Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6

Sephora

Jej brat stał już na pokładzie "Morskiej Wiedźmy" i obserwował miasto z góry. Sephora stała na pomoście, wraz z jednym z rycerzy. Z pokładu można było usłyszeć krzyk kapitana. Kotwica się podniosła i statek zaczął odpływać od brzegu. Sephora patrzyła jak jej brat odpływa wraz z paroma dworzanami i podarkami. Zabrał również ze czterech rycerzy do ochrony. Gdy "Morska Wiedźma" zniknęła za horyzontem, dziewczyna zebrała resztki oddziału i ruszyli w drogę powrotną.
-A gdzie jest sir Moglet? - Spytał się jej służący.
-Co? - Sephora nawet nie zauważyła jego obecności. - Czy ktoś widział Mogleta?
-Chyba pije - odezwał się jeden z rycerzy. - Ostatni raz widziałem go w karczmie.
Sephora zeszła z konia.
-W której?
-Jeśli pamięć mnie nie myli to w "Czerwonej Dziwce"
Nazwa mówiła sama za siebie. Sephora była pewna, że prócz wiktu i opierunku znajdzie tam coś więcej. Jeden z rycerzy zaprowadził ją do karczmy, znajdowała się ona w dość mrocznej dzielnicy miasta. Budynek był piętrowy z szarej cegły. W środku było parno i gorąco, a hałas uniemożliwiał zrozumienie słów. Sephora zaczęła szukać Mogleta, jednak natrafiała jedynie na pijanych mężczyzn bądź nagie kurtyzany przechodzące między stolikami. Gdy szła między ludźmi, jeden z bywalców klepnął ja w tyłek. Odwróciła się i na oślep uderzyła pięścią. Nie widziała w kogo trafiła, ale domyśliła się, że ta osoba leży teraz na podłodze.
-Jak śmiesz, głupia dziwko! - krzyknął mężczyzna.
-Głupia dziwka przywali ci raz jeszcze, jak zaraz ze mną nie pójdziesz. - Rzekła Sephora nachylając się nad nim.
-Pani ja... - Próbował bronić się Sir Moglet. - Nie widziałem, było ciemno i..
-Och daruj sobie. - Przerwała mu kobieta. - Wracamy.
-Ale...
-Już! Masz dwie minuty. - Sephora przeszła nad leżącym na ziemi Sir Mogletem i wyszła z karczmy. Na zewnątrz czekał na nią rycerz.
-Idziemy, jeżeli Moglet nie pojawi się za chwilę, odjeżdżamy. - Kobieta poprawiła spodnie i sztylet u pasa. Moglet wyszedł po kilku sekundach z podbitym okiem i rozpiętą zbroją.
-Jeszcze raz...
-Nieważne, już i tak poniosłeś odpowiednią karę. Możemy już iść?
Dotarli do grupy, czekającą pod miastem.  Sephora dosiadła swego konia i ruszyła przed siebie. Odział zbrojnych ruszył za nią. Droga wiodła przez las. Na wydeptanej przez ludzi i zwierzęta ścieżce było cicho. Jednak w oddali można było usłyszeć śpiew ptaków, a od czasu do czasu odgłosy większych zwierząt. Oddział składał się z czterech ludzi Sephory i pięciu koni, które należały do garnizonu jej brata. Jako, że nie miały one jeźdźców, na ich grzbiety położono bagaże. Klacz brata szła obok ogiera Sephory. Świeciło słońce, jednak byli w lesie i otaczał ich miły chłód.

-Pani. - Odezwał się jeden z rycerzy. - Mój koń coś wyczuł.
Kobieta dotknęła czoła swojego wierzchowca i się z nim połączyła. Zaczęła czuć więcej zapachów i słyszeć więcej dźwięków. Wyczuła zapachy swojego oddziału i koni. W oddali wyczuła jelenia i dwa gile. Wyczuła również ludzi, czuła od nich zło.
Wróciła do siebie i po sekundzie powiedziała.
-Przygotować się.
Rycerze wyciągnęli miecze z pochwy, a niektórzy zeszli z koni. Sephora wyciągnęła dwa długie sztylety i zsiadła z ogiera.  Czekali dłuższą chwilę, jednak nic nie nastąpiło. Kobieta chciała połączyć się z koniem, jednak rumak stanął dęba i zaczął wierzgać. Jednak po chwili się uspokoił i jedynie nasłuchiwał. Sephora nie musiała się z nim łączyć, aby wiedzieć co się dzieje. 

-Wsiadamy - wydała rozkaz - Miejcie broń w pogotowiu.

Gwardia dosiadła koni i ruszyła w dalszą drogę. Wyjechali z lasu i znaleźli się na polach. Na otwartej przestrzeni raczej nas nie zaatakują, pomyślała kobieta. Prędzej zrobiliby to w lesie, a jeśli nie tam to..

-Sir Moglecie i Sir Dickonie. - Zwróciła się do nich zawracając konia. - Jedźcie przed nami, coś czuję że zbóje szykują na nas pułapkę.

-Tak jest. - Dwaj rycerze ruszyli przodem. Jeśli zbóje na nich napadną, Sephora i reszta będzie mogła im pomóc.

Połączyła się ze swoim koniem i nasłuchiwała. Usłyszała dzwonienie metalu o metal i zapach krwi.

Nie musiała dawać znaku pozostałej dwójce, też to wyczuli dzięki swoim wierzchowcom. Prędko do nich dobiegli. Zbójów było z czterech. Dwóch walczyło z Sir Mogletem, a pozostała dwójka z Sir Dickon. Koń Sir Mogleta leżał przewrócony na ziemi. Sephora ruszyła galopem i wbiła sztylet w ramię jednego zbira. Mężczyzna pociągnął ją w dół, tak że spadła z konia. Nie przeszkodziło jej to jednak w walce i tnęła ostrzami swojego przeciwnika. Nagle ktoś poszedł do niej od tyłu. Sephora natychmiast się odwróciła i wbiła mu nóż w klatkę piersiową. Z ust bandyty poleciała krew, a on padł na ziemię.
Odwróciła się do swojego pierwszego przeciwnika.
-Poddaje się, błagam oszczędźcie mnie. Błagam!
-Reszta nie żyje? - spytała się kobieta.
-Moglet. - Odezwał się Sir Dickon. Sephora natychmiast przybiegła do leżącego na ziemi rycerza. Krwawił z rany na boku ciała. Złamany nos był cały posiniaczony, a krew zalewała mu twarz. Nie oddychał.
-Dajcie konia. - Rozkazała im.
-Również nie żyje.
-Ucztuj na uczcie Amony. - Powiedziała Sephora.
-Zbieramy się - odparła, gdy wstała z ziemi.
-Co robimy z jeńcem?
-Zabieramy do Fortecy, mój ojciec go osądzi.
-Kim jest twój ojciec, pani? - Spytał się zbir.
-Królem.

Worner

Stał na dworze w drzwiach, opatulony w stertę kocy i pilnował swego rodzeństwa. Lydia i Olna lepiły bałwana, a Carel i jeden chłopak z sąsiedztwa rzucali śnieżkami. Wyjątkiem był Jo, który siedział na ławce i czytał książkę. Również Seran, za mały na zabawę ze starszym rodzeństwem, bawił się sam w śniegu obok Wornera. Najstarsza z rodzeństwa, Timeria została w domu i zajęła się pijanym ojcem.
-Uważaj idioto! - krzyknął Jo, otrzepując książkę ze śniegu.
-Wybacz młody - odparł Carel.
Jo spojrzał na Wornera, w jego oczach widać było strach. Worner zagapił się na książkę i podszedł do młodszego brata.
-Co czytasz? - Spytał się Worner.
-Nic. - Jo starał się schować książkę pod kurtkę, jednak starszy brat był szybszy i mu ją wyrwał.
Gdy zobaczył tytuł przeraził się.
-Chodź ze mną. - Powiedział Worner i udał się w jedną z bocznych uliczek.
-Skąd masz tę książkę? - spytał się gdy oddali się od reszty. - Przecież ojciec spalił ją parę lat temu.
-Znalazłem drugą. Wor, proszę...
-Po pierwsze to Worner, a po drugie to wiesz, że muszę to zrobić.
-Wobec tego ja powiem ojcu o wydarzeniu sprzed obiadu. Wiem, jaką masz moc.
-Jo, jeżeli ojciec się o tym dowie...
-To potraktuje tak samo mnie, gdy się dowie, że czytam książkę o Słowach.
-Nic mu nie mówimy, ani słowa. Jasne? - Worner wyciągnął rękę do brata. - I dasz mi poczytać tę książkę.
-Dam ci książkę, jak mi powiesz jakie jest moje Imię.
-Przecież je wymówiłem.
-Słów nie można powtórzyć, chyba że mi je zapiszesz.
Worner wziął patyk z ziemi i zapisał prawdziwe imię Jo'a. Następnie zmazał, by nikt nie widział. Odebrał od swojego brata książkę i schował ją między kocami. Oddalili się, każdy w swoją stronę. Worner wszedł do domu.
-Timeria - zwrócił się do siostry, która czesała włosy. - Możesz popilnować dzieci? Mi już jest zimno i wracam do pokoju.
Worner ostrożnie minął sypialnię ojca i wszedł do swojego pokoju. Wysunął książkę spod kocy i schował ją za łóżko, tak by inni nie widzieli. Zdjął ubranie i zaryglował drzwi. Gdy już się upewnił, że nikt do niego nie przyjdzie, wyciągnął książkę i zaczął ją czytać. Na pierwszej stronie była definicja Słowa.
Słowo-cząstka Mowy, używana przez bogów oraz starożytne ludu. Służy do kreowania świata.
Krótka i rzeczowa definicja Słowa. Worner zastanawiał się, co jeszcze może być w książce.
Ktoś zapukał do drzwi. Chłopak wystraszył się i schował księgę za łóżko.
-Worner mogę wejść?
Chłopak upewnił się, że nic nie widać.
-Tak, tato wejdź.
Gerald wszedł do pokoju swojego syna i usiadł na łóżku.
-Synu, uważam że jesteś już na tyle duży by...
Nie. - Odmówił mu Worner. - Po raz trzydziesty mówię nie.
-Worner, chłopcze, Teryfion umiał...
-Nie obchodzi mnie co umiał Teryfion. Nazywam się Worner, a nie Teryfion. Nie jestem nim.
-Dlaczego nie chcesz się uczyć walki na miecze?
-Bo uważam, że to bez sensu. Nie urodziłem się dlatego, by walczyć na miecze.
-Wobec tego do czego się urodziłeś? Do siedzenia w lesie? Jesteś teraz najstarszym z rodzeństwa.
-Timeria jest najstarsza i zawsze będzie.
-Najstarszym synem, Timeria jest moją córką. To ty masz obowiązek chronić swoje rodzeństwo, kiedy zabraknie mnie.
-Przed kim mam ich chronić, jedynym zagrożeniem dla nich są oni sami.
-Przed Wieżami. - odparł Gerard.
-Co?! Przecież Wieże są za morzem i dalej. Zresztą nie zaatakowali nas od kiedy zabiłeś ich Sułtana.
-Mam wrażenie, że ta dziewczyna, co objęła władzę w Wieżach...
-Sugerujesz, że ona planuje jakąś zemstę na nas? Bo zabiłeś jej brata?
-Nie wiem, synu, ale...
-Tato pomyśl, myślisz że ta nowa Sułtanka zawracałaby sobie głowę jakąś zemstą? Myślę, że ma teraz inne sprawy na głowie.
-No dobrze, ale wolałbym gdybyś...
-Obiecuję, że jeśli cię nie będzie, zaopiekuje się rodzeństwem. Przysięgam.

Euria

Wszyscy znajdowali się w głównej kaplicy Świątyni Pani i modlili się. Kobiety stały na przodzie, a eunuchowie z tyłu. Tollen stał na końcu sali i przysłuchiwał się modlitwom. Mówiły głównie kobiety, eunuchowie siedzieli cicho.
-I daj nam nowe życie - zakończyła modlitwę Matka-Kapłanka.
-I daj nam nowe życie - powtórzyły kobiety.
Euria wstała i pogłaskała swój, jeszcze płaski, brzuch. Podeszła do Tollena.
-Nie rozumiem sensu tych modlitw. Daraak nigdy nie kazał się ludziom modlić, nawet kapłani nie nakazują nam odprawiać modłów.
-Każdy bóg ma inne prawa. Z tego co wiem, Daraak chce by uznawano go za najważniejszego boga, to trochę aroganckie nie sądzisz?
-Bogowie są zazwyczaj  aroganccy - zaznaczył Tollen. - Jednak zawsze się o nas troszczyli. Czy myśmy ich jakoś obrazili?
-Masz na myśli Martwy las? - zdziwiła się Euria. - Zdaje mi się, że to coś silniejszego od bogów. Oni by nam tego nie zrobili.
Oboje wrócili do sypialni, by przygotować się do wieczornego posiłku.
Euria zdjęła swoją modlitewną suknię i ubrała złoto-czarną suknię sięgająca do podłogi, bez ramion. Wyciągnęła też złoty łańcuszek, który zawiesiła na szyi. Tollen w tym czasie nalał im trochę soku, miał ochotę napić się wina, bądź miodu, lecz Euria była w ciąży i nie było to wskazane.
-Uczeszesz mi włosy? - spytała się kobieta, rozplatując je.
Mężczyzna wziął od niej szczotkę i zaczął delikatnie rozczesywać jej włosy.
-Twoje włosy są takie miękkie i mocne, jak ty to robisz.
-Sporo o nie dbam. Często je myje olejkami, oraz stosuję dietę. Dużo warzyw i owoców, mało mięsa.
-Á propos jedzenia, czas iść na kolację.
Zeszli na dół do sali. Przy stole siedziało już kilka kobiet. Euria i Tollen usiedli prawie u szczytu stołu.
-Mam już dość - usłyszeli rozmowę dwóch kapłanek - Kiedy w końcu wyjdziemy stąd? Mam dosyć siedzenia tutaj i ciągłego modlenia się.
-Mamy szczęście, że Las zakwitł dopiero po Święcie Pani, a nie przed.
-Tollen! - krzyknęła nagle Euria - Czy nasiona pojawiły się też gdzie indziej?
-Widziałem je obok Cytadeli, ale nie widziałem w trakcie drogi. Dopiero gdy tu przybyłem zobaczyłem tutaj kwiaty. Tak jakby tylko Świątynia była zasypana nasionami z Martwego Lasu.
Rozmowę przerwali eunuchowie,którzy wnieśli tacę z jedzeniem. Euria nałożyła sobie na talerz sporą porcję ziemniaków owiniętych kapustą i polanych śmietaną. Popijała sokiem jabłkowym.
-Eurio - odezwał się Tollen - Chciałbym wrócić do Cytadeli lub przynajmniej do Mostu. Myślisz, że Matka nam da zgodę?
-Wątpię, ja jestem w ciąży, a ty...
-Mogę jeszcze zapładniać - uśmiechnął się Tollen - ale spróbuj z nią pogadać.
-Postaram się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro