Rozdział 2
Lekcje minęły mi, jak z bicza strzelił. Poznałam Mahogany, Rose oraz Olivię. Okazały się naprawdę fajnymi dziewczynami. I były kimś w tej szkole. Nie stały wysoko, z resztą nikt nie stał. W ciągu jednego dnia zdążyłam się zorientować, że tutaj nie ma kłótni. Czasem chłopaki się biją, ale to normalne. Istnieją ciche myszki, ale ja do nich nie należę. Już nie. Nastąpiła ostatnia lekcja, znienawidzona przeze mnie od lat. Chemia. Najgorsze było to, że musiałam siedzieć sama. Dziewczyny miały inne lekcje. Westchnęłam, rysując dziwne wzory w zeszycie. Okropnie mi się nudziło. Nigdy nie rozumiałam chemii. Była nudna.
- Tak jak wspominałem na ostatniej lekcji, dobierzecie się w trzyosobowe grupy i przeprowadzicie to doświadczenie w domu. Potem je opiszecie i dacie mi do oceny. Na poniedziałek – oznajmił nauczyciel, a mnie zamurowało. Rozejrzałam się po klasie. Inni uczniowie wstali i zaczęli tworzyć małe grupki. Westchnęłam głośno, lecz nie ruszyłam się z miejsca.
- Hej. – Usłyszałam nagle. Podniosłam wzrok i ujrzałam dwóch chłopaków odwróconych do tablicy tyłem. Siedzieli tuż przede mną.
- Hej – odparłam zdziwiona.
- Chcesz z nami współpracować? – zapytał drugi chłopak. Przyjrzałam mu się. Był przystojny. Miał krótkie, jasne włosy oraz dziecięcą twarz, która odejmowała mu lat.
- Niech będzie – rzuciłam.
- Jestem Cameron Dallas, a to Matthew Espinosa. A ty jesteś... - zaczął pierwszy chłopak.
- Lili McCourtney – dokończyłam.
- Może spotkamy się u mnie? W piątek po lekcjach? Po ilu kończysz, Lili? – zapytał Cameron.
- Po sześciu – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Ja też. W takim razie spotkajmy się jutro na parkingu – uśmiechnął się brunet.
- A co ze mną? Ja kończę po siedmiu – oburzył się Matthew.
- Wiesz, gdzie jest położony mój dom? – zapytał Dallas.
-Jasne. Prawie tam mieszkam – odpowiedział blondyn.
-No właśnie. W takim układzie na pewno trafisz. A Lili nie ma pojęcia, gdzie mieszkam, prawda? – dokończył Cameron, a ja przytaknęłam.
- Wygrałeś – westchnął Espinosa.
- Jak zawsze – zaśmiał się chłopak – Więc jutro u mnie – dodał, po czym odwrócił się. Matt podążył za nim.
Uśmiechnęłam się w duchu. Dzisiaj dopisywało mi szczęście. Po dzwonku szybko spakowałam się i ruszyłam w kierunku szatni. Następnie skierowałam się w stronę wyjścia, lecz usłyszałam czyjś głos krzyczący moje imię. Stanęłam i obróciłam się na pięcie. Ujrzałam Camerona.
- Może cię podwieźć? – zapytał.
- Nie trzeba. Mam blisko do domu – odparłam.
- Ale ja nalegam. Espinosa z resztą też – powiedział, patrząc na mnie słodkimi oczami. Zachichotałam.
- Wygrałeś – westchnęłam.
- Jak zawsze – zaśmiał się i pociągnął za rękę w stronę parkingu. Poprowadził mnie w stronę srebrnego Audi. Stał tam już Matt
- Jesteś! – wykrzyknął, gdy mnie zobaczył.
- Wygrał – powiedziałam cicho, a chłopaki się zaśmiali.
- Jak zawsze – westchnął Matt. Otworzył drzwi, wpuszczając mnie przodem. Uśmiechnęłam się na ten gest i weszłam do środka. Po chwili dołączył do mnie.
- Mendes się zawsze spóźnia – mruknął Cameron, siedząc za kierownicą.
- Kim jest Mendes? – zapytałam zdezorientowana.
- Zaraz zobaczysz. Już idzie – odparł Matthew. Po kilkunastu sekundach drzwi od samochodu otworzyły się, a ja ujrzałam młodego chłopaka. Miał ciemne włosy i oczy.
- Cześć. A ty to... - zaczął, gdy mnie zobaczył. Mimowolnie przewróciłam oczami.
- Lili McCourtney – przywitałam się z uśmiechem.
- Shawn Mendes – odpowiedział.
- A gdzie Jacki? – zapytał Cameron.
- Gilinsky zapomniał o rocznicy i wyciągnął Johnsona na zakupy. Podobno ma dobry gust. – wzruszył ramionami Shawn.
- Świetnie – mruknął Matt, a Dallas ruszył.
- Robimy mini imprezę. Może wpadniesz, Lili? – zapytał Shawn.
- Imprezę?
- Mini spotkanko dla Magconu. Czuj się zaproszona – wyszczerzył usta w uśmiechu.
- Ona nie wie, co to Magcon – zaśmiał się Espinosa.
- A co to takiego? – zapytałam.
- My z przyjaciółmi nagrywamy filmiki na Vine'a. A ja śpiewam. Jacki z resztą też. Serio, nie znasz nas?! – zapytał z niedowierzaniem Mendes.
- Jakoś nie mam czasu na tego typu rzeczy – przyznałam.
- To wpadasz na imprezkę? Dowiesz się, o co w tym chodzi – powiedział Cameron.
- Nie, brat by mnie zabił. Właściwie to mieszkam tutaj. Dzięki za podwózkę, do jutra! – powiedziałam, po czym pocałowałam każdego chłopaka w policzek. Wyszłam z samochodu, trzaskając drzwiami, jak zawsze. Szybko poszłam w stronę drzwi. Jednak za nim sięgnęłam po klamkę, one już się otworzyły.
- Co ty sobie wyobrażasz, do cholery?! – krzyknął wściekły Christopher. Spojrzałam na niego przestraszona. Kątem oka zauważyłam, że Cameron zwolnił.
- O co ci chodzi?- zapytałam, mierząc do wzrokiem. Miał tylko spodnie na sobie. – Powinieneś spojrzeć na siebie i się ubrać!
- Pierwszy dzień, a ty już sobie znalazłaś fagasów?! - krzyknął, po czym popchnął mnie na ścianę. Syknęłam z bólu.
- Nie twoja sprawa! - odparłam. Samochód Cameron ciągle stał w miejscu. Dostrzegłam zaintrygowane i przerażone miny chłopaków.
- Moja, póki tu mieszkasz! – powiedział.
- Mam dla ciebie świetną wiadomość. Wyprowadzę się zaraz po mojej osiemnastce, za kilka miesięcy! - wrzasnęłam, popchnęłam brata na drzwi i weszłam do środku.
Szybko zabrałam sok wraz z ciastem z kuchni, po czym pobiegłam do swojego pokoju. Trzasnęłam drzwiami i zamknęłam je na klucz. Tak na wszelki wypadek. Znowu. Znowu brał. Byłam o tym święcie przekonana. Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Wiadomość od Matta.
Wszystko okej?
Tak.
Napisałam prawdę. To było normalne zachowanie z jego strony. Po narkotykach. Usiadłam na krześle. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Jeszcze kilka miesięcy. Wyprowadzę się. Nieważne gdzie. Gdziekolwiek. Byleby jak najdalej od Christophera. Choćby i na Alaskę. Na szczęście mój tata zostawił testament. Jakby był na to wszystko przygotowany. Chris odziedziczył dom, który spłonął, a ja pieniądze. Wystarczy mi na mieszkanie, nawet na dom. Moim jedynym wrogiem był czas. Przez chwilę byłam nawet zdziwiona, że zastałam Chrisa w domu. Zapewne widział mnie przed szkołą.
- Nie dam sobą pomiatać - szepnęłam. Wytarłam łzy, które pojawiły się nie wiadomo skąd. Usłyszałam kolejną wiadomość.
Na pewno? To był twój brat?
To miłe, że Matthew się o mnie martwił. Mimo że znaliśmy się jeden dzień.
Tak i tak. To normalne po narkotykach
Nigdy nie czułam wstydu. Czułam za to potrzebę mówienia innym, zaufanym osobom o moich problemach. Nigdy niczego nie ukrywałam, to nie było w moim stylu. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Matt. Postanowiłam jednak nie odbierać. Wzięłam torbę, po czym wyjęłam z niej książki. Zrobiłam wszystkie lekcje, a potem zaczęłam się uczyć. Ignorowałam przychodzące wiadomości oraz połączenia. Kiedy stwierdziłam, że wszystko potrafię, włączyłam serial. Miałam ochotę iść na spacer, lecz padał deszcz. Tak mi zleciał wieczór. Nie wychodziłam z pokoju, a brat nie naciskał. Prawdopodobnie w ogóle go nie było. Odpowiadało mi to. Po 10.00 wieczorem postanowiłam wziąć relaksującą kąpiel, która trwała pół godziny. Następnie wróciłam do pokoju. Spakowałam książki, po czym zmyłam resztki makijażu. Włączyłam pralkę z moimi ubraniami, po czym położyłam się do łóżka. Po chwili jednak wstałam. Znalazłam słuchawki i wróciłam. Włożyłam je do uszu i puściłam muzykę. Bardzo szybko usnęłam...
No i jak? Dopiero zaczynam, dlatego bardzo ważne są dla mnie gwiazdki i komentarze! :D
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro