Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Następnego dnia rano szłam właśnie do szkoły, gdy usłyszałam za sobą doskonale mi znany głos:

- Claire! - odwróciłam się, a za sobą, biegnącego w moim kierunku zobaczyłam Austina.

Podbiegł do mnie, a wtedy ja się odezwałam:

- Austin. I jak tam?

Brunet uśmiechnął się do mnie promiennie, co oznaczało, że już wszystko było okej.

- Dobrze. Dzięki. I jeszcze raz sorry za tamto. - zaczął drapać się po karku.

- Nie przesadzaj. - machnęłam ręką. - Każdy ma prawo się czegoś przestraszyć. A z resztą... - zmieniłam temat. - Nie wracajmy do tego, okej?

Ten kiwnął głową radośnie, po czym we dwójkę poszliśmy w kierunku szkoły.

W niej nic specjalnego się nie działo. Lekcje, nauka i ogromna nuda. To, co zawsze innymi słowy.

Jednak tamtego dnia mieliśmy dość sporo lekcji i wracaliśmy dość późno do domów. Albo mi się tak zdawało, bo dość wcześnie wtedy robiło się ciemno. Szliśmy przez jakieś osiedle bloków. Stanęliśmy przy jednym, bo mieszkała w nim Melinda. Gdy weszła do swojej klatki, poszliśmy dalej. Nagle zauważyłam na niebie księżyc. Ale nie był taki, jak zawsze. Był w odcieniu krwi. To trochę mnie zdziwiło, bo nigdy wcześniej tego nie widziałam. Albo po prostu nie zauważyłam.

Nie zwróciłabym na to zbytnio uwagi, gdyby Austinowi nagle nie zakręciło się w głowie. Podparł się o ścianę bloku, łapiąc za głowę. Zauważyłam, że zaczął ciężej oddychać. Wtedy zaczęłam się o niego poważnie bać.

- Austin? - spytałam, kładąc mu rękę na ramieniu. - Wszystko dobrze?

- Nie. - odparł. Spojrzał na mnie. - Musisz stąd iść. I to jak najszybciej.

- Ale czemu? - zdziwiło mnie jego zachowanie. Czyżby to miało jakiś związek z dziwnym kolorem księżyca? Nie miałam pojęcia, ale nie chciałam go zostawiać. - Nie zostawię cię tu.

- Claire... proszę cię... - zaczął jeszcze ciężej oddychać. Opadł na kolana. Uklękłam przy nim. - Idź stąd, bo może ci się coś stać.

- Nie ma mowy. - odrzekłam stanowczo. - Nie zostawię cię tu w takim stanie.

- Musisz. Bo inaczej... - spojrzał na mnie. - Bo inaczej mogę ci coś zrobić.

- Co? Ale co ty wygadujesz? Przecież nigdy nikogo nie zaatakowałeś, to dlaczego teraz byś miał?

Wtedy zauważyłam coś, co lekko mnie przestraszyło. Nagle oczy Austina zmieniły kolor na czerwone. To raczej nie wróżyło dobrze.

- Proszę cię... - jego ton głosu w tamtym momencie stał się bardziej błagalny. - Nie chcę cię skrzywdzić, rozumiesz?

- Ale czemu byś miał? - nadal nic z tego wszystkiego nie rozumiałam.

Wtedy ten zaczął się lekko trząść. Spuścił nisko głowę.

- Claire... dla własnego dobra, lepiej mnie tu zostaw. - głowę nadal miał spuszczoną. Położył ręce na chodniku. Wtedy zauważyłam, że wyrosły mu pazury. - Proszę...

- Nie ma takiej opcji. - prawie krzyknęłam. - Napewno nie w takim stanie, rozumiesz?

- A ty nie rozumiesz, że jestem niebezpieczny? - podniósł głowę, a wtedy mogłam zobaczyć jego kły. - Lepiej stąd uciekaj, póki masz jak.

- Nie. - ciągle upierałam się przy swoim. - Powiedz mi, co się dzieje, to może ci jakoś pomogę.

- Krwawa pełnia. - szepnął. Nie miałam pojęcia, czym ona była.

Ale wtedy spojrzałam w niebo. I znów zobaczyłam czerwony księżyc. Wtedy wiedziałam, o co mu chodziło.

- Zabiorę cię stąd. Nie ma mowy, byś tu został. - podeszłam do niego i powoli pomogłam mu wstać, kładąc mu rękę na moim ramieniu.

Z minuty na minutę z Austinem było coraz gorzej. Gdy byliśmy już prawie pod jego domem, odezwał się:

- Claire... - spojrzałam na niego, coraz bardziej się o niego bojąc. - Naprawdę... musisz uciekać. Tutaj nie jest bezpiecznie.

- Nie. Niedaleko zostało. Za chwilę będziesz w domu. Zobaczysz.

- Zanim do niego dotrzemy, mogę już nie być sobą. - to mnie zdziwiło. Jak to... nie być sobą? Co to miało znaczyć?

- To znaczy?

- Podczas... podczas krwawej pełni. Wszystkie wampiry, bez wyjątku, przestają nad sobą panować. Atakują ludzi, zabijają... - po powiedziawszy, spuścił głowę.

- To znaczy, że ty... ty kogoś wtedy zabiłeś?

- Nie. Za każdym razem... za każdym razem zamykam się wtedy w pokoju. Przynajmniej dzięki temu... dzięki temu nikogo nie zabiłem. - spuścił głowę jeszcze bardziej.

- Tym razem też nie.

Wtedy znaleźliśmy się przed domem Austina. Odetchnęłam z ulgą. Weszliśmy na podwórko, po czym na ganek. Zapukałam do drzwi. Miałam nadzieję, że komendant jest w środku.

- Claire... - Austin podniósł głowę i spojrzał na mnie. - To... to jest silniejsze ode mnie... długo tak nie wytrzymam...

- Nie bój się. Zaraz będzie po wszystkim.

Na nasze szczęście drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazał się komendant. Gdy zobaczył Austina, od razu weszliśmy do środka. Pomógł mi go nieść. Zabraliśmy go do jego pokoju, na górze. Otworzyliśmy drzwi, a wtedy ukazał nam się dość spory pokój. Jednak nie przyglądałam mu się zbytnio. Postawiliśmy Austina pod oknem. Po chwili komendant przypiął jego lewą rękę do kaloryfera. Zdziwiło mnie to i tego nie ukrywałam.

- Co pan wyrabia? - spytałam, lekko oburzona. - Czemu go pan przykłuwa do kaloryfera?

- To najlepszy sposób. - spojrzał na mnie. - Lepiej go gdzieś przypiąć, zanim się na nas rzuci.

Wtedy spojrzałam na Austina. Przez chwilę wyglądał spokojnie, a oczy miał zamknięte. Ale, gdy komendant chciał przykuć mu drugą rękę, nagle je otworzył i zaczął się rzucać. A ponieważ stałam dość blisko niego, udrapał mnie wtedy w lewy policzek. Złapałam się za niego, po czym, siedząc na podłodze, odeszłam od Austina, lekko przerażona. Wtedy komendantowi udało się przykuć mu drugą rękę.

Spojrzałam na niego. Oczy miał niemalże czarne, a kły i pazury dwa razy dłuższe, niż zwykle. To nie był fajny widok.

- Myślicie, że to mnie powstrzyma? - odezwał sie nagle. Uśmiechnął się demonicznie, pokazując kły. - Za niedługo się stąd uwolnię, a wtedy będziecie mieć ogromne kłopoty.

Wtedy pan Strong wstał z klęczek i spojrzał na niego z jakby obrzydzeniem.

- To to jeszcze zobaczymy. - odrzekł, po czym zaczął iść w stronę drzwi. Jednak zatrzymał go Austin, mówiąc:

- Zobaczymy. - znów demonicznie się uśmiechnął.

Komendanta jednak to nie ruszyło. Nawet nie odwrócił głowy. Po prostu bez słowa otworzył drzwi i wyszedł.

- A ty? - spytał nagle. Spojrzałam na niego. - Czemu nadal tu siedzisz?

- Czekam, aż ci przejdzie.

- No to sobie poczekasz. - wtedy próbował się do mnie przybliżyć, ale kajdanki mu nie pozwoliły.

- Mówi się trudno. - skrzyżowałam ręce. Odwróciłam od niego wzrok.

- Claire. - nagle w pomieszczeniu znalazł się komendant. Spojrzałam na niego przez ramię. - Chodź stąd. - spojrzał na Austina. - Lepiej się do niego teraz nie zbliżać.

Wtedy spojrzałam na chłopaka. Patrzył na mnie teraz prawie czarnymi oczami, jakby chciał się na mnie rzucić.

Wtedy z bólem w sercu wstałam i podeszłam do komendanta. Gdy wyszłam z pomieszczenia, ten zrobił to samo, po czym zamknął drzwi na klucz.

- To naprawdę konieczne? - spytałam, patrząc na mężczyznę.

- Tak. Wampiry same w sobie są niebezpieczne. A w krwawą pełnię tym bardziej. - złapał za klamkę, sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, po czym poszedł korytarzem w stronę schodów. Odprowadziłam go wzrokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro