Rozdział 55
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę sama? Nie popadniesz w depresję? - zapytał dla upewnienia Christopher.
Spojrzałam na niego podirytowana. Stał obok kanapy. W ręce trzymał dużą torbę sportową.
- Chris, jeszcze się nie załamałam po zerwaniu i nie zamierzam. Dam radę, nie jestem małą dziewczynką - mruknęłam - Poza tym... Zamierzam się uczyć.
- Jeśli chcesz, mogę przemówić do rozsądku twojemu byłemu - oznajmił, zaciskając pięści, a ja zachichotałam.
- Daj mu spokój i jedź już, bo się spóźnisz - odparłam. Chris pocałował mnie w czoło i skierował się do wyjścia.
- Trzymaj się, siostra - powiedział.
- Ty też. Pamiętaj załatwić tę sprawę! - krzyknęłam na odchodne.
Ułożyłam się wygodniej na kanapie i zaczęłam oglądać mój ulubiony serial. Zostałam sama. Chris pojechał na wesele do Sandy. To była tylko przykrywka. Tak naprawdę chciał wyjaśnić to całe zamieszanie. Ja przez ten czas zamierzałam się zrelaksować. Po chwili jednak zrzuciłam koc na podłogę i poszłam do mojej łazienki. Otworzyłam niedużą szafkę, w której znalazłam peeling do twarzy. Wmasowałam go w twarz i wróciłam przed telewizor. Teraz mogłam się wyluzować. Odetchnęłam głęboko. W ostatnim czasie byłam bardzo zestresowana. Nieistniejąca ciąża, Jack, Mahogany... To za dużo, nawet jak na mnie. Chciałam te wszystkie sprawy doprowadzić do końca. Niedługo miał nastąpić koniec Lox. Opracowałam dla niej bombę. Cameron mnie poparł, Madison też. Reszta chłopaków... Nie była przekonana. Mimo wszystko udało mi się przekabacić ich na swoją stronę. Skontaktowałam się z właścicielem schroniska dla najróżniejszych zwierząt w Los Angeles. Były tam psy, koty, papugi, konie, jaszczurki pod ochroną. Kiedyś Chris musiał tam pracować, taką dostał karę od rodziców. Sprzątał im klatki, czesał... Nienawidził tej roboty. A Mahogany była zdesperowana i zdeterminowana, by poprawić swój wizerunek w Internecie, który oszpeciła Beer. Pomoc w schronisku byłaby dla niej świetna. Ruda, to znaczy niebieskowłosa zgodziła się przychodzić tam. Jej pierwsza zmiana miała nastąpić dzisiaj po południu. Powiedziałam, że będzie wyprowadzała pieski, bawiła się z nimi... Kiedy rozmawiałam z Willem, właścicielem, poprosiłam, żeby Lox zajmowała się czymś innym. Zgodził się od razu, gdyż były mu potrzebne takie osoby. Obiecał też zrobić zdjęcia. Już nie mogłam się doczekać. Christopher miał zająć się ciotką. Przekonać ją, że coś jej się pomyliło z tą ciążą. A Jack? Z nim była trudniejsza sprawa. Wczoraj pojawił się w szkole. Próbował ze mną porozmawiać, ale odmówiłam. Potem już nie nalegał. Zastanawiałam się, czy dał sobie spokój. Byłam pewna, że to jeszcze nie koniec. Jack Edward Johnson nigdy się nie poddawał tak szybko. Moja złość na niego już przeszła, przynajmniej częściowo. Chciałam jednak, żeby się postarał. Pokazał, że mu na mnie zależy. Moje zamyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Jęknęłam. Kogo niosło o tej porze?! Skierowałam się do drzwi, po czym je otworzyłam. Ujrzałam Camerona. Miał włosy ułożone w nieładzie, co u niego nie było nowością. Ubrany był w dziurawe jeansy oraz czarny T-shirt.
- Co ci się stało?! - krzyknął przerażony, zanim zdążyłam się przywitać.
- Taa, ciebie też miło widzieć - odpowiedziałam, patrząc zirytowana na chłopaka.
- Co ty masz na twarzy? - zapytał i wszedł do środka.
- To się nazywa maseczka - oznajmiłam powoli, by Dallas zrozumiał moje słowa - Wiesz... Dzięki niej moja twarz jest ładna - dodałam, uśmiechając się złośliwie.
- Przecież wiem! - Wywrócił oczami.
- Nie wątpię - uśmiechnęłam się sarkastycznie.
- Nieistotne. Jesteś gotowa na niespodziankę? - zapytał, zacierając ręce podekscytowany.
- Chyba oszalałeś - prychnęłam - W takim stroju?! Z takim wyglądem?!
- Nie wyglądasz źle - stwierdził Dallas, patrząc na mnie.
- Cam, jest 9.00 rano. Ja nawet zębów nie myłam - powiedziałam - Daj mi... Trzydzieści minut - zarządziłam.
- Niech będzie - przytaknął - Masz coś do jedzenia? Nie zdążyłem zjeść śniadania.
- W lodówce powinny być resztki ciasta - rzuciłam pospiesznie, po czym weszłam do mojego pokoju.
Skierowałam się do łazienki. Szybko umyłam zęby, a następnie twarz. W garderobie założyłam czarne rurki oraz białą koszulkę z napisami. Włożyłam granatową bluzę rozsuwaną, a włosy związałam w koka. Pomalowałam lekko oczy i zeszłam na dół. Ujrzałam tam Camerona, który oglądał jakąś bajkę w telewizji i jadł posiłek.
- Jestem gotowa - oznajmiłam, po czy usiadłam obok Dallasa.
- Brawo. Minęło dwadzieścia dziewięć minut - powiedział z uznaniem.
- Ma się ten talent - zaśmiałam się. Założyłam szare botki, wypędziłam z domu chłopaka i zamknęłam drzwi.
- Jak się czujesz? - zapytał nagle chłopak. Wiedziałam, o co mu chodziło.
- Boli - westchnęłam - Ale takie życie. Dobrze, że mam ciebie - dodałam z uśmiechem - A tak w ogóle to gdzie my idziemy? - zadałam pytanie zdezorientowana po kilku minutach.
- Do mojego studia muzycznego - uśmiechnął się, a ja zmarszczyłam brwi.
- Czy to daleko? - spytałam ponownie.
- Ze dwa kilometry będą - odpowiedział.
- Czemu nie mogliśmy jechać twoim samochodem albo metrem?
- Spacer dobrze ci zrobi - powiedział.
- Ale nie moim nogom w tych butach - jęknęłam. Cameron parsknął śmiechem. Kucnął przede mną.
- Poświęcę się dla ciebie - oznajmił, a ja zachichotałam. Wdrapałam się chłopakowi na plecy, a on wstał i szedł dalej.
- Dzisiaj Mah ma swój pierwszy dzień w pracy - powiedziałam z uśmiechem.
- Trzymam za nią kciuki.
- Ja też - przytaknęłam i wybuchnęłam śmiechem.
Szliśmy, a raczej Cameron szedł nie długo. Po kilkunastu minutach, które spędziliśmy w śmiechu, stanęliśmy przed dużym budynkiem. Zrobiony był z czerwonych cegieł. Mierzył kilkadziesiąt metrów.
- Koniec wycieczki - oznajmił, a ja stanęłam na szarym chodniku - To tutaj pracuję.
- Wow - wykrztusiłam.
- Poczekaj, aż wejdziesz do środka - odparł i wziął mnie za rękę.
Weszliśmy do środka. Szliśmy długim korytarzem. Ściany były jasnożółtego koloru. Widziałam wiele obrazów związanych z muzyką. W końcu Dallas otworzył przede mną brązowe drzwi. W środku ujrzałam młodego chłopaka. Miał czarne, ułożone włosy oraz ciemnej barwy oczy. Siedział pochylony nad sprzętem. Dalej znajdowało się studio nagraniowe.
- Hej, Cam - przywitał się chłopak, po czym odwrócił się w naszym stronę - O, hej.
- Hej. Jestem Lili McCourtney - powiedziałam z serdecznym uśmiechem.
- Daniel Skye - odparł.
- Jak wiesz, Daniel... Lili zerwała z Johnsonem i potrzebuje rozrywki, bo inaczej załamie się psychicznie - oznajmił Cameron.
- Co? Ja sobie świetnie radzę - prychnęłam, a Daniel wybuchnął śmiechem.
- Wymyśliłem, że nagramy piosenkę we trójkę - powiedział Cam, zmieniając temat.
- Ale ja nie umiem śpiewać - zaprzeczyłam od razu.
- Słyszałem! - Wywrócił oczami chłopak, po czym podał mi kartkę papieru. Zapoznałam się z tekstem piosenki, moja zwrotka zaznaczona była na błękitno. Opowiadała o niespełnionej miłości. Nie dziwiło mnie to.
- Lili, umiesz rapować? - zapytał Skye, a ja popatrzyłam na niego jak na wariata.
- Nigdy nie próbowałam - odparłam - Ale może być zabawa...
*******************
Hejo! Mój vine zdobywa sławę! (Żartuję, to tylko głupie marzenia :( )
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro