Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

- W takim razie zobaczymy. - usiadłam po turecku na podłodze i położyłam ręce na kolanach, wpatrując w chłopaka. - Ale ja i tak dobrze wiem, że ty nie jesteś Austin. - pokręciłam lekko głową.

- Ach tak? A skąd takie przypuszczenia, co? - chciał się do mnie przybliżyć, ale kajdanki mu nie pozwalały. Wychylił głowę, by mi się lepiej przyjrzeć. - A może ja jestem Austinem, ale takim, którego nie miałaś okazji spotkać.

- Coś nie sądzę, wiesz? Bo ja znam Austina. I on nigdy nie zachowywał się tak, jak ty. - pokazałam na niego palcem. - Dlatego gadaj. Kim jesteś?

- Sprytna z ciebie dziewczyna. - uśmiechnął się wrednie. - Byłby z ciebie niezły materiał na wampira, wiesz?

- Ale ja raczej podziękuję. I mów mi. Kim jesteś? - powtórzyłam wcześniejsze pytanie, krzyżując ręce.

- Masz rację. Nie jestem Austin. W pewnym sensie. Nazywam się Tyler. I jestem fajniejszą wersją twojego przyjaciela.

- Fajniejszą? - odparłam z drwiną. Prychnęłam. - Też mi coś. A niby pod jakim względem?

- Austin, w porównaniu do mnie, jest słaby. Od samego początku tak było. Bo jest on tylko nędzną podróbką wampira.

- Wcale nie! - wrzasnęłam. - Austin nie jest słaby. - wstałam. Spojrzałam na Tylera, czy jak mu tam było, z obrzydzeniem. - Jest silniejszy, niż ci się wydaje. - pokazałam na niego palcem. - A wiesz, dlaczego? Bo mimo to, że mając zaledwie sześć lat jakiś koleś na jego oczach zabił mu rodziców i zamienił go w tego, kim jest teraz, nadal umie cieszyć się życiem. Przydarzyło mu się coś tak okropnego, a mimo to umie się uśmiechać. Jest naprawdę dobrym przyjacielem, bardzo go polubiłam przez ten dość krótki okres czasu. Dlatego nie mam najmniejszego zamiaru go zostawiać w takiej sytuacji. - znów usiadłam na podłodze. Z wyższością podniosłam brodę. - Dlatego też nawet nie wiesz, o czym mówisz.

- Wow. - odrzekł z udawanym zachwytem. - Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. Tak dobrze o nim mówisz, mimo to, że zafundował ci to. - pokazał palcem na mój policzek, na którym była rana po udrapaniu.

- Nie on mi to zafundował, lecz ty. Ty mi to zrobiłeś. Austin nigdy by mnie nie skrzywdził.

- Och czyżby? - przechylił głowę w lewo, uśmiechając się tak samo wrednie, co niedawno. - Może i jesteś sprytna. Ale i głupia, myśląc, że możesz się przyjaźnić z kimś takim, jak on. Bo z wampirem nigdy nie będziesz bezpieczna. Wcześniej, czy później, jego prawdziwa natura się ujawni, a wtedy lepiej, byś się od niego trzymała z daleka.

- Nie wygaduj głupot, dobrze? - warknęłam przez zęby. - Austin nie jest taki, jak myślisz.

- Jak ty nic nie rozumiesz... - pokręcił głową zrezygnowany. Spuścił ją. - Naprawdę. Zaufałaś wampirowi, co było głupie z twojej strony. Bardzo głupie.

- Jeśli pozwolisz... - przerwałam mu. Spojrzał na mnie wściekle. - To ja sama zadecyduję, czy coś jest głupie, czy nie.

- I będziesz tu tak siedzieć aż do świtu? - spytał nagle. - To nie jest najmądrzejszy pomysł, tyle ci powiem.

- Może i nie jest. Ale, jak już powiedziałam, nie zostawię Austina samego w takiej sytuacji. Nie ważne, co miałoby się wydarzyć.

- No to w takim razie jak chcesz. - znów próbował się do mnie przybliżyć, ale tym razem bardziej agresywnie. - Tylko uważaj. Z wampirami nie ma żartów. I choć wierzysz, że twój przyjaciel jest dobry, to w głębi ducha wiesz, że tak nie jest. I nie będzie.

- Ach tak? - odparłam sarkastycznie. - Bo ty się na tym znasz? Błagam cię. - machnęłam ręką lekceważąco. - Tak naprawdę nie masz bladego pojęcia, o czym mówisz. Z resztą... - zwróciłam głowę na okno przed sobą. Zaczęło się powoli rozjaśniać. Uśmiechnęłam się chytrze. - Już prawie świta. Dlatego też za niedługo się pożegnamy, Tyler, czy jak ci tam.

- Myślisz, że się mnie tak łatwo pozbędziesz, co? Co to to nie. Jestem częścią Austina od czasu, gdy stał się wampirem. Nie zniknę, choć możesz tak pomyśleć. I jeszcze kiedyś się spotkamy, Claire. To tylko kwestia czasu.

- Gadać to ty se możesz. - warknęłam. - Ale tak naprawdę to się nie spotkamy. I nawet się z tego cieszę, wiesz?

- Phi.

Wtedy na dworze zaczęło już prawie świtać, a promienie słońca wpadły do pomieszczenia, oświetlając fragment przy oknie. Gdy spojrzałam na Austina, wyglądał, jakby spał. Głowę miał spuszczoną, oczy zamknięte, a te lekko zakrywała grzywka.

Podeszłam do niego powoli na kolanach. Trąciłam go lekko w ramię.

- Austin? - spytałam nieśmiało.

- Claire... - brunet powoli otworzył oczy i spojrzał na mnie półprzytomnie. Wyglądał na wymęczonego.

- To naprawdę ty. - uśmiechnęłam się promiennie i cieszyłam, że to wszystko się skończyło. Podeszłam do niego bliżej, wyjęłam klucze z kieszeni i odpięłam kajdanki. Gdy to zrobiłam, chłopak podparł się o nie, ciężko oddychając. - Wszystko okej? - spytałam z troską.

Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy znów były takie, jakie powinny.

- T-tak. - zająkał się. Pokiwał głową. - Wszystko w porządku.

Podniósł na mnie wzrok, patrząc na moją twarz. Lekko wyszczerzył oczy, jakby z przestraszenia. Położył dłoń na moim policzku i przeszedł kciukiem po ranie.

- To ja ci to... - urwał. Zabrał rękę.

- Tak. - odrzekłam smutno. - Ale to nic poważnego. Nic mi nie będzie.

Znów spuścił głowę, tym razem trochę niżej. Ręce położył na kolanach.

Wtedy zauważyłam, że na nadgarstkach miał dość poważne poparzenia, w miejscach, gdzie były kajdanki.

- Trzeba się tym zająć. - pokazałam na jego dłonie. Złapałam go za jedną. - Chodź. - wstałam. A wtedy, z lekkimi trudnościami, również i Austin. Zaprowadziłam go do łazienki, a tam zaczęłam ostrożnie przemywać mu ręce. Ten przyglądał się temu bez słowa z cały czas spuszczoną głową.

- Przepraszam. - odezwał się nagle. Podniósł głowę.

- Nic się nie stało. Naprawdę. - otworzyłam szafkę nad umywalką i zaczęłam szukać jakichś bandarzy. Gdy je znalazłam, powoli zaczęłam obwiązywać mu nadgarstki. Gdy było po wszystkim, przyjrzał się swoim dłoniom.

- Dzięki. - odparł nieśmiało. - Nie musiałaś.

- Bez przesady. - machnęłam ręką. - Z resztą... miałam cię zostawić z tymi poparzeniami? Co to to nie.

Niecałe dziesięć minut później siedzieliśmy przy stole w kuchni, naprzeciw siebie. Austin przez cały czas przyglądał się swoim dłoniom, a ja natomiast jemu.

- Jeszcze raz przepraszam. - szepnął. Położył ręce na blacie. Podniósł na mnie wzrok.

- Nie masz za co. Nie ty mi to zrobiłeś.

- Nie powiedziałbym. - wstał od stołu i stanął do mnie bokiem, krzyżując ręce. - To byłem ja. Rozumiesz? - spojrzał na mnie. - Ja ci to zrobiłem, tylko i wyłącznie. A wiesz, dlaczego? - położył ręce na stole, patrząc na mnie. - Bo nieważne, jak uważasz, ja wiem, że to moja wina. To, co ci się stało. W końcu... - spuścił głowę. - W końcu jestem wampirem. A na te lepiej uważać.

- Nie wygaduj głupot. Nie wszystkie od razu są złe. Na przykład ty. - pokazałam na niego. - Ty nie jesteś. Bo gdybyś był, to raczej już dawno wykorzystałbyś okazję i mnie zabił. Ale tego nie zrobiłeś. Dlatego wiem, że nie muszę się ciebie bać.

- Może jednak powinnaś. - odszedł od stołu i oparł o zabudowę kuchenną. Skrzyżował ręce. - I też lepiej będzie, jeśli stąd wyjdziesz. - odwrócił ode mnie głowę. - Teraz.

- Ale...

- Żadnego ale. - prawie przyknął. - Idź stąd. Już.

- W takim razie... - spuściłam głowę. Wstałam od stołu. - Jak chcesz. Ale pamiętaj. W każdej chwili możesz do mnie przyjść, pogadać. Jeśli oczywiście chcesz. - poszłam w stronę wyjścia, po chwili wychodząc z budynku. Jeszcze na chwilę spojrzałam na drzwi, po czym odeszłam w stronę domu, ze skwaszoną miną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro