Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 68

Nie chciało mi się iść na żadną imprezę. Najchętniej leżałabym w łóżku przez całą noc. Szłam tam tylko i wyłącznie ze względu na Jacka, którego nie widziałam od ponad tygodnia. Cholernie za nim tęskniłam. Mówił, że ma dla mnie niespodziankę, która poprawi mi nastrój. Święta spędziłam z Liamem oraz jego rodziną. Było miło. Christopher pojawił się dwa dni potem, jakby nigdy nic się nie stało. Nie rozmawiałam z nim na ten temat. W ogóle z nim nie rozmawiałam. Dla mnie brat nie istniał. A on? Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z faktu, iż święta były. Albo udawał głupiego. Nie interesowało mnie to jednak. 

Podkręciłam włosy lokówką. Może Jack miał rację? Ta impreza powinna poprawić mi nastrój. Wszyscy już wrócili, więc raczej nie cierpiałabym na samotność. Uśmiechnęłam się do lusterka. Poprawiłam usta błyszczykiem. Wstałam i wyprostowałam dłonią moją malinową sukienkę. Wyjęłam z małego, kartonowego pudełka czarne szpilki. Do torebki włożyłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wyszłam z pokoju. Christopher siedział u siebie. Słyszałam głośną muzykę. Pokręciłam głową z westchnieniem. Przez chwilę nawet się zdziwiłam, że jeszcze przebywał w domu. Zapewne wychodził za niedługi czas. Powoli zeszłam po schodach. Wzięłam kluczyki od samochodu, po czym opuściłam dom. Skierowałam się na podjazd. Kątem oka zobaczyłam Liama na schodach. Chodził i fotografował kwiaty.

- Cześć, Liam! - krzyknęłam, by chłopak zwrócił na mnie uwagę - Uważaj, bo się uzależnisz!

- Chyba już to zrobiłem - uśmiechnął się, po czym skierował obiektyw na mnie - Gdzie się wybierasz z takim pięknym wyglądem?

- Na imprezę. Dzisiaj ostatni dzień roku - oznajmiłam - A ty? Masz jakieś plany? Może chcesz pojechać ze mną?

- Chciałbym - westchnął, ciągle mnie fotografując - Ale mamy taką rodzinną tradycję. Zawsze spędzamy rozpoczęcie nowego roku razem. Więc muszę zostać.

- Współczuję - odpowiedziałam i otworzyłam drzwi od samochodu.

- Baw się dobrze! - rzucił Liam i zrobił mi ostatnie zdjęcie.

- Ty też! - zachichotałam, a chłopak spojrzał na mnie spod byka. 

Pomachałam mu na pożegnanie i wjechałam na ulicę. O tej porze były ogromne korki. Każdy jechał do przyjaciół bądź rodziny, by świętować nowy rok. Ja również. Jęknęłam. Już po pierwszym skrzyżowaniu zobaczyłam ogromny korek. Świetnie. I tak byłam spóźniona. Chłopaki nie organizowali dużej imprezy. Tylko dla całego Magconu oraz Madison. I dla mnie oczywiście. Jack opowiadał, że po ostatniej imprezie, którą zorganizowali dla całej szkoły, musieli kupić nowy stół do kuchni, zawieźć kanapę do specjalnego czyszczenie oraz wynająć ekipę sprzątającą, bo sami nie dali rady. Wolałam nie wiedzieć, co się tam wydarzyło owego feralnego dnia. 

W końcu ruszyłam i szybko skręciłam na odpowiednią ulicę. Odetchnęłam z ulgą. Było pusto. Wjechałam na podjazd chłopaków. Obok zobaczyłam już samochód Caniffa oraz Nasha. Włożyłam buty, po czym wyszłam z samochodu. Schowałam kluczyki do torebki i skierowałam się betonowym chodnikiem. Po chwili zapukałam do drzwi. Już słyszałam muzykę, która dobiegała z wewnątrz. Drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam mojego chłopaka. Miał postawione na żelu włosy. W jego oczach błyszczały wesołe iskierki. Ubrany był w koszulę w czarno-białą kratę oraz czarne spodnie.

- Hej, kochanie - przywitał się i porwał mnie w objęcia. Zachichotałam cicho. Zarzuciłam ręce na szyję chłopaka.

- Tęskniłam za tobą - szepnęłam.

- Ja za tobą też. Jak się czujesz? - spytał.

- Z tobą dobrze - uśmiechnęłam się.

- Przepraszam - westchnął.

- Nie masz za co. Spędziłam miły czas z Liamem - oznajmiłam.

- Właśnie za to cię przepraszam - dodał. 

Pocałowałam Johnsona, by przestał gadać. Jęknęłam z zadowoleniem.

- Co z tą niespodzianką? - zapytałam, przerywając pocałunek.

- Na pewno ci się spodoba. Chodź - odparł i złapał mnie za rękę. 

Skierowaliśmy się w stronę salonu. Zobaczyłam wszystkich przyjaciół. Cameron, Nash oraz Taylor wraz z Carterem grali w karty. Gilinsky i Madison siedzieli obok. Całowali się czule. Shawn dopingował chłopaków, a jednocześnie brzdąkał coś na gitarze. Aaron śmiał się i rzucał żelkami w innych. Obok niego siedział znajomy brunet. Jego oczy skierowały się na mnie, a szeroki uśmiech pojawił się na twarzy. Wstał, a ja podbiegłam do niego i przytuliłam mocno.

- Sammy! - pisnęłam szczęśliwa.

- We własnej osobie i na żywo - zaśmiał się.

- Ej! To mój tekst! - oznajmiłam, udając oburzoną.

- Tak, ja też tęskniłem - przytaknął, a ja zachichotałam.

- Dobra! Rozpoczynamy imprezę! - krzyknął ktoś, wchodząc do salonu. 

Spojrzałam na owego chłopaka. W ręce trzymał kubek. Na jego włosach widniała czerwona opaska, które współgrała z kurtką. Skądś go kojarzyłam.

- Lili, poznaj Ruppa. Nagrywaliśmy z nim piosenki - oznajmił Johnson.

- Dillon Rupp - przywitał się chłopak.

- Lili McCourtney - odparłam i pocałowałam chłopaka w policzek.

- J miał rację. Jesteś naprawdę ładna. I rapujesz lepiej od niego - powiedział cicho, a ja wybuchnęłam śmiechem.

- Napijmy się! - krzyknął Caniff - I zacznijmy się bawić!

Jak powiedział Taylor, tak zrobiliśmy. Na powrót włączono muzykę. Zaczęliśmy tańczyć, śpiewać, świetnie się bawić. Za sprawą mojego chłopaka, Wilka oraz całej szalonej ferajny całkowicie zapomniałam o bracie. Ta noc zaliczała się do jednej z najlepszych w moim życiu. Chwilę przed północą wyszliśmy na dwór, by świętować Nowy Rok. Potem zaczęła się ostra, trochę pijana gra w butelkę. Jako jedyna pozostałam trzeźwa, by mieć nad wszystkim i wszystkimi kontrolę. Nie było to jednak łatwe zadanie. Carter przebiegł całą ulicę w staniku Madison. Taylor całował Ruppa. Cameron rzucał w każdego balonami z farbą. Około godziny 2.00 postanowiłam się zbierać.

- Nie idź jeszcze. Zostań ze mną - jęknął Johnson, całując mnie w szyję. Staliśmy na korytarzu, byłam już gotowa do wyjścia, pożegnałam się ze wszystkimi.

- J, zobaczymy się po południu. Muszę już wracać - odparłam, chociaż w głębi duszy nie chciałam jeszcze opuszczać imprezy.

- Pa, misiek. Kocham cię - rzuciłam. 

Cmoknęłam usta blondyna i, nie czekając na jego reakcję, wyszłam. Skierowałam się do samochodu. Zdjęłam buty i odpaliłam auto. O, dziwo drogi były puste. Na chodniku widziałam pijanych ludzi, którzy zapewne wracali do domu. Po kilku minutach zaparkowałam na podjeździe obok mojego domu. Wzięłam szpilki w rękę, po czym opuściłam samochód. Mokra trawa lepiła się do moich stóp, ale mało mnie to interesowało. Otworzyłam drzwi i skierowałam się do salonu. Zmęczona padłam na kanapę. Oczy zamykały mi się. Kiedy udało mi się wstać, wzięłam butelkę wody z kuchni i ruszyłam na górę. Przechodząc obok pokoju brata, zobaczyłam czyjąś postać na łóżku. Zatrzymałam się i weszłam do środka. Christopher pochrapywał sobie. Zdziwiło mnie to. Nie był na żadnej imprezie? Wzruszyłam ramionami. W moim pokoju przebrałam się w piżamę, która składała się z dresów oraz luźnej koszulki Johnsona. Zmyłam makijaż i ruszyłam do łóżka. Nagle usłyszałam natarczywy dzwonek do drzwi? Kogo niosło o tej porze? Zapewne jacyś pijacy pomylili domy. Mimo to wróciłam na dół. Otworzyłam drzwi, za którymi stało dwóch mężczyzn ubranych w mundury. Zdezorientowana podniosłam brew.

- Słucham? - zapytałam zmęczonym głosem.

- Dobry wieczór. Sierżant Max Coloski oraz Alan Waxwell. Czy zastaliśmy Christophera McCourtney?

Zajebiście.

*****

Jutro 1 września. Szybko minęło, nie ma co ;(

~~ Banshee


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro