Rozdział 32
Obudziłam się z okropnym, znajomym bólem głowy. Jack leżał obok mnie i chrapał cicho. Mój żołądek przechodził przez rewolucje. Spojrzałam na datę w telefonie. Wszystko się zgadzało. Godzina również. W moich oczach mimowolnie pojawiły się łzy. 18 października. 6.01. Pięć miesięcy. Minęło pięć miesięcy. Zaszlochałam cicho. Każdego osiemnastego dnia miesiąca budziłam się o tej samej godzinie. Z tego samego powodu. Zawsze moje ciało umierało. Z moimi rodzicami. Chciałam, żeby wrócili. Gdyby to było możliwe, zrobiłabym wszystko. W mojej głowie mimowolnie pojawił się obraz rodzinnej kolacji. Zaprosiłabym Johnsona, żeby poznał moich rodziców. Potem zmywałabym naczynia razem z moją mamą i opowiadała jej o chłopaku. A męska część rodzina dyskutowałaby o meczu, który rozegrał się niedawno. Byłoby przy tym mnóstwo śmiechu. Ale to tylko głupie marzenie, zachcianka nie do spełniania. Powinnam pogodzić się z tym, ale to było trudne. Kiedy udawało mi się zapomnieć, przynajmniej na jakiś czas, następował ten dzień. I wszystkie bolesne wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą. Miałam wyrzuty sumienia. Że tamtego dnia się z nimi pokłóciłam. Krzyczeli na mnie, a ja... Po prostu wyszłam z domu. Uważałam, że to nie było fair. Christopher nie musiał jechać do babci, a ja tak. Zbuntowałam się. I przyszło mi za to słono zapłacić. Ciągle miałam w głowie słowa mojego brata, który kazał mi wrócić do domu. Siedziałam wtedy z Lolą, moją dawną przyjaciółką. Płakałam, bo dowiedziałam się o zakładzie i zdradzie Alexa. Był wtedy moim chłopakiem. Na początku odrzucałam połączenia od Chrisa. Byłam pewna, że znowu zapomniał wziąć kluczy do domu i nie mógł wejść. Kiedy w końcu odebrałam telefon... Kiedy usłyszałam jego poważny ton, jakiego prawie nigdy nie używał... Wiedziałam, że coś się stało. Ale nie wiedziałam co.
- Lili, co się stało? - Usłyszałam nagle zaniepokojony głos mojego chłopaka. Po policzkach ciekły mi łzy, które zapewne zobaczył. Otworzyłam oczy i ujrzałam blondyna. Pochylał się nade mną.
- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - powiedziałam cicho.
- Lili, co się stało? - powtórzył chłopak.
- Nic - odparłam i przekręciłam się na bok. Poczułam, jak Jack wstawał, a po chwili uklęknął na podłodze tak, że nasze twarzy były na tym samym poziomie i dzieliło je kilka centymetrów.
- Zrobiłem coś źle? - zadał pytanie ze smutnym wyrazem twarzy.
- Nie - odpowiedziałam od razu, mimowolnie cię uśmiechając - Dzisiaj mija pięć miesięcy od śmierci moich rodziców - dodałam
- Przykro mi - szepnął, po czym przytulił mnie.
- To nie twoja wina. Nigdy nie czuję się dobrze osiemnastego - odparłam, mocniej przyciskając do siebie chłopaka.
Przymknęłam lekko powieki, z których poleciały łzy prosto na ciało blondyna. Nagle oderwałam się od chłopaka i szybciej niż na WF-ie pobiegłam do łazienki. Na szczęście nie była daleko. Pochyliłam się nad sedesem i zwróciłam wczorajszy posiłek. Ku mojemu zdziwieniu, poczułam ręce zgarniające moje włosy i masujące mnie delikatnie po plecach. Powoli podniosłam się z zimnej podłogi, po czym wypłukałam usta specjalnym płynem.
- Wszystko okej? - zapytał zaniepokojony Jack - Wyglądasz blado - dodał i podniósł mnie w stylu panny młodej.
- Tak, już wszystko okej - przytaknęłam słabo. Johnson ułożył mnie na łóżku, a sam położył się obok.
- Nie powinnaś iść dzisiaj do szkoły - stwierdził.
- Nie mogę jej opuszczać cały czas - zaprzeczyłam.
- Jesteś chora - upierał się. Położył głową tuż pod moim biustem i westchnął głęboko. Zaczęłam bawić się jasnymi włosami chłopaka, co ewidentnie mu się podobało.
- To tylko dzisiaj - przypomniałam mu.
- I tak powinnaś zostać. Ale chyba cię nie przekonam. Mamy dzisiaj na drugą lekcję, więc prześpij się trochę. Polepszy ci się - oznajmił, a ja przytaknęłam.
Zamknęłam oczy, jednak sen uparcie nie przychodził. Miałam głowę zalaną wspomnieniami. Po kilku minutach usłyszałam miarowy oddech Jacka. Z zamkniętymi oczami zaplotłam mu kilka krótkich warkoczyków. Czekałam na sen i czekałam...
************
Otworzyłam oczy. Uświadomiłam sobie, że jednak udało mi się usnąć. Przewróciłam się na drugi bok, by obudzić Jacka. Ku mojemu zdziwieniu, nie było go.
- Jack? - zapytałam, lecz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.
Wstałam, po czym wyjęłam z torby luźny T-shirt oraz szare dresy ze ściągaczami przy kostkach. Związałam włosy w koka i przemyłam twarz oraz jamę ustną. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na parter.
- Jack? - zawołałam głośniej, wchodząc do kuchni. Ujrzałam Gilinskiego, który robił bekon oraz jajecznicę.
- Tu jestem - odparł, patrząc na mnie - J mówił, że słabo wyglądasz, ale nie wiedziałem, że aż tak - dodał, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.
- Jesteś niemiły - powiedziała Madison, pojawiając się w kuchni.
- Gdzie jest Jack? - zapytałam.
- Przecież jestem tutaj - odparł chłopak.
- Gdzie jest Johnson? - zapytałam lekko zirytowana.
- Poszedł do szkoły - odpowiedział brunet, jakby to było najoczywistsza rzecz na świecie.
- Beze mnie? - spytałam z niedowierzaniem.
- Mówił, że źle się czujesz. I tak wyglądasz - powiedział.
- Kłamca z niego - mruknęłam cicho, jednak wszyscy i tak to usłyszeli.
- A jak się czujesz? - zagadnęła Madison.
- Ciągle nie najlepiej - oznajmiłam.
- Podano do stołu! - krzyknął Jack, kładąc na stole trzy talerze. Wszyscy zaczęliśmy jeść posiłek, rozmawiając ze sobą w międzyczasie.
- Jack, masz talent - stwierdziłam, po czym włożyłam do ust ostatni kawałek bekonu.
- Wiem, wiem. Kiedyś zgłoszę się do Master Chefa i wygram! - oznajmił, a my zachichotałyśmy - A teraz lecę do szkoły, bo się spóźnię na drugą lekcję - dodał. Pocałował Mads w usta, a mnie w policzek. - Trzymaj się - rzucił, wkładając buty.
- Powiedz Johnsonowi, że nie chcę z nim rozmawiać- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy. Chłopak wyszedł, a ja zostałam z Beer.
- Chcesz się położyć? Naprawdę źle wyglądasz - powiedziała czarnowłosa - Może powinnaś iść do lekarza?
- Moi rodzice zmarli 18 maja. Ta cyfra mnie prześladuje - odparłam, po czym szybko wstałam do stołu i pobiegłam do łazienki. Śniadanie Gilinskiego nie na długo zostało w moim żołądku. Trzymając się za brzuch, wyszłam z pomieszczenia.
- Zrobiłam ci mięty. Zawsze działa - uśmiechnęła się do mnie dziewczyna. W ręce trzymała kubek z parującą cieczą.
- Dzięki. Idę się położyć - odpowiedziałam cicho i skierowałam się do pokoju Johnsona. Madison podążyła za mną. Położyłam się wygodnie, a dziewczyna przykryła mnie.
- Jesteś pewna, że to tylko ta data robi burzę w twoim organizmie? - zapytała.
- Tak, zawsze boli mnie głowa oraz brzuch w te dni - odpowiedziałam.
- A te wymioty? Może jesteś w ciąży? - zapytała, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Nie, to za wcześnie - powiedziałam po chwili - Dzięki.
- Nie ma za co - odpowiedziała z uśmiechem - Jesteś dziewczyną Jacka, mojego przyjaciela. Więc ty też jesteś moją przyjaciółką. Trzymaj się i czekaj na Johnsona.
- O, nie! - zaprzeczyłam od razu - To podły kłamca! Wykiwał mnie! Mieliśmy iść do szkoły razem!
- Zrobił to, bo cię kocha - dodała, kiedy była już przy drzwiach - Wydobrzej szybko. W razie czego wołaj, będę obok.
- Dzięki - szepnęłam z uśmiechem. Przekręciłam się na drugi bok, żeby pokonać mdłości. Udało się. Zamknęłam oczy, a w mojej głowie, jak na zawołanie pojawiły się obrazy z moją rodziną. Przeklęta osiemnastka...
******
Lili jeszcze nigdy nie miała gorszego osiemnastego... Zaciska więzi, obraża się na Jacka...
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro