Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

część 3

Augsburg tego dnia obudził się w towarzystwie przenikającego mrozu i ostrego słońca, górującego na nagim sklepieniu niebieskim.

Promienie wpadające przez szpary w okiennicach, tańczyły na wszystkim, co tylko stanęło na ich drodze.

Hansel poruszył się niespokojnie, słysząc hałas za drzwiami sypialni. Podniósł się z drewnianej ławy, zrzucając przy tym na ziemię kilka artykułów. Burmistrz dał mu wczorajszego wieczora nie lada zadanie, wręczając wszystkie dokumenty, o które ten prosił. Zaczynając od aktów urodzenia dzieci do lat dwunastu, aż po wszystkie wiadomości z gazet o ich zaginięciach.

Łowca podniósł się z trudem, kląc na łupiący ból w krzyżu. Powłócząc nogami, podszedł do drzwi i otworzył je. Na korytarzu ujrzał jednego z kanclerzy, próbującego uspokoić jakąś starą wieśniaczkę. Łzy toczyły się po jej zarumienionej twarzy, do piersi przyciskała kawałek białego sukna.

Gdy kanclerz ujrzał łowcę w progu sypialni, jakby odetchnął z ulgą. Wyglądało na to, że już długi czas próbował uspokoić rozgoryczoną kobietę.

- Proszę się niczym nie martwić, całą tą sprawą już zajął się burmistrz - gestykulował żywo, chcąc być jak najbardziej przekonywującym - Tak, właśnie ten człowiek jest jedną z osób, z którymi zawarł współpracę.

- O co chodzi? - Hansel z trudem zszedł po schodach. Wyprostował się, przez co coś chrupnęło mu w kręgach na tyle, że musiał zacisnąć dłoń na poręczy. Mimo to, nawet nie jęknął.

- Moja córka, moja mała Ingrid - padła przy nim na kolana, zanosząc się płaczem - Tyle po niej zostawiły, tyle. - wyciągnęła w jego stronę dłonie z kawałkiem sukienki, jak mniemał, dziewczynki.

Łowca ścisnął materiał w dłoniach. Wszystko zaczęło iść w coraz gorszym kierunku. No ale, rzecz jasna, był zawodowcem. Słowa "porażka" nie było w jego słowniku.

- Jak ci na imię?

- Valeria, panie. - otarła spracowanymi dłońmi mokre policzki.

- Więc dobrze, Valerio, posłuchaj mnie uważnie - Nie chcę słuchać, nie chcę! Chcę odzyskać moje dziecko, moją małą córeczkę!

Hansel położył dłoń na jej ramieniu i ścisnął je, spoglądając jej w oczy.

- Posłuchasz mnie, Valerio, bo oczekujesz mojej pomocy. Wrócisz teraz do domu, uspokoisz siebie i męża. Wasza córka odnajdzie się i wróci do rodzinnego domu. Cała i zdrowa.

Gdy mówił te słowa, kobieta klęczała w bezruchu. Jedynie łzy błyszczały na jej policzkach, a spojrzenie było utkwione w błękitnych oczach łowcy. Po chwili, gdy skończył, pomógł jej się podnieść.

- Pomóż jej, niech wróci do domu. - zwrócił się do kanclerza, który stanął jak wryty. Był przerażony. Rozmowa łowcy z tą prostą kobietą trwała kilka sekund, ale to, jak z rozgoryczonej i spanikowanej osoby uczynił ją spokojną, wręcz nieco otępiałą, sparaliżowało mu nogi.

- No już, idź. - spojrzał mu w oczy, na co ten prędko odwrócił wzrok i wziął kobietę pod ramię, wyprowadzając z gospody.

Łowca wrócił do swojej sypialni, rozwierając okiennice. Ścisnął w dłoni trzymany materiał i spojrzał przez okno, widząc jak kanclerz oddala się w towarzystwie kobiety.

Spojrzał po niewielkiej ilości ludzi przemierzających rynek. Było jeszcze wcześnie. Południem miał zamiar udać do miasta i pod las. Liczył, że siwek czuje się lepiej i będzie mu towarzyszem. Skoro do porwania doszło dzisiejszej nocy, była szansa, że coś czaiło się jeszcze między pniami drzew.

Dołożył ognia i przysiadł do stołu, ponownie zajmując się przeglądaniem dokumentów. Jakaś służka przyniosła mu chleba i gorącej wody z miodem, więc jadł, próbując znaleźć jakąś spójną całość wydarzeń, dziejących się w tej prostej mieścinie.

Po pewnym czasie usłyszał pukanie, lecz gość nie wyczekiwał wpuszczenia go. Burmistrz wszedł do środka, wyraźnie przejęty. Nie zdążył nawet otrzepać śniegu z butów.

- Z pewnością już pan wie o dzisiejszym zaginięciu.

- Owszem. - urwał kolejny kawałek chleba, jedząc i ponownie wracając wzrokiem do papierów.

- I tylko tyle pan powie w tej sprawie?

- Więcej powiem, gdy uznam to za stosowne. Niech lepiej pan powie, czy to wszystko, co ma pomóc w tej sytuacji - przewrócił stronę gazety z ogłoszeniem - Nie ukrywam, że przydałyby mi się informacje o tej zaginionej dziewczynce z dzisiaj. I jakiś ciepły wsad pod płaszcz. Chyba dziś trochę chłodno.

Gdy drewno w kominku wypaliło się a Hansel nie doszedł do żadnych nowych wniosków, ubrał się i wyszedł na rynek. Oglądał stoiska ze skórami, mlekiem i przetworami, patrzył po ludziach zgromadzonych, aby kupić coś i przynieść zakupy do domu wyczekującej rodzinie.

Pakował do sakwy kolejne jabłko, kiedy ujrzał znajomą postać, dzierżącą na ramieniu koszyk. Zapłacił wyznaczoną sumę i podszedł do kobiety, która oglądała wiszące na jednym ze straganów zioła.

- Niepotrzebnie nosisz wyrzuty sumienia. Nie ty jeden chciałeś skrócić mnie o głowę. - powiedziała ze spokojem, wąchając ususzone gałązki.

Łowca spojrzał na nią. Opanowanie i gracja, z jakimi jej dłonie przebiegały po futrach i odzieniach, była niewyobrażalna. Jakby płynęła w powietrzu, nie dotykając strzelającego śniegu. Jakby była jedyną osobą w mieście, a czas płynąłby stokroć wolniej.

Chrząknął, wyrywając się z rozmyślań - Może nie ja jeden, ale z pewnością jeden z nielicznych przyznałem się do błędu.

Kobieta zaśmiała się dźwięcznie - Mówiąc, że każdy może ulec omyłce, nie wziąłeś na siebie ciężaru winy.

- Co zostało uczynione, przepadło. Zdradź lepiej, jakie nosisz imię.

- Na cóż ci ta wiedza? Prosta chłopka ze mnie.

- Wolałbym jednak wiedzieć, z kim obcuję.

Zakupiła kilka ziół, chowając je do koszyka. Milczała, przemierzając stoiska. Łowca chodził za nią krok w krok.

- Więc jak będzie?

- Nie odpuścisz, co?

- Nie odpuszczę, taka praca.

- Mina, a teraz bądź tak uprzejmy - wręczyła mu swój koszyk i wzięła jedno z futer, okrywając się - Czegoś ci ode mnie trzeba?

- Nie, znaczy tak - szybko pokręcił głową - Chodzi o mojego konia. Muszę wyjechać z nim dziś z miasta. Potrzebuję wiedzieć, czy jest gotowy do drogi.

Spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach - I prosisz o to mnie, plugawą szlamę?

- Och, na Boga, po prostu odpuść.

Zaśmiała się, odbierając od niego koszyk i udając się w stronę stajni.

- Nie odpuszczę, taka praca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro