Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

część 5

Obudził go trzask ognia w kominku i dźwięk pękającego drewna.

Otworzenie oczu nie należało do najprostszych, tak samo jak rozejrzenie się po niewielkiej izbie i wstępne oględziny położenia w jakim się znajduje.

Zanim jeszcze spostrzegł postać siedzącą przed nim tyłem, ta zdążyła zabrać głos.

- Długo spałeś. Już czwarty raz grzeję zupę.

Jego wzrok powędrował na jasnowłosą postać na klęczkach, która dorzucała opału do paleniska.

W pokoju było przyjemnie ciepło, pod plecami dawno nie było mu tak miękko, jego głowa zdawała się leżeć na górze puchu. Dopiero gdy próbował się podnieść, syknął z bólu i zacisnął pięści. Spojrzał po sobie, a widząc liczne płótna, którymi był obłożony, zrezygnowany z powrotem się położył.

- Co się stało? Pamiętam jak przez mgłę.

- Pobiłeś się - kobieta wstała i otrzepała dłonie, podchodząc do  niego - Ale nie martw się, ten drugi wyglądał gorzej.

Zdjęła z niego jeden z opatrunków i zamoczyła go w drewnianej misie, przepłukując, odsączając i ponownie przykładając w miejsce ogromnego siniaka.

- Pamiętam tylko karczmę. Burmistrza, grzane piwo.

- Tyle w zupełności wystarczy.

Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek, lecz nieskutecznie, bo jego umysł był niczym w strzępkach.

- A ty? Skąd się wzięłaś o tej porze w mieście?

- Myślisz, że tylko łowcy mogą pociągać z kufla? - uniosła brew i podeszła do sznura wiszącego nieopodal paleniska, po czym przewiesiła na drugą stronę koszulę - Była w opłakanym stanie. Uprałam ją.

Hansel spojrzał na kobietę nieco wstydliwie, nieco wdzięcznie, nieco też przepraszająco.

- Nie wiem co powiedzieć.

- Nie trzeba słów.

- Sądzę, że trzeba. Ważę swoję, a jednak udało ci się dostarczyć mnie tutaj, opatrzyć, ogrzać - spróbował spojrzeć na nią nieco pewniej, tak by jego słowa zabrzmiały wiarygodnie - Dziękuję.

Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko i nalała zupy do misy, podając mu ją i pomagając usiąść.

Duma mężczyzny była dwa razy większa niż długość jego kuszy i wszystkich strzał razem wziętych, to też sam chciał spróbować się podnieść, jednak ból w jego krzyżu był nie do zniesienia.

- Czuję jakbym zgubił po drodze dwa kręgi - mruknął, jedząc.

Kobieta zaśmiała się dźwięcznie - Spokojnie, znalazłam je i wsadziłam na miejsce - widząc zszokowany wzrok łowcy musiała powstrzymać się aby na powrót nie wybuchnąć śmiechem - Dokroić chleba?

- Nie trzeba - wpakował do ust kolejną łyżkę i gdy skończył jeść, rozejrzał się po izbie. Była niewielka, z dwoma oknami, sznurami pełnymi ziół i trzema regałami z obszernymi księgami. Na jednym z nich siedział kot, czarny dachowiec, który zdawał się przyglądać mu tajemniczo. Hansel odwrócił wzrok, czując się nieswojo.

- Było miło, ale już czas na mnie. Obowiązki wzywają, ogrom pracy czeka na mój powrót - mówiąc to, próbował podnieść się z łoża, lecz nawet płótna którymi był obłożony zdawały się mu ciążyć.

- Nie, nie - kobieta ostrożnie dotknęła jego ramion i ponownie ułożyła go na pierzynach - To zły pomysł.

- Czarownice nie zawisną same - spojrzał na nią wymownie.

- W tym stanie nawet cięciwa ci straszna.

- Obiecałem dokonać wyroku. Jak go dokonam, leżąc tutaj i doznając wygód?

Kobieta westchnęła.

- Zostań do wieczora, opatrzę cię do końca, ubrania wyschną dokładniej. O zmroku oboje udamy się do miasta.

Gdy jego wzrok utonął w niebieskich, błyszczących oczach zielarki, miał wrażenie jakby łańcuchy oplotły jego nadgarstki a język uwiązł w gardle. Jedyne na co się zdał to na kiwnięcie głową, na które kobieta uśmiechnęła się, jakby dobrze się go spodziewając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro