50. "Nie do końca sami"
Ślub nie będzie idealny , bo uważam , że byłoby nudne , ale mimo to starałam się.
Szłam w długiej białej , ale prostej sukni ślubnej. Na ołtarzu widziałam Santiaga , który miał na sobie granatowy garnitur , włosy zaczesane do tyłu i wielki uśmiech , który nie zszedł mu z ust.
Po kilku słowach księdza przyszła kolej na nas.
- Ja Vanessa Ross biorę za męża Santiaga. - powiedziałam.
- Ja Santiago Macalister biorę za żonę Vanessę. - odpowiedział dumnie.
- Czy ktoś jest przeciwko temu małżeństwu? - zapytał księdz. - Niech teraz przemówi , albo zamilknie na wieki wieków ament. - dodał. - Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować żonę. - poinformował nas kapłan , a Macalister z wielką ochotą wykonał jego polecenie.
***
Ja wraz z Santiagiem staliśmy na pomoście , a w zasadzie na statku. Tak to nasz mięsiąc poślubny.
- Klara jeżeli będziesz potrzebowała pomocy przy Mikelli , albo Sky zadzwoń. - poinformowałam ją.
- Dam radę , przecież mam Davida. - powiedziała.
- Klara chodź kup mi balona. - wtrącił się mój głupi przyjaciel.
- Tobie mam kupić? - zapytała rozbawiona.
- Oczywiście. - powiedział.
- Wiesz co? W Madrycie rozejrzyj się za szpitalem psychiatrycznym. - zwróciła się do mnie Klara.
- To mu już nie pomoże. - odpowiedziałam , a statek powoli wyruszył z molo.
Odpłyneliśmy i w końcu zostaliśmy sami.
- Nareszcie sami...- przerwałam mu.
- Nie do końca sami. - mruknęłam. - Jestem w ciąży. - dodałam.
- Kocham Cię! - krzyknął Santiago i złączył nasze usta.
Jutro epilog 😎
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro