Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

EURIA

Cała świątynia Pani była obsypana białymi kwiatami, również w środku pielgrzymi składali kwiaty. Dookoła ogromnego pomnika bogini stała grupa mężczyzn i kobiet.  Posąg przedstawiał  młodą postać, trzymającą na ramieniu ogromny dzban. Z niego wylewała się woda, która zasilała miejskie kanały.  Euria stała na dużym balkonie obok Matki-Kapłanki przyglądając się ludziom. Części z nich zostanie oddana, by mogli połączyć się z Pani. Jednak tak naprawdę chodziło o to, by się rozpłodzić. Kapłankami świątyni Pani zostawały te dziewczyny, które uważano za piękne. Te, które miały najlepsze cechy, by kolejne pokolenie było jeszcze piękniejsze. Wybierano również najlepszych mężczyzn. Twardych wojowników czy też pięknych chłopców. Bogowie, a zwłaszcza Pani, kochali piękno. Matka-Kapłanka raz jeszcze popatrzyła na zgromadzonych. Już wiedziała, który mężczyzna zostanie przeznaczony do rozpłodu, a który tylko przybył tu by zaznać przyjemności. Następnie odwróciła się i wyszła. Euria poszła za nią. Znalazły się w sali z innymi kobietami. Te, które były piękne ustawiono z przodu. Po prawej te, które na pewno zajdą w ciążę, a po lewej te, które mogły mieć niepłodne dni. Z tyłu stały dziwki, do nich należeli mężczyźni, którzy byli zbyt brzydcy by móc się rozmnażać. 

-Moje drogie - zwróciła się Matka-Kapłanka do dziewczyn - Dziś siejemy, a jutro zbieramy plony!

-Dziś siejemy, a jutro zbieramy plony! - Powtórzyły chórkiem dziewczęta.

Była to dewiza, hasło świątyni. Używało się go tylko raz, podczas Święta Pani. Oznaczało to jedynie tyle, że dziś wpuszczani są mężczyźni do łóżek, a za niecały rok rodzą się ich dzieci. Chłopców wysyła się w świat, a dziewczynki zostawia w świątyni.

Po wygłoszeniu krótkiej przemowy wszyscy udali się do swoich pokoi. Euria uchodziła za jedną z najpiękniejszych, dlatego dostawała najlepsze komnaty i najlepszych mężczyzn. W ciąży była już dwa razy, ta będzie jej trzecia. Po wejściu do pokoju postanowiła stworzyć miłą atmosferę. Rozpaliła kadzidła i przewietrzyła pościel. Wybrała najpiękniejsze szaty i uczesała się najlepiej jak potrafiła. Czarne włosy zaczesała w koronę. Poprawiła też swoje ciemne oczy, tak by wydawały się większe. Usłyszała pukanie do drzwi.

-Proszę! - Powiedziała i wygładziła suknie.

Do pokoju wszedł młody mężczyzna o ciemno-blond kręconych włosach, dużych zielonych oczach i wysokiej szczupłej sylwetce. Twarz miał pogodną, taką jaką lubili bogowie. Cerę miał koloru ziemi i słońca. Palce miał długie i szczupłe. Ubrany również był nienagannie. Ciemnofioletowa bluza, bez żadnych falbanek, godeł czy innych dupereli. Czarne obcisłe spodnie z drogiego materiału, oraz ciemno brązowe skórzane buty, sięgające mu do kolan. 

-Miło mi cię poznać, jestem Euria. - Dziewczyna wyciągnęła do niego rękę, ten ją ucałował.

-Mi również miło mi cię poznać, jestem Tollem.

-Opowiedz mi skąd jesteś - Zaczęła rozmowę, nalewając jednocześnie wina.

-Zgaduj - Uśmiechnął się do niej perłowo-białym uśmiechem i odebrał od niej puchar wina. - Dobre, z Leśnej Fortecy? 

-Owszem, ale owoce są nasze. - Euria zaczęła mu się przyglądać. - Masz bardzo zielone oczy, masz w rodzinie Illyna?

-Dokładnie rzecz biorąc, ojca.

-Płodny Illyn, no patrzcie państwo, włosy masz po matce i pochodzi ona z północy.

-Zgadza się.

-Ta karnacja to opalenizna, można ją zdobyć tylko w Moście.

-Mieszkałem tam przez ostatnie trzy lata.

-Jednak mieszkałeś gdzieś indziej, najprawdopodobniej z matką.

-Zgaduj dalej.

-A mieszkałeś w...-Euria nachyliła się ku niemu i poczuła zapach, najsłodszy, a zarazem najbardziej orzeźwiający zapach jaki czuła. Zapach pomarańczy - Cytadeli!

-Bystra jesteś, w nagrodę dostaniesz to - I ją pocałował.

-Och dostanę znacznie więcej, obyś miał wiele dzieci.

-Ty również.

Teryfion

Chłopak miał wyruszyć przed świtem, dlatego spakował wszystkie rzeczy już dzień wcześniej. "Brata" zawinęli w koce i wsadzili do dużego kosza. Rósł bardzo szybko. Teryfion miał czas do następnego nowiu, inaczej Atyr stałby się za ciężki by można było go nosić. W mglisty poranek stał na dziedzińcu przed domem. Razem z nim byli tam ojciec oraz Kapłanka-Położna Hana. Była to stara kobieta, która odbierała poród Teryfiona oraz tego potwora.

-Uważaj na siebie drogie dziecko. Atyrowie nie mówią, ale nie są też odporni na Mowę. Dlatego traktuj ich jako broń, nie jako wrogów. Przed tobą długa droga, najpierw idź do Północnego Królestwa. Tam twój dziadek cię ugości i być może da konie. Napisałem list, więc powinien wiedzieć o twojej wizycie. Pomódl się do pomnika Hantora, on ci pomoże. 

-Tak zrobię, ojcze. - Odparł jego syn. - Niebawem wrócę, jak dotrę do Północnego Królestwa, dam wam znać. Później dostaniecie list z  Ulararu.  Przysięgam na Hantora i Wielkiego.

-Przysięga na cudzego boga jest ważniejsza od przysięgi na swojego - Upomniała go Hana. -Pamiętaj o tym.

Następnie dali chłopakowi błogosławieństwo. Ojciec wypowiedział Słowa, których Teryfion nie mógł powtórzyć. Zrozumiał tyle, że ma wrócić cały do domu. 

Teryfion ruszył na północ. Po paru milach usłyszał za sobą kroki. Z początku myślał, że to jakiś człowiek, jednak dla bezpieczeństwa wyciągnął łuk i naciągnął strzały. Z dziesięciokilogramowym Atyrem na plecach nie było to jednak łatwe. Obrócił się i zobaczył swoją siostrę. Ubrana była w ciemnogranatowy płaszcz podróżny i była przygotowana do dalekiej wyprawy.

-Chyba nie myślałeś, że zostawię cię samego?

-Ponoć mam odbyć tę wędrówkę sam. 

-Pytałam się dokładnie Jo o co z tym chodzi. Z książek wyczytał, że masz sam jedynie oddać dziecko. Nic nie jest napisane o wędrówce w samotności. A teraz chodź, bo do Północnego Królestwa daleka droga. - Ruszyła przed nim. 

-A co jak ojciec się dowie, że cię nie ma? - Spytał Teryfion po godzinie milczenia.

-Wtedy będzie już za późno i również będzie modlił się o mój powrót. Zresztą dobrze wie, jak słabo znosimy separację.

Około południa Atyr zaczął się budzić. Gdy tylko otworzył oczy wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Teryfion rzucił go na ziemię i uciekł jak najdalej mógł od hałasu.

-Ucisz go! - Krzyknęła Hana - Jeszcze go usłyszą. 

-Jak?! - Spytał się jej brat. - Wiem tylko jak zająć się zwykłym dzieckiem, a nie tym...potworem.

Hana ostrożnie podeszła do "brata" i niepewnie go dotknęła. Atyr nadal krzyczał. 

-Może jest głodny?! - Krzyknął Teryfion zza drzew. - Co jedzą takie dzieci?

-Domyślam się, że mleko, ale tutaj...ma już zęby! Ter on ma już zęby!

-Jakoś niespecjalnie interesuje mnie jego anatomia! Daj mu jakieś mięso czy co!

Hana wyciągnęła z torby kawałek  mięsa i włożyła mu go do buzi. 

Potwór się uciszył i zaczął przeżuwać. Po chwili znowu zaczął płakać, domagając się więcej.

Po trzecim kęsie zasnął.

Rodzeństwo odetchnęło z ulgą. Przynajmniej na jakiś czas mieli spokój. Postanowili wyciągnąć swoje pożywienie i zjeść je po drodze. 

-Stać! Na Hantora, co wy robicie?

Przed sobą ujrzeli staruszkę z wielką kuszą w dłoni. 

-Robicie mi taki hałas, że wszystkie zwierzęta mi w lesie płoszycie. Myślicie, że możecie tak sobie krzyczeć, kiedy wam się zachce? 

-Przepraszamy, ale to nasz brat. - Próbowała się tłumaczyć Hana.

-A co mnie obchodzi, jelonki mi płoszycie, co ja niby będę jadła na kolację co?

Teryfion nie ukrywał zdziwienia. Jeśli ta staruszka potrafiła polować na jelenie, to chyba musiała używać do tego Słów, albo innej magii.

-Co się tak gapisz chłopcze, och nieważne chodźcie. - Odwróciła się i ruszyła przed siebie.

-Dokąd mamy iść? - Spytał się chłopak.

-Do mojej chaty, zaraz zacznie padać, nie mogę pozwolić żebyście zmokli. 

Hana podniosła Atyra i razem z bratem udała się za staruszką.

-Jak na was mówią? - Spytała się staruszka, odwrócona plecami do nich.

-Jestem Teryfion, a to moja siostra Hana. - Przedstawił się chłopak.

-A ta krzykliwa brzydota to kto?

Rodzeństwo przez chwilę nie wiedziało o czym mówi kobieta, jednak potem skumali, że chodzi o ich brata.

-Nie chcecie mówić?- Przerwała ciszę - No trudno. O już jesteśmy, tam coś sobie zjecie.

Weszli do starej, ale zadbanej drewnianej chaty.

-Czy wy macie dziecko Atyrów? - Spytała przerażona kobieta, gdy zobaczyła zawiniątko w rękach Hany. - Musicie je natychmiast oddać.

-Właśnie zmierzamy do Obozu - Wyjaśnił Teryfion - ale spotkaliśmy panią.

-Skąd on się u was wziął? - Spytała starucha, wyciągając kubki i parząc zioła.

-Nasza matka go urodziła.

-Czy waszą matką była może Narcylia?

-Tak, skąd pani to wie?

-W książkach piszą, że jeśli mąż zostanie zadrapany przez Atyra, jego dziesiąte dziecko urodzi się Atyrem.

-Tak, to prawda, czytałam o tym.

-Kłamstwa! - krzyknęła kobieta - Tak wcale nie jest! 

Bliźnięta podskoczyły na krzesłach przez nagły krzyk kobiety. 

-Z tego co wiem, przodkowie waszej matki pochodzili do Atyrów. Bardzo dalecy przodkowie, ale to było tak dawno, że tego nie pamiętam.

-Kim pani właściwie jest?

-Mam wiele imion, ale możecie mi mówić na chwilę obecną Pani.

Euria

Euria pożegnała Tollena oraz innych mężczyzn. Miasto opustoszało i zostali w nim tylko kapłanki, dzieci oraz eunuchowie. Życie w Świątyni Pani, zaczęło wracać pomału do normy. Jednak zanim dziewczęta wróciły do swoich obowiązków, miały przyjemność przejrzeć wozy i wybrać to co im się podoba. Euria zaczęła szukać wozu z Cytadeli by posmakować pomarańczy. Jednak mimo wielogodzinnego szukania nie mogła go znaleźć. Zadowoliła się więc daktylami i olejkami z Wysp, oraz leczniczym błotem z Wiosek Wiosennych. Wybrała też sobie tkaniny z Mostu. Miała nadzieję, że jeszcze spotka kiedyś Tollena. 

-Cisza! - odezwała się z zewnętrznego balkonu Matka-Kapłanka. Wszyscy się odwrócili i zamilkli. - Wozy zostaną wprowadzone do piwnic, tam później będziecie mogły sobie coś wybrać, a teraz wracać do pracy.

Dzisiaj Euria miała zająć się ogrodem, uwielbiała to robić. Wróciła do pokoju, zdjęła suknię, rozpuściła włosy i przebrała się w letnią przewiewną sukienkę, a włosy związała w niedbały kok. Wypiła też trochę miodu, który zostawił jej Tollen.

Wyszła na zewnątrz, słońce grzało wyjątkowo ciepło, dlatego Euria założyła słomiany kapelusz. Wzięła duży koszyk i zaczęła zbierać pomidory. Te, które były twarde, duże i czerwone wkładała ostrożnie do koszyka, czasem zdarzyło się jej znaleźć zgniłego pomidora. Wtedy ściągała go z krzaka i rozgniatała go, po czym rzucała go na ziemię by użyźnił swoich braci i siostry. Za każdym razem odmawiała krótką modlitwę o życiu i śmierci. Zbierając pomidory, zobaczyła biały kwiatek. Wyglądał bardzo niepozornie, jednak Euria w życiu takiego kwiatu nie widziała. Delikatnie go złapała na palec i wyrzuciła do góry. Dopiero gdy popatrzyła w niebo, zobaczyła że tych kwiatów jest setki, jeśli nie tysiące. Popatrzyła się za siebie i zobaczyła mur Świątyni. Całe niebo było w bieli. Euria usłyszała dzwony, wzięła koszyk i natychmiast udała się do środka.

W sali zrobiło się zamieszanie. Matka-Kapłanka klaskała by uspokoić kobiety. Gdy już wszyscy byli cicho powiedziała jedynie.

-Martwy las zakwitł, musimy ostrzec innych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro