Rozdział 22
- Nie rozumiem - oznajmił Caniff, a ja mimowolnie przewróciłam oczami. Pociągnęłam nosem.
- Mam ci to tłumaczyć trzeci raz? - jęknęłam, zerkając na zegarek. Wskazywał 10.00.
- Jak możesz opierać się na bracie? - zapytał, kręcąc głową.
- Taylor... - westchnęłam, po czym położyłam się obok niego - Kochasz swoją mamę? - zapytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.
- Oczywiście, że tak. Robi najlepsze ciasteczka na świecie - odparł, a ja zachichotałam. Podniosłam się lekko, żeby wziąć jednego smakołyka.
- No właśnie. Ja mojego brata też bardzo kocham. Nie mam rodziców, a on jest jedyną bliską mi osobą - powiedziałam - Wyobraź sobie taką sytuację... Masz dziewczynę i twoja mama jest chora. Powiedzmy, że... Ma złamaną nogę oraz rękę. Nie może się ruszać. A ty... Musisz jej pomagać. Robić lekcje, sprzątać, prać, prasować, gotować. Do tego spotykasz się z przyjaciółmi. Twoja mama nie chce, żebyś się spotykał z tą dziewczyną, bo się boi. Boi się, że nie będziesz miał czasu na obowiązki. Mówi ci to. Dalej spotykasz się z tą dziewczyną, czy raczej słuchasz mamy? - zapytałam, uważnie obserwując bruneta. Był zamyślony. Nie wiedział, co powinien był powiedzieć.
- Wow... - rzekł po kilku minutach ciszy, które ciągnęły się w nieskończoność.
- Co byś zrobił? - ponowiłam pytanie.
- Stawiasz mnie w bardzo trudnej sytuacji... zaczął.
- Ja jestem w takiej sytuacji - przerwałam mu.
- Ale... Mimo wszystko, spotykałbym się z tą dziewczyną - dokończył, a ja zaskoczona uniosłam brwi.
- Dlaczego?
- Bo... To moje życie -stwierdził - I... Byłbym w stanie wszystko związać ze sobą. Dziewczynę, przyjaciół, obowiązki, szkołę. Poza tym moja mama nie ma prawa mówić mi, co mam robić. To jest moje życie. I powinienem kierować się także uczuciami, nie tylko rozsądkiem. Może to miłość na całe życie? Ty też powinnaś tak myśleć. I nie zastanawiać się nad tym. Pamiętaj, że zawsze masz mnie. Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętaj o tym - powiedział, a mnie zamurowało.
- Dzięki - szepnęłam, po czym przytuliłam się mocno do Taylora.
- Nie tylko mnie. Masz ośmiu najlepszych przyjaciół, cudownego chłopaka i trzy wspaniałe przyjaciółki. - oznajmił, a ja zaśmiałam się.
- Jack jeszcze nie jest moim chłopakiem - przypomniałam mu.
- Ale będzie. Spotkaj się z nim jutro po szkole, wszystko omówcie, a potem...
- A potem? - zapytałam, kiedy chłopak zamilknął.
- A potem zadzwoń do mnie i zdaj dokładną relację! - pisnął, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Czemu wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą tak często? - zapytałam w przerwach na śmiech.
- Bo wcześniej nie było okazji, żeby tak często ze sobą rozmawiać. Ale i tak jesteśmy przyjaciółmi - powiedział.
- Jasne, jasne - rzuciłam, po czym pociągnęłam nosem. Wstałam powoli z łóżka i zjadłam kolejne czekoladowe ciasteczko. - Muszę się już zbierać.
- Czekaj, odwiozę cię. Już jest ciemno. Jeszcze ktoś cię zgwałci, czy coś... I Jack będzie załamany - powiedział.
- Boję się, że to będziesz ty - zachichotałam i podreptałam po schodach.
- Gdybyś nie była moją najlepszą, ukochaną przyjaciółką i dziewczyną mojego najlepszego przyjaciela... - zaczął, wkładając buty.
- Taylor! - krzyknęłam ze śmiechem - Skończ już z tą przyjaźnią i pamiętaj, że ja jeszcze nie jestem dziewczyną Johnsona!
- Z naciskiem na "jeszcze" - powiedział, po czym otworzył przede mną drzwi. Na niebie świeciły gwiazdy, już nie padało. W oddali słyszałam sowę. W ciszy weszliśmy do samochodu.
- Wiesz, gdzie mieszkam? - zapytałam.
- Pff... Jasne, że wiem - oznajmił.
- Więc prowadź - zarządziłam, a chłopak z piskiem opon ruszył z podjazdu. Zapięłam pasy, a ręką trzymałam rączki przy dachu samochodu. Caniff śmiał się jak psychopata, a ja byłam przerażona. Chłopak jechał z prędkością 200 km/h.
- Taylor! - wrzasnęłam - Zabijesz nas! A wtedy nie spotkam się z Jackiem!
- Nie przesadzaj. Jestem świetnym kierowcą - parsknął - Zdałem prawo jazdy za piątym razem.
- Co?! - Wytrzeszczyłam oczy. - A kiedy to było?
- Żartuję przecież - uśmiechnął się - Chociaż ciężko było. Facet zarzucił mi, że za szybko prowadzę.
- I miał rację! - powiedziałam, wyciągając komórkę. Do jedenastu osób wysłałam smsa o treści:
Jadę z Caniffem samochodem. Cholernie się boję. Jak mnie jutro nie będzie w szkole, to znaczy, że nie przeżyłam. Kocham!
Po chwili znaleźliśmy się przed moim domem. Wypuściłam głośno powietrze z płuc.
- Jesteśmy - powiedział zadowolony.
- To było straszne - oznajmiłam po chwili.
- Nie przesadzaj - powtórzył.
- Dzięki - rzekłam cicho i pocałowałam chłopaka w policzek.
- Za co? - zapytał zdziwiony.
- Za wszystko - uśmiechnęłam się i sięgnęłam ręką po klamkę.
- Jesteśmy przyjaciółmi - rzucił, a ja wyszłam.
**********
Obudził mnie dzwonek budzika. Jęknęłam. Po chwili zorientowałam się, że to mój telefon. Ktoś się dobijał. Wygrzebałam się z ciepłej kołdry i kaszlnęłam. Miałam cały zapchany nos.
- Halo? - zapytałam zaspanym i ochrypłym głosem. Poza kołdrą było cholernie zimno. Za oknem znowu padał deszcz, co było rzadkością w Los Angeles.
- Będę za 10 minut. - Usłyszałam głos Camerona. - Dobrze się czujesz? Po twojej wczorajszej wiadomości martwiłem się.
- Mimo chwil grozy, przeżyłam - powiedziałam, rzucając się na poduszkę - Ale nie przyjeżdżaj po mnie dzisiaj.
- Dlaczego? Wagary? - zadał pytanie ze śmiechem.
- Nie. - Pociągnęłam nosem. - Wczoraj spędziłam za dużo czasu na deszczu i się pochorowałam - oznajmiłam, dotykając ręką mojego rozgrzanego czoła.
- Biedna Lili - westchnął - A tak w ogóle to, czemu jechałaś z Caniffem samochodem?
- Potrzebowałam rady i dobrego humoru - rzuciłam.
- To dobrze trafiłaś - zaśmiał się głośno, a ja byłam pewna, że pęknie mi głowa.
- Muszę już kończyć - powiedziałam cicho.
- Wpadnę do ciebie po południu, jeśli będę miał czas. Nagrywanie piosenki to trudna sztuka. Ewentualnie powiem komuś, żeby cię odwiedził. Trzymaj się, Lili!- odparł.
- Nie trzeba - rzuciłam, lecz Dallas się już rozłączył. Mimowolnie przewróciłam oczami. Wstałam z łóżka i przebrałam się w różowe dresy ze ściągaczami oraz fioletową bluzę z kapturem. Na stopy założyłam grube skarpetki. Wzięłam torebkę z potrzebnymi rzeczami i wyszłam z domu. Na szczęście lekarz znajdował się blisko.
Weszłam do domu zmęczona. Banalna choroba. Grypa. Do końca tygodnia w łóżku. Żadnych gości. Świetnie. Wszystkie moje plany na życie się pokrzyżowały. Wzięłam gorącą herbatę oraz dużą butelkę wody do pokoju. Otworzyłam stare pudełko na szafce, w którym znalazłam moją ulubioną grę. Włączyłam komputer, a w międzyczasie wysłałam krótkiego smsa do Christophera:
Mam grypę. Znowu.
- Dobra, Simy. Wróciłam na długo - rzuciłam i kliknęłam ikonkę z zielonym deltoidem.
*******
Hej! Lepszy początek to naprawdę trudne życie. Wiem, wiem. Lubię krzyżować plany. Zorientowaliście się, co właśnie zrobiłam?
;)
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro