Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

- Denerwuję się - oznajmiłam kolejny raz tego dnia.

- Niepotrzebnie. Już ci dzisiaj mówiłam kilkadziesiąt razy, że rodzice Johnsona są bardzo mili - zachichotała Madison, a ja spojrzałam na nią morderczym wzrokiem.

- A jeśli mnie nie polubią? - zapytałam zdenerwowana.

- Polubią, polubią. Lili, czemu ty się tak denerwujesz?

- A ty się nie denerwowałaś, kiedy miałaś poznać rodziców Gilinskiego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Może troszeczkę - przyznała - Ale mnie lubią. Poza tym... To nie jest takie ważne. Najważniejsze jest to, że Johnson cię kocha - dodała.

- Obyś miała rację - westchnęłam.

- Jeśli chcesz... Możemy walnąć kieliszka - zaproponowała Beer, a ja uderzyłam w nią poduszką - Za co to?!

- Oszalałaś do reszty - zachichotałam - Dobra, ja idę wziąć prysznic, a ty znajdź dla mnie coś fajnego - powiedziałam po chwili namysłu. Zegarek wskazywał już 6.01.

- Tak cię odstawię, że nawet Johnson cię nie pozna! - zaśmiała się.

- Lepiej, żeby mnie poznał - rzuciłam na odchodne. 

Weszłam do łazienki i od razu wskoczyłam pod prysznic. Starałam się nie denerwować przed spotkaniem z rodzicami mojego chłopaka, lecz było to cholernie ciężkie. Chyba nigdy w życiu się tak nie stresowałam. Nie licząc tej sytuacji, kiedy zdenerwowany Christopher zadzwonił do mnie i powiedział, że coś się stało. Pokręciłam mocno głową, by wymazać złe wspomnienia. Ten wieczór miał być idealny. Po prostu idealny. Wyszłam spod kabiny i wytarłam ręką lustro. Spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam o wiele lepiej niż kilka miesięcy temu. W moich oczach widniały psotliwe iskierki, a uśmiech był w stanie powalić na kolana. Wszystko dzięki jednej osobie. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na myśl o zemście na Mahogany. Wczoraj ustaliliśmy kilka rzeczy. Plan powoli powstawał. Każdy obiecał pomóc. Ta suka nie mogła tak po prostu spokojnie chodzić po korytarzach szkolnych. Przyjaźniłam się z nią jakiś odcinek czasu, więc wiedziałam o niej co nieco. Założyłam szlafrok, po czym wróciłam do pokoju.

- Co wybrałaś? - zapytałam zaciekawiona.

- Ta sukienka jest świetna! - krzyknęła czarnowłosa, pokazując mi wieszak z ubraniem. Była tu krótka, obcisła sukienka bez ramiączek. Miała kolor krwistoczerwony. Skąd ja ją wzięłam?!

- Chyba nie na pierwsze spotkanie z rodzicami chłopaka - mruknęłam, podnosząc brew.

- No fakt. Ale ta jest idealna! - mówiła dalej. Pokazała mi fioletową sukienkę. Również nie miała ramiączek. W dekolcie widniały małe brylanciki, a tiulowy dół był rozkloszowany. Była naprawdę piękna.

- Ale... - zaczęłam.

- Wiem, wiem- machnęła ręką - Nie na spotkanie z teściami.

- Ewentualnie przyszłymi teściami - poprawiłam ją, a dziewczyna zaczęła nucić pod nosem marsz weselny.

- Załóż ją na waszą miesięcznicę. Będzie idealna - stwierdziła.

- Wiesz, gdzie idziemy na miesięcznicę? - zdziwiłam się.

- Tak, Jack mi mówił - odparła i nagle otworzyła szerzej oczy - Ale nic ci nie powiem! Myślę, że ten zestaw będzie pasował - dodała, po czym pokazała mi miętową spódniczkę wraz z białą bluzką.

- Tym razem ci się udało - przytaknęłam z podziwem. Weszłam do garderoby, gdzie założyłam bieliznę oraz skompletowany przez przyjaciółkę strój.

- Ale z ciebie laska - powiedziała z podziwem Beer. Złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy tańczyć. Okręciłam się wokół własnej, a w mojej głowie zakręciło się. Syknęłam, łapiąc się za głowę. Jęknęłam, po czym usiadłam na łóżku.

- Lili, co jest? - zapytała zaniepokojona dziewczyna.

- Nic, w głowie mi się zakręciło - odpowiedziałam.

- Pójdę po wodę - oznajmiła i wybiegła z pokoju. Cholerna Mahogany. Odetchnęłam głęboko. Po chwili wróciła dziewczyna.

- Dzięki, już mi lepiej - powiedziałam.

- Powinnaś zostać w domu i się położyć - stwierdziła, masując mnie ręką po plecach.

- Nie mogę, poza tym już jest okej. Zrobisz mi fale na włosach? - zapytałam, powoli wstając. Weszłyśmy do łazienki, a Mads zaczęła robić mi fryzurę.

- Moim zdaniem powinnaś zostać i nie ryzykować - mówiła dalej.

- Mads, daj spokój. Muszę się tam pojawić! - Machnęłam ręką, a dziewczyna jedynie westchnęła.\

Wiedziała, że ze mną nie wygra. Beer szybko zrobiła mi lekki makijaż, a potem zeszłyśmy na dół. Chrisa oczywiście nie było. Podobno poszedł do kolegi, bo robią projekt. Ile w tym było prawdy? Nie wiedziałam.

- Gilinsky już jest. Chodźmy - oznajmiła nagle i pociągnęła mnie za rękę. W biegu założyłam moje trampki, co spotkało się z nagannym wzrokiem czarnowłosej.

- Nie przesadzaj - mruknęłam, po czym wsiadłam do samochodu.

- Gotowa? - zapytał G.

- Chyba tak - odpowiedziałam, a chłopak odjechał. Madison i Jack rozmawiali ze sobą, a ja co jakiś czas przytakiwałam.

- Powodzenia, Lili - rzuciła na odchodne Beer, kiedy otwierałam drzwi od samochodu.

- Dzięki - mruknęłam i skierowałam się w stronę domu chłopaków. Na szczęście furtka była otwarta. Zapukałam do drzwi, a po chwili ujrzałam mojego chłopaka.

- Hej, skarbie - przywitał się i wpuścił mnie do środka. Pocałował mnie lekko w usta.

- Hej - odpowiedziałam, a blondyn zaprowadził mnie do kuchni. Przy stole siedzieli rodzice Johnsona. Kobieta była blondynką i bardzo przypominała mi Jacka. Obok niej siedział mężczyzna. Uśmiechali się do mnie lekko.

- Lili poznaj moich rodziców, Johna i Jennifer. Rodzice poznajcie moją dziewczynę, Lili - powiedział chłopak.

- Miło mi państwa poznać - oznajmiłam z uśmiechem, podając dłonie rodzicom mojego chłopaka.

- Mów nam po imieniu - odpowiedziała kobieta, a ja przytaknęłam - Jack nam tyle o tobie opowiadał.

- Mam nadzieję, że same dobre strony - zaśmiałam się.

- Przecież ty nie masz złych stron - stwierdził blondyn - Zrobiłem zapiekankę ziemniaczaną, oby smakowała - dodał chłopak i nałożył wszystkim na talerz danie.

- Nie mówiłeś, że potrafisz gotować - powiedziałam mile zaskoczona.

- Właśnie, Jack. W domu nigdy nie gotowałeś - przytaknęła Jennifer.

- Mamo, zdążyłem się nauczyć - odparł chłopak.

- Albo Gilinsky ci pomógł - stwierdziłam.

- Dobra, przejrzałaś mnie - westchnął - Ale pomysł ja wymyśliłem!

- Jack nigdy nie umiał gotować - oznajmił John.

- Kiedyś prawie spalił dom - dodała kobieta, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.

- Mamo - mruknął Johnson.

- Jak to się stało? - zapytałam, ignorując znaczące spojrzenie mojego chłopaka.

- Wymyślił, że upiecze ciasto. Całkiem nieźle mu szło. Wstawił je do piekarnika, a w tym samym czasie zadzwonił Gilinsky i zaprosił go do siebie. Jack się zgodził i całkiem zapomniał o cieście. Na szczęście wróciłam wcześniej z pracy - powiedziała Jennifer. 

Rodzice Jacka opowiedzieli mi jeszcze kilka innych, zabawnych historii z życia ich syna. Kolacja minęła nam w bardzo miłej oraz przyjaznej atmosferze. Po zjedzonym posiłku zaoferowałam się pomóc Jennifer w sprzątaniu. Jack wraz z ojcem zniknęli w salonie.

- Tworzycie ładną parę - oznajmiła uśmiechnięta kobieta.

- Miło mi to słyszeć - odparłam, wycierając talerz.

- Jack mówił... Że twoi rodzice nie żyją - powiedziała po chwili ciszy.

- Tak. Zginęli w wypadku samochodowym - rzekłam cicho.

- Tak mi przykro, skarbie - odpowiedziała, po czym przytuliła mnie mocno. 

- Już się przyzwyczaiłam - szepnęłam, uśmiechając się smutno. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał prawie 10.00. Odsunęłam się od kobiety. - Ale się zasiedziałam. Muszę się już zbierać.

- Odwiozę cię. - Usłyszałam nagle. 

Odwróciłam się i ujrzałam Jacka, który opierał się o framugę. W dłoni podrzucał sobie kluczyki do samochodu. Patrzył na mnie szczęśliwymi oczami.

- Kochany jesteś - stwierdziłam, kierując się na korytarz - Miło było mi was poznać.

- Ciebie też. Dobrze, że Jack sobie kogoś znalazł - odpowiedział John, podając mi rękę. 

Wyszłam z domu na świeże powietrze, gdy poczułam rękę Johnsona na swojej. Splótł nasze palce. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się do mnie szeroko. Przybliżył się do mnie i pocałował czule. Ten wieczór zaliczał się do udanych. Niepotrzebnie się tak denerwowałam, Mads miała rację.

*******

Hej, hej, heloł! Mam nadzieję, że się podoba :)

~~Zmierzchu :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro