14
Rossalia
Od wyjazdu Douglasa minęło cztery dni, Rossalia nie dawała po sobie poznać, że go jej brakuje. Przez cały ten czas sumiennie wykonywała swoje obowiązki. Przyjmowała ludzi na audiencje, wygłaszała przemowy. Czytała raporty i rozwiązywała zagraniczne sprawy.
Któregoś dnia, zmęczona papierkową robotą postanowiła wyjść na spacer. Przechadzała się po pałacowym ogrodzie, pełnego kwiatów i owadów. Z powodu bardzo ładnej pogody, na zewnątrz wyszli też, urzędnicy, służba, która akurat tego dnia miała wolne i inne osoby z jej pałacowego otoczenia.
Rossalia zatrzymała się w cieniu pomnika swojego boga, Rodgara. Przedstawiał on starszego mężczyznę o okrągłej budowie ciała, siedzącego po turecku z wyciągniętymi czterema rękami. W każdej dłoni trzymał zakrzywiony miecz, który odbijał światło. Powodując migawki na roślinach.
Znudzona spokojem i zielenią ogrodu, królowa postanowiła wyjść na miasto. Powinna o tym komuś powiedzieć, jednak miała dość tego, że ludzie okazują jej szacunek, tylko dlatego bo idzie wraz ze świtą uzbrojonych po zęby strażników.
-Tak wygląda literka "a" - usłyszała dziecięcy głos za budynkiem.
Gdy podeszła bliżej, zobaczył grupkę dzieci. Jeden chłopiec, który mieszkał i uczył się w jej pałacu, prowadził tę prowizoryczną lekcję, pisząc literki patykiem na piaszczystej ziemi.
-Witajcie - przywitała się z nimi Rossalia. Na dźwięk jej głosu wszystkie dzieci podskoczyły. Niektóre próbowały się skłonić, inne z kolei stały jak wryte.
-Wasz wysokość - mały nauczyciel odwrócił się do niej i złożył ukłon. - Ja tylko...
-Bez obaw, bardzo dobrze, że ich uczysz. Jeśli byście chcieli klasy w zamku są wolne. Tam możecie się iść pouczyć. Idźcie do pałacu i tam się uczcie. Powiedz, że przesyłam was ja. Jeśli ci odmówią, poproś o nazwiska.
-Ja muszę powiedzieć rodzicom, gdzie idę - Odezwała się jedna z dziewczynek.
-Bez obaw, osobiście im to przekaże. Możesz mi powiedzieć, gdzie mieszkają twoi rodzice?
-W tym domku - wskazała, po czym dodała - Wasza wysokość.
-Dziękuje - Odparła Rossalia - No idźcie już.
Dzieci wstały z brudnej ziemi i ruszyły za chłopcem w stronę zamku.
Rossalia przyjrzała się bliżej budynkowi, w którym mieszkali rodzice dziewczynki. Wyglądał zupełnie zwyczajnie. Jednopiętrowa konstrukcja z beżowego kamienia, drewnianymi drzwiami i oknami, otoczonymi kwiatami. Królowa zauważyła element wyróżniający ten budynek spośród innych. Postanowiła zapytać gospodarzy o niego. Zapukała do drzwi i odsunęła się na bok. Drzwi otworzyły, a w progu stanął niski mężczyzna o blond włosach.
-Wasza miłość - Skłonił się, gdy tylko zobaczył kto zapukał do jego drzwi. - To dla mnie wielki zaszczyt...
-Bez obaw - Przerwała mu Rossalia - Przyszłam tylko powiedzieć, że pańska córka poszła wraz z moim podopiecznym i innymi dziećmi do zamku, by tam się uczyć. Przyprowadzę ją, jeśli tego chcecie.
-Nie mamy z tym problemu, proszę jedynie byście przyprowadzili ją do mnie przed zmierzchem, wasza wysokość.
-Załatwię to - odparła - Mam jeszcze jedno pytanie. Co to jest tam na ścianie?
-Gdzie? - Spytał się mężczyzna i wyszedł z domu.
Rossalia pokazała mu kawałek lustra, odchylonego od ściany.
-Brenda! - Krzyknął mężczyzna.
Z domu w wyszła jeszcze niższa od swojego męża kobieta, o ciemnej karnacji i brązowych włosach. Gdy tylko zobaczyła Rossalię, natychmiast się ukłoniła i starała wygładzić swoje włosy.
-Wiesz, może co to jest? - Spytał się jej mąż, wskazując na lustro na ścianie.
-Nie mam pojęcia. Znaczy, widziałam to już, ale było to kiedy się tu wprowadzaliśmy.
-Rozumiem. - Uśmiechnęła się Rossalia - Nie będę wam więcej przeszkadzać. Do widzenia.
-Do widzenia, wasza wysokość. - Para się skłoniła i szybko uciekła do swojego domu.
Sułtanka wróciła do swojego pałacu, wcześniej musiała przejść przez ogrody. Znowu minęła pomnik Rodgara, jednak tym razem zwróciła uwagę na światła odbite od jego mieczy. Jeden znajdował się, aż na Wieży Astronomicznej. Zaciekawiona, czemu światło znajduje się aż na wieży. Postanowiła to sprawdzić.
-Wasza wysokość, jakieś dzieci - zwrócił się do niej strażnik, gdy weszła do środka.
-Tak, wiem. Sama je tu przysłałam - Odpowiedziała, nie zatrzymując się.
Od razu poszła w stronę Wieży. Droga była długa, kręta i pełna schodów. W końcu po parunastu minutach dotarła na szczyt. Balkon był cały zakurzony, nikt tutaj nie zaglądał od parudziesięciu lat. Rossalia nie pamiętała, czy kiedykolwiek była na górze. Na środku znajdował się złoty teleskop. Podeszła do niego i przejechała po nim palcem, zbierając kurz. Zainteresowana sprzętem, przyłożyła oko do soczewki. Nic nie widziała, ponieważ okular był zakurzony. Podwinęła suknię i przetarła obiektyw. Znów spojrzała przez teleskop. Zobaczyła pomnik Rodgara, widziała prawie każdy jego detal. Podniosła urządzenie trochę wyżej i zobaczyła miasto wraz z mieszkańcami. Jej uwagę przykuło lustro, znajdujące się na ścianie domostwa, które odwiedziła. W lustrze widziała odbicie ulicy, które było po za jej zasięgiem. Uśmiechnięta, że odkryła do czego służy dziwna ozdoba na ścianie, odsunęła się od teleskopu. Zobaczyła dziwną wypustkę na górze teleskopu. Kompletnie nie rozumiała do czego to służy, po raz kolejny dotknęła złotego teleskopu i coś odkryła. Pędem pobiegła do swojej komnaty, o mało nie spadając ze schodów. Strażnicy i służba mijali ją ze zdziwioną miną. Wpadła jak burza do siebie i zaczęła przeszukiwać rzeczy. W końcu znalazła małą szkatułkę z lornetką w środku. Prezent od króla Sorena. Była wykonana ze złota, takiego samego jak jej teleskop, dziurka miała mniej więcej ten sam rozmiar co wypustka na teleskopie. Z powrotem pobiegła na Wieżę Astronomiczną.
-Chwila prawdy - Powiedziała do siebie i nałożyła lornetkę na teleskop.
Usłyszała ciche kliknięcie, takie kiedy elementy do siebie pasują.
Wzięła głęboki oddech i przyłożyła oczy do lornetki. Widziała wszystko, tak dobrze jakby patrzyła przez teleskop, ale teraz mogła oglądać to dwoma oczami, a nie tylko jednym.
Zaczęła obracać teleskop w różne strony, bawiąc się w obserwowanie ludzi. Zauważyła, że lustra są umieszczone na kilku innych budynkach. Najczęściej w strategicznych miejscach. Będzie musiała się spytać kogoś, kto wstawił te lustra. Bo cel już ich znała. Po raz kolejny obróciła teleskop, nagle potężny promień światła odbity od luster i mieczy Rodgara trafił ją w oczy.
Królowa padła na ziemię i zaczęła krzyczeć, nic nie widziała, a ból w oczach był nie do wytrzymania. Usłyszała jak ktoś wbiega po schodach. Wiła się na ziemi, próbując myśleć nad czymś innym niż bólem, jednak było to nie możliwe. Był on tak silny, że Rossalia straciła przytomność. Ostatnie co pamiętała, to jak jeden ze strażników ją podniósł. Potem ból minął, a w raz z nim wszystko inne.
Teryfion
-Widzę las! - Krzyknęła Hana do swojego brata.
Teryfion musiał wytężyć wzrok, by zobaczyć ciemną kreskę w otoczeniu jasnego krajobrazu.
Słońce kończyło swoją wędrówkę po nieboskłonie, a ich cienie stawały się coraz dłuższe.
Pod lasem znaleźli się, gdy słońce już całkiem zaszło, ale zostawiło trochę światła.
-Dalej chyba będę musiał iść sam - powiedział Teryfion zsiadając z konia i pomagając zejść Atyrowi.
-Dasz sobie radę? - Spytała go jego siostra.
-Do nowiu zostało jeszcze trochę czasu, mam nadzieję, że zdążę. Ty popilnuj koni.
-Uważaj na siebie.
Chłopak nie odpowiedział, tylko złapał brata za rękę i poszedł z nim w stronę lasu.
Gdy przekroczył linie drzew, pierwsze co poczuł to cisza. Nie słyszał już prychających koni, czy wiatru, który towarzyszył mu przez długi czas podróży. Drugą rzeczą była ciemność, miał wrażenie, że drzewa pochłaniają światło. Teryfion błądził między ogromnymi drzewami, podnosząc wysoko nogi, by nie wpaść w zaspy śnieżne. Atyrowi śnieg sięgał do piersi, jednak nie zwracał na to uwagi, tylko szedł dalej do przodu.
W końcu śniegu było tyle, że Teryfion musiał go podnieść i nieść. Szedł dalej prosto, mając nadzieję, że Atyrowie potrafią kontrolować ogień i będzie mógł się ogrzać. Przemarzał do szpiku kości. Pomału tracił nadzieję, że uda mu się odnaleźć Obóz. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczął czuć głód, zmęczenie i przede wszystkim. Jego siostra była parę kilometrów od niego, a on czuł się jakby była na końcu świata, a nawet dalej. Poczucie pustki i cisza sprawiła, że Teryfion nie patrzył dokąd idzie. Oczy zamykały mu się, często szedł z zamkniętymi oczami. Tracił świadomość, a jego nogi same go niosły.
W pewnej chwili, potknął się o korzeń i wylądował w zaspie śniegu. Zimno na całym ciele ocuciło go i odzyskał czyste myślenie. Spojrzał na Atyra, który uważnie się przypatrywał okolicy.
-Pewnie wyczuwasz swoich - uśmiechnął się do niego. - Gdzie oni są?
-Tam! - Wychrypiał i wskazał palcem między drzewami. - Tam! Tam! Tam!
Teryfion wstał z ziemi i spojrzał na miejsce, które wskazywał Atyr. Wyglądało dokładnie tak, jak inne. Postanowił mu jednak zaufać.
-Dasz radę iść sam? - Spytał się go. Ten w odpowiedzi pokiwał głową.
Ponownie rozpoczęli wędrówkę po ciemnym lesie, jednak tym razem Teryfion odzyskał nadzieję, że mu się uda. Nie minęło wielu czasu, a poczuł dziwne ciepło w sobie. Przerwy między drzewami robiły się większe.
W końcu przed sobą ujrzał dwóch Atyrów, mieli ze cztery metry wzrostu i trzymali w rękach ogromne gałęzie. Wyraźnie stali za czymś i tego pilnowali.
-Witajcie - Uśmiechnął się do nich Teryfion - Przyniosłem wam Atyra, mam nadzieję, że się nie spóźniałem.
Strażnicy spojrzeli na siebie, jeden z nich prychnął i odsunął się od prowizorycznej bramy.
-Mam z nim iść? - Spytał się chłopak.
W odpowiedzi usłyszał jedynie ciche warknięcie.
Przeszedł między Atyrami, po paru minutach trafił do obozu.
Domki były wykonane ze skór zwierząt, przypominały bardziej namioty. Teryfion nigdy w życiu nie widział tylu Atyrów, ogromne szare cielska przechodziły obok niego. Miał wrażenie, jakby znalazł znów się w lesie, jednak tym razem nie czuł samotności.
Nie miał pojęcia dokąd iść, spytał się więc kogoś o drogę. Kobieta wskazała mu palcem, pokazując największy z namiotów.
Chłopak jej podziękował i poszedł za wskazówkami.
Znalazł się przed wejściem do namiotu, nie wiedząc co robić odchylił jego poły. Nagle stanął przed nim Atyr, był chyba największym jakiego do tej pory Teryfion zobaczył. Wyszedł z namiotu, potrącając chłopaka. Poszedł w trochę dalej i usiadł na ziemi.
-Na co czeka! - Usłyszał głos za plecami, gdy się odwrócił zobaczył niską, starą kobietę. - Niech idzie do niego.
Zszokowany stał dalej, ostatnie czego się spodziewał tutaj to człowiek.
-No idź! - Ponagliła go staruszka.
Teryfion znalazł się przed Atyrem, prawdopodobnie był to wódz.
-Ma na imię Grughal, ja jestem Shira. A ty, jak masz na imię i po co tu przyszedłeś?
-Nazywam się Teryfion i przyniosłem oddać Atyra, którego urodziła moja matka.
-Więc gwiazdy nie kłamały - powiedziała do siebie Shira. - Podejdź bliżej chłopcze.
Teryfion zbliżył się na drżących nogach do nich. Grughal wyciągnął swoje olbrzymie łapska w stronę chłopaka i go podniósł. Teryfion chciał krzyczeć, jednak strach do reszty go sparaliżował.
Atyr popatrzył się na niego, pokręcił głową i rzucił go na ziemię.
-Chyba nie ty miałeś go przynieść. - Odezwała się Shira.
-Jak to? - Zdziwił się chłopak - Przecież ja jestem pierworodnym synem.
-Uważasz, że jesteś pierwszym męskim potomkiem Narcylii?
-No, tak.
-Mylisz się, twoja matka miała jeszcze jedno dziecko. Zmarło po porodzie, jednak on zawsze będzie pierworodnym.
-Chcesz mi powiedzieć, że ta misja była od początku skazana na niepowodzenie? I skąd w ogóle zna pani imię mojej matki?
-Chcesz wiedzieć skąd wiem jak twoja matka ma na imię? Więc ci powiem. Jestem córką Grughala.
Teryfiona zatkało do reszty, nie mógł w to uwierzyć.
-Gdy się urodziłam byłam bardzo mało, prawie nie zauważyli, że się urodziłam. Jednak gdy to się stało oddali mnie ludziom. Tam poznałam pewnego mężczyznę i urodziłam mu córkę. Później stwierdziłam, że moje miejsce jest wśród Atyrów. Nauczyłam się ich sposobu porozumiewania i gestów.
-Co to ma wspólnego z moją matką?
-Dziewczynka którą urodziłam, ma na imię Olna.
-Jesteś moją prababcią?! - Krzyknął chłopak. Spodziewał się wiele, ale nie tego.
-Zgadłeś, a Grughal jest twoim prapradziadem.
Atyr na dźwięk swojego imienia chrząknął.
-A teraz zabieraj swojego braciszka i wracaj tam skąd przybyłeś.
-A co jeśli go zostawię?
-Wypowiemy wam wojnę - Uśmiechnęła się kobieta. - Nie zostawisz go tutaj, ponieważ nie miałeś prawa go tu przynieść.
-A co z gniewem Wielkiego?
-O to się nie martw, jakoś go ułaskawię. A teraz idź.
-Mam jeszcze jedno pytanie. Czasem słyszę, jak on mówi. To są pojedyncze słowa, ale na pewno nie jest to chrząkanie.
-Masz dar chłopcze, rozumiesz Atyrów.
-Więc, czemu go nie rozumiem - Tu wskazał na Grughala
-Ależ rozumiesz - Odezwał się gardłowym głosem Atyr - Wcześniej się nie przykładałeś do tego.
-Zimno - usłyszał jak mały Atyr się odzywa.
-Jeśli go zostawisz, zabijemy go. - Powiedziała Sircha. - Więc lepiej go zabierz tam skąd przybyłeś. Powinieneś nadać mu też imię. Imiona są bardzo ważne.
Teryfion wziął Atyra za rękę i bez słowa odszedł od swojej prababki i prapradziada.
Z powrotem znalazł się w lesie. Zaczął zastanawiać się nad swoim położeniem, całą drogę przeszedł na marne? W takim razie czemu bogowie mu pomagali? Najpierw Pani, która skróciła im drogę i podarowała sanki, później Hantor, który pomógł uwolnić Atyra z rąk fanatyków. Czyżby nie wiedzieli, że Teryfion nie jest pierworodny? To głupie, przecież bogowie wiedzą wszystko.
Chłopak tak intensywnie myślał, że zupełnie stracił poczucie orientacji. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie się się znajduje. Zaczął się rozglądać, popatrzył na Atyra, który od momentu odrzucenia przez swoich stał się cichy i spokojny.
W lesie było cicho, nie słychać było wiatru czy zwierząt. Nie miał pojęcia gdzie iść, wszystko się rozmazywało i spajało w jedną całość.
-Hana! - Krzyknął Teryfion z nadzieją, że jego siostra go usłyszy.
-Ter! - Odpowiedziała.
Chłopak zaczął biec w stronę jej głos, wyraźnie słyszał, że coś jest nie tak. W końcu wyszedł z lasu, na ziemi już dawno zapadł zmierzch. Jednak na pustkowiu było jaśniej niż w lesie. Księżyc jeszcze nie zniknął, ale lada moment miało do tego dojść. Teryfion zobaczył Hanę i jakiegoś mężczyznę. Chłopak bez wahania wyciągnął łuk i naciągnął strzałę.
-Puść ją! - Krzyknął do nieznajomego.
Mężczyzna tylko się uśmiechnął i razem z Haną zniknął.
-Nie! - Teryfion zaczął biec w miejsce, przy którym wcześniej stali. Może zapadli się pod ziemie, albo coś. Nie ma prawa by tak po prostu zniknęli.
Nie znalazł niczego co by wskazywało na to, że nieznajomy i Hana zaraz się pojawią. Nie miał pojęcia, gdzie zniknęli.
Ogarnęło go większe poczucie samotności, niż kiedy był w lesie. Zaczął panikować, łapał powietrze ogromny haustami, jednak nie mógł oddychać. Od dziecka zawsze wiedział, gdzie znajduje się jego siostra. Teraz nie miał pojęcia, w jakim miejscu przebywa. Jedyną wskazówką był ten mężczyzna. Jak on tu się znalazł? Śledził ich? Czy również pojawił się znikąd.
Teryfion upadł na ziemię i zaczął się trząść, łzy zaczęły spadać na śnieg. Rzadko płakał, jednak teraz nikt go nie widział, był zupełnie sam.
W pewnej chwili poczuł dotyk ręki na swoich plecach.
-Dom - Usłyszał Atyra. - Wracajmy.
Chłopak popatrzył na potwora. Jego oczy błyszczały nawet pomimo braku światła.
-Masz rację - Odezwał się do "brata" - Tutaj nic nie zdziałam, może jak wrócę do domu to coś wymyślę.
Wrócił do koni, posadził Atyra na wierzchowcu Hany i ruszyli w drogę powrotną.
Euria
-Przepraszam, ale nie możemy was wpuścić - powiedział strażnik - Wkrótce rozpocznie się zebranie i nie wolno przeszkadzać.
-Ja właśnie w tej sprawie - Odezwała się Euria i pokazała mu listy. - Zastępuje Matkę-Kapłankę ze Świątyni Pani.
-W takim razie proszę mi wybaczyć i proszę za mną. Niestety pan musi zostać - Zwrócił się do Tollema.
-Oczywiście. - Skinął głową - Widzimy się za kilka dni Eurio, będę czekać u mojego ojca.
-Do zobaczenia.
-Proszę za mną.
Euria zsiadła z konia i oddała wodze Tollemowi. Następnie ruszyła za strażnikiem, w końcu dotarli do olbrzymiej bramy. Po chwili znaleźli się w dużym holu, pełnego zbroi i obrazów. Kobieta była oczarowana tym wszystkim.
-Witam - Odezwała się służka, która przejęła obowiązki strażnika. - Cieszymy się, że dotarłaś do nas. Proszę za mną, pokaże ci twoją komnatę. I pozwól, że wezmę od ciebie tę torbę. Twoje rzeczy już na ciebie czekają.
-Za ile rozpocznie się spotkanie? - Spytała się Euria, gdy szły długim korytarzem.
-Za kilka godzin, przyniosę ci coś do jedzenia. Jeśli będziesz chciała możesz się wykąpać i się wyspać. To tutaj. - Stanęła przed jasnymi dwuskrzydłowymi drzwiami i je otworzyła.
Euria znalazła się w cudownej komnacie, była o wiele większa niż jej w Świątyni.
-Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wezwij mnie. Mam na imię Sophia.
-Miło mi. Ja nazywam się Euria. Co będzie na obiad?
-Co tylko chcesz. - Uśmiechnęła się Sophia.
-Może kurczak z warzywami.
-Oczywiście, powiadomię kucharza. Zjesz w jadalni czy przynieść ci do pokoju.
-Zjem w jadalni, tylko chcę się odświeżyć po podróży.
-Oczywiście, weź swoje rzeczy na przebranie. Zaprowadzę cię do łaźni.
Euria wyjęła ze skrzyni zieloną sukienkę i trochę biżuterii. Następnie poszła za Sophią do łaźni. W pomieszczeniu było parno, to też nic nie widziała.
-Poradzisz sobie, prawda? Ja idę powiadomić kucharza.
Gdy tylko usłyszała zamknięcie drzwi zaczęła się rozbierać. Po omacku dotarła do basenu i zanurzyła swe ciało w gorącej wodzie.
-Też uważasz, że ta woda jest zza gorąca? - Usłyszała żeński głos.
-Dla mnie jest w sam raz. - Odezwała się Euria.
-Dla mnie trochę tu parno, mogliby zadbać o lepszą wentylację.
-Przesadzasz. - Mruknęła Euria i zanurzyła głowę.
-Jak ci na imię? - Spytała się kobieta.
-Euria, a do ciebie jak mam się zwracać.
-Mów mi Sephora, mieszkasz tu czy...
-Królowa Sephora? - Zdziwiła się kapłanka. - Proszę mi wybaczyć, wasza...
-Sza! - Przerwała jej dziewczyna. - Nie mam zamiaru byś mi się kłaniała, jestem królową dopiero od tygodnia, a i tak większość dni spędziłam w powozie.
-Widziałam ciebie na placu.
-Mój doradca doradził mi bym wyszła do ludzi. Widziałaś, jaką miałam okropną sukienkę? Nienawidzę takich imprez, bo zawsze trzeba się odwalić.
Kobiety rozmawiały przez chwilę w łaźni, w końcu Eurii zaburczało w brzuchu i postanowiła wyjść.
Wysuszyła się ręcznikiem i nałożyła na siebie sukienkę. Mokre włosy związała w niedbały kok i wyszła z łaźni. Chwilę później wyszła za nią również Sephora.
-Też idziesz coś zjeść? - Była o wiele młodsza niż Euria mogła przypuszczać, ubrana była w brązowe spodnie i białą koszulę, u pasa miała przyczepiony sztylet.
-Owszem. Idziesz ze mną?
Wkrótce obie pojawiły się w jadalni. Przy stole siedział wielki mężczyzna i zajadał się różnymi rodzajami mięsa. Na widok obu kobiet wstał i otarł swoją twarz serwetką.
-Czy to nie królowa Sephora?! - Krzyknął mężczyzna. - Jak cię ostatnim razem widziałem, byłaś niewiele większa od mojej wnuczki Timerii. Jak się czujesz?
-Bywało lepiej, królu Logansie. Dziękuje.
-A ty pewnie jesteś. Cicho nic nie mów, sam zgadnę. Jesteś ze Świątyni Pani, niebywała uroda. - Pochwalił ją król Północnego Królestwa. - Niestety, nie zgadnę twojego imienia. Przykro.
-Jestem Euria, Wasza wysokość. - Skłoniła się kapłanka. - Wielki to dla mnie zaszczyt, że w końcu spotkałam tyle głów państw.
-Czy to wszyscy? - Do jadalni wszedł cesarz Mostu. Dan Albrych.
-Na chwilę obecną chyba tak. - Odpowiedział Logans. - Nie widziałem by przybyła Sułtanka Rossalia, albo Król Fulan.
-Swoją drogą nie wiem co z nimi się stało. Nie dostaliśmy od nich żadnego listu i nie przysłali nikogo na zastępstwo.
-W takim razie, nie będą mogli narzekać na temat tego co postanowimy. - Odparła Sephora.
-Do spotkania jeszcze kilka godzin, wróćcie do swoich pokoi. Służba was wezwie.
-Jeszcze nie zjadłam. - Odezwała się Euria. - Jestem trochę głodna i...
-Siadaj! - Krzyknął król Logans i posadził drobną kobietę na wielkim krześle.
Kapłanka była wyraźnie przerażona postępowaniem króla, jednak nic nie mówiła.
Sephora i Dan Albrych również usiedli. Wkrótce służący przynieśli posiłki dla nich.
Władczyni Leśnej Fortecy dostała talerz warzyw i miskę owoców. Gospodarz rybę na parzę, Król Północnego Królestwo w dalszym ciągu jadł olbrzymi kawał mięsa, tłuszcz ściekał mu po brodzie.
-Wina? - Spytał się Cesarz.
Dwaj władcy się zgodzili, Euria odmówiła.
-Skoro już tu jesteśmy, to może teraz zaczniemy omawiać sprawy? - Zapytała się Sephora.
-Niestety, musi to być szczególne pomieszczenie, wolne od podsłuchu i głuchych ścian. W twoim pałacu też pewnie są takie komnaty prawda?
-Chyba są. - Odparła młoda królowa. - Nie wchodziłam jeszcze do nich.
Gdy wszyscy zjedli swoje posiłki, Euria wróciła do swojego pokoju i położyła się na łóżku. Przez okno zobaczyła cienką linię księżyca, która już wkrótce miała zniknąć. Po chwili wstała i usiadła przy toaletce. Wzięła do ręki szczotkę i zaczęła rozczesywać swoje ciemne włosy. Zdecydowała się, że zostanie w koku, tylko trochę go poprawi.
Gdy fryzura była już gotowa, zaczęła nakładać makijaż. Zrobiła sobie cienką kreskę nad okiem i przypudrowała policzki. Na usta nałożyła cienką warstwę sproszkowanej cegły, przez co jej wargi wydawały się pełniejsze. W końcu ubrała kolczyki, a wisiorek, którego nie miała czasu założyć, owinęła kilka razy wokół nadgarstka tworząc w ten sposób luźną bransoletkę.
-Wasza...To znaczy Eurio już czas - Usłyszała głos zza drzwi.
-Już idę! - Odpowiedziała kobieta, przygładziła suknie i wyszła z komnaty.
Szła za Sophią na wysoką wieże.
-Mnie tam nie wolno wejść, proszę pani. Życzę miłej Rady.
-Dziękuje - Kiwnęła głową kapłanka i weszła do środka.
Przy sześciokątnym stole siedzieli już Sephora i Logans. Mimo różnicy wieku doskonale się dogadywali. Na środku mebla widać było cienką łunę światła księżyca.
Euria podeszła do okna i zobaczyła ląd, jednak gdy spojrzała w dół ujrzała rzekę. Księżyc był już bardzo cienką zagiętą linią na granatowym, pełnego gwiazd, niebie.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Cesarz Mostu.
-Niestety w dalszym ciągu nie wiem co z Sułtanką Wież i Królem Cytadeli się dzieje.
-Może nie zdążyli. - Odpowiedział Logans.
-Mniejsza z tym. Eurio usiądź proszę. Zaczniemy, kiedy światło księżyca zniknie ze stołu.
Kobieta zajęła swoje miejsce obok króla Północnego Królestwa, miejsce po lewej tam gdzie powinienem zasiadać Król Fulan było wolne.
W pomieszczeniu zapadła kompletna cisza, wszyscy starali się skupić na tej ważnej chwili.
Euria zamknęła nawet oczy.
-Księżyc zniknął, możemy więc...
Nagle ogromny wybuch odrzucił w tył wszystkich w pomieszczeniu. Euria poleciała wysoko w górę i nabiła się na jeden z maszty, który znajdował się na ścianie. Przebił jej brzuch. W głowie jej piszczało niesamowicie, ledwo przytomna spostrzegła jak Sephora wygrzebuje się spod rozwalonego stołu. Logans trzyma się za głowę, a Dan Albrych leży nieprzytomny pod drzwiami.
Kapłanka zaczęła pluć krwią, próbowała wołać pomocy, jednak bez skutecznie. Z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Euria nie wiedziała czy krzyczy, ponieważ oprócz okropnego pisku nie słyszała nic.
Nagle kolejny wybuch sprawił, że kobieta dostała kamieniem w głowę, a ściana wieży rozwaliła się.
Euria wyleciała wraz ze ścianą, uderzyła całym swoim ciałem o brzeg rzeki i do niego wpadła.
KONIEC TOMU 1
Tak moi mili, na tym kończymy naszą powieść, nie było szczęśliwych zakończeń. Właściwie przez cały czas cackałem się z bohaterami. Teraz koniec z tym. Wiem, że Legendy miały o wiele mniejszy popyt niż Obiekt071a. Jednak zapewniam was, że drugi tom nadgoni to wszystko. Robię sobie teraz dłuższą przerwę od Rossali, Teryfiona czy Eurii. Jednak powrócę do nich z lepszą fabułą. Rozdziały w drugim tomie z pewnością będą dłuższe.
Książka ma oficjalnie status ZAKOŃCZONY i jestem z niej dumny jak cholera. Kto był ze mną od początku do końca niech się pokaże, a ja go wynagrodzę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro