część 5
Obudził go trzask ognia w kominku i dźwięk pękającego drewna.
Otworzenie oczu nie należało do najprostszych, tak samo jak rozejrzenie się po niewielkiej izbie i wstępne oględziny położenia w jakim się znajduje.
Zanim jeszcze spostrzegł postać siedzącą przed nim tyłem, ta zdążyła zabrać głos.
- Długo spałeś. Już czwarty raz grzeję zupę.
Jego wzrok powędrował na jasnowłosą postać na klęczkach, która dorzucała opału do paleniska.
W pokoju było przyjemnie ciepło, pod plecami dawno nie było mu tak miękko, jego głowa zdawała się leżeć na górze puchu. Dopiero gdy próbował się podnieść, syknął z bólu i zacisnął pięści. Spojrzał po sobie, a widząc liczne płótna, którymi był obłożony, zrezygnowany z powrotem się położył.
- Co się stało? Pamiętam jak przez mgłę.
- Pobiłeś się - kobieta wstała i otrzepała dłonie, podchodząc do niego - Ale nie martw się, ten drugi wyglądał gorzej.
Zdjęła z niego jeden z opatrunków i zamoczyła go w drewnianej misie, przepłukując, odsączając i ponownie przykładając w miejsce ogromnego siniaka.
- Pamiętam tylko karczmę. Burmistrza, grzane piwo.
- Tyle w zupełności wystarczy.
Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek, lecz nieskutecznie, bo jego umysł był niczym w strzępkach.
- A ty? Skąd się wzięłaś o tej porze w mieście?
- Myślisz, że tylko łowcy mogą pociągać z kufla? - uniosła brew i podeszła do sznura wiszącego nieopodal paleniska, po czym przewiesiła na drugą stronę koszulę - Była w opłakanym stanie. Uprałam ją.
Hansel spojrzał na kobietę nieco wstydliwie, nieco wdzięcznie, nieco też przepraszająco.
- Nie wiem co powiedzieć.
- Nie trzeba słów.
- Sądzę, że trzeba. Ważę swoję, a jednak udało ci się dostarczyć mnie tutaj, opatrzyć, ogrzać - spróbował spojrzeć na nią nieco pewniej, tak by jego słowa zabrzmiały wiarygodnie - Dziękuję.
Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko i nalała zupy do misy, podając mu ją i pomagając usiąść.
Duma mężczyzny była dwa razy większa niż długość jego kuszy i wszystkich strzał razem wziętych, to też sam chciał spróbować się podnieść, jednak ból w jego krzyżu był nie do zniesienia.
- Czuję jakbym zgubił po drodze dwa kręgi - mruknął, jedząc.
Kobieta zaśmiała się dźwięcznie - Spokojnie, znalazłam je i wsadziłam na miejsce - widząc zszokowany wzrok łowcy musiała powstrzymać się aby na powrót nie wybuchnąć śmiechem - Dokroić chleba?
- Nie trzeba - wpakował do ust kolejną łyżkę i gdy skończył jeść, rozejrzał się po izbie. Była niewielka, z dwoma oknami, sznurami pełnymi ziół i trzema regałami z obszernymi księgami. Na jednym z nich siedział kot, czarny dachowiec, który zdawał się przyglądać mu tajemniczo. Hansel odwrócił wzrok, czując się nieswojo.
- Było miło, ale już czas na mnie. Obowiązki wzywają, ogrom pracy czeka na mój powrót - mówiąc to, próbował podnieść się z łoża, lecz nawet płótna którymi był obłożony zdawały się mu ciążyć.
- Nie, nie - kobieta ostrożnie dotknęła jego ramion i ponownie ułożyła go na pierzynach - To zły pomysł.
- Czarownice nie zawisną same - spojrzał na nią wymownie.
- W tym stanie nawet cięciwa ci straszna.
- Obiecałem dokonać wyroku. Jak go dokonam, leżąc tutaj i doznając wygód?
Kobieta westchnęła.
- Zostań do wieczora, opatrzę cię do końca, ubrania wyschną dokładniej. O zmroku oboje udamy się do miasta.
Gdy jego wzrok utonął w niebieskich, błyszczących oczach zielarki, miał wrażenie jakby łańcuchy oplotły jego nadgarstki a język uwiązł w gardle. Jedyne na co się zdał to na kiwnięcie głową, na które kobieta uśmiechnęła się, jakby dobrze się go spodziewając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro