Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 67

- Cześć, misiek. Co tam? - zapytałam do słuchawki, wychodząc z dużego, ceglanego budynku.

- Hej, skarbie. Właśnie oglądałem teledysk - oznajmił.

- I jak?

- Szczerze mówiąc... - mruknął zamyślony - To... Nawet, nawet.

- Przyznaj, że jest o wiele lepszy od wszystkich waszych razem wziętych - powiedziałam, wchodząc do zatłoczonego autobusu.

- Dobra, masz rację - westchnął, a ja zachichotałam cicho. 

Ludzie w owym środku transportu siedzieli bądź stali z dużą ilością toreb. Na ich twarzy widniało zdenerwowanie, rozbieganie, a także radość. Radość ze spędzenia czasu ze swoją rodziną.

- Jak tam w Omaha? - zapytałam, zmieniając temat.

- Moi rodzice woleliby, żebym przyjechał z tobą - odpowiedział.

- Może następnym razem. Pozdrów ich ode mnie - rzekłam z lekkim uśmiechem.

- A jak jest u ciebie?

- Właśnie jadę autobusem do domu... - zaczęłam.

- Autobusem? - powtórzył chłopak - Czemu Dallas cię nie podwiózł?

- Musiał zostać z Danielem. Caroline i Hunter niedługo przyjadą, muszę jeszcze do nich zadzwonić. Chris rano zrobił zakupy... Zostało tylko gotowanie - oznajmiłam.

- A ja muszę posprzątać w całym domu! - jęknął Johnson.

- O, nie! To jakaś masakra! - pisnęłam z sarkazmem, a kilku pasażerów zerknęło na mnie. Skierowałam się do wyjścia.

- Właśnie - przytaknął - Zazwyczaj chodzimy z Gilinskym, Sammym i Skatem po mieście i nic nie robimy - dodał.

- Misiek, ja już muszę kończyć. Odezwę się wieczorem, ok?

- Ok. Wesołych świąt, kochanie - powiedział chłopak.

- Wesołych świąt - rzuciłam, po czym rozłączyłam się. 

Na schodach mojego domu siedział Liam. Ubrany był w czarne dresy z niskim stanem oraz luźną, białą bokserkę z motywem Alaski. W rękach trzymał niebieskie, nieduże kwiatki, które rosły obok. Rwał ich płatki. Na szyi chłopak przewieszony miał aparat.

- Chcesz ogolić wszystkie moje kwiaty? - spytałam, kierując się w stronę domu.

- Lili, hej. Czekałem na ciebie - powiedział pospiesznie. Wstał i pocałował mnie w policzek.

- Byłam w studiu. Właśnie wydałam piosenkę! - powiedziałam szczęśliwa, po czym przytuliłam chłopaka.

- W takim razie gratuluję. Mam dla ciebie prezent świąteczny. Moja mama przekazała mi ten od ciebie. Bardzo dziękuję, zawsze marzyłem o tym aparacie - uśmiechnął się.

- Wiem, nieraz mi o nim opowiadałeś - zaśmiałam się. Liam podał mi małe pudełeczko. Otworzyłam je z zaciekawieniem i ujrzałam srebrną bransoletkę z zawieszką. Był to mikrofon. Uśmiechnęłam się promiennie.

- Podoba ci się? - spytał chłopak.

- Tak, bardzo. Dziękuję - odpowiedziałam - Może wejdziesz?

- Chciałbym, ale nie mam czasu. Moja mama mnie gania. Żeby się z tobą spotkać, musiałem zeskoczyć z okna - oznajmił.

- Ja też mam mnóstwo roboty - jęknęłam - Nawet nie chce mi się wchodzić do kuchni.

- Właśnie, moja mama prosiła mnie, bym zapytał cię o to. Macie jakieś plany na dzisiaj? Możecie wpaść - powiedział.

- Moja kuzynka przyjeżdża z mężem. Ale wpadniemy jutro - odparłam.

- Świetnie. W takim razie... Miłej roboty - uśmiechnął się.

- Ta... Dzięki i wzajemnie - mruknęłam. 

Liam pocałował mnie w policzek, po czym ruszył w stronę swojego domu. Odgarnęłam nogą wyrwane płatki i otworzyłam drzwi. Zawołałam Christophera, ale w domu panowała cisza. Wyjrzałam przez okno. Jego samochód również zniknął. Brat opuścił dom. Zapewne nie chciało mu się pomagać. Weszłam do kuchni. Na stole leżały zakupy. Włączyłam muzykę mojego chłopaka oraz Shawna. Zaczęłam robić wuzetkę. Uwielbiałam to ciasto tak jak i Caroline. W Internecie wyszukałam kilka dań dla ciężarnych kobiet. Miałam nadzieję, że zasmakują dziewczynie. Wstawiłam ciasto do lodówki, a rybę do piekarnika. Ten wieczór zapowiadał się wspaniale. Już nie mogłam się doczekać. Długi czas nie widziałam mojej kuzynki oraz jej męża. Zaczęłam konsumować resztki bitej śmietany z niebieskiej miski. Nawet nie zorientowałam się, kiedy upłynęły mi dwie godziny. Na zegarze wybiła 6.00. Caroline oraz Hunter powinni już tutaj być. Postanowiłam do nich zadzwonić. Wybrałam numer do dziewczyny. Po kilku sygnałach odezwała się poczta. Mimowolnie wywróciłam oczami. Prędzej mogłam się dodzwonić do prezydenta niż do mojej kuzynki. Zadzwoniłam do Huntera.

- Halo? - Usłyszałam zmęczony głos chłopaka.

- Hej, Hunter. Powinniście już u nas być. Coś się stało? - spytałam, mieszając warzywa z majonezem, by powstała surówka.

- Lili. Cześć. Nie przyjedziemy - oznajmił, a mi mina zrzedła. Rzuciłam łyżkę na blat i wytarłam ręce.

- Co? Ale jak to? Co się stało? - zaczęłam pytać jak najęta.

- Caroline zemdlała i uderzyła głową o kant stołu. Wylądowała w szpitalu... - zaczął mówić.

- O Boże! Wszystko z nią w porządku? - przerwałam przerażona.

- Lekarze mówią, że wszystko jest okej. Dziecku nic się nie stało, Caroline wyjdzie z tego. Na wszelki wypadek zatrzymali ją na obserwacji - dokończył.

- No dobrze. Pozdrów ją ode mnie. Trzymajcie się - odpowiedziałam drżącym głosem.

- Wy też - rzucił, a ja nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Usiadłam na blacie i popatrzyłam na wszystkie dania, które udało mi się zrobić do tej pory. Nie było ich dużo, ale kilka najważniejszych. I to wszystko poszło na nic. Wiedziałam, że spędzanie świąt sam na sam z Christopherem mogłyby się skończyć źle. Głośno wypuściłam powietrze z płuc, a w tej samej chwili dostałam wiadomość. Zerknęłam na wyświetlacz. Mój chłopak.

Wesołych świąt, mój skarbie :*

Tak. Na pewno wesołe. Chociaż... Może nie będzie tak źle z moim bratem? Zdecydowałam się być dobrej myśli. Tylko gdzie do cholery podziewał się mój brat? Powinien już być. I nagle dostałam kolejną wiadomość. Od niego, jakżeby inaczej?

Będe za jakieeeees dniii jest gruba impra

Miałam ochotę rzucić telefonem. Powstrzymała mnie jedynie świadomość, że dostałam go od mojego ukochanego, który właśnie przebywał tysiące kilometrów stąd. Kiedy go potrzebowałam w tak ważnej chwili. Łzy pociekły po moich policzkach. Załkałam cicho. Zostałam sama. Znowu mnie wystawił. Brat znowu mnie wystawił! Schowałam twarz w dłonie. Nie chciałam być sama w tym dniu. Po prostu nie chciałam. Podniosłam się z zimnej podłogi. Za oknem zobaczyłam sąsiedni dom. Zerknęłam na swoje ubranie. Szare, brudne w cieście dresy oraz lekko poplamiona koszulka. Wytarłam łzy wierzchem dłoni i pobiegłam do swojego pokoju. Zmyłam resztki mąki z rąk i wyczyściłam paznokcie. W garderobie założyłam szarą spódniczkę oraz koszulę w różowo-czarną kratę. Włosy szybko związałam w koka na czubku głowy. Z kuchni wzięłam miskę z surówką. Wyszłam z domu. Przeszłam przez trawnik i już po chwili stałam przed drzwiami moich sąsiadów. Zapukałam cicho. Otworzył mi Liam. Spojrzał na mnie zdziwiony. Ubrany był w elegancką koszulę i czarne jeansy.

- Lili? Co ty tu... - zaczął. Przytuliłam się do niego z całej siły, jednocześnie odstawiając miskę na małą szafkę.

- O nic nie pytaj, proszę. Dziękuję, że jesteś - szepnęłam.

******

Ym... No. Jakieś komentarze na temat tego?

~~ Banshee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro