2.7. "Ty głupi kartoflu"
Maraton jeszcze trwa! Dziękuje za komentarze od razu pisze następne rozdziały;) Piszcie dalej komentarze i dawajcie gwiazdki motywuje to bardzo ;)
Maraton 2-3
Następny dodam około 13 ;)
Była godzina dwudziesta druga trzydzieści ,a ja chodziłam między półkami i robiłam zakupy. Jeżeli chodzi o zakochaną parę nie odzywam się do nich od wczoraj. Wiem dziecinne ,ale nie umiem im od tak wybaczyć. David chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
Zapłaciłam za swoje rzeczy i spakowałam wszystko do białego mercedesa. Kiedy odjeżdżałam spod sklepu zauważyłam Santiaga.
Macalister wysiadł z samochodu. Jego bląd włosy były w atrakcyjnym nie ładzie. Miał na sobie czarną marynarkę biały podkoszulek i jensy, ale nie był sam.
Santiago najpierw wyciągnął wózek inwalidzki ,a potem pomógł kobiecie z bląd włosami wsiąść na niego. To najprawdopodobniej jego żona.
Mój głupi przyjaciel mówił ,że Santiago jest szczęśliwy. Nie wygląda na takiego. Jest...przybity całą tą sytuacją.
***
-Co ty tu robisz?- zapytałam.
-Vanessa przepraszam. Myślałem ,że nie przyjdzie- tłumaczył się.
-Kurwa David. On mógł zobaczyć Mikelle!- wkurzyłam się.
-Wiem i przepraszam cię skarbie- przytulia mnie -Vanessa bardzo mi przykro. Ja naprawdę myślałem ,że nie przyjdzie- mówił-Wybacz mi proszę- dodał.
-Okej- odpowiedziałam-Ale coś się stało- stwierdziłam.
-Aż tak widać?- zapytał.
-Tak- potwierdziłam-Mów...
-To nie jest rozmowa na ulicę...
-To wejdzmy do środka.
-Nie chcem robić ci problemu.
-Dawid ,bo cię zaraz uderze! Ty głupi kartoflu ,ty nigdy nie robisz problemu- pociągnełam go za rękę do siebie.
Jak myślicie jaki David ma problem? Jak myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro