Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Kolejna przeprowadzka. Jak ja ich nie nawidzę. Od kiedy tylko tata zaczął pracować w tej beznadziejnej firmie, prawie co miesiąc musieliśmy się przenosić w inne miejsce. A to dlatego, że podobno był tak dobry, że wysyłali go do każdej nowo powstałej siedziby. Jedyne miasto, w jakim nas nie było, to było chyba San Francisco.

Właśnie siedziałam w samochodzie, patrząc na powoli poruszający się krajobraz za szybą, coraz to częściej wzdychając. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tych wszystkich przeprowadzek.

- I jak tam? - nagle z zamyślenia wyrwał mnie moj tata. Ponieważ prowadził, nie mógł za bardzo na mnie spojrzeć. Dlatego też ja go wyręczyłam, spoglądajac na niego z niezadowoleniem.

- A jak ma być? - odpowiedziałam pytaniem. Oparłam łokieć na drzwiach, a brodę na ręcę, kolejny raz wzdychając. Znów zaczęłam patrzeć na krajobraz. - Doskonale wiesz, że nie znoszę przeprowadzek.

Zaczęłam przyglądać się jakiejś krowie pasącej się na łące. Rzuła sobie trawkę i nic jej nie obchodziło. Czasami też bym tak chciała. Ale nie chodziło mi o bycie krową, a raczej o święty spokój.

- No to... - odezwałam się. Znów spojrzałam na tatę. - Do jakiej dziury jedziemy tym razem?

- Dark Hills to nie jest dziura. - skarcił mnie. Mlasknęłam niezadowolona. - To bardzo miłe i spokojnie miasteczko.

- Gdyby było spokojne, to raczej nie miałoby z nazwie "Dark", prawda? - odgryzłam się nieprzyjemnie.

- Claire, proszę... - ton jego głosu zmienił się na bardziej błagalny, co znaczyło, że zaczynał mieć mnie dość.

- Nie. Bo wiesz... dla mnie miłe i spokojnie miasteczko jest synonimem od słowa dziura. - skrzyżowałam ręce, odwracając od niego głowę.

- Jak uważasz. Ale jeszcze zmienisz zdanie.

- Nie sądzę.

Po wjechaniu na teren miasteczka, zaczęłam się po nim rozglądać. Co jakiś czas mijaliśmy podobnie wyglądające domy jednorodzinne, a na ich podwórkach zabaczyłam bawiące się dzieci. A raz na jakiś czas widziałam małe stacje benzynowe, sklepiki i szkołę podstawową. Wtedy zdałam sobie sprawę, że od następnego dnia będę musiała chodzić do nowej szkoły. Dwudziestej z kolei. Na samą myśl o tym westchnęłam głośno.

Po niedlugom czasie zaparkowaliśmy przed białym domem jednorodzinnym na przedmieściach. Z grymasem na twarzy wyszłam z samochodu i skierowałam w stronę budynku, nawet nie biorąc swoich rzeczy. Weszłam do środka i znalazłam w połączeniu salonu z przedpokojem. Przy samej ścianie, prostopadłej do tej z oknem, stała szafka na telewizor, a po obydwóch jej stronach regały na książki. Naprzeciw niej natomiast znajdowało się wejście do prawdopodobnie kuchni. Jednak w tamtym momencie nie miałam ochoty na rozglądanie się. Zapewne za miesiąc i tak się przeprowadzimy.

Weszłam po drewnianych schodach na górę, stając na korytarzu. Przede mną znajdowały się tego samego koloru drzwi w równych odstępach. Pokoje. Poszłam w prawo i wybrałam wejście przy samym końcu korytarza. Weszłam do niego.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to było wejście na balkon, znajdujące się naprzeciw drzwi wejściowych. Same pomieszczenie było puste, co oznaczało, że moje meble spokojnie się w nim zmieszczą. Wyszłam na balkon, rozejrzeć po okolicy. Gdy tylko poczułam wiatr uderzający mnie w twarz, wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy.

Jednak nie nacieszyłam się tym spokojem długo. Bo po dłuższej chwili usłyszałam jakieś głosy, dochodzące z lasu, przy którym od teraz mieszkaliśmy. Były to męskie głosy. Dwóch chłopaków. Jednak nie dane mi było usłyszeć, o czym rozmawiali, bo nagle do pokoju ktoś wszedł. Zeszłam z balkonu i zobaczyłam mojego tatę. Z zaciekawieniem rozglądał się po pomieszczeniu.

- Czyli to ten pokój wybrałaś? - spytał, kładąc ręce na biodrach. - Od zawsze miałaś dobry gust. No dobrze... powiem firmie przeprowadzkowej, by przynieśli tu twoje rzeczy. - odwrócił się w stronę drzwi, by za chwilę za nimi zniknąć.

Znów wyszłam na balkon. Ale już nie słyszałam tych chłopaków. Musieli już odejść. Westchnęłam, lekko rozczarowana. Spojrzałam w niebo. Zaczęło nabierać czarnej barwy, a gwiazdy i księżyc je oświetlały. W takiej wioseczce, jaką było Dark Hills, niebo było bardzo ładne. Pierwszy plus tego miasteczka. Gwiazdy i księżyc były doskonale widoczne. I miałam pewność, że spadająca gwiazda, którą zauważyłam, naprawdę nią była, a nie kolejnym samolotem, co tak mnie denerwowało w Nowym Yorku.

Niecałą godzinę później siedziałam już brzuchem na łóżku i rozmawiałam na laptopie ze swoją przyjaciółką z Nowego Yorku, Sophie. Była ona dziewczyną gdzieś o rok ode mnie starszą. Ale mimo to miałyśmy ze sobą kontakt niczym bliźniaczki.

Sophie była szczupłą blondynką o wpadających w szmaragd oczach i lokach podobnych do świderek.

- No to opowiadaj. - odezwała się przez komunikator. - Jak tam?

- A jak ma być? - odpowiedziałam pytaniem, zanudzona. - Dziura jak każda inna. Nudy jak nie wiem.

- Ale jesteś tutaj tylko jeden dzień. Daj temu miejscu szansę.

- Szansę? - powtórzyłam, spoglądajac na nią z jeszcze większym zanudzeniem. - Proszę cię, Sophie. I tak nie będziemy tu mieszkać dłużej niż dwa miesiące, więc nie ma sensu się przyzwyczajać. - oparłam brodę o rękę. - Już raz tak było. I nie chcę tego powtarzać i tym razem.

- Rozumiem cię. - kiwnęła głową. - Od czasu twojego wyjazdu w naszej szkole jest jakby nudniej.

- Nie wiesz nawet, jak marzę o tym, by zamieszkać gdzieś na stałe. - wyżaliłam się. - Ustatkować się. A nie... od ponad 7 lat żyję na walizkach. Mam tego dość.

- Szkoda, że nie mogę tam z tobą być. Może bym pomogła. A tak... - westchnęła smutno, lekko spuszczając głowę. - A tak tylko mogę ci doradzić czy coś podobnego.

- Wiem...

- Sophie! - nagle z drugiej strony dało się słyszec krzyk. To zapewne mama Sophie czegoś od niej chciała.

- Zaraz przyjdę! - wrzasnęła, patrząc na drzwi od pokoju. Spojrzała na mnie. - Muszę kończyć. - odrzekła smutno.

- Rozumiem. To do zobaczenia, w takim razie. - uśmiechnęłam się do niej, by nie pokazać, że mi też jest smutno.

Odwzajemniła gest, po czym się rozłączyła. Zamknęłam laptopa. Odłożyłam go na biurko, które stało naprzeciw łóżka i z powrotem na nim usiadłam. A dokładniej rzuciłam się na nie, kładąc głowę na poduszce. Przytuliłam ją mocno. Ten dzień był dla mnie dość wyczerpujący, dlatego też postanowiłam się położyć.

Ale zanim zasnęłam, musiałam się jeszcze przebrać. Dlatego założyłam swoją fioletową piżamę, w której skład wchodziły krótkie spodenki do połowy uda i bluzka z krótkim rękawem. Poszłam na szybko do łazienki. Tam umyłam zęby i lekko rozczesałam dłonią swoje wiecznie rozczochrane, brązowe włosy, żeby rano nie mieć z nimi większego problemu.

Położyłam się w swoim łóżku, uważając mijający dzien za jeden z zajnudniejszych w swoim życiu. Kolejna przeprowadzka, rozkazywanie kolesiom z firmy, narzekanie na pracę mojego ojca. Normalka. Wtedy miałam nadzieję, że następny dzień będzie bardziej ekscytujący od tego. Choć znając mnie zapewne nic ciekawego się nie stanie.

Następnego dnia obudził mnie również znienawidzony budzik. Gdy tylko go usłyszałam, warknęłam niezadowolona, wyłączyłam go i powoli wygramoliłam z łóżka. Ubrałam się w coś na szybko, po czym zeszłam na dół, na śniadanie.

Ale gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam coś dziwnego. W naszej kuchni, przy stole siedział jakiś chłopak, na oko w moim wieku. Miał ciemno brązowe, przystrzyżone po bokach włosy i ciemno niebieskie oczy. Rozmawiał o czymś z moim tatą. Ale tak bardzo zaskoczył mnie widok bruneta, że nie słyszałam, o czym dokładnie.

Po chwili nieznajomy zauważył mnie i uśmiechnął przyjaźnie. Wtedy poczułam się dość dziwnie. Serce zaczęło mi szybciej bić na sam jego widok. Nigdy wcześniej na widok jakiegoś chłopaka nic takiego się nie działo.

Podeszłam do stołu nieśmiało i spytałam, nadal lekko zaskoczona:

- A ty... ty kim jesteś? - pokazałam na niego palcem.

Ten wstał i podszedł do mnie. Wtedy dokładniej mogłam zobaczyć jego oczy. I nie mogłam uwierzyć w to, co w tamtej chwili pomyślałam. Wydawały mi się przepiękne. Co się ze mną działo?

- Jestem Austin. Miło mi. - wyciągnął w moją stronę rękę z tym samym uśmiechem co wcześniej. Uścisnęliśmy sobie dłonie. - A ty? - spytał nagle. Przez ten cały szok całkiem zapomniałam mu się przedstawić.

- O. - złapałam się za głowę, lekko zmieszana. - Jestem Claire.

- Austin mieszka w domu obok i postanowił nas przywitać. - nagle odezwał się tata. Spojrzeliśmy na niego.

- Mało kto ostatnio przyjeżdża do Dark Hills. - rzekł brunet. - Dlatego bardzo miło mi było, gdy usłyszałem, że będziemy mieć nowych sąsiadów. Zwłaszcza przez to, co się ostatnio dzieje.

- A co się dzieje? - spytałam zaciekawiona.

Chłopak spojrzał na mnie.

- No... ostatnio dość dużo słyszy się o dziwnych wypadkach w okolicy. Podobno jakieś dziwne stworzenia atakują ludzi.

Dziwne stworzenia? Wypadki? Jednak to miasteczko nie było tak spokojne, jak myślałam.

- A wiadomo, co to za stworzenia? - dopytałam. Bardzo zaciekawiło mnie, co przed chwilą powiedział nam Austin.

Pokręcił głową.

- Nie. Ludzie napewno to nie byli, bo chyba wczoraj znaleziono zwłoki jakiejś kobiety. A ślady na jej ciele nie wskazywały, by była zaatakowana nożem, czy jakimś innym narzędziem.

- A skąd to wiesz? - spytał tata. Zapewne jego też bardzo zaciekawiła ta sprawa.

- Mój ojciec jest komendantem tutejszej policji. Opowiedział mi co nieco.

- Czyli jakieś dziwne syworzenia grasują sobie po miasteczku, tak? - zaczęłam się bać tego miejsca.

- Nie. Nie po miasteczku. One to raczej w pobliskim lesie. Do miasteczka się raczej nie zapuszczają. Przynajmniej taką mam nadzieję. - skrzyżował ręce.

Ja też, pomyślałam w tamtej chwili. Jeśli te stworzenia były aż tak niebezpieczne, że zabiły człowieka, to lepiej na nie uważać.

W szkole przez caly czas myślałam o tych stworzeniach, o których opowiedział nam Austin dzisiaj. Czym one były? I czy mi groziło niebezpieczeństwo z ich strony? W końcu mieszkałam blisko lasu, dlatego prawdopodobieństwo, że coś może mi się przez nie stać wynosiło ponad 50%.

Na długiej przerwie też dużo o tym myślałam. Siedziałam sama przy stoliku i myślałam na ten temat, gdy nagle obok mnie ktoś się przysiadł. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Austina.

- Cześć. - powiedział przyjaźnie.

- Hej. - odpowiedziałam niemrawo.

- Wszystko okej? - przyjrzałam się chłopakowi. Widocznie zauważył, że coś mnie trapiło.

- Nie. Ciągle myślę o tych dziwnych stworzeniach. No i czym mogły one być. - oparłam brodę na ręce.

- Rozumiem. Ale lepiej się tak nad tym nie zastanawiaj.

- Dlaczego? - spytałam zaskoczona.

- To może być niebezpieczne. W końcu nie wiesz, czym one są. A może są podobne do ludzi? I jak dowiesz się czegoś o nich, to będą chciały się ciebie pozbyć? - wziął do ręki kanapkę z serem i zaczął ją jeść.

- No... możesz mieć rację. - westchnęłam. - Ale co? Mam się tym w ogóle nie przejmować? W końcu powiedziałeś, że mieszkają w lesie. A ja mieszkam dość blisko niego, więc...

Austin przełknął kawałek kanapki i spojrzał na mnie.

- Dopóki nie wejdziesz do lasu, to jesteś bezpieczna. - odrzekł spokojnie. - Uwierz mi. Mieszkam tu od zawsze i jeszcze żadnego z nich nie spotkałem. A to dlatego, że unikam wędrówek do lasu Vampire.

- Czekaj... jakiego lasu? - spytałam zdziwiona. - Vampire?

- No tak. Nazwano go tak, bo podobno kiedyś mieszkały w nim wampiry. Ale to tylko legendy. A wampiry nie istnieją. - wziął kolejnego gryza kanapki.

- A co, jeśli te stworzenia, które atakują ludzi, to wampiry? - zauważyłam. Austin aż prawie zakrztusił się kanapką.

- Że co? Wampiry? - spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Mówiłem ci. One nie istnieją. Wierzysz w bajeczki?

- Nie. Ale nie masz pewności, że nie istnieją.

- Ja chyba wiem trochę lepiej, co nie? - upierał się przy swoim.

- A co ty się tak o to wkurzyłeś, co?

Milczał, co oznaczało, że coś przede mną ukrywał. Jednak nie miałam pojęcia, czy napewno i co dokładnie. Bo trochę zaskoczyło mnie jego zachowanie. I to, jak upierał się, że wampiry nie istnieją. A może istnieją, tylko on chce, żebym myślała, że nie. Cała ta sprawa wydawała mi się coraz dziwniejsza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro