Rozdział 9
Następne pół godziny spędziłam, siedząc po turecku pod pokojem Austina. Patrzyłam na drzwi i czekałam, w sumie sama nie wiem na co.
Aż nagle ciszę przerwał dobrze mi znany głos:
- Myślisz, że nie wiem, że tam jesteś? Czuję twój strach. I krew z rozcięcia na policzku. - wtedy złapałam się za lewy policzek. Nadal lekko bolało. Gdy zabrałam rękę, zobaczyłam, że rana nadal krwawiła. - Po co tu siedzisz?
- Czekam, aż ci przejdzie. - powtórzyłam swoje słowa sprzed godziny. - I będę tu siedzieć. Nawet, gdybym miała przez to nie spać.
- Claire. - nagle obok mnie pojawił się komendant. Spojrzałam na niego, podnosząc lekko głowę. - Chodź stąd. To nie ma sensu. - lekko pokręcił głową.
Niechętnie wstałam. Znów spojrzałam w stronę drzwi.
- Ja jednak wolałabym zostać.
- Uwierz mi. - zwróciłam wzrok na komendanta. - To nie ma sensu. Wrócisz tu, jak będzie się rozjaśniać.
- Dobrze. - westchnęłam.
Poszłam z komandantem na dół, do kuchni. Tam usiedliśmy przy stole, naprzeciw siebie.
- No to... - spuściłam głowę, patrząc na swoje ręce. - Czym jest dokładnie krwawa pełnia? I czemu Austinowi odbiło?
Mężczyzna spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Westchnął.
- Krwawa pełnia to noc, w której księżyc nabiera czerwonwj barwy, jak mogłaś zauważyć. Nazywa się ją też nocą wampirów. Bo wtedy ich najgorsze instynkty zostają pobudzone i przejmują kontrolę. Do czasu wschodu słońca.
- Czyli... - zaczęłam sobie powoli przyswajać nowe informacje. Złapałam się za głowę. - Czyli w czasie tej pełni wampirom odbija i zabijają bez zastanowienia, tak?
- No tak. Austin co prawda nigdy nikogo nie zabił, na szczęście, ale i tak dzisiaj w nocy lepiej na niego uważać. I nie zbliżać się do świtu.
- To rano mu przejdzie, tak?
Pan Strong pokiwał głową.
- Ale do rana jeszcze daleko, dlatego proszę cię... - wyciągnął przed siebie rękę. - Nie rób nic głupiego. I nie zbliżaj się nawet do jego pokoju. Bo może być źle. A... i lepiej, byś sobie to przemyła. - pokazał na mój policzek, na którym znajdowała się rana. Złapałam za niego. - Wampir z odległości kilometra wyczuje choć kroplę krwi. Dlatego Austin wiedział, że stoisz pod drzwiami.
- A wampiry mają jeszcze jakieś zdolności? Takie, które im pomagają w zabijaniu?
- Tak. - przytaknął. - Na przykład doskonale widzą w ciemności. Dlatego też nazywa się je stworzeniami nocy. Są też niebywale szybkie i silne. Jak jakiś cię złapie, nie ma szans na wyrwanie mu się ani ucieczkę. W dodatku każdy ma jakiś, jak to nazywają, dar. Specjalna umiejętność. Może być on albo ofensywny, albo defensywny. Ale zdarzają się i takie, które są te i te.
- A Austin jaki ma dar? - spytałam zaciekawiona. - Bo o tym mi nie mówił.
- No... jego dar akurat jest szczególny. Potrafi władać nad żywiołem lodu. Zapewne dlatego Rada Ciemności się nim interesuje. Bo chociaż urodził się jako człowiek, oni chcą, by dołączył do rady.
- I co? Dołączy?
- Raczej tak. Ale tego nie jestem pewien. O tym ci raczej wspominał?
- Aha. - przytaknęłam smutno. Spuściłam glowę. - Powiedział, że jak dołączy się do tej rady, to trzeba zapomnieć o swoim wcześniejszym życiu. Że rada wtedy jest najważniejsza. Ale pan to sporo wie o wampirach, jak zauważyłam. - podniosłam głowę, by spojrzeć na mężczyznę.
- Jestem komendantem policji w miasteczku, w którym jest ich mnóstwo. Więc powinienem coś o nich wiedzieć. Choć zanim poznałem Austina, to o krwawej pełni nie wiedzialem kompletnie nic.
- A jak pan się dowiedział? - spytałam. Byłam coraz bardziej zaciekawiona tym wszyskim.
Wtedy ten podwinął rękaw koszuli i pokazał mi dość spore zadrapanie. A raczej bliznę, która po nim została.
- Kiedy Austin miał siedem lat, było to gdzieś koło sierpnia, pojawiła się krwawa pełnia. Na samym początku wszystko było dobrze, ale nagle... - spojrzał na ślad. Mój wzrok też powędrował na bliznę. - Nagle Austinowi odbiło. Zaczął się szarpać, nie wiadomo, skąd. No i... zrobił mi to. - pokazał głową na szramę. - Wtedy też dowiedziałem się, co szczególnego dzieje się takiej nocy. Przez ponad dwa lata po tym zdarzeniu Austin się za to obwiniał. Prawie się do mnie nie odzywał.
- Czyli... - pokazałam na rozcięcie na policzku. - Jak zobaczy to, to wtedy...
- Może się za to obwiniać jeszcze bardziej.
- No to w takim razie... - podniosłam się z krzesła. - Pójdę to przemyć. Może nie zauważy.
Wtedy poszłam do łazienki, o dziwo nie za wiele się przy tym kręcąc po domu, obmyć zakrwawiony policzek. Trochę to bolało, ale sama się w to wpakowałam i nie było odwrotu. Po wszystkim ostrożnie go wytarłam i wyszłam z łazienki, bo w szafce nad umywalką nie mogłam znaleźć żadnych plastrów.
Gdy wróciłam do kuchni, usiadłam z powrotem przy stole, naprzeciw komendanta. Siedzieliśmy w ciszy, do czasu, aż nie zadzwonił telefon. Okazało się, że to z komisariatu. Pan Strong musiał jechać na jakąś interwencję.
- Ale jak to? - spytałam, oburzona, gdy przestał rozmawiać. - Idzie pan? W środku nocy, jeszcze w krwawą pęłnię? Ich pogięło?
- Ale taka jest moja praca. - wstał od stołu i zabrał broń leżącą na blacie zabudowy kuchennej. Przypiął ją do pasa.
- No dobra. Praca. Ale co z Austinem? Nie pomyślał pan o nim?
- Uwierz mi, myślę o nim cały czas. - położył ręce na stole. - Cały czas od kiedy tylko mu się to stało. Jest dla mnie jak syn, dlatego, gdy myślę o tym, że za niedługo już go nie będzie w moim życiu to... - wyprostował się. - Z resztą... ty i tak tego nie zrozumiesz.
- A skąd pan to wie? - spytałam z przekąsem. Skrzyżowałam ręce. - A może rozumiem?
- Dobrze. Nie ważne już. - wyszedł z kuchni i skierował w stronę wyjścia z domu. Wstałam i poszłam za nim. Jednak, kiedy miał wychodzić, stanął w wejściu. - Masz. - rzucił mi jakieś klucze. - Jedne są od domu, a drugie od kajdanek. Jeśli nie wrócę do rana, to odepniesz Austina. Ale musisz być pewna, że mu przeszło. - pokazał na mnie palcem.
- Dobrze. - odparłam obojętnie. Nadal miałam mu za złe, że zostawił Austina w takiej sytuacji. - Jak pan chce.
- Ale żadnych głupot masz nie robić. A już napewno nie wchodzić do pokoju Austina przed świtem. Czy to jasne? - ostanie słowa wypowiedział bardziej stanowczo.
- Tak jest. - przytaknęłam.
Wtedy lomendant otworzył drzwi i wyszedł z domu. Zamknęłam za nim i poszłam tam, gdzie miałam nie wchodzić, czyli oczywiście pokoju Austina.
Weszłam na górę, przekręciłam zamek w drzwiach pomieszczenia i weszłam. A tam zastałam chłopaka. Głowę miał spuszczoną, jakby spał. Jednak ja wiedziałam, że tak nie było. Podeszłam do niego, ale nie za blisko.
- Austin? - spytałam nieśmiało.
Wtedy brunet podniósł głowę i spojrzał na mnie.
- No proszę... A cóż cię do mnie sprowadza? - ton jego głosu był szyderczy co znaczyło, że lepiej bliżej do niego nie podchodzić.
- Przyszłam zobaczyć, jak bardzo wrednym typem teraz jesteś. - odpowiedziałam z przekąsem, krzyżując ręce.
- Bardziej, niż możesz przypuszczać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro