6
Sephora
Jej brat stał już na pokładzie "Morskiej Wiedźmy" i obserwował miasto z góry. Sephora stała na pomoście, wraz z jednym z rycerzy. Z pokładu można było usłyszeć krzyk kapitana. Kotwica się podniosła i statek zaczął odpływać od brzegu. Sephora patrzyła jak jej brat odpływa wraz z paroma dworzanami i podarkami. Zabrał również ze czterech rycerzy do ochrony. Gdy "Morska Wiedźma" zniknęła za horyzontem, dziewczyna zebrała resztki oddziału i ruszyli w drogę powrotną.
-A gdzie jest sir Moglet? - Spytał się jej służący.
-Co? - Sephora nawet nie zauważyła jego obecności. - Czy ktoś widział Mogleta?
-Chyba pije - odezwał się jeden z rycerzy. - Ostatni raz widziałem go w karczmie.
Sephora zeszła z konia.
-W której?
-Jeśli pamięć mnie nie myli to w "Czerwonej Dziwce"
Nazwa mówiła sama za siebie. Sephora była pewna, że prócz wiktu i opierunku znajdzie tam coś więcej. Jeden z rycerzy zaprowadził ją do karczmy, znajdowała się ona w dość mrocznej dzielnicy miasta. Budynek był piętrowy z szarej cegły. W środku było parno i gorąco, a hałas uniemożliwiał zrozumienie słów. Sephora zaczęła szukać Mogleta, jednak natrafiała jedynie na pijanych mężczyzn bądź nagie kurtyzany przechodzące między stolikami. Gdy szła między ludźmi, jeden z bywalców klepnął ja w tyłek. Odwróciła się i na oślep uderzyła pięścią. Nie widziała w kogo trafiła, ale domyśliła się, że ta osoba leży teraz na podłodze.
-Jak śmiesz, głupia dziwko! - krzyknął mężczyzna.
-Głupia dziwka przywali ci raz jeszcze, jak zaraz ze mną nie pójdziesz. - Rzekła Sephora nachylając się nad nim.
-Pani ja... - Próbował bronić się Sir Moglet. - Nie widziałem, było ciemno i..
-Och daruj sobie. - Przerwała mu kobieta. - Wracamy.
-Ale...
-Już! Masz dwie minuty. - Sephora przeszła nad leżącym na ziemi Sir Mogletem i wyszła z karczmy. Na zewnątrz czekał na nią rycerz.
-Idziemy, jeżeli Moglet nie pojawi się za chwilę, odjeżdżamy. - Kobieta poprawiła spodnie i sztylet u pasa. Moglet wyszedł po kilku sekundach z podbitym okiem i rozpiętą zbroją.
-Jeszcze raz...
-Nieważne, już i tak poniosłeś odpowiednią karę. Możemy już iść?
Dotarli do grupy, czekającą pod miastem. Sephora dosiadła swego konia i ruszyła przed siebie. Odział zbrojnych ruszył za nią. Droga wiodła przez las. Na wydeptanej przez ludzi i zwierzęta ścieżce było cicho. Jednak w oddali można było usłyszeć śpiew ptaków, a od czasu do czasu odgłosy większych zwierząt. Oddział składał się z czterech ludzi Sephory i pięciu koni, które należały do garnizonu jej brata. Jako, że nie miały one jeźdźców, na ich grzbiety położono bagaże. Klacz brata szła obok ogiera Sephory. Świeciło słońce, jednak byli w lesie i otaczał ich miły chłód.
-Pani. - Odezwał się jeden z rycerzy. - Mój koń coś wyczuł.
Kobieta dotknęła czoła swojego wierzchowca i się z nim połączyła. Zaczęła czuć więcej zapachów i słyszeć więcej dźwięków. Wyczuła zapachy swojego oddziału i koni. W oddali wyczuła jelenia i dwa gile. Wyczuła również ludzi, czuła od nich zło.
Wróciła do siebie i po sekundzie powiedziała.
-Przygotować się.
Rycerze wyciągnęli miecze z pochwy, a niektórzy zeszli z koni. Sephora wyciągnęła dwa długie sztylety i zsiadła z ogiera. Czekali dłuższą chwilę, jednak nic nie nastąpiło. Kobieta chciała połączyć się z koniem, jednak rumak stanął dęba i zaczął wierzgać. Jednak po chwili się uspokoił i jedynie nasłuchiwał. Sephora nie musiała się z nim łączyć, aby wiedzieć co się dzieje.
-Wsiadamy - wydała rozkaz - Miejcie broń w pogotowiu.
Gwardia dosiadła koni i ruszyła w dalszą drogę. Wyjechali z lasu i znaleźli się na polach. Na otwartej przestrzeni raczej nas nie zaatakują, pomyślała kobieta. Prędzej zrobiliby to w lesie, a jeśli nie tam to..
-Sir Moglecie i Sir Dickonie. - Zwróciła się do nich zawracając konia. - Jedźcie przed nami, coś czuję że zbóje szykują na nas pułapkę.
-Tak jest. - Dwaj rycerze ruszyli przodem. Jeśli zbóje na nich napadną, Sephora i reszta będzie mogła im pomóc.
Połączyła się ze swoim koniem i nasłuchiwała. Usłyszała dzwonienie metalu o metal i zapach krwi.
Nie musiała dawać znaku pozostałej dwójce, też to wyczuli dzięki swoim wierzchowcom. Prędko do nich dobiegli. Zbójów było z czterech. Dwóch walczyło z Sir Mogletem, a pozostała dwójka z Sir Dickon. Koń Sir Mogleta leżał przewrócony na ziemi. Sephora ruszyła galopem i wbiła sztylet w ramię jednego zbira. Mężczyzna pociągnął ją w dół, tak że spadła z konia. Nie przeszkodziło jej to jednak w walce i tnęła ostrzami swojego przeciwnika. Nagle ktoś poszedł do niej od tyłu. Sephora natychmiast się odwróciła i wbiła mu nóż w klatkę piersiową. Z ust bandyty poleciała krew, a on padł na ziemię.
Odwróciła się do swojego pierwszego przeciwnika.
-Poddaje się, błagam oszczędźcie mnie. Błagam!
-Reszta nie żyje? - spytała się kobieta.
-Moglet. - Odezwał się Sir Dickon. Sephora natychmiast przybiegła do leżącego na ziemi rycerza. Krwawił z rany na boku ciała. Złamany nos był cały posiniaczony, a krew zalewała mu twarz. Nie oddychał.
-Dajcie konia. - Rozkazała im.
-Również nie żyje.
-Ucztuj na uczcie Amony. - Powiedziała Sephora.
-Zbieramy się - odparła, gdy wstała z ziemi.
-Co robimy z jeńcem?
-Zabieramy do Fortecy, mój ojciec go osądzi.
-Kim jest twój ojciec, pani? - Spytał się zbir.
-Królem.
Worner
Stał na dworze w drzwiach, opatulony w stertę kocy i pilnował swego rodzeństwa. Lydia i Olna lepiły bałwana, a Carel i jeden chłopak z sąsiedztwa rzucali śnieżkami. Wyjątkiem był Jo, który siedział na ławce i czytał książkę. Również Seran, za mały na zabawę ze starszym rodzeństwem, bawił się sam w śniegu obok Wornera. Najstarsza z rodzeństwa, Timeria została w domu i zajęła się pijanym ojcem.
-Uważaj idioto! - krzyknął Jo, otrzepując książkę ze śniegu.
-Wybacz młody - odparł Carel.
Jo spojrzał na Wornera, w jego oczach widać było strach. Worner zagapił się na książkę i podszedł do młodszego brata.
-Co czytasz? - Spytał się Worner.
-Nic. - Jo starał się schować książkę pod kurtkę, jednak starszy brat był szybszy i mu ją wyrwał.
Gdy zobaczył tytuł przeraził się.
-Chodź ze mną. - Powiedział Worner i udał się w jedną z bocznych uliczek.
-Skąd masz tę książkę? - spytał się gdy oddali się od reszty. - Przecież ojciec spalił ją parę lat temu.
-Znalazłem drugą. Wor, proszę...
-Po pierwsze to Worner, a po drugie to wiesz, że muszę to zrobić.
-Wobec tego ja powiem ojcu o wydarzeniu sprzed obiadu. Wiem, jaką masz moc.
-Jo, jeżeli ojciec się o tym dowie...
-To potraktuje tak samo mnie, gdy się dowie, że czytam książkę o Słowach.
-Nic mu nie mówimy, ani słowa. Jasne? - Worner wyciągnął rękę do brata. - I dasz mi poczytać tę książkę.
-Dam ci książkę, jak mi powiesz jakie jest moje Imię.
-Przecież je wymówiłem.
-Słów nie można powtórzyć, chyba że mi je zapiszesz.
Worner wziął patyk z ziemi i zapisał prawdziwe imię Jo'a. Następnie zmazał, by nikt nie widział. Odebrał od swojego brata książkę i schował ją między kocami. Oddalili się, każdy w swoją stronę. Worner wszedł do domu.
-Timeria - zwrócił się do siostry, która czesała włosy. - Możesz popilnować dzieci? Mi już jest zimno i wracam do pokoju.
Worner ostrożnie minął sypialnię ojca i wszedł do swojego pokoju. Wysunął książkę spod kocy i schował ją za łóżko, tak by inni nie widzieli. Zdjął ubranie i zaryglował drzwi. Gdy już się upewnił, że nikt do niego nie przyjdzie, wyciągnął książkę i zaczął ją czytać. Na pierwszej stronie była definicja Słowa.
Słowo-cząstka Mowy, używana przez bogów oraz starożytne ludu. Służy do kreowania świata.
Krótka i rzeczowa definicja Słowa. Worner zastanawiał się, co jeszcze może być w książce.
Ktoś zapukał do drzwi. Chłopak wystraszył się i schował księgę za łóżko.
-Worner mogę wejść?
Chłopak upewnił się, że nic nie widać.
-Tak, tato wejdź.
Gerald wszedł do pokoju swojego syna i usiadł na łóżku.
-Synu, uważam że jesteś już na tyle duży by...
Nie. - Odmówił mu Worner. - Po raz trzydziesty mówię nie.
-Worner, chłopcze, Teryfion umiał...
-Nie obchodzi mnie co umiał Teryfion. Nazywam się Worner, a nie Teryfion. Nie jestem nim.
-Dlaczego nie chcesz się uczyć walki na miecze?
-Bo uważam, że to bez sensu. Nie urodziłem się dlatego, by walczyć na miecze.
-Wobec tego do czego się urodziłeś? Do siedzenia w lesie? Jesteś teraz najstarszym z rodzeństwa.
-Timeria jest najstarsza i zawsze będzie.
-Najstarszym synem, Timeria jest moją córką. To ty masz obowiązek chronić swoje rodzeństwo, kiedy zabraknie mnie.
-Przed kim mam ich chronić, jedynym zagrożeniem dla nich są oni sami.
-Przed Wieżami. - odparł Gerard.
-Co?! Przecież Wieże są za morzem i dalej. Zresztą nie zaatakowali nas od kiedy zabiłeś ich Sułtana.
-Mam wrażenie, że ta dziewczyna, co objęła władzę w Wieżach...
-Sugerujesz, że ona planuje jakąś zemstę na nas? Bo zabiłeś jej brata?
-Nie wiem, synu, ale...
-Tato pomyśl, myślisz że ta nowa Sułtanka zawracałaby sobie głowę jakąś zemstą? Myślę, że ma teraz inne sprawy na głowie.
-No dobrze, ale wolałbym gdybyś...
-Obiecuję, że jeśli cię nie będzie, zaopiekuje się rodzeństwem. Przysięgam.
Euria
Wszyscy znajdowali się w głównej kaplicy Świątyni Pani i modlili się. Kobiety stały na przodzie, a eunuchowie z tyłu. Tollen stał na końcu sali i przysłuchiwał się modlitwom. Mówiły głównie kobiety, eunuchowie siedzieli cicho.
-I daj nam nowe życie - zakończyła modlitwę Matka-Kapłanka.
-I daj nam nowe życie - powtórzyły kobiety.
Euria wstała i pogłaskała swój, jeszcze płaski, brzuch. Podeszła do Tollena.
-Nie rozumiem sensu tych modlitw. Daraak nigdy nie kazał się ludziom modlić, nawet kapłani nie nakazują nam odprawiać modłów.
-Każdy bóg ma inne prawa. Z tego co wiem, Daraak chce by uznawano go za najważniejszego boga, to trochę aroganckie nie sądzisz?
-Bogowie są zazwyczaj aroganccy - zaznaczył Tollen. - Jednak zawsze się o nas troszczyli. Czy myśmy ich jakoś obrazili?
-Masz na myśli Martwy las? - zdziwiła się Euria. - Zdaje mi się, że to coś silniejszego od bogów. Oni by nam tego nie zrobili.
Oboje wrócili do sypialni, by przygotować się do wieczornego posiłku.
Euria zdjęła swoją modlitewną suknię i ubrała złoto-czarną suknię sięgająca do podłogi, bez ramion. Wyciągnęła też złoty łańcuszek, który zawiesiła na szyi. Tollen w tym czasie nalał im trochę soku, miał ochotę napić się wina, bądź miodu, lecz Euria była w ciąży i nie było to wskazane.
-Uczeszesz mi włosy? - spytała się kobieta, rozplatując je.
Mężczyzna wziął od niej szczotkę i zaczął delikatnie rozczesywać jej włosy.
-Twoje włosy są takie miękkie i mocne, jak ty to robisz.
-Sporo o nie dbam. Często je myje olejkami, oraz stosuję dietę. Dużo warzyw i owoców, mało mięsa.
-Á propos jedzenia, czas iść na kolację.
Zeszli na dół do sali. Przy stole siedziało już kilka kobiet. Euria i Tollen usiedli prawie u szczytu stołu.
-Mam już dość - usłyszeli rozmowę dwóch kapłanek - Kiedy w końcu wyjdziemy stąd? Mam dosyć siedzenia tutaj i ciągłego modlenia się.
-Mamy szczęście, że Las zakwitł dopiero po Święcie Pani, a nie przed.
-Tollen! - krzyknęła nagle Euria - Czy nasiona pojawiły się też gdzie indziej?
-Widziałem je obok Cytadeli, ale nie widziałem w trakcie drogi. Dopiero gdy tu przybyłem zobaczyłem tutaj kwiaty. Tak jakby tylko Świątynia była zasypana nasionami z Martwego Lasu.
Rozmowę przerwali eunuchowie,którzy wnieśli tacę z jedzeniem. Euria nałożyła sobie na talerz sporą porcję ziemniaków owiniętych kapustą i polanych śmietaną. Popijała sokiem jabłkowym.
-Eurio - odezwał się Tollen - Chciałbym wrócić do Cytadeli lub przynajmniej do Mostu. Myślisz, że Matka nam da zgodę?
-Wątpię, ja jestem w ciąży, a ty...
-Mogę jeszcze zapładniać - uśmiechnął się Tollen - ale spróbuj z nią pogadać.
-Postaram się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro