Rozdział 11
Siedziałam na ławce w parku. Nie miałam pojęcia, która była godzina. Telefon zostawiłam w kuchni. Nie płakałam. Nie było sensu. Czułam pulsowanie w ręce. Ściereczka zmieniła barwę na czerwoną, moje spodnie oraz chodnik również. Nie przejmowałam się tym. Latarnie świeciły słabo. Wokół panowała cisza, przerywał ją jedynie mój oddech i bicie serca. Nikogo nie widziałam. Patrzyłam w oddal. Nie czułam nic. Zupełnie, jakbym wyłączyła emocje. Wszystko było mi obojętne.
- Hej, coś się stało? - Usłyszałam nagle znajomy głos. - Lili?! Co ty tu robisz?! Co ci się stało? - zaczął zadawać brunet, pojawiając się obok mnie. Ukląkł i obejrzał dokładnie moją rękę. - Lili, co się stało do cholery?!
- Nie wiedziałam, że taki romantyk potrafi przeklinać - rzuciłam, tym samym wybudzając się z transu.
- Lili, co się stało? - powtórzył pytanie, a ja spojrzałam na zakrwawioną rękę.
- Pokłóciłam się z bratem. - Wzruszył ramionami.
- Co on ci zrobił? Siekierą walnął? - zadał kolejne pytanie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nożem. I nie fizycznie. Strasznie się na niego wkurzyłam, bo nie...- zaczęłam.
- Czekaj. - Przerwał mi Shawn. - Chodźmy do mnie, wszystko mi opowiesz - dodał i podał mi rękę. Przyjęłam ją z wdzięcznością, po czym wstałam. Mendes objął mnie lekko, a ja wtuliłam się w jego bluzę. Pachniała męskimi perfumami.
- No więc... Wkurzyłam się na niego, bo nie zapłacił rachunków i odcięli nam prąd - westchnęłam.
- Czekaj znowu - ponownie przerwał mi chłopak. - Co w tym złego? I niby czemu on ma płacić? Nie robią tego twoi rodzice?
- Oh... - jęknęłam - Ty nic nie wiesz. Moi rodzice... - Wzięłam głębszy wdech. - Zginęli w wypadku samochodowym kilka miesięcy temu. Zapisali bratu w testamencie dom, lecz on się naćpał i spowodował pożar. Postanowiliśmy się przeprowadzić tutaj.
- Lili, tak strasznie mi przykro. Na pewno jest ci ciężko... Przepraszam. Ja nie chciałem - zaczął chłopak i przytulił mnie mocniej.
- Nic się nie stało - odparłam ze smutnym uśmiechem.
- A co się stało z twoją ręką?
- Kroiłam pomidory na kolację - westchnęłam, ciągle czując ból - I, gdy usłyszałam, że Chris nie zapłacił rachunków, wkurzyłam się... To był czysty przypadek - odrzekłam.
- Tu mieszkam. Zapraszam - oznajmił nagle chłopak, otwierając małą furtkę.
- Czekaj... Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko?
- Nie. Nie ma ich. Wyjechali do Kanady na tydzień. Sprawy rodzinne i te inne pierdoły - zaśmiał się.
Weszliśmy do środka i Shawn zapalił światło. Ujrzałam ładnie przyozdobiony korytarz. Na ścianach wisiało kilka zdjęć. Zdjęłam buty i weszłam głębiej, ujrzałam kuchnię. Blaty były wykonane z ciemnego brązowego drewna.
- Przytulnie tutaj - pochwaliłam.
- Moja mama ma paranoję na temat jednoczenia rodziny i tego, żeby wszystko było przytulne. To strasznie irytujące. - Wywrócił oczami Mendes. - Jesteś głodna?
- Nie, ale napiłabym się herbaty - oznajmiłam - Moja mama miała nawyk, żeby w każdą niedzielę jeździć do babci. Całą rodziną. Kiedyś... Christopher nocował u kolegi i nie wrócił w niedzielę. Ja po raz pierwszy miałam złamane serce i nie chciałam jechać. Pokłóciłam się z rodzicami i poszłam do przyjaciółki. A potem... Dostałam telefon, że rodzice mieli wypadek.
- Szkoda, że jesteś zaklepana - szepnął do siebie brunet, kiedy mnie przytulał.
- Czekaj, co? - zapytałam, odsuwając się od niego.
- Nic, nic - zbył mnie szybko.
- Mów, bo sobie pójdę - zarządziłam. Shawn milczał przez chwilę. Wyłączył wodę i wlał ją do kubków. Po kilku sekundach poczułam mocny aromat pomarańczy.
- Chodzi o to, że... Jakby ci to wyjaśnić? - zapytał sam siebie, drapiąc się po karku. Był ewidentnie zmieszany.
- Im szybciej, tym lepiej. Co to znaczy, że jestem zaklepana? - powtórzyłam jaśniej pytanie.
- Kiedy poznałaś wszystkich chłopaków z Magconu, spotkaliśmy się następnego dnia... I... No wiesz... Gadaliśmy o tobie... I zawsze robimy tak, że... - jąkał się.
- Shawn, mów do rzeczy! - krzyknęłam.
- Spodobałaś się jednemu chłopakowi! - krzyknął z ulgą - Więc nie możemy cię ruszać. Zależy mu.
- Nie jestem jakąś rzeczą! - oznajmiłam.
- Nie, Lili nie o to chodzi... - zaczął chłopak, łapiąc mnie za rękę. Wyrwałam ją.
- A o co?! - wrzasnęłam, po czym wybiegłam z kuchni.
Weszłam przez pierwsze drzwi i trafiłam na sypialnię. Po wyglądzie domyśliłam się, iż należała do bruneta. Zapaliłam światło. Zdjęłam bluzę, którą położyłam na łóżku i otworzyłam kolejne drzwi. Ujrzałam łazienkę. Przemyłam twarz zimną wodą, po czym zmyłam makijaż. Związałam włosy w dwa warkocze. Wróciłam do sypialni i położyłam się na łóżku, zaraz po tym, jak zgasiłam światło. Po chwili usłyszałam, jak drzwi się otwierają. Poczułam, jak materac ugina się lekko.
- Lili, śpisz? - Usłyszałam przy uchu.
- Mhm - mruknęłam, udając.
- Wiem, że nie - zaśmiał się, po czym pociągnął mnie na rękę. Usiedliśmy po turecku.
- O co w tym wszystkim chodzi? Mam już dosyć. Nie chcę mieć chłopaka, nie chcę się zakochać - zaczęłam.
- Posłuchaj mnie uważnie. I tak tego nie zrozumiesz. Jesteś dziewczyną. Dajmy na to przykład... - zamyślił się Shawn - Tobie i Lox spodoba się ten sam chłopak, porozmawiacie ze sobą i jedna odpuści, prawda?
- Jasne - przytaknęłam, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie.
- Tak jest u nas. Pewien chłopak cię zaklepał. Mówimy tak potocznie - oznajmił.
- Niech będzie. Co nie zmienia faktu, że nie chcę się zakochać. - odparłam.
- Obarczanie się winą nic nie zmieni - zaprzeczył chłopak.
- Shawn, ja po prostu... Nie chcę znowu cierpieć - powiedziałam.
- Obiecuję ci, że nie będziesz - powiedział.
- Ale... - zaczęłam, lecz nie było mi dane skończyć.
- Lili, jesteś młoda. Masz prawo się zakochać. Pierwszy raz ci się nie udało, ale następny może się udać - mówił.
- Mój brat zabiłby mnie, gdyby dowiedział się, że mam chłopaka - przytaczałam nowe argumenty.
- Przestań już. Po prostu się rozerwij i zakochaj - rzekł.
- Nie wiem, czy potrafię...
- Uwierz mi, potrafisz - uśmiechnął się promiennie.
- Więc, kto to jest? - westchnęłam.
- Dowiesz się w swoim czasie. A teraz zapomnij o tym. To wszystko ci się śniło. - Usłyszałam w odpowiedzi.
***********
Jak myślicie? Kto to jest?
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro