknął uśmiechnięty Taylor, a ja podniosłam brew.
- To jest zbyt... - zaczęłam, szukając w głowie odpowiedniego epitetu.
- Poważne - dokończył Jack, zerkając na mnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- Coś na pewno wymyślimy - powiedział Matthew, wstając - Zbierajmy się, musimy jeszcze jechać do Pedra. Trzeba uzgodnić daty Magcon Tour.
- Właśnie. Spotkamy się później? - zapytał J.
- Tak. Zadzwoń do mnie, to wpadnę - uśmiechnęłam się i pocałowałam chłopaka przelotnie w usta.
Pożegnałam się z chłopakami, odprowadziłam ich do drzwi. Kiedy wróciłam do salonu, Madison oglądała telewizję. Akurat leciało jakieś show.
- Co robimy? - spytała, przełączając kanał.
- Nie wiem - westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy - Nie wierzę, że ta sprawa z Mahogany jeszcze się nie skończyła.
- Ona naprawdę jest jak jakiś cholerny bumerang - stwierdziła Mads, a ja zachichotałam - Taka prawda!
- Głupia, ruda małpa. Trzeba ją wysłać do zoo - zarządziłam, udając poważną.
- Myślisz, że by ją przyjęli? - zapytała ze zwątpieniem.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, podobnie postąpiła Madison. Po chwili usłyszałyśmy trzaskanie drzwiami frontowymi. Zapewne któryś z chłopaków czegoś zapomniał jak zazwyczaj. Popatrzyłam zdziwiona na czarnowłosą. Do salonu wszedł Christopher. Miał zmęczony, a jednocześnie zdenerwowany wyraz twarzy. Ubrany był w pomarańczowy, neonowy, brudny uniform. Poczułam nieprzyjemny zapach śmieci.
- Czego się tak patrzycie? - zapytał wrednym tonem i usiadł na kanapie - Co na obiad?
- To, co sobie zrobisz - warknęłam zirytowana.
- Ja wracam z pracy, z odwyku, z badań na obecność narkotyków, zmęczony, wkurwiony do granic możliwości! - wrzasnął brat - A ty posadzisz swoją dupę na kanapie i plotkujesz z psiapsiółką! A żeby obiad zrobić dla spracowanego brata? Nie!
- Sam sobie nawarzyłeś tego piwa, to sam je wypij. A ja nie jestem twoją służącą! - podniosłam głos i wstałam z kanapy - Chodźmy na zakupy - mruknęłam do przyjaciółki, która szybko przytaknęła.
Wzięłam telefon oraz portfel do kieszeni cienkiej, białej, skórzanej kurtki. Włożyłam buty i opuściłam dom. Tuż za mną podążała Mads. Usiadłam na miejscu kierowcy i oparłam dłonie o kierownicę.
- Zawsze tak jest? - zapytała cicho Beer.
- Odkąd wyszedł z więzienia - mruknęłam - On nie czuje żadnych wyrzutów sumienia. W niedzielę udawał skruchę, ale się nie nabrałam. I teraz jest, jaki jest - dodałam, po czym odpaliłam auto. Wyjechałam z podjazdu. Skierowałam się do galerii handlowej.
- Jack wie? - zadała kolejne pytanie.
- Nie chcę go martwić. Ma teraz dużo na głowie. Koncerty, Magcon, nowa piosenka - odpowiedziałam, wzruszając ramionami, co spotkało się z surowym spojrzeniem czarnowłosej.
- Powinnaś mu powiedzieć - stwierdziła.
- To i tak nic nie da - westchnęłam, a w samochodzie nastała cisza. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Włączyłam na głośnomówiący.
- Hej, Lili! - usłyszałam wesoły głos Liama.
- Cześć, Liam. Co tam? - zapytałam.
- Nic ciekawego, a tam? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Też nic - westchnęłam ze śmiechem.
- Może pójdziemy wieczorem do kina? Mam wolny wieczór, a nie chce mi się siedzieć z małą - powiedział.
- Chętnie. I tak nie miałam żadnych planów - uśmiechnęłam się.
- Świetnie. Wpadnę po ciebie o 8.00 - ucieszył się i rozłączył. Odłożyłam telefon na deskę rozdzielczą.
- Przecież umówiłaś się z Jackiem na wieczór - przypomniała mi niezadowolona Mads, wysiadając z samochodu. Zamknęłam go na klucz i skierowałyśmy się do najbliższego sklepu. Akurat były ogromne wyprzedaże.
- Pewnie i tak będzie siedział do wieczora z chłopakami i ustalał Magcon Tour - stwierdziłam po kilku minutach.
- Nie lubię tego całego Liama - oznajmiła dziewczyna. Przecisnęłyśmy się przez kłócące kobiety i trafiłyśmy na jedno, wielkie pudło z ubraniami. Zaczęłyśmy wszystko dokładnie oglądać.
- Jack też nie - odparłam, wyciągając białego, nowego kozaczka. Zrobiony był ze skóry. Miał długi obcas - Znajdź mi takiego - powiedziałam do Beer, pokazując buta.
- Jasne - rzuciła i "zanurkowała" do pudła. Jakaś dziewczyna dosłownie rzuciła się na mnie i próbowała wyrwać mi kozaczka. Krzyknęłam zaskoczona, kiedy pociągnęła mnie za włosy.
- Oddawaj go! Ja go pierwsza zobaczyłam! - pisnęła cieniutkim głosem.
- Spadaj! - rzuciłam, po czym kopnęłam ją.
Upadła na podłogę i popatrzyła na mnie rozwścieczona. Jaka dziewczyna, również tapeciara podniosła ją, po czym poprowadziła w stronę drugiej strony sklepu.
- Ci ludzie nie są normalni - potrząsnęła głową przyjaciółka, podając mi buta do pary.
- Jakieś małpy. Wyślemy je do zoo razem z Lox - zaśmiałam się - A, wracając do tematu, Jack też nie lubi Liama. I Cameron. I Matt. I Shawn. I Carter. I Taylor. I Nash. I Jack. I Aaron. Nikt go nie lubi, oprócz mnie - dodałam.
- Bo on jest jakiś dziwny - stwierdziła Beer - Nie wiem co, ale coś jest z nim nie tak. Czuję to. Wiesz, że mam szósty zmysł.
- Wiem, wiem. Ale to naprawdę fajny chłopak i sąsiad - oznajmiłam, biorąc do ręki coś czarnego. Po chwili zobaczyłam, że była to kominiarka. Idealna na włamania. Na przykład do jubilera. Christopher również miał kominiarkę podczas włamania. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, oczy poszerzyły się.
- Lili - powiedziała Beer, podchodząc do mnie. Złapała mnie za ramiona. Z rąk wypadła mi kominiarka. Zaczęłam łapać głębsze oddechy. Dziewczyna zaprowadziła mnie do wolnej przymierzalni. Usiadłam na małym krzesełku.
- To... To... - jąkałam się.
- Nic takiego - dokończyła czarnowłosa, po czym przytuliła mnie mocno - Już dobrze - szepnęła.
- No tak, przecież sama widziałaś - mruknęłam.
*************
Jestem! Siedzę w domu, brzuch mnie ciągle boli, ale jest już lepiej :)
Wena mnie opuściła, ten rozdział to masakra :/
~~ Banshee
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro