Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

- Pierwszą piosenkę dedykuję nauczycielom, których - mam szczerą nadzieję - nie zobaczymy już nigdy więcej! Ze specjalnymi podziękowaniami dla Baranicy za to, że nic nie rozumiałem na matmie, dla Koperty za godziny stracone na pisaniu pism urzędowych, dla Tereski za chemię, która prawie dała mi raka... Cicho, tak się tylko mówi, no... Oraz dla naszych ukochanych, fałszywych kumpli z klasy, krzyż na drogę! Oto, specjalnie dla nich, Marsz Żałobny!

- Chyba sobie żartujesz. Nie mów, że zgrałeś na tę płytę coś tak...

Po chwili wnętrze Volkswagena T5 Caravella rozbrzmiało smutnymi nutami. Żeby całość brzmiała bardziej żałośnie, melodia grana była na pianinie, a w tle dało się słyszeć szum deszczu i wycie wiatru.

- Świetny początek... - skomentował z ironią kierowca, nie odrywając wzroku od drogi.

Tak to już jest, kiedy wybieracie się z grupą znajomych na wakacje. Znacie to uczucie? Wszystko w teorii wygląda cacy, a w praktyce macie ochotę wepchnąć coś w gardło "tego zabawnego kolesia", licząc, że się udławi razem z tym swoim poczuciem humoru. Tak to jest, ruszając w trasę wspólnie... A trzeba zaznaczyć, że lato tego roku zapowiadało się wyjątkowo pięknie i obiecująco - w sam raz, by zabawić się z ziomkami z paczki. Na mapie ktoś zaznaczył parę cichych, z pozoru niezbyt ciekawych miejsc, w których zapewne psy szczekały tyłkami a ludzie jeszcze z dzidami biegali... Ale ponieważ wszyscy mieli masę dziwnych pomysłów, raczej nie zapowiadało się na nudną podróż.

Poza wspomnianymi dziwnymi pomysłami zgromadzeni w samochodzie ludzie raczej nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego. I tak na przykład za kółkiem siedział jedyny posiadacz legalnego prawa jazdy, Lucjan. Wypada o nim wiedzieć dwie rzeczy: po pierwsze - gdyby grupa emo nie wyginęła parę lat temu, na pewno przefarbowałby swoje blond włosy na czerń i słuchał Black Veil Brides, jednocześnie tnąc się szarym mydłem w płynie. Po drugie: był straszliwie tajemniczym typkiem i zdecydowanie lepiej dla Was, byście nie spotkali go w środku nocy.

Kamil z kolei był jego totalnym przeciwieństwem - tak, to ten wesoły koleś, który zwykle w grupie jest najmniej ważny i jego życiową misją jest rozbawianie wszystkich wokół. W te wakacje dorobił się jednak dodatkowej roli jako DJ na przednim siedzeniu mini-vana, i szczerze mówiąc był to strzał w dziesiątkę... No, może poza faux pas z Marszem Żałobnym. Przydałoby się również wspomnieć w tym miejscu o jego zniewalającym uśmiechu, ale proszę - po tylu latach szczerzenia się w wyrazie rozbawienia, opanował tę umiejętność do perfekcji.

- Jeśli następne nuty też będą tak dziwne, chyba nigdy nie rozkręcimy tej imprezy... - odezwał się ostatni męski głos w grupce, dobiegający ze środkowego miejsca tylnej kanapy.

- Nie wiem jak wy, ja nie będę się dobrze bawić... Dajcie mi jakieś piętnaście minut! Jeszcze nie wyglądam perfekcyjnie!

- Żeby cię tylko maskara w oko nie dźgnęła...

Malującą się dziewczyną była Monika - oczywiście piękność jakich mało, o blond włosach i przeraźliwie zielonych, przenikliwych oczach. Bogowie obdarzyli ją wszystkim, co mogło przyciągać płeć przeciwną, a czasem również i tą samą. W dodatku było w niej coś nie dającego się uchwycić w pierwszym momencie... Być może był to znikomy zapach gumy balonowej, którą bezustannie żuła.

Rywalka Moniki zwała się Ewa. To jedna z tych dziewczyn, które wychwalają Green Peace i ratują pandy, ale pochłaniają mięso w zabójczym tempie. Oczywiście, gdy nikt nie patrzy. Żeby było zabawniej, była drobna, szczupła, piegowata i wyjątkowo buntownicza. Dlatego nikogo nie dziwiły pełne pogardy spojrzenia, jakie raz po raz rzucała w stronę nie-do-końca-doskonałej Moniki.

A już w szczególności nie dziwiły one siedzącego między dziewczętami chłopaka, Aleksandra. Olek uważał się za magnes na "loszki", jakby w dzieciństwie obrał Johnny'ego Bravo za swego idola. Napinał mięśnie, prawie rozrywając koszulkę i przy okazji wydawał z siebie te dziwne dźwięki, przypominające stęknięcia. Ku jego rozczarowaniu, obie z dziewcząt go ignorowały - blondi zbyt zajęta wycelowaniem szczoteczką do rzęs w miejsce ich przeznaczenia, a Ewa gapieniem się za okno z miną naburmuszonego borsuka.

- Dobra, skoro nie podoba się wam mój prezent pożegnalny, jedziemy z "Bałkanicą"! - oznajmił radośnie Kamil, kierując dłoń w stronę radia.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że zgrałeś same piosenki tego typu, prawda? - zapytał Lucek, łapiąc chłopaka za nadgarstek. Śmieszek tylko spojrzał na kolegę, zastanawiając się, jak blondyn tego dokonał, skoro cały czas patrzył na drogę... Roześmiał się niepewnie, jednak ręki nie cofnął.

- No oczywiście, że nie! Mamy tam trochę disco polo, ale na to jest jeszcze za wcześnie, więc...

- A tam, nigdy nie jest za wcześnie! Dawać tu cztery osiemnastki! - krzyknął Aleksander.

Dziewczyny westchnęły równocześnie, posyłając sobie znaczące spojrzenie z przeciwległych krańców pojazdu. Może i była między nimi intelektualna przepaść, ale w tym momencie wyjątkowo dobrze się rozumiały.

- Jak długo nam zajmie podróż, wie ktoś w ogóle? - zapytała Monika, z kliknięciem zamykając maskarę. Odłożyła kobiece narzędzie tortur i chwilę poszperała w torebce. Tym razem zaatakowała różowy błyszczyk.

Przez dłuższą chwilę ludzie zajęci byli szukaniem zasięgu - dopiero niedoszły DJ odpowiedział na to pytanie, wpisując w google maps pierwsze miejsce docelowe. Jak się okazało, to on miał najlepszy internet w komórce. Niestety, brak wifi miał być zmorą podczas podróży - zwłaszcza, że aktualnie przejeżdżali przez gęsty, ciemny las.

- W sumie niedawno wyjechaliśmy z Nakła, więc... Jeszcze trzy godziny przed nami. Zanim dotrzemy do Kobylanki, będzie pora na późny obiad!

- Chyba obiad z nalewką w tle - rozmarzył się Aleksander, co dziewczyny skwitowały przewróceniem oczyma.

Kamil wzruszył jedynie ramionami i włączył piosenkę, o której mówił wcześniej, licząc na to, że towarzystwo się rozkręci - i, jak można się domyślić, tak też się stało. Wkrótce Olek rozdał wszystkim (poza kierowcą) po puszce piwa, ignorując uwagi, iż nie ma jeszcze godziny "wódziestej", a on już planuje się lekko zakropić.

Zapewne zastanawiacie się, co tutaj nie pasuje? Widzicie właśnie grupę znajomych, którzy pewnego gorącego, lipcowego dnia postanowili wyruszyć w trasę i pojechać na wakacje do mało interesującej miejscowości. Mają dobre humory, chociaż z pozoru się na siebie trochę boczą, ale wszystko wydaje się być w miarę normalne... Jakoś w tym momencie zerkacie dokładniej w opis opowieści, zastanawiacie się, czy aby na pewno dobrze trafiliście...

- Tak w ogóle, macie sprzęt w gotowości? - zapytał Lucjan, wyjątkowo zerkając w lusterko, aby nawiązać wzrokowy kontakt z szalejącymi z tyłu ludźmi. Skupiwszy ich uwagę na sobie, kontynuował. - Nie żeby coś, ale przygotowywaliśmy się do tego wyjazdu jakieś... Trzy miesiące?

Towarzystwo było jedynie lekko rozbawione - po jednym piwku tylko Kamil wydawał się bardziej odstawać od reszty stanem upojenia - głównie dlatego, że osoby ciemnookie mają wyższą tendencję do szybszego upijania się, a on ze swymi czarnymi tęczówkami był tego stwierdzenia najlepszym przykładem.

Olek uniósł jedną z dłoni, po czym lekko zmarszczył brwi, zbierając myśli.

- Zamówiłem parę dni temu ten ultraczuły dyktafon... Dotarł dziś rano i działa po prostu mwah! - młodzieniec zrobił całusek, jakim zwykle posługują się włoscy krytycy kulinarni.

- A co, miałeś jakiegoś ducha pod ręką, żeby sprawdzić czy się nagra? - Ewka przewróciła oczyma. - Dopóki nie przyjdzie pora, możemy tylko się domyślać...

O, właśnie. W tym miejscu powinniście już zdawać sobie sprawę z tego, że przynajmniej dwójka z bohaterów jest ciut... "loco".

- Tym razem jesteśmy świetnie przygotowani! - Monika roześmiała się, jednocześnie kręcąc głową. - Wpadł mi w ręce jeden z bardziej rozchwytywanych modeli czujników EMF. Cacuszko działa z niesamowitą precyzją, wyłapie najmniejsze wahanie pola elektromagnetycznego!

- Łooo matko, wy to chyba serio wydaliście kupę kasy na te całe czujniki... - parsknął Kamil, po czym pociągnął łyk piwa z puszki i zerknął na Lucka. - Co nie, panie Szatanie?

- No ja uzbroiłem się w specjalny aparat, który robi zdjęcia w full spectrum - mruknął Lucek, nie reagując na ekscentryczną ksywkę.

- Jestem ciekaw, czy ten wasz plan zadziała... - westchnął brunet, po czym zaczął podśmiewać się z towarzystwa na tylnej kanapie.

Widzicie... Te wakacje nie mają być zwykłym odpoczynkiem po latach nauki. Bo tak się pięknie składa, że na obskurnym boku Caravelli koloru fioletu tak wyblakłego, że zaczął wchodzić w róż, ekipa mogłaby sobie przyczepić naklejkę "Wehikuł Tajemnic". Jedyną różnicą między nimi a ekipą z kreskówki był brak psa. Tylko, że w przeciwieństwie do kreskówkowych odpowiedników, byli przygotowani, by złapać duchy. A właściwie jednego, konkretnego ducha.

Tak więc cała przygoda przed nami!

===

Ciotunia Pelagia była kobietką, przypominającą suszoną śliwkę z dwururką w rękach. Takim właśnie widokiem przywitała grupę dzieciaków, które zaśmiewając się wylazły (lub zostały wypchnięte, jak to się stało w przypadku Aleksandra) z samochodu. Kiedy jednak staruszka rozpoznała w przybyszach swoich stałych bywalców, na jej pomarszczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech (przez co jej twarz zmarszczyła się bardziej).

- Dzieciaczki kochane! - zawołała, opuszczając strzelbę. Rozłożyła szeroko wątłe ramiona, a grupa podbiegła do niej, by się z nią przywitać. Dla przeciętnego obserwatora widok piątki nastolatków niemalże miażdżących w uścisku starowinkę mógł wydawać się niepokojący... Jednak fakt, że do najbliższych sąsiadów było jakieś trzysta metrów, pozwolił na takie radosne dokazywanie bez osądów osób trzecich.

- Jak się czujesz, ciotuniu? - zapytała Ewa, uśmiechając się uroczo. Kobieta roześmiała się, po czym oparła na ramieniu broń.

- Oko nie skoko, w dupie nie chlupie - odparła babcia, po czym splunęła na trawnik. - Starość nie radość, co zrobić? Ale chodźcie do środka, na pewno jesteście głodni i zmęczeni! Przygotowałam dla was tyle dobrych rzeczy!... Faszerowaną kaczuszkę, i ten placuszek z gruszkami, który tak wam smakował ostatnio!...

Ekipa weszła za starowinką do ogromnego domu, ignorując dziwne poczucie przejmującej pustki. Nie, żeby mieszkanie nie było umeblowane - wydawało się, że ciotunia Pelagia, mieszkając w tak wielkim budynku, po prostu niknie, jakby jej egzystencja była niewystarczająca. I zapewne na co dzień tak było - staruszka mogła mieć maksymalnie metr pięćdziesiąt wzrostu, rzadkie, siwe włosy i fartuszek - hit mody lat PRL-u. Jednak nawet ze swoją przebojową osobowością i inteligentnymi, bystrymi oczyma, nie mogła przywrócić temu mieszkaniu czegoś utraconego przed wielu laty.

Być może dlatego zwykle zostawiała otwartą bramę i wynajmowała pokoje na wakacje. W końcu każdy potrzebuje czasem powiewu świeżej krwi... Natomiast jak radziła sobie z codziennymi obowiązkami takimi jak zakupy czy sprzątanie - to było zagadką, która zastanawiała przybyszy od pierwszej wizyty.

Przeszli przez korytarz, w którym roiło się od zdjęć - niektórych czarno-białych - przedstawiających ludzi. Na większości widać było elegancko ubraną parę - zapewne ciotunię i jej męża za młodu - lub grupkę dzieciaków, zwykle na tle wielkiego domu. Nie trzeba było być geniuszem badającym genealogię, by dostrzec w postaciach podobne cechy i wywnioskować, iż jest to rodzina. Co się jednak z nimi stało - to wiedziała jedynie Pelagia, a nie była zbyt skłonna do opowieści o swoich dzieciach czy wnukach. Jedyne, o czym wiedziała ekipa, to fakt, iż mąż ciotuni miał na imię Józef i "była z niego cholera, jakich mało, a dzisiaj już takich nie ma i pewno się w grobie przewraca, widząc brak szacunku".

W połączonej z kuchnią jadalni unosiły się cudowne zapachy. Staruszka odwróciła się w kierunku gości i wskazała chudymi rączkami na zastawiony stół, przy którym spokojnie mogła usiąść dziesięcioosobowa rodzina. Babuszka widocznie postanowiła dać popis kulinarnych umiejętności - obok misy przyprószonych koperkiem ziemniaczków stały wszelkiego rodzaju mięsa, zrazy, paszteciki, nie wspominając o surówkach i sałatkach. Całość sprawiała wrażenie jadła gotowego wykarmić dziesięciu wygłodniałych drwali, a nie pięcioro nastolatków i jedną staruszkę.

- Usiądźcie sobie, kochanieńcy! Zerknę do kaczki i już do was wracam... Częstujcie się, czym chata bogata!

Ciotunia Pelagia wyszła do pomieszczenia obok, natomiast reszta spojrzała po sobie znacząco. Co jednak te spojrzenia miały znaczyć - to mogli wiedzieć tylko oni.

- Jak ona sama zrobiła to wszystko? - zapytał Olek, rozglądając się po wyłożonych potrawach. - Moja matka spędziłaby tydzień, przygotowując połowę z tego...

- Może ktoś jej pomógł - szepnęła Monika, poprawiając blond loczek za uchem.

- Ta, niby kto? - parsknął Kamil, przewracając oczyma. - Krasnoludki?

- Choć rzeczywiście, sprawa jest podejrzana... - Lucek skrzywił się delikatnie, po czym westchnął. - Ale to w końcu ciotunia Pelagia... Z nią wszystko jest możliwe.

- Za dużo myślicie nad tym wszystkim - stwierdziła Ewa, po czym odważnie chwyciła miskę ziemniaczków i ku przerażeniu grupy nałożyła sobie solidną porcję. - Kobieta chciała nas miło ugościć, może miała przygotowane wcześniej zapasy i nie wie, na co będziemy mieli ochotę. Nie wiem jak wy, ja jestem głodna.

- Słyszałam, że ktoś jest głodny!

W kuchni pojawiła się ciotunia Pelagia, niosąc półmisek z parującą potrawą. Kaczka miała złocistą skórkę, jaką widuje się jedynie w programach kulinarnych. Aleksander ruszył staruszce z pomocą i wziął od niej naczynie, postawił na miejscu honorowym, po czym odsunął dla kobieciny krzesło.

Dopiero wtedy starowinka zauważyła, że nastolatkowie zerkają niepewnie w kierunku zajadającej się Ewki.

- No co, zazdrościcie jej? - zapytała z przekąsem. - Śmiało! Przecież jest, najwyżej podgrzeję jeszcze mięska czy dołożę sałatki!

- Ciotuniu... - wydukał Lucek, próbując otrząsnąć się z szoku. - Jakim cudem ciotunia sama to wszystko ugotowała?

- Ha! Sekrety dobrej gospodyni, kochanieńki... - odparła staruszka, krojąc kaczkę z wprawą, jaką zapewniły jej lata pracy w kuchni. - Gdybyś był w mojej sytuacji, wiedziałbyś, jak sobie radzić... Ktoś chce nóżkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro