Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

Worner

Śnieg sypał od rana, chłopak miał nadzieję, że jego rodzeństwu się nic nie stanie i dotrą do Północnego Królestwa. Chodził po wiosce szukając sam nawet nie wiedział czego. Wszedł do kostnicy, w której leżała jego matka. Kapłani użyli na niej czarów i ciało przestało się rozkładać. Pogrzeb miał się odbyć dopiero wtedy, gdy Teryfion i Hana wrócą z wyprawy. Ojciec wiedział, że Hana wyruszyła, ale jeśli się dowie, że Worner i jego młodszy brat Jo jej pomogli, będą mieli przekichane.

Worner wyszedł z pomieszczenia i zobaczył ptaka, miał on czarny dziób i pióra w tym samym kolorze. Ludzie mówili na te ptaki kruki. Jednak Worner wiedział, że tak się nie nazywają.

Kruk zakrakał parę razy, po czym rozwinął swoje skrzydła i poszybował w górę. Chłopiec patrzył na niego tak długo, aż nie stracił go z oczu.

-Wor! - Krzyknął ktoś do niego z góry. Odwrócił się i zobaczył swoją siostrę Lydie, siedzącą na dachu jednego budynku.

-Mogłabyś nie mówić tak do mnie? Nazywam się Worner. - W rzeczywistości nazywał się inaczej, ale nie zdradzał tego nikomu.

-Dobrze, niech ci będzie. - Skoczyła z budynku i wylądowała w śniegu jak kot. Wstała, a następnie poprawiła swoją chustę we włosach, symbol żałoby po śmierci matki. Worner nosił taką samą, tyle że na szyi. - Co robimy?

-Ja chodzę i podziwiam rzeczy, ty rób co chcesz.

-Mogę zrobić to z tobą?

-Dlaczego nie możesz iść do swojego brata?

-Ty jesteś moim bratem.

-Do swojego brata bliźniaka.

-Pewnie siedzi w bibliotece i znowu coś czyta.

Worner tym razem nie odpowiedział, tylko ruszył dalej.

Jegommen obfitował w liczne wąskie uliczki oraz zakręty. Po paru minutach udało mu się zgubić Lydie. Jednak dziewczynka była na tyle sprytna, że weszła na dach i znalazła go z góry.

-Zimno mi. - Powiedziała po jakimś czasie. - Wracamy do środka?

Worner tylko kiwnął głową i zawrócił.

Gdy weszli do domu, Wornera napadł jego najmłodszy brat Seran.

-Wori, Wori! Pobaw się ze mną! -  Krzyczał bezustannie.

-Nie teraz młody.

Wszedł do kuchni, gdzie jego najstarsza siostra Timeria, gotowała posiłek.

-Gdzie ojciec? - Spytał się biorąc jabłko do ręki.

-Pewnie pije - Odpowiedziała dziewczyna krojąc warzywa. -Zrób porządek na stole i powiedz komuś, żeby poszedł po ojca. 

Worner odstawił jabłko i wrócił do głównego pomieszczenia.

-Carel!- Krzyknął do swojego brata.

-Co?! - Odpowiedział z góry.

-Leć po ojca.

Carel przełożył nogi przez balustradę schodów i zjechał po niej, wydając przy tym odgłos radości.

-Olna, pomóż mi ogarnąć ten syf.

Dziewczynka odłożyła zabawkę i zaczęła sprzątać na stole.

-Gdzie Lydia i Jo?

-Jo siedzi na górze i czyta, a Lydia to nie wiem. Ser! Zostaw to - Krzyknęła blond włosa dziewczyna na swojego brata, który ciągnął za obrus.

Worner udał się na górę i odszukał pokój Jo'a. Chłopiec siedział na krześle przy biurku i czytał książkę. W okół piętrzyły się stosy innych książek. Na jego łóżku leżała Lydia i patrzyła się na niego.

-Timeria mówi, że zaraz będzie obiad. - Powiedział starszy brat wchodząc do pokoju. -Więc zaraz zejdźcie i nam pomóżcie.

-Dobrze - odparł Jo z nad książki, nawet nie spojrzał na Wornera.

Lydia wstała z łóżka i podeszła do swojego bliźniaka. Nachyliła się ku niemu i strzeliła mu w ucho.

-Ałaaa - Krzyknął jej brat - głupia jesteś czy co?

-Chciałam się tylko upewnić czy słyszałeś. - Uśmiechnęła się do niego. 

-Słyszałem wystarczająco dużo, głupio świnio. - Odgryzł się jej.

-Serio, przestańcie - Próbował uspokoić ich Worner.

-Głupia świnia, tak? Co powiesz na to podły szczurze! - I uderzyła swojego brata.

Ten nie pozostawał jej dłużny i również zaczął ją bić. Wylądowali na podłodze, a jedna wieża z książek spadła na nich.

-Lydia, Jo spokój! - Krzyknął Worner. Jednak nie powiedział ich imion ludzkich, powiedział ich prawdziwe imiona. Natychmiast się uspokoili.

Worner odwrócił się na pięcie i zobaczył swoją siostrę ze szmatą w dłoni i otwartą buzią.

-Czy ty?

-Nie! - Próbował się bronić chłopiec. - Nic nie zrobiłem, serio.

-Ty użyłeś Słów. - Nie dała za wygrana Timeria.

-Nie, to nie były Słowa. Tylko błagam nie mów ojcu. Proszę.

-Dobrze, a teraz chodźcie na obiad.

Rossalia

Pierwsze dzieci zaczęły pojawiać się już po tygodniu od rozporządzenia królowej. Dwóch chłopców i jedna dziewczynka, która była w wieku Piper, a jej dwaj towarzysze od niej młodsi.

-Witajcie - przywitała ich królowa.  - Jestem Rossalia.

-Ale macie się do niej zwracać wasza wysokość - powiedział Varys.

-Co my tu robimy? - Spytał się chłopiec. - Nie zrobiliśmy nic złego.

- Nie sprowadziłam was tutaj, bo zrobiliście coś złego. To w tej chwili nieważne. Umiecie czytać i pisać?

Cała trójka pokręciła głowami.

-No właśnie, chcę byście się nauczyli. Bardzo wam to pomoże w późniejszym życiu.

-Ale moja mamusia będzie się o mnie martwić - odparła dziewczynka.

-Jej matka o niczym nie wie? - Spytała się Rossalia jednego ze strażników.

-Wzięliśmy te dzieci z ulicy.

-Idioci! - Krzyknęła na nich. - Jak mogliście o tak wziąć te dzieci z ulicy, co? Wcale nie dziwię się, że są przerażone! 

Wzięła dwa głębokie oddechy i zwróciła się do dzieci.

-Moglibyście pokazać gdzie mieszkacie? Muszę porozmawiać z waszymi rodzicami.

-Oni nie zrobili nic złego, naprawdę. - Upierał się jeden z chłopczyków.

-Wierzę to że nic nie zrobili, ale chciałabym z nimi porozmawiać.

-Dobrze.

Droga do domu dziewczynki zajęła Rossalii i dzieciom kilkanaście minut.  Towarzyszyli im Varys i dwóch strażników. 

-Po raz ostatni powtarzam, że takie miejsca nie są odpowiednie dla królowej, tu jest niebezpiecznie. - Upierał się Varys.

-Niebezpiecznie będzie zaraz jak się nie zamkniesz. - Upomniała go Rossalia - Będę chodziła gdzie mi się podoba.

Gdy dotarli do domu dziewczynki, ujrzeli kobietę.

-Jade, Jade! - Krzyczała kobieta. - Moje dziecko jak dobrze, że jesteś. - Dopiero po jakimś czasie zobaczyła strażników oraz królową.

-Wasza wysokość! - Kobieta uklękła i wbiła wzrok w ziemię.

-Wstań, nie przyszłam tutaj po to by mi się kłaniano. Możemy wejść do środka?

-Wolałabym nie pani. Naprawdę, to dla mnie zaszczyt, ale...

-Królowa nie pytała cię o pozwolenie, to był rozkaz - Warknął strażnik.

-Nie musiałabym tu przychodzić, gdybyś nie porwał tych dzieci - Odezwała się Sułtanka.

-Porwać? - Zdziwiła się matka - Ale...

-Wejdźmy do środka, tam wszystko pani wyjaśnię.

Kobieta niechętnie zaprosiła Rossalie do środka, sułtanka wzięła również ze sobą jednego strażnika. Reszta miała poczekać na zewnątrz.

Dom składał się z dwóch izb.  Większej, w której były rozłożone materace i mniejszej gdzie znajdowała się kuchnia. Śmierdziało okropnie, jednak Rossalia postanowiła wytrzymać. Usiadła na jednym z materacy. Krótko Wyjaśniła jaki ma plan.

-Chcesz nauczyć moją córkę czytać i pisać? - Zdziwiła się kobieta - Ale przecież kobiety nie mogą się uczyć, kobiety mają służyć.

-Prawo moich przodków - westchnęła królowa. - Już mój brat chciał zmienić te reguły. Niestety zginął.

Kobieta jedynie pochyliła głowę i odmówiła niemą modlitwę za duszę Lamana, byłego Sułtana Wież Pustynnych.

-Byłoby mi bardzo miło, że chcesz wykształcić moją córkę, ale...nie stać mnie na to.

-Bez obaw za wszystko płaci państwo, w ramach rekompensaty damy ci część pieniędzy, lub możesz iść z nami do pałacu jako pomoc.

-Nie dziękuje, ale chyba nie mogę przyjąć pieniędzy, wasza miłość.

-Możesz, a czemu nie? Na razie nie mam przy sobie pieniędzy, ale wkrótce ci je dostarczymy. - Rossalia wstała poprawiła sukienkę i zwróciła się do strażnika.

-Gwardzisto Leganie, zostałeś oskarżony o porwanie dziecka tej kobiety. Karą jest rekompensata pieniężna w wysokości dwudziestu złotników. Oświadczam to ja, Królowa Wież Pustynnych, Rossalia z rodu Izabardżów. - Następnie już łagodniejszym tonem dodała. - Zapłać teraz, wiem że masz pieniądze.

Legan niechętnie sięgnął za zbroję i wyciągnął mieszek z monetami, wygrzebał 20 złotników i podał je Sułtance. Rossalia przyjęła pieniądze i dała kobiecie. 

-Tyle na początek wystarczy. 

-Nie wiem, jak ci dziękować. Jesteś taka miła dla poddanych. Niech Inam ci w dzieciach wynagrodzi. 

Dzieci, no i tu się pojawia problem. Gdyby urodziła córkę, nie byłoby problemu i dalej sprawowałaby władzę. Jednak gdy urodzi syna, władca od razu przejdzie dalej. Oczywiście będzie dalej rządziła, ale jako regentka a nie prawowita królowa. Będzie szeptała do ucha swojemu synowi co ma robić, a do drugiego niestety będzie szeptał Varys.

-To naprawdę drobiazg, moje państwo nie jest państwem bezprawia. Sprawiedliwość jest dla mnie najważniejsza.

Po kilku godzinach rozmowy z rodzicami chłopców i oddaniu im części pieniędzy. Rossalia wraz Varysem i jej nowymi podopiecznymi wróciła do pałacu. Gdy tylko weszła do swojego pokoju zobaczyła list na biurku. Był zawinięty w rulon i zalakowany pieczęcią z godłem Leśnej Fortecy. Bardzo ją to zdziwiło, w końcu Leśna Forteca nie jest przyjaznym jej państwem. Postanowiła to zostawić na później i poszła się umyć.

Euria

Trzeci tydzień w zamknięciu doprowadzał Eurie już do szaleństwa, nie mogła wyjść na zewnątrz z powodu kwiatów z Martwego Lasu. Cała Świątynia Pani była w czerni i bieli. Wszystko, czego dotknęły kwiaty usychało i stawało się martwe, również ręka Eurii była poparzona z tego powodu. Skóra wysychała jej mimo codziennego nawilżania olejkami i moczenia w wodzie. Nic jej nie pomagało. 

Codzienne wyglądanie przez północne okna zajmowało jej całe godziny, ciągle ją zastanawiało czemu nie było wozu z Cytadeli. Również nie przybyli z niej żadni mężczyźni, ani kobiety. Wszystkie kobiety czekały, aż bramy się otworzą. Nie mogli wyjść na zewnątrz, ponieważ gdy tylko wyjdą umrą. Euria ze swojego okna widziała wyschnięte zwłoki dwóch swoich towarzyszek otoczone kwiatami.

-Teraz musisz na siebie uważać - powiedziała akuszerka podczas kontroli. - Nosisz w sobie dziecko.

-Czy to nie będzie wpływać jakoś na przebieg ciąży? - Euria pokazała jej uschnięty kawałek ręki

-Dotknęły cię kwiaty Śmierci, miejmy nadzieje, że nie. Gdyby coś się działo przyjdź do mnie. 

-Zrobię jak każesz. - Odpowiedziała i wyszła z gabinetu.

Dzień był upalny, toteż w Świątyni było bardzo duszno. Z powodu zakwitu Martwego Lasu wszystkie okna oraz drzwi były zamknięte. Również kanały zostały zablokowane by żaden pyłek nie dostał się do środka. Euria z powodu braku zajęć wychodziła na Północną Wieżę i stamtąd obserwowała świat. Przy dobrej pogodzie i mocnym wytężeniu wzroku, można było dostrzec mury Cytadeli. Po kilku godzinach stania przy zamkniętym oknie kobieta postanowiła wrócić do swojej komnaty, gdy nagle dostrzegła jakiś ruch. Spojrzała bliżej i zobaczyła, że ktoś się zbliża na koniu. 

Nie myśląc dużo, Euria zbiegła na dół.

-Ktoś tu jedzie! - Krzyknęła, gdy tylko wpadła do głównego holu przy pomniku Pani. Kobiety i eunuchowie natychmiast się zerwali. Ktoś pobiegł powiadomić Matkę-Kapłankę, o całym zajściu.

Strażnicy wyszli na wieże i przez okna obserwowali jeźdźca, okryty był białą płachtą, również jego koń również nie miał żadnego odsłoniętego miejsca. 

-Co robimy? - Spytał się jeden ze strażników, zwracając się do Matki-Kapłanki - Wpuszczamy go czy nie?

-Jeśli to zrobimy tysiące kwiatów i pyłków wpadnie do środka, a do tego nie można dopuścić. - Odpowiedziała natychmiast. 

Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy usłyszeli pukanie do bramy.

-Kim jesteś?! - Krzyknęła Matka-Kapłanka. - Nie możemy cię tu wpuścić!

-Jestem Tollem, byłem u was kilka tygodni temu! - Odpowiedział głos za drzwi.

Na dźwięk głosu Tollema, serce Eurii skoczyło do gardła.

-Tollem! - Krzyknęła - Słyszysz mnie! To ja, Euria!

-Eu! - Odpowiedział jej za drzwi - Powiedz, że muszą mnie wpuścić!

Euria popatrzyła na Matkę-Kapłankę

-Musi być jakiś sposób, by tu wszedł.

-Niech użyje jednego z przejść pod podłogą w jednym domu. - Zaproponowała jedna z kobiet.

-Tollem! Słyszałeś?! - Krzyknęła Euria

-Tak! Gdzie znajdę ten dom?!

-To jest byle jaki dom, tylko nie wiem gdzie jest dziura!

-Dobra! Poszukam!

-Idźcie do piwnicy - rozkazała Matka-Kapłanka - to stamtąd wyjdzie.

Euria poszła razem z dwoma strażnikami i jedną z kobiet. 

Czekali około parunastu minut, aż usłyszeli jak jedna z płytek się podnosi.

-Tam! - Krzyknęła Euria i natychmiast podbiegła do włazu.

Strażnicy delikatnie ją odepchnęli i podnieśli wielki kamień spod którego wylazł Tollen.

Kobieta rzuciła się na mężczyznę i go ucałowała.

-Co się stało?! Przecież miałeś wrócić do matki.

-I w tym jest właśnie problem.

-Nie rozumiem?

-Jestem bardzo zmęczony, mogę ci opowiedzieć później. Inni też powinni to usłyszeć.

-Oczywiście. - Euria zwróciła się do strażników - Zaprowadźcie go gdzieś, gdzie będzie mógł odpocząć.

Strażnicy pomogli wstać Tollenowi i wyszli z piwnicy. 

-Chodźmy do Matki-Kapłanki - Powiedziała kobieta, z którą tu przyszli.

Euria tylko skinęła głową i poszła za nią.

W gabinecie czekali na Tollema, w końcu się zjawił.

-Opowiedz mi chłopcze co się stało - Powiedziała Matka-Kapłanka, gdy tylko Tollem usiadł na krześle.

-Jak skończyło się Święto Pani ruszyłem do mojej matki, do Cytadeli. Jednakże na szlaku słyszałem dziwne pogłoski na temat miasta. Plotki okazały się prawdą, bo zastałem zamknięte bramy, nikt nie wychodził, ani nie wchodził. A przy Wschodniej Bramie czułem zapach trupów. Natychmiast ruszyłem do Mostu, do mojego ojca. Jednak w połowie drogi dopadł mnie deszcz pyłków. Zdążyłem ochronić siebie i swojego konia. Wiedziałem, że muszę przyjechać tutaj a nie na Most, tu się bardziej przydam.

-Więc mówisz, że Cytadela jest zamknięta? - Zdziwiła się Matka-Kapłanka. - Tylko dlaczego? 

-Nie wiem, ale bardzo się boję o moją matkę. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro