Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10

Euria

Strażnicy załadowywali powóz Eurii i Tollema, spakowali prowiant na długą podróż, ubrania i biżuterię kobiety i prezent dla Rady od Matki-Kapłanki.

-Masz wszystkie listy? - Spytała się Matka-Kapłanka Eurii

-Tak, mam - Odpowiedziała.

-Z przeprosinami, z tym że mnie zastępujesz i z zaproszeniem na zebranie?

-Owszem.

-Mam nadzieję, że Pani cię ochroni. A później Sorcha, gdy już dotrzesz do Mostu.

Ostatni raz pożegnała się z Matką-Kapłanką i innymi osobami i razem z Tollemen wsiadła do powozu. Powóz wyjechał za mury miasta. Okna były zasłonięte, więc Euria nie widziała efektów Martwego Lasu. Jechali dość monotonnie, jedyną atrakcją były wyboje na drodze do Cytadeli. Oni jednak tam nie jechali, skręcali wcześniej w stronę Mostu.

-Co jest? - Spytał się Tollem, dotykając rok Eurii. - Wszystko w porządku?

-Okropnie się stresuje. - Odpowiedziała. - A jeśli mi się nie uda?

-Daj spokój to tylko zebranie, dobrze że wybrali Most. Przynajmniej mogę wrócić do domu.

-Znasz władcę Mostu?

-Nieosobiście - Odpowiedział - Jednak król Carick to podobno dobry władca.

W pewnej chwili powóz zatrząsł się i zatrzymał.

-Co się stało? - Zdziwiła się Euria i rozsunęła zasłony. Ujrzała zielony krajobraz, pełen pagórków i kilku drzew.

Nie czekając na odpowiedź, kobieta wysiadła z powozu.

-Co jest? - Spytała się dorożkarza.

-Koło się urwało - Odpowiedział. - Bez obaw zaraz to naprawię.

Euria postanowiła nie wchodzić do środka, zamiast tego zaczęła rozglądać się po okolicy. Z powozu wysiadł Tollem i dołączył do niej.

-O widzisz? - Wskazał palcem jakiś odległy punkt.

-Nie, nie widzę.

-Przyjrzyj się dokładnie.

-Czy to... - Euria zmrużyła oczy - Cytadela?

-Mój dom. Mieszkałem tutaj przez ostatnie parę lat. To chyba najpiękniejsze miasto jakie w życiu widziałem. Jak to się skończy, chciałbym byś tam ze mną pojechała.

-Do Cytadeli? - Zdziwiła się Euria - Będzie mi bardzo miło.

-Wracamy już do powozu? Chyba naprawił już powóz. - I podał Eurii rękę.

Kapłanka ją przyjęła i gdy ją ścisnął poczuła lekki ból, jednak nie w ręce a w brzuchu. Tam gdzie trzymała nowe życie. Złapała się za brzuch, co nie uszło uwadze Tollema.

-Wszystko w porządku?

-Źle się poczułam, wracajmy już.

Wsiedli do powozu, a kobieta natychmiast położyła się na kanapach w środku.

-Chce się przespać. Obudź mnie jak zobaczysz most dobrze?

-Oczywiście, śpij dobrze.

Euria zamknęła oczy i natychmiast zasnęła. Nic jej się nie śniło, jednak pozostawała przez cały czas w czarnej pustce.

Ktoś potrząsnął ją za ramię i się ocknęła.

-Euria obudź się. - Usłyszała głos jakby z oddali.

Niepewnie otworzyła oczy i zobaczyła wiecznie uśmiechnięte zielone oczy Tollema.

-Już jesteśmy?

-Jeszcze nie, ale kazałaś mi się obudzić jak zobaczę Most.

Euria wyprostowała się i spojrzała w okno. Zobaczyła ogromną budowlę i szeroką rzekę.

-Witamy w Moście, granicy światów i w świecie Illynów. Niezwykłej rasy od której pochodzę. Jestem pewien, że ci się spodoba w Moście i zbierzesz stąd wiele ciekawych wspomnień.

-Zostaniemy tu na tydzień. Nie sądziłam, że podróż minie nam tak szybko.

-To zasługa Matki-Kapłanki. Słyszałem jak rzuca na powóz i konie Słowa, by szybciej dotarły do Mostu.

Euria mimo wysokiej pozycji nie znała żadnego Słowa, ale wcale jej to nie przeszkadzało.

Rossalia

Sułtanka widziała zmęczenie na twarzy Douglasa i postanowiła odwołać zebranie, by jej gość mógł odpocząć. Sama wróciła do komnaty i rzuciła się na łóżko. Włosy rozwiązała, a naszyjnik zdjęła i położyła obok siebie. Wtuliła twarz w poduszkę i już miała zasnąć, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Natychmiast wstała i ręką wygładziła sukienkę.

-Proszę! - Zawołała.

Drzwi otworzyły i wszedł przez nie książę Douglas.

-Przepraszam że, przeszkadzam wasza miłość...

-Wchodź, wchodź - zaprosiła go Rossalia.

Douglas wszedł niepewnie do pokoju i stanął na środku.

-Będziesz tutaj tak stał? - Spytała się dziewczyna, biorąc do ręki naszyjnik i podchodząc do niego. - Zapniesz mi?

Normalnie sama zapina sobie naszyjniki, ale w tym wypadku zrobiła wyjątek. Chciała zająć czymś księcia.

Douglas zapiął jej naszyjnik i delikatnie musnął ją po szyi. Palce miał ciepłe, lekko stwardniałe od miecza, lecz jednocześnie przyjemne w dotyku.

-Dziękuje - Sułtanka odwróciła i spojrzała na niego.

W końcu mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Oczy miał jasnobrązowe, prawie że karmelowe, z domieszką zieleni. Skórę miał śniadą, a włosy ciemnobrązowe, delikatnie kręcone. Co nadawało mu uroku.

Rossalia była o głowę niższa od niego i musiała zadzierać ją do góry.

-Chcesz się czegoś napić? - Spytała się go, gdy już napatrzyła się na niego.

-Jeśli masz coś dobrego. - Odpowiedział z miłym dla ucha akcentem.

-Tutaj nie mam, ale pewnie w kuchni się coś znajdzie. Chodź ze mną.

-Czy nie powinnaś wezwać służby by ci przynieśli? Jesteś w końcu ich królową.

-Po takie rzeczy jak wino to mogę iść sama - Odparła. - Zresztą zanim by mi to przynieśli, minęło

by kupę czasu i pewnie jeszcze przynieśliby mi złe wino. Dlatego idę sama.

Rossalia zupełnie nie mogła się połapać w układzie tego pałacu, na całe szczęście za dwa dni go opuszczają i wróci do siebie.

W końcu znalazła kuchnię i razem z Douglasem do niej weszła.

-Wasza miłość - Odezwał się jeden z kucharzy.

-Nie kłopocz się, przyszłam tylko po jakieś wino.

-Oczywiście, czy ma Wasza wysokość jakieś specjalne życzenie co do dzisiejszego obiadu?

-Nie, chyba nie mam. - Zwróciła się do Douglasa - a ty książę masz?

-Nie, nie mam. Jedynie nie jem mięsa.

-Oczywiście - Odpowiedział kucharz - Dla ciebie zrobimy bezmięsną potrawę.

Sułtanka i książę pożegnali się z kucharzem i wrócili do komnaty. Dziewczyna wyciągnęła dwa kieliszki i nalała wina.

-To zdrowie książę. - I stuknęła się z nim.

-Może mówmy sobie po imieniu co? - Odpowiedział - Wkurza mnie ta dworska etykieta.

-Rossalia - Sułtanka wyciągnęła rękę - Jak to dobrze że, ktoś też nie lubi tej całej wazeliny. Nie mogę się doczekać, aż zostaniesz pełnoprawnym królem Leśnej Fortecy.

-Ale ja nie zostanę królem. - Odpowiedział Douglas.

Rossalie zatkało, tak że prawie udławiła się winem.

-Jak to nie zostaniesz królem, przecież jesteś jedynym synem króla.

-Owszem, jestem. Jednakże władzę otrzyma moja starsza siostra Sephora. W Leśnej Fortecy wiek ma pierwszeństwo przed płcią.

-Chyba to wprowadzę też u siebie. - Odparła Rossalia i upiła łyk wina. - Jestem ciekaw jak mój lud to przyjmie.

Drzwi do komnaty otworzyły się, a w progu stanął służący.

-Wasza miłość, książę Douglasie kolację podano.

-Dziękuje. - Zwróciła się Rossalia do służby. - Douglasie mogę cię na chwilę przeprosić. Chciałabym się przygotować.

-Oczywiście wa..Rossalio. - Książę wraz z służącym wyszedł z królewskiej komnaty.

Dziewczyna podeszła do lustra, aby rozczesać swoje włosy. Postanowiła zostawić je rozpuszczone, jedynie dała je na jedną stronę. Skropiła również szyje i dekolt olejkiem z migdałów. Gdy już była gotowa udała się do Wielkiej Sali, gdzie wszyscy już na nią czekali.

Douglas i Varys siedzieli tuż obok najważniejszego miejsca. Dzieci siedziały zaraz obok Varysa, a świta Douglasa i reszta zajmowali miejsca zaraz obok. Rossalia zajęła miejsce u samego szczytu stołu, gdzie miała widok na wszystkich zgromadzonych. Gdy służba weszła z daniami, sułtanka zauważyła że, świta Douglasa i jak sam książę dostali inne danie niż ona, Varys i dzieci.

-Czy wy wszyscy nie jecie mięsa? - Spytała się Rossalia Douglasa.

-Oczywiście.

-Dlaczego? - Spytało się jedno dziecko.

-Co ja mówiłem o zadawaniu pytań? - Powiedział Varys jak najmilej mógł.

Dziewczynka poprawiła się na krześle i zwróciła się do księcia Douglasa.

-Dlaczego ty i twoja świta nie jecie mięsa? Wasza wysokość. - Popatrzyła się na Varysa i Rossalię, oczekując znaku pochwały.

Obydwaj skinęli głowami na znak, że dobrze to zrobiła.

-Nie jemy mięsa, ponieważ duszę naszych zmarłych wędrują i mogą przenieść się do zwierząt. Ja również potrafię przenieść na krótki czas moją duszę i umysł do mojego konia lub innego zwierzęcia.

-Jakie to uczucie? - Spytał się jeden z chłopców. - Wasza wysokość.

-Ciężko to wytłumaczyć, ale to co się dzieje z nami podczas połączenia, sprawia że, nie masz ochoty zabijać żywych istot.

-Dobrze słyszeć, że ludzie nie są żywymi istotami. - Odezwał się Varys.

-Słucham?! - Krzyknął Douglas. - Co to niby miało znaczyć?!

-Może to że, zabiliście kilku naszych.

-Varysie! - Krzyknęła Rossalia. - Książę Douglas nie przypłynął tutaj, aby słuchać twoich oskarżeń sprzed kilku lat. Owszem mieliśmy wojnę, ale już się skończyła. Teraz Wieże i Leśna Forteca dążą do pokoju. Za zniewagę królewskiej krwi, będę musiała cię niestety ukarać. Czy wyrażam się jasno?

-Tak, wasza wysokość. - Odpowiedział jej doradca.

-Po pierwsze przeproś księcia Douglasa, a później pomóż służbie posprzątać salę i kuchnię.

-Mam pomóc służbie? - Zdziwił się Varys.

-Czy ja się nie wyraziłam jasno?

Przez pozostały czas kolacji mężczyzna już się nie odezwał. Rossalia przeprosiła Douglasa za tę zniewagę, jednak książę machnął tylko ręką. Po kolacji Douglas jeszcze raz przyszedł do sypialni królowej.

-Wejdź, proszę. - Powiedziała gdy go zobaczyła. - Suknię miała już zdjętą i szykowała się do snu. Nie powinna się tak pokazywać nikomu, jednak czuła się przy księciu tak swobodnie, że pokazała mu się w koszuli nocnej.

Książę trzymał w rękach małą skrzyneczkę.

-Powinien ci to dać oficjalnie w czasie naszego powitania, ale totalnie zapomniałem. Zresztą musielibyśmy odprawiać te całe rytuały związane z dawaniem podarunków, dlatego postanowiłem ci to dać teraz. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

-Nie, ale jeżeli to będzie jakieś wino czy inny trunek to mam obowiązek dać to komuś to spróbowania. Rozumiesz mnie prawda?

-Oczywiście - Uśmiechnął się Douglas - Znam te dworskie zasady, jednakże nie musisz się martwić to nie jest wino. To prezent od mojego ojca.

Podał Rossali skrzynkę, dziewczyna spodziewała się biżuterii, albo innych świecidełek. Zamiast tego otrzymała złotą lornetkę wysadzoną drobnymi klejnotami.

-Jaka piękna - Zachwyciła się i przyłożyła ją do oczu. Obraz przybliżył się bardzo mocno, tak że zobaczyła dokładnie swoją ścianę. - Teraz będę wiedziała, co się u moich ludzi.

-Mój ojciec też jej używał, by obserwować ptaki i nie tylko. Stwierdził, że będzie to dobry prezent dla ciebie.

-Właśnie, jak reszta świata odbiera to że zasiadam na tronie? Bo zawsze rządzili tutaj mężczyźni i...

-Rozumiem, w pełni to akceptują. Jak już ci mówiłem, władzę po moim ojcu dostanie moja starsza siostra Sephora. Wszyscy w Fortecy ją szanują i nie ma ją z tym większych problemów. A co u ciebie są jakieś problemy?

-A nic - Zbyła go Rossalia

-Ktoś ci mówił, że nie powinnaś siedzieć na tronie? Varys?

-Nie, Varys nie. Wkurza mnie, ale zna konsekwencje gdyby ród Izabardżów wygasł. Chodzi mi o takiego jednego, co wygłaszał kazanie, że burze to moja wina.

-W Fortecy wierzymy, że katastrofy to kary bogów. Jednak bogowie karzą za uczynki, a nie za to kto siedzi na tronie.

-Rozumiem - Odpowiedziała królowa - Mam pytanie, co to jest ta dziurka o tutaj? - I pokazała mu lornetkę.

Douglas przyjrzał się temu uważnie.

-Przykro mi, ale nie mam pojęcia. Jak wrócę to spytam się ojca, o ile będzie jeszcze żył i wyślę ci list.

-Będzie mi bardzo miło. Robi się późno, a mamy jutro sporo spraw do załatwienia, między innymi pakowanie się. Dlatego chciałabym cię przeprosić i prosić byś opuścił moją komnatę.

-Jak sobie życzysz. - Skłonił się wymownie i wyszedł z jej komnaty.

Rossalia została sama. Czuła dziwne uczucie w brzuchu, nigdy czegoś takie nie czuła. Jednak wiedziała co to oznacza.

Zakochała się.

Teryfion

Przed świątynią panowało spore zamieszanie, setki ludzi stało przed budowlą. 

-Chcą z tego zrobić jakąś publiczną ceremonię? - Zdziwiła się Hana. 

-Najwidoczniej - Odparł jej brat. - Musimy się przedrzeć przez tę tuszę. Jakieś pomysły? 

-Sposób na "Uwaga rzygam", raczej nie wypali? 

-Znajdą się tacy co będą się zastanawiać czemu chcesz rzygać w świątyni. 

Rodzeństwo jeszcze raz spojrzało na świątynię, znajdowali się na dachu jedno ze starych budynków. Jak na wyciągnięcie dłoni mieli potężną kamienną budowlę i plac wokół niej. 

-Ter wiem! - Krzyknęła nagle Hana - Wejdziemy tylnym wejściem, tym dla kapłanów. 

-Jesteś pewna że, nas wpuszczą? 

-Trzeba będzie zabrać te szaty. 

- Na pewno nie ma łatwiejszego sposobu? 

-Raczej jak ich poprosimy to nam nie oddadzą Atyra. 

-Czemu oni chcą wywołać wojnę? - Zdziwił się Teryfion. 

-To Zapaleńcy, wierzą tylko w Hantora. Nie uznają innych bóstw a Atyrowie i Illynowie to dla nich wybryki natury.  

-Skąd tyle wiesz? 

-Czasami zabieram coś Jo'owi i sobie czytam. 

Rodzeństwo patrzyło się na wchodzących do świątyni kapłanów. 

-Ej wy tam! - Krzyknął ktoś z dołu i gdyby Hana nie przytrzymała by swojego brata, ten by zapewne spadł. - Co tam robicie? Natychmiast mi stąd zejść! 

Hana i Teryfion posłusznie zeszli z dachu i stanęli przed grubym mężczyzną z czarnym wąsem. 

-Co chciało wam się włazić na dach. Co smarki jedne?! - Krzyczał mężczyzna. 

-Przepraszamy, my tylko. 

-Nie mam czasu słuchać twoich wyjaśnień, synku. Idę na obiad, jeśli mój zmiennik nie pojawi się za chwilę to świątynia nie będzie strzeżona. No ale trudno, to nie moja sprawa. - Mężczyzna poklepał się po brzuchu i udał się w stronę karczmy. 

-Czy on powiedział, że... - Zdziwiła się Hana. 

-Że świątynia nie będzie strzeżona. - Dokończył Teryfion. 

Ruszyli biegiem przed siebie i stanęli przed tylnym wejściem. Nacisnęli klamkę i otworzyli drzwi. Weszli do ciemnego korytarza. Teryfion naciągnął łuk, a Hana wyciągnęła miecz z pochwy.  Szli ostrożnie, ponieważ nie widzieli co się dzieje przed nimi.  

-Nie długo Hantor udowodni swoją potęgę, a tym czasem poświęćmy ten wybryk natury. 

-Graaaaaa! - Krzyknął "wybryk natury" - Graaaa! 

-Uciszcie go! - Krzyknął jeden z Zapaleńców. - Hantor nas nie usłyszy. 

Teryfion nie wahał się i strzelił w stronę jednego z kapłanów. Pozostali odwrócili i wydobyli noże. Było ich około z pięciu. 

Teryfion naciągnął drugą strzałę, tym czasem Hana ubezpieczała go i walczyła z jednym kapłanem. Chłopak wystrzelił kolejną strzałę, która zabiła kolejnego Zapaleńca. 

-Hantorze! Składam ci tego Atyra w ofierze! - Zaczął odprawiać modły jeden z niedobitków, nad Atyrem. - Przyjmij od nas ten dar. - Mężczyzna podniósł sztylet i wbił go w pierś Atyra

-NIE! - Krzyknął jego starszy brat i wydobył miecz, rzucił się na mężczyznę i jednym ruchem skrócił go o głowę. Odwrócił się i spojrzał na swojego brata. Przez ostatnie dni urósł bardzo dużo. Tak że, przypominał czteroletnie dziecko. Przez pierś sączyła się bladoczerwona krew. Atyr spojrzał na Teryfiona wielkimi zielonymi oczami. 

-Hana! 

Dziewczyna natychmiast zjawiła się obok niego. 

-Trzeba go zatamować krwotok. - Dziewczyna przystąpiła do działania i wyciągnęła starą koszulę, którą rozerwała na kawałki i owinęła pierś Atyra. 

-Musimy go zanieść, by ktoś go opatrzył. - Powiedział Teryfion i podniósł swojego brata. Był bardzo ciężki, ważył mniej więcej tyle co Worner.  

Rodzeństwo wyszło ze świątyni. 

-No mówiłem, by się tu nie kręcić! - Krzyknął na nich strażnik. - Teraz będę musiał to sprzątać?  A co wy tu macie?! 

-To nasz brat, długa historia. Został dźgnięty. - Powiedziała Hana - Pomoże nam pan? 

-Ja nie, ale znam kogoś kto wam pomoże. Chodźcie. 

Szli za mężczyzną, aż trafili do sklepu zielarskiego. 

-Nie ma za co, drogie smyki. - Powiedział mężczyzna - Nie musicie mi dziękować, I tak to już robicie codziennie gdy kładziecie się spać. 

Teryfionowi rozszerzyły się oczy, jakim cudem mógł to przeoczyć. 

-Dziękujemy ci o potężny...

-Co ja wam mówiłem, no już zmykać do zielarki. Do pełni zostały jeszcze dwa dni. Mam nadzieje że, jezioro będzie zamrożone. 

Rodzeństwo ukłoniło się i weszło do sklepu.


Rozdziały strasznie nieregularne Rossalia otrzymała aż tysiąc słów. A Euria i Teryfion tylko 500 na głowę. No, ale trudno. Piszcie jak wam się podoba. Jesteśmy już bliżej końca niż początku, więc cieszcie się. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro