☽ VI ☾
Od ślubu, który Eleonora i Lestat złożyli sobie w całkowitej samotności, sami tylko dla siebie, minął miesiąc. Lestat się przeprowadził, ale jego tereny łowieckie zazębiały się z terenami łowieckimi Ellie i noc w noc polowali razem.
Louis osiadł w San Francisco i nie wydawało się, by śpieszno mu było zmieniać miejsce zamieszkania. Eleonora za to coraz bardziej ciągnęła do innego miejsca, miasta. Męczyli ją już ludzie i rozwój miast. Pragnęła znaleźć się bliżej natury, co skłoniło ją do decyzji o wyjeździe.
– Na pewno nie chcesz wyjechać ze mną? – zapytał raz jeszcze Lestat. – Będziemy zwiedzać różne zakątki świata. Część pewnie już widziałaś, ale na pewno znajdzie się coś, co będzie nowe i ciekawe.
– Nie wątpię – odpowiedziała, splatając swoje dłonie z tymi jego. – Ale to twój czas, twoje przygody i twoja historia. Ty nie tak dawno wróciłeś do żywych i ciągnie cię do świata. Kusi cię sława, której jako śmiertelnik nie zdążyłeś zdobyć, kusi cię postęp techniczny i wszystkie możliwości, które przyniósł nam dwudziesty wiek. Ja przez cały czas byłam wśród żywych, tak samo, jak Louis. Widziałam pierwsze telegrafy, pierwsze radia, pierwsze telewizory i pierwsze samochody. Obracałam się wśród ludzi nauki i sztuki, a teraz chcę wziąć przykład z Mariusa.
– Co więc zamierzasz robić? Czym wypełnisz cały ten czas? – zapytał, wspominając, że sam ostatnie stulecia czytał książki, zupełnie bezsilny.
– Jeszcze nie wiem – przyznała i spojrzała na nocne niebo oświetlone żółtawą łuną przez miasto. – Może będę pisać, może malować... Zobaczę. Znajdę jakieś spokojne miejsce i zaszyję się tam na trochę.
– Skoro cię to uszczęśliwi... – Lestat westchnął. – Nie będę cię zatrzymywać.
Eleonora uśmiechnęła się subtelnie i wtuliła w niego. Odwzajemnił uśmiech, choć mniej wesoło. Szkoda, że nie spędzą tego czasu razem, ale... On miał swoją przerwę. Ona jeszcze nie. Potrzebowała jej bardziej, niż sądziła i zdawał sobie z tego sprawę. W tej chwili to on zdawał się być młodszy. Miał o wiele więcej energii i siły do życia.
Dopiero teraz to zauważył.
– Kiedyś znajdziemy wspólny czas, obiecuję ci. A ty masz na siebie uważać i nie robić głupot, żebym mogła tej obietnicy dotrzymać – powiedziała i odsunęła się nieco, aby spojrzeć mu w oczy, a potem go pocałować.
✟
– Mam wrażenie, że nasze życie to nieustanne pożegnania – przyznała, kiedy niespiesznie szli w kierunku stacji. Trzymali się przy tym za ręce jak małolaty, żyjące swoim pierwszym ludzkim żywotem.
– Myślę, że to samo można powiedzieć o zwykłych ludziach, choć my rozstajemy się na o wiele dłużej – odpowiedział, przyglądając się jej. – Pożegnałaś się z Louisem?
– Rano – przytaknęła. – Chciałabym, żebyście znów byli razem.
– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. – Lestat westchnął ciężko. – On i Claudia niemal mnie zabili, a przeze mnie skazano ich na proces...
– W pewnym sensie jesteście kwita... – uznała Eleonora ostrożnie.
– Nie wiem, czy śmierć Claudii można przyrównywać do mojej – stwierdził, wciąż czując wyrzuty sumienia. Jego zdaniem i zdaniem Louisa, absolutnie nie byli kwita. Nie można było stawiać tego ze sobą na równi.
– I tak uważam, że powinniście spróbować – stwierdziła. Znaleźli się już na stacji i powoli zaczęli rozglądać się za właściwym peronem.
– Jeśli tylko Louis zechce ze mną rozmawiać – powiedział, szczerze mając taką nadzieję.
– Może kiedyś znów uda nam się wyruszyć w świat we troje – powiedziała, a w jej głosie brzmiała szczera nadzieja.
– To brzmi wręcz utopijnie – zaśmiał się krótko. Ich splecione dłonie bujały się w rytm kroków.
W końcu stanęli na odpowiednim peronie, który dzielili ledwo ze skromną liczbą ludzi z walizkami. Eleonora miała ze sobą jedynie niewielką walizkę. Zupełnie, jakby wyjeżdżała na trzy dni, a nie na zawsze. Dla pozorów to Lestat ją ciągnął, aczkolwiek przy wampirzych zdolnościach dla nich obojga ważyła tyle co nic.
Stali w ciszy, patrząc na zegar. Pociąg podjechał, ale oni jeszcze nie chcieli się rozstawać. Eleonora, nawet gdyby weszła tam ostatnia, nie miałaby problemu ze staniem przez calusieńką, wielogodzinną podróż, ale prawdopodobieństwo, że miejsca ustąpi jej jakiś gentelman było bardzo wysokie.
– A co, jeśli kogoś poznamy? – zapytał Lestat, chowając jej włosy za ucho. – Kogoś innego, kogo pokochamy?
– Wieczność jest długa, to nie jest niemożliwe. – Eleonora wzruszyła ramionami i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem, po czym dodała: – Ale jesteś moim mężem, więc...
– Zawsze będzie nas coś łączyć – dokończył i uniósł kącik ust.
– Tak – potwierdziła, zupełnie poważnie. – Zawsze.
– Dokąd jedziesz? – zapytał, bo gdy ostatni raz o tym rozmawiali, nie była zdecydowana.
– Odkąd pamiętam ciągnęło mnie na Północ, a jakoś się nie złożyło, żeby tam zajrzeć. Odwiedzę Szwecję i Norwegię – odpowiedziała. – Teraz zamierzam dojechać do portu i wsiąść na jakiś luksusowy statek, zanim całkiem przestaną pływać po morzach.
– Nie masz biletów. – Zmarszczył brwi.
– Mam znajomości. – Puściła mu oczko, uśmiechając się.
– Ale... – zaczął, czując się głupio, że o to pyta. Zostało kilka minut do odjazdu. – Spotkamy się jeszcze, prawda?
– Jeśli twój zespół będzie grać koncert gdzieś tam, gdzie akurat będę, to się pojawię i będę liczyć na wejściówki za kulisy – uśmiechnęła się. – A jeśli znudzi ci się granie, to ja zapewne osiądę w Szwecji na kilka, kilkanaście lat, a później chcę ponownie odwiedzić Wiedeń i pewnie zostanę tam przez jakiś czas.
– A jeśli nie będę potrafił Cię znaleźć? – zapytał całkowicie poważnie. Ona za to już wcześniej o tym pomyślała.
– Będę wysyłać pocztówki z każdego miejsca, które odwiedzę na adres Pointe du Lac – wyjaśniła, stawiając stopę na pierwszym stopniu schodów do pociągu.
– Dziwnie mi się z tobą rozstawać – przyznał, nadal trzymając ją za dłoń.
– Mnie z tobą też – uśmiechnęła się smutno.
– Proszę państwa, proszę się pospieszyć – upominał ich konduktor, pojawiając się obok znikąd. – Albo pani jedzie, albo zostaje na peronie. Przez panią będziemy mieć opóźnienie.
Lestat i Eleonora spojrzeli na siebie, czując dziwny ucisk wewnątrz. Pomógł jej, dla pozorów, wnieść walizkę do pociągu i zatrzymał się tuż przed wejściem. Eleonora stała już na stopniach, z dziwnym uczuciem nostalgii.
– Do zobaczenia, Lestacie de Lioncourt.
– Do zobaczenia, Eleonoro z domu Grenville.
Własne nazwiska zabrzmiały jednocześnie tak obco i tak intymnie, że przez chwilę poczuli się, jakby byli zupełnie sami na tej stacji. Spojrzała na niego raz jeszcze, złapała rączkę walizki i już miała iść szukać swojego przedziału, kiedy postanowiła jeszcze obrócić się przez ramię.
– Od teraz Vivienne Allen, malarka – oznajmiła dumnie, stojąc we wciąż jeszcze otwartym wagonie. Uśmiechnęła się na pożegnanie i posłała mu całusa.
Lestat także się uśmiechnął i uniósł dłoń w geście pożegnania.
Drzwi zamknęły się, a pociąg odjechał.
✟
Rok 1985
Dzień przed koncertem
Wampira Lestata
w San Francisco
Tough Cookie, Alex i Larry spali. Cała willa pogrążona była w ciszy. Lestat natomiast wyraźnie czuł obecność innego wampira. Przerażony tym, że może to być ktoś z nieśmiertelnych wysyłających mu grośby, ruszył w stronę okien. Myśli intruza pozostawały dla niego jednak zupełnie niedostępne i dopiero po chwili uświadomił sobie, z kim ma doczynienia. To musiał być ktoś, kogo on sam stworzył. Nie mogła to być Ellie, jej listy dostawał przez cały czas. Próbowała przemówić mu w nich do rozsądku, ale bezskutecznie. Naprawdę tego chciał i zamierzał to zrobić z pełną premedytacją.
Stanął przy szybie i w końcu go zobaczył. Nic się nie zmienił, może za wyjątkiem stroju. Lestat aktywował alarm na wszelki wypadek i choć chciał uciec z obawy, że wkrótce może przyjść więcej wampirów, obrócił się w jego stronę i podszedł bliżej.
– Jednak się zdecydowałeś? – zagadnął, niepewny celu, w jakim Louis postanowił go odwiedzić. Jego głos zdradzał napięcie.
– Przekonała mnie, jeszcze zanim wyjechała – odpowiedział mu, z rękami w kieszeniach, luźnym stroju i z lekkim uśmiechem na ustach. – Ale musiałem to przemyśleć.
– Gdzie czarna peleryna i świetnie skrojony czarny płaszcz, jedwabny krawat i cała ta błazenada? – Lestat uniósł brew. Na jego twarzy także błąkał się uśmiech.
Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Louis zaśmiał się serdecznie. Pogładził klapę marynarki Lestata i znów na niego spojrzał. Dostrzegł ten sam co przed laty zachwyt w jego zielonych oczach. Pewne rzeczy jednak się nie zmieniają.
– Nie mogę na zawsze pozostać żyjącą legendą – odpowiedział, a już chwilę później trwali w objęciach, stęsknieni za sobą, zapominając zupełnie o wszystkich krzywdach, które kiedyś sobie wyrządzili.
Po tylu latach znów byli razem.*
Eleonorę zobaczyli już dzień później, w tłumie na koncercie. Musiała przyjechać, żeby to zobaczyć. Nie było innej opcji. Ostrzegała go, że to głupota, ale gdy dostrzegła dwie znajome twarze wysiadające z czarnego porsche, nie mogła się nie uśmiechnąć. Obok niej stali przebrani za wampiry ludzie, wyglądający wręcz karykaturalnie. Ona sama nosiła się po prostu w czerni, aby nieszczególnie odstawać od tego opętanego muzyką tłumu. Tuż przed koncertem zupełnie przypadkiem spotkała się z Gabrielle, ale nie rozmawiały ze sobą, a jedynie wymieniły uśmiech i wmieszały się w tłum.
Wydawało jej się, że widziała dawną przyjaciółkę, Pandorę, ale nie mogła być tego pewna, była zbyt daleko. Na pewno za to dostrzegła Armanda i Daniela. Ten drugi machnął do niej ręką w geście powitania, pierwszy jedynie się uśmiechnął.
– Cześć – usłyszała za sobą i gdy się odwróciła, dostrzegła Victora. Wampira, którego oddali Louisowi na wychowanie. Nie wyglądał już jak dzieciak. Niesforne i przydługie włosy, łagodne, ale wyostrzone wampiryzmem oczy. Zdecydowanie wyglądał jakoś dojrzalej.
– Cześć, jak się trzymasz? – zapytała, posyłając mu bez skrępowania szeroki uśmiech. Większość doczepiła sobie kły, nikt by nawet tego nie dostrzegł.
– W porządku, zostałem nawet kustoszem muzeum w Nowym Orleanie – wyjaśnił prosto, poprawiając blond włosy. – Zgadnij, gdzie.
Eleonora spojrzała na niego, z przechyloną głową. Victor uśmiechnął się szeroko. Teraz, kiedy nie był przerażony i zapłakany, był naprawdę przystojny. Wyższy od niej o głowę, w bladonieniebieskim swetrze podkreślającym kolor oczu. Wyróżniał się z tłumu, ale nie na tyle, by wzbudzać zainteresowanie.
– Wysyłasz tam pocztówki – wyjaśnił, a Eleonora uniósł brwi w miłym zaskoczeniu.
– Dbaj dobrze o to miejsce – powiedziała tylko. – Wiele dla nas znaczy.
Gdy koncert się zaczął, jej wampirze oczy chłonęły wszystko z niewymownym zachwytem, a uszy pieściła ciężka, choć na swój sposób niezwykłą i wyjątkowa muzyka. Lestat ją widział, Louis też i spokojnie mogła powiedzieć, że ich to ucieszyło. Było cudownie, mistycznie i wyjątkowo. Na chwilę nawet poczuła się zintegrowana z tym pachnącą świeżą krwią tłumem. Czuła się tak ludzko.
Potem się zaczęło. Ludzie wchodzący na scenę, korowód wokół samochodu. Zamieszki, prawdziwe wampiry stające w ogniu, raptowna ucieczka, mnóstwo policji.
Nie zdołała się przepchnąć między tłumem, by pomóc Louisowi i Lestatowi. Gabrielle ich uratowała.
Eleonorze udało się opuścić miejsce koncertu dopiero godzinę po nich. Miała nieszczęście stać w samym środku tej chmary śmiertelników, a Victor wraz z nią.
Co działo się potem, dowiedziała się pocztą pantoflową, od starszych i młodszych wampirów, wciąż nakręconych przeciwko Lestatowi. Resztę obejrzała w telewizji. Jego, Louisa i Gabrielle nie potrafiła już namierzyć. Skoro tak było, znaczyło to, że młodzi też nie dadzą rady zrobić tego tak szybko.
Została w San Francisco jeszcze na dwie noce, usiłowała skontaktować się z Louisem albo Gabrielle telepatycznie, a gdy Louis w końcu odebrał połączenie, zapewnił ją, że są bezpieczni.
Nie chciała, by te młode, żądne krwi Dzieci Ciemności ruszyły jej śladem i do nich dotarli. Z żalem zadecydowała się powrócić do Szwecji. Dla bezpieczeństwa ich wszystkich.
I tak się kiedyś odnajdą.
____
*Cała powyższa scena jest skróconą i mocno sparafrazowaną wersją rzeczywistej sceny, która pojawia się w ,,Wampirze Lestacie", ale z uwzględnieniem wątków ,,Lady de Lioncourt".
_______________________________________
Jak widzicie, zmieniłam troszkę okładkę, ale wydaje mi się, że lepiej teraz wygląda. To już ostatni rozdział, zaraz za nim dostaniecie epilog. Tam nie będę się już z Wami żegnać, więc pozdrawiam Was wszystkich cieplutko i mam nadzieję, że to przedłużenie historii Eleonory, Letata i Louisa widziane od kuchni, między wierszami książek, mimo wszystko Wam się podobało.
Obie części pisałam czysto dla przyjemności, zakochana w Lestacie (proszę Was, kto nie jest?) i w całych kronikach. Czytam dopiero ,,Królową Potępionych", ale wkrótce zabiorę się za kolejne części.
Trzymajcie się, ubierajcie się ciepło, nie chorujcie i uczcie się, chyba że szczęśliwie już/jeszcze nie musicie. ;)
Całuję i ściskam,
Caroly Cantavailer
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro