Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

część 6

Szli ciemnym lasem, otoczeni dźwiękami nocy i chrzęstu zmarzliny pod stopami. Księżyc przebijał przez nagie korony drzew, odbijając się blaskiem od świeżego śniegu.

Hansel nie pamiętał zbyt wiele od czasu przebudzenia się w niewielkiej izdebce. Jedyne co umiał przywołać, to szalenie żółte ślepia dachowca siedzącego na parapecie nieopodal pieca i dotyk dłoni kobiety, które bez trudu powstrzymały go od podniesienia się z łóżka. Po tym nie było już nic, tłumaczył to sobie więc snem, który spłynął na niego nieoczekiwanie jak najdroższe i najlepsze lekarstwo.

- Bądź tak dobra i przypomnij jak znalazłaś mnie zeszłej nocy. - odezwał się w końcu, patrząc pod nogi aby nie potknąć się o gałęzie. Na jakiś czas wystarczyło mu upadków.

- Wracałam od znajomej. Stara bimbrowniczka - kobieta zerknęła na niego kątem oka, jakby chcąc mieć pewność, że jej słowa brzmią wiarygodne - Trochę się zasiedziałam. Gdybym wyszła wcześniej, rano znalazłby cię pewnie jakiś stajenny albo człowiek burmistrza. Nici z dobrej reputacji zacnego łowcy.

Mężczyzna pokręcił głową. Nie mógł pojąć jak ta prawie o głowę niższa od niego kobiecina, pewnie lekko podpita, była w stanie dowlec go nieżywego za miasto, na skraj lasu. "W dodatku w taką pogodę!" Pomyślał chwilę po tym jak prawie się poślizgnął.

Już miał ponownie zacząć ją pytać, wtem gdy kilka stóp przed nimi przemknął cień. Łowca szybko sięgnął kuszy i wycelował w mrok. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona.

- Wiatr nie jest ci wrogiem, w ciemności ciężko będzie znaleźć strzałę.

Hansel zamrugał kilkakrotnie i rozejrzał się dookoła.

- To nie był wiatr. Głowa moja, a jest jedna, to nie był wiatr!

- Nie ma co się zatrzymywać - wyprzedziła go, omijając płynnie zwalony pień - Głowa moja, a jest jedna, że mocno wczoraj uderzyłeś.

Mężczyzna nerwowo popatrzył po bokach i ruszył przed siebie, nie chcąc zostawać w tyle. Dopóki nie ujrzał świateł miasta, nie opuścił kuszy.

Po przekroczeniu muru Mina spuściła z głowy przyozdobiony śniegiem kaptur i wypuściła z ust kłęb pary, odwracając się w stronę łowcy.

- Piwo z kochanki może zmienić się w mściwą zmorę - uśmiechnęła się do niego - Lepiej uważać nie tylko na czarownice. Owocnych łowów i do, miejmy nadzieję, nieprędkiego zobaczenia.

I odeszła, zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć cokolwiek sensownego. Patrzył tylko w milczeniu jak ta niby w powietrzu sunie po zmarzniętym bruku, niby cień, który w lesie przeraził go nie na żarty.

Rynek był pusty, słychać było jedynie wiatr trzeszczący zamkniętymi okiennicami i ogień tańczący dziko na pochodniach. Gdzieś z oddali brzmiał głuchy gwar dobiegający z karczmy. Hansel ani myślał o tym aby stawiać tam nogę. Nawet jeżeli miałby tam znaleźć burmistrza i dowiedzieć się o nowych informacjach.

Uznał, że najlepiej będzie wrócić po prostu do gospody, usiąść nad chlebem z pajdą i jeszcze raz przejrzeć informacje. Poprawił strzały i kuszę i wtedy zdał sobie sprawę ze ostatni raz zażył insulinę wczorajszym późnym popołudniem przed wyjściem do karczmy. Dzisiaj ani razu nie przyjął zastrzyku, mimo to, w ogóle nie narzekał na stan zdrowia. Mimowolnie przeszukał kieszenie i zorientował się, że w żadnej z nich nie ma lekarstwa. Nie to, że zaczął panikować, ale poczuł się niekomfortowo, że w każdej chwili może zasłabnąć, a nikt nie będzie wiedział dlaczego. Nie przypominał sobie także, aby widział strzykawki gdzieś w chacie Miny.

Właśnie. Mina.

Dlaczego tak właściwie przyszła z nim do miasta? Ani słowem nie zdradziła swych intencji. Mężczyzna mimowolnie odczuł potrzebę sprawdzenia kobiety. Tak na wszelki wypadek. Nie licząc, że uda mu się ją dogonić, udał się w stronę w którą podążyła jasnowłosa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro