Rozdział II - Uczeń
Faramir powoli wszedł do przedsionka twierdzy. Tu, w cieniu potężnych murów Baen Dhein nareszcie czuł się komfortowo. Spojrzał na trzymane w dłoni zawiniątko. Dziecko spało. Usłyszał kroki. Poderwał głowę i ujrzał wychodzącego ze strażnicy swojego przyjaciela Derivana. Derivan stanął przed nim i ujął się pod boki.
- "No proszę! Któż to raczył wreszcie wrócić do domu?" - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Uwielbiał droczyć się z przyjacielem. - "I cóż to!? Co tu masz z sobą? Czy to jest dziecko?..." - zawiesił głos. Faramir spojrzał na niego ponuro. Czasami ten błazen zaczynał go naprawdę złościć.
- "Tak, Derivanie. To jest dziecko. Dziwne... zawsze cechował cię raczej dobry wzrok. Czego nie można powiedzieć o wychowaniu" - odgryzł się. -"A teraz, jeśli już skończyłeś śledztwo, to bądź łaskawy otworzyć wreszcie te cholerne drzwi." - Derivan przewrócił oczami.
- "Dlaczego ty zawsze jesteś taki sztywny Faramirze?" - zapytał. Spojrzenie jakim obrzucił go przyjaciel, mogło wywołać strach u najodważniejszego człowieka. Ale Derivan nie był zwykłym człowiekiem. Zaśmiał się tylko, ale nawet jego śmiech nagle się urwał. Młody wojownik spoważniał.
- "A tak poważnie" - powiedział aby w końcu przerwać milczenie - "Czemu jesteś dziś taki ponury? Mamy piękny dzień, słońce świeci, na niebie ani jednej chmurki. W dodatku przywiozłeś ze sobą nowego chłopca, a teraz potrzeba nam uczniów. A właśnie! I dlaczego przyszedłeś pieszo? Gdzie twój koń? I czemu nie dawałeś znaku życia? I to jak długo! Przecież już jutro Zimowe Przesilenie..." - Chciał mówić dalej, ale Faramir uciszył go ruchem ręki.
- "Powoli, Derivanie. Powoli. Zadajesz zbyt wiele pytań naraz. To dłuższa historia. Proponuję, abyśmy na razie oddali tego chłopaka czarodziejkom. Później mogę zajść do Ciebie i opowiem Ci wszystko. Musisz tylko załatwić antałek piwa, bo mam gardło suche jak wiór." - Słysząc ostatnie zdania, młodszy Czarogon roześmiał się w głos.
- "Jak zwykle musisz postawić na swoim. Ale niech będzie. Masz rację." - powiedział gdy już trochę się uspokoił. - "Zatem chodźmy"
Po chwili obaj wojownicy wsiąkli w mrok bramy.
***
Kilkadziesiąt minut później siedzieli obaj w pokoju Derivana i popijali dobre, zimne piwo. Sprowadzano je aż z zachodniej części Mardenladen, gdzie było ono wytwarzane przez pewnych kapłanów. Niektórzy mówili, że może ono konkurować nawet z piwem produkowanym przez Niziołków, wśród których browarnictwo było nader charakterystycznym rzemiosłem.
- "A teraz Faramirze, opowiadaj" - Derivan opróżnił kufel kilkoma szybkimi łykami - "Co się z tobą działo przez ten cały czas?" - Faramir odstawił swoje naczynie i otarł usta dłonią
- "Byłem u elfów." - mruknął niechętnie.
- "U ojca?" - zapytał ostrożnie jego przyjaciel. Wiedział, że Faramir nie znosi odwiedzin w królestwie swojego ojca
- "Tak. U ojca" -powiedział powoli czarny wojownik - "Miałem za zadanie dowiedzieć się, czy elfowie wesprą nas w wojnie. Ojciec nie odmówił wprost. Zresztą, on nigdy nie odmawia wprost. Widziałem jednak, że w miarę możliwości chciałby zachować neutralność...."
- "A więc pomoże nam, czy nie?" - zniecierpliwił się młodszy mężczyzna
- "Odpowiedź mojego ojca brzmiała: «ci którzy potrzebują pomocy, otrzymają ją, choć nie zawsze będzie ona taka, jakiej się spodziewają.» - Derivan westchnął i potarł twarz dłońmi.
- "Doprawdy" - zadrwił gorzko - "wiele wyjaśnił nam ten twój ojciec..." - Faramir tylko zarechotał - "Co prawda to prawda. A wyobraź sobie, że ja musiałem to znosić przez całe dzieciństwo" - westchnął ciężko, spoważniał. - "Poza tym" - zmienił temat, jakby nie chciał wracać do trudnych wspomnień - "Miałem ciężką przeprawę z Wargami w lasach Wielkiej Doliny. To stamtąd miałem chłopaka."
- "Zaraz!" - wykrzyknął Derivan - "Wargowie w Wielkiej Dolinie!?" - na twarzy Faramira zalśnił w półmroku upiorny uśmiech.
- "Już nie." - Derivan zadrżał. Gdy wojownik uśmiechał się tak jak teraz, jego przyjaciel zawsze nie umiał odpędzić wrażenia, że zaraz wyrosną mu zęby wampira. Faramir czasem przerażał nawet jego.
Uśmiech na twarzy czarno ubranego wojownika przygasł. Już po chwili kontynuował on opowiadanie.
- "W miasteczku, w którym zostałem zatrudniony, zrobiłem porządek z paroma obwiesiami. Usiłowali napaść pewną biedną dziewczynę. W zamian za ratunek zażądałem od niej przysięgi w ramach Prawa Niespodzianki." - urwał i zademonstrował przyjacielowi puste miejsce na przedramieniu. Tam zwykle Czarogoni mieli wytatuowaną tzw. Pieczęć Niespodzianki. Kiedy zażądali przysięgi i została ona wypełniona, znak znikał. Mogli go odnowić dopiero w noc Zimowego Przesilenia. Z tego powodu każdy wojownik mógł przywieźć tylko jednego ucznia na rok. Faramir po raz pierwszy od wielu lat wykorzystał swoją Pieczęć.
- "Ale dlaczego?" - zapytał nagle Derivan - "Zawsze powtarzałeś, że nie chcesz być mentorem..." - Faramir znowu ciężko westchnął. - "Naprawdę chcesz to wiedzieć?" - odpowiedział pytaniem - "Jeśli chcesz prawdy, to ci powiem. Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Ale mimo wszystko czuję, że zrobiłem coś, co wiedzie do ostatecznego zwycięstwa. Nie wiem jeszcze o co dokładnie chodzi, ale myślę... nie, nie myślę. Wiem. Wiem że dzięki temu chłopcu coś się odmieni. Zapamiętaj, co ci mówię. Jeszcze przyznasz mi rację..." - Tu urwał. Sam sobie się dziwił. Nie znał się na przemowach, często zrzymał się na płomienne kazania kapłanów. A teraz palnął taką mowę...
- "Zakładam, że nie zdołałeś zapisać mojego przemówienia, co?" - zapytał przyjaciela. Tamten ryknął śmiechem. Faramir mu zawtórował. Kiedy obaj w końcu przestali się śmiać i otarli z oczu łzy rozbawienia, Derivan zachichotał nagle i powiedział
- "Spokojnie Faramir, zanim dostaniesz go jako ucznia, minie jakieś pięć lat..."
- "I cóż z tego?" - zapytał go przyjaciel, już spokojny i opanowany jak zawsze
- "Ano to" - odparł mu młodszy wojownik - "że przez ten czas będziesz miał okazję się na to przygotować..."
***
około 5 lat później
Mały Gvido po raz kolejny obejrzał i wygładził rękawy tuniki, a potem kaftan. Spojrzał na Rivianę, która odkąd przywieziono go do twierdzy Baen Dhein zastępowała mu matkę. Riviana uśmiechała się do niego. Kiedy odwrócił wzrok, otarła jednak łzę z oka. Już za kilka godzin ten chłopak już nie będzie jej wychowankiem. Jako sześciolatek przejdzie pod opiekę któregoś z wojowników. W ten sposób, pod okiem nowego perceptora zostanie zamieniony w wojownika. Kto wie, czy przeżyje samo szkolenie, nie mówiąc już o tym, co będzie potem...
- "Riviano..." - Gvido pociągnął ją za skraj szaty - "Czemu jesteś smutna?" - to pytanie zaskoczyło ją. Czyżby mały jednak coś zauważył?
- "Smutno mi, ponieważ już niedługo zostaniemy rozdzielni" - zdecydowała się powiedzieć mu prawdę - "Już za chwilę nie będziesz już dzieckiem, tylko uczniem, który kiedyś zostanie wojownikiem." - odpowiedziała
- "Ale ja nie chcę!" - wykrzyknął chłopczyk - "Nie chcę być wojownikiem. Chcę zostać z tobą!" - Młoda magiczka uśmiechnęła się smutno
- "To niemożliwe kochanie" - przytuliła go
- "Jak to niemożliwe!?" - dalej buntował się Gvido - "Przecież jesteś czarodziejką! To zrób tak, żebym nie musiał się szkolić."
- "To niemożliwe" - szepnęła mu ponownie do ucha. - "Ale zobaczysz, spodoba ci się szkolenie. Staniesz się silny i będziesz się bardzo podobał dziewczynom." - puściła do niego oko
- "A po co mi jakieś tam dziewuchy?" - burknął chłopiec - "Przecież dziewczyny są głupie!" - magiczka zaśmiała się łagodnie
- "Ale wiesz Gvido, że ja też jestem dziewczyną?" - "No niby tak... Ale ty jesteś całkiem inna niż wszystkie" - Riviana chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła. Rozległo się pukanie do drzwi komnaty. Czarodziejka wstała i otworzyła je. Stał w nich wysoki, chudy mężczyzna ubrany w szarą tunikę i kolczugę. Na plecach miał dwa miecze. Na powitanie przytulił Rivianę i lekko cmoknął ją w policzek. Nikogo to nie zdziwiło. Był jej bratem i to w dodatku bliźniakiem. Wciąż dało się dostrzec podobieństwo w ich twarzach. I to mimo wielu śladów awanturniczego życia na obliczu Silvestrusa. Kiedy wojownik skończył już powitanie z siostrą, podszedł z kolei do chłopca. Wyciągnął do niego rękę na powitanie.
- "Witaj Gvido" - odezwał się cichym, spokojnym głosem. Chłopiec podał mu rękę i uścisnął najmocniej jak umiał.
- "Aj aj!" - krzyknął wojownik - "Nie tak mocno, Gvido! Chcesz złamać mi rękę?" - odwrócił się do siostry - "Jest silny, na oko zdrowy... Nie martw się. Da sobie radę." - Riviana uśmiechnęła się ponownie. Kto jak kto, ale jej młodszy brat potrafił radzić sobie z dziećmi.
- "Przyszedłeś go zabrać?" - zapytała nagle
- "No cóż siostro..." - młody mężczyzna spoważniał - "Nie zamierzam cię okłamywać. Już niedługo zacznie się ceremonia. Powinniśmy już iść. Ty zresztą powinnaś być tam z nim. Aha, i jeszcze coś..." - ściszył głos - słyszałem, że moi znajomi narzekają, że tak rzadko widują moją śliczną siostrę" - puścił do niej oko i roześmiał się. Riviana również zaczęła się śmiać i lekko odepchnęła brata.
Tymczasem Silvestrus zwrócił się do chłopca
- "A więc przyszedł na Ciebie czas. Już wkrótce zostaniesz uczniem. Jak się z tym czujesz?" - zapytał
- "Szczerze?" - odpowiedział Gvido - "Wcale się z tego nie cieszę. Najchętniej zostałbym z Rivianą..." - pociągnął smutno nosem. Silvestrus pokiwał głową ze zrozumieniem.
- "Wiem." - przysiadł przy przyszłym uczniu i położył mu rękę na ramieniu. - "Ja w twoim wieku też chciałem zostać z moją opiekunką... Ja i każdy inny Czarogon, którego zapytasz. Zresztą..." - urwał, ale po chwili mówił dalej, nieco zniżając głos - "zresztą wcale ci się nie dziwię Gvido. Powiem Ci uczciwie, że trening będzie ciężki. Ale wystarczy, że zaangażujesz się w niego całym sercem, a osiągniesz wspaniałe rezultaty." - skończył mówić, wstał i wyciągnął do niego dłoń w ciężkiej, skórzanej rękawicy. Gvido niepewnie podał mu swoją. Silvestrus drugą ręką objął siostrę w pasie.
- "Chodźmy" - powiedział - "Przyszedł czas".
***
Gvido po raz pierwszy zobaczył Wielką Salę w Baen Dhein. Panował tam półmrok, najbardziej odpowiedni dla zmutowanych oczu Czarogonów. Pomieszczenie miało kształt prostokąta. Przy jego północnej ścianie, która stanowiła jeden z krótszych boków prostokąta, stało dziewięć tronów. Na środkowym tronie siedział wysoki starzec w czarnych szatach i płaszczu podszytym purpurą. Takie płaszcze nosili tylko Zwierzchnicy Szkół. Gvido bez trudu rozpoznał Toriana Białe Oko, który sprawował władzę nad całą twierdzą. Tron po prawej stronie Toriana był pusty. To zdziwiło nie tylko chłopca. Usłyszał jak Silvestrus mruczy do siebie - "Nie ma Faramira... Co to może znaczyć?" - Gvido nie miał pojęcia, kim jest Faramir, ale słyszał, że na ceremonii przyjęcia ucznia jest zwykle obecna cała Rada Szkoły. Na pozostałych tronach siedzieli całkowicie nieznani mu mężczyźni. Spojrzał na Silvestrusa. Młody wojownik lekko popchnął go naprzód. Między tronami a wrotami sali niemal całą przestrzeń zajmowały równe szeregi Czarogonów. Pozostało tylko przejście dla ucznia i krąg pustej posadzki. Riviana pogładziła go po raz ostatni po głowie, a potem razem z bratem wmieszała się w tłum. Gvido niepewnie ruszył pustą ścieżką. W miarę jak przechodził między wojownikami, ci odwracali się twarzami do niego. Widział poważne twarze i żółte oczy pod hełmami. Czarogoni wspierali dłonie na ogromnych dwuręcznych mieczach. Chłopiec dotarł na środek pustego kręgu przed tronami. Tak jak pouczył go Silvestrus, skłonił się nisko przed Zwierzchnikiem i pozostał w tej pozycji. Torian powstał ze swojego miejsca i podszedł do chłopca. Ujął go za ramię i wyprostował. - "Od tej chwili" - przemówił donośnym, głębokim głosem - "Nie będziesz kłaniać się już nikomu." -podniósł głos i zawołał - "Od tej chwili ten chłopiec został uczniem Pal'adhein. Gdy zakończy naukę, stanie się jednym z nas. Do tej chwili jego mistrzem i nauczycielem zostanie... Faramir aep Daleghain." - po sali przebiegł szmer zaskoczenia. Gvido rozróżniał niektóre słowa lub zdania.
- "Faramir?" -
- "Przecież on nie chciał mieć ucznia od czasu..."- dalszego ciągu chłopiec nie usłyszał. Miał tylko chwilę, aby pomyśleć, co sprawiło, że tajemniczy Faramir nie chciał być mentorem. Chwilę później stał przy nim obcy wojownik. Wyglądało to jakby Czarogon wyrósł spod ziemi. Gvido się obejrzał. Mężczyzna nie był stary, ale najmłodszy też nie. Był wysoki, potężnie zbudowany. I cały w czerni. Miał czarne szaty, płaszcz a także buty i rękawice. Nawet jego włosy i krótka broda były czarne jak smoła. Największe wrażenie jednak robiły jego czarne oczy. Te oczy właśnie były najbardziej niezwykłe, nawet jak na Czarogona. Wydawały się nie mieć źrenic, albo przeciwnie - składać się z samych źrenic. Torian podszedł do czarnego wojownika.
- "Faramirze, w twoje ręce oddaję tego chłopca" - powiedział, podając mu rękę - "Twoim zadaniem będzie wyszkolenie go na wojownika, który okryje nasze Bractwo sławą i chwałą." - Faramir lekko skłonił głowę i położył prawą pięść na sercu.
- "Zrobię wszystko" - powiedział głuchym, posępnym głosem - "Aby ten młodzieniec stał się wielkim wojownikiem i aby dochował wiary Wielkiemu Czarotronowi i Szarej Wieży na wieki."
- "Zatem idź" - odpowiedział Zwierzchnik - "I zrób tak, jak przysiągłeś." - Po tych słowach odwrócił się i odszedł. Po chwili zniknął w mroku. Zagrały trąby. Szpaler Czarogonów zasalutował im, wyciągając ręce z mieczami i tworząc z ostrzy jakby dach nad głowami Mistrza i Ucznia. Faramir bez słowa ujął chłopca za ramię i ruszył z nim z powrotem do drzwi. Gvido posłusznie ruszył za nim. Po chwili przyspieszył i znalazł się przed nowym mistrzem. Obejrzał się, ale zobaczył wyraz uznania na twarzy Faramira. Gdy już znaleźli się w korytarzu, czarny wojownik pociągnął ucznia w bok.
- "Za chwilę wszyscy się zejdą, bo każdy chce ci pogratulować. A w nocy czeka nas uczta. Nie będziemy mieli dużo czasu... Chcesz może o coś zapytać, teraz, kiedy mamy chwilę?" - chłopiec chwilę myślał
- "Mam jedno pytanie" - powiedział nieśmiało - "Co mnie tu czeka?" - kiedy Faramir się uśmiechnął, można było odnieść wrażenie, że patrzy się na szczerzącego zęby wilka.
- "Teraz, chłopcze" - powiedział wciąż z tym samym nieładnym uśmiechem - "Teraz czeka cię praca. Dużo pracy..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro