Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 58

Skończyłam śpiewać. Zdjęłam słuchawki i odłożyłam je na miejsce. Wyszłam z kabiny. Od razu usłyszałam brawa Camerona oraz Daniela.

- To było świetne! - oznajmił młodszy z nich.

- Serio? Nie jestem przekonana - stwierdziłam, po czym usiadłam Dallasowi na kolanach.

- Ty naprawdę umiesz rapować - zaśmiał się.

- Mówicie tak, żeby mnie pocieszyć - powiedziałam.

- A moim zdaniem, chłopaki mają rację. - Usłyszeliśmy nagle. 

Przy drzwiach stał młody mężczyzna w garniturze. Miał czarne włosy oraz lekki zarost. Oparł się o framugę drzwi i patrzył na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Cześć, Ash - rzucili chłopaki chórkiem.

- Cześć. Ashton Moon. Producent muzyczny - dodał i podał mi rękę. Uścisnęłam ją.

- Lili McCourtney - uśmiechnęłam się.

- Ash, co myślisz o naszej nowej raperce? -zapytał Cam.

- Cóż... - zamyślił się Ashton - Lili, jesteś świetna. Każdy może rapować, ale nie każdy potrafi - oznajmił po chwili - Masz w sobie ten potencjał, trzeba go tylko trochę rozwinąć. A tutaj ci pomożemy.

- Mówiłem ci - mruknął Dallas, a ja parsknęłam śmiechem.

- Musiałbym uzgodnić to z innymi, ale wydaje mi się, że mogłabyś podpisać umowę - oznajmił, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.

- Serio? - spytał z niedowierzaniem Daniel.

- Biorę nagranie i w wolnej chwili porozmawiam z szefem - powiedział. Wziął mały przedmiot i wyszedł.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - pisnęłam i przytuliłam się z całej siły do Dallasa.

- Nie masz za co - zaśmiał się chłopak.

- To ty mnie tu zabrałeś - odparłam szczęśliwa.

- Trzeba to jakoś uczcić - oznajmił Daniel.

- Masz jakiś pomysł? - zapytał Cameron.

- Ja mam zawsze jakieś pomysły - odpowiedział Skye z błyskiem w oku.

*******

- To był świetny pomysł! - krzyknęłam do Daniela. 

Chłopak wymyślił pójście na koncert Jacoba Sartoriusa, jego kolegi. Bawiłam się świetnie do rytmu jego piosenek oraz coverów.

- Mówiłem, że ja zawsze mam dobre pomysły! - odparł głośno.

- Może zerwiemy się stąd i skoczymy na kebaba? Jestem głodny - jęknął Dallas, a my wybuchnęliśmy śmiechem.

- Chętnie, ale muszę jeszcze pogadać z Jacobem - oznajmił Skye.

- To do zobaczenia w studiu - rzucił Cam i pociągnął mnie w stronę wyjścia.

- Ej! Czekaj! Jeszcze się nie skończyło! - krzyknęłam zdezorientowana, a w tym samym czasie piosenka ucichła, a Sartorius zaczął coś mówić.

- Jacob teraz będzie przez pół godziny opowiadał, jakie ma szczęście w życiu i będzie dziękował swoim fanom. Możemy to sobie darować - stwierdził chłopak, a ja westchnęłam i powlokłam się za nim. Minęliśmy mnóstwo fanek i wyszliśmy.

- Gdzie ci się tak śpieszy? - zapytałam podejrzliwie, kiedy moje nogi stanęły na szarym chodniku.

- Jestem głodny, to po pierwsze, a po drugie... Umówiłem się z Aaronem na maraton horrorów. Chcesz do nas dołączyć? - odparł, patrząc na mnie wyczekująco.

- A kto tam będzie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, starając się o niewinny i obojętny ton.

- Nie martw się, tylko my - oznajmił, a ja poczułam ulgę.

- Z wielką przyjemnością - powiedziałam.

- W takim razie chodźmy na kebaba, a potem do Carpentera. A tak przy okazji... Czemu nie chcesz pogodzić się z Johnsonem? - spytał poważnym tonem.

- To nie tak, że nie chcę... - westchnęłam, układając sobie w głowie słowa - Chodzi o to, że... Wiesz... On mnie zranił, okłamał, wystawił do wiatru. Ja... Chcę się z nim pogodzić...

- Więc w czym jest problem? - przerwał mi. Stanął przed małą budką i zamówił dwa kebaby. W ciszy stałam obok. Zastanawiałam się, jak wyjaśnić to chłopakowi. Podał mi fast fooda i ruszyliśmy w dalszą drogę. - Więc... W czym jest problem? - powtórzył. 

- Chcę się z nim pogodzić, ale... Jednocześnie nie chcę pokazywać, że jestem uległa. Że... Jestem łatwa. Jedno słowo i wracam. Chcę, żeby Jack się trochę wysilił. Pokazał, że mu zależy - oznajmiłam - Rozumiesz?

- Nie do końca - przyznał, a ja westchnęłam. Wzięłam kolejny kęs jedzenia.

- Bo nie jesteś dziewczyną - zachichotałam. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wszystko tłumaczyć od początku, by mały mózg chłopaka załapał wreszcie, o co chodzi.

*****

- Po jaką cholerę ja się zgadzałam na ten cholerny maraton tych cholernych horrorów? - pisnęłam, przytulając się do poduszki. Ja, Aaron, Cameron oraz Carter, który postanowił do nas dołączyć, siedzieliśmy w domu Carpentera i oglądaliśmy straszne horrory.

- Nie jest tak źle - stwierdził Carter, a w tym samym momencie na ekranie wszystkie garnki wyleciały z kuchni. Ja i Reynolds zaczęliśmy piszczeć. Schowałam twarz w ramieniu Dallasa.

- Serio?! - fuknęłam po chwili.

- Dobra, ja się boję - oznajmił czarnowłosy.

- Aaron, gdzieś ty znalazł takie straszne filmy? - spytał Cameron.

- Nie-e wie-em - wyjąkał chłopak.

- Dzisiaj nocuję u ciebie - stwierdził Dallas.

- Chyba oszalałeś - prychnęłam - Musisz mnie odwieźć do domu.

- Przecież przyszliśmy na piechotę  - przypomniał mi chłopak.

- Cholera... - mruknęłam.

- Ja cię odwiozę - zaoferował się cienkim głosem Carter.

- Jeśli nie padniesz na zawał - zaśmiał się Carpenter. 

Nagle usłyszeliśmy głośne oraz natarczywe pukanie. Zaczęłam piszczeć i przytuliłam się do Cartera. Osłupieliśmy.

- Co to było? - zapytałam cicho, rozglądając się po ciemnym salonie.

- Ten demon z horroru - oznajmił Dallas. Pukanie nie ustawało, a my siedzieliśmy jak na szpilkach.

- To drzwi! - krzyknął nagle Aaron i pobiegł otworzyć. Parsknęłam śmiechem.

- Nigdy więcej horrorów - oznajmiłam - A tym bardziej z wami.

- Siema, Jack! - krzyknął Carpenter trochę przy głośno. Spojrzeliśmy na siebie.

- On nie może cię tu zobaczyć, zrobi aferę - powiedzieli chłopcy chórkiem.

- Jasne, wejdź - rzucił Aaron. Szybko wstałam i przeskoczyłam przez kanapę. W efekcie tego wywaliłam się na miękki dywan. Dallas zaczął się śmiać.

- Cześć, chłopaki! - Usłyszałam znajomy głos. Przycisnęłam się do kanapy i nasłuchiwałam.

- Siema, Johnson. Co cię do nas sprowadza? - spytał Carter. Usłyszałam, jak przybijali sobie dłonie na powitanie.

- Chyba nie horrory. Nigdy nie byłeś ich fanem - stwierdził Aaron.

- Jestem zdesperowany - oznajmił Jack.

- Chodzi o Lili, prawda? - zgadł Cam.

 - Tak - przytaknął - Już nie wiem, co mam robić. Wysłałem jej kwiaty, podrzucam jej do szafki różne listy miłosne, wiersze z przeprosinami, a ona ciągle zgrywa niedostępną. Nie rozumiem tego.

- Stary, nigdy nie zrozumiesz kobiet - zaśmiał się Reynolds.

- Co ja mam jeszcze zrobić? Już nie mam żadnego pomysłu - westchnął blondyn.

- Ja nigdy nie byłem dobry w te klocki, jeśli chodzi o dziewczyny - powiedział Aaron.

- Wiesz... - zaczął Cameron - Dziewczyny nie chcą pokazywać, że są uległe. Musisz się jeszcze trochę wysilić, pomyśleć - powtórzył moje słowa, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie - Nie wiem... Wymyśl jakąś niespodziankę, napisz dla niej piosenkę... Moim skromnym zdaniem niedługo do siebie wrócicie.

- Gadałeś z nią? - spytał z nadzieją Jack.

- Stary, ja z nią gadam cały czas - żachnął się Cam - Ona... Stara się unikać tego tematu, ale... Powoli, małymi kroczkami, a ją zdobędziesz.

- Cam, od kiedy ty wiesz tyle o dziewczynach? Czy my o czymś nie wiemy? - zapytał ze śmiechem Carpenter.

- Stary, jeszcze raz przepraszam, że cię osądzałem - oznajmił Johnson.

- Spoko. Praktycznie wszyscy uwierzyli w te plotki w gazety, ale mnie i Lili łączy tylko przyjaźń. I kariera. I wspólni znajomi. I miłość do horrorów... - zaczął wyliczać.

- Dzięki za pomoc - rzekł Jack - Dzięki, że jesteście po mojej stronie. No, nie licząc Camerona...

- Ktoś musi pocieszać Lili - zaśmiał się Dallas. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Przeklęłam w myślach i wyciągnęłam go z kieszeni.

- Co to? - spytał zdezorientowany blondyn. Kątem oka widziałam, jak wstawał z kanapy.

- Mój telefon. Nic takiego - odpowiedział szybko Aaron. Po kilku sekundach poczułam uderzenie w głowę. Chłopak walnął we mnie pilotem. Odrzuciłam połączenie od Shawna.

- Masz ustawioną moją piosenkę?

- Fajna jest - stwierdził chłopak - Odprowadzę cię do drzwi - dodał i wstał. Popchnął lekko Jacka w stronę wyjścia.

- Dzięki, jeszcze raz. Że ze mną trzymacie. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym zobaczył was tutaj z nią - zaśmiał się blondyn. W pomieszczeniu zaistniała niezręczna cisza.

- Taa... Oto przykład, co zazdrość robi z człowieka - mruknął Carter, śmiejąc się sztucznie. W końcu Jack opuścił dom. Aaron oparł się o drzwi i odetchnął z ulgą, a ja podniosłam się z podłogi.

- Nigdy więcej - oznajmiłam, a oni szybko przytaknęli - A tak z innej beczki. Kto do cholery rzucił we mnie pilotem?!


*******

Na kolację zjadłam pizzę! To było już kilka godzin temu, ale spotkałam się z przyjaciółkami ( raz na rok trzeba), więc jest teraz. Tyle słów (1446, a to dużo, bo tyle zjadłam xd)

~~Zmierzchu :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro