Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

John i Rosa wyszli z burdelu i skierowali się do tawerny.
Zauważyli oni wychodzącą z budynku Arabellę, która śmiała się na głos.
-A ty, co taka szczęśliwa?- zapytał John.
-Widzisz tamten statek?- zapytała, pokazując na okręt zacumowany w porcie.

-No, tak, ale co to ma do rzeczy?- dziwił się John.
-Bo widzisz, wygrałam go w kości, ha ha ha!- radowała się Drummond.
-A z kim grałaś?- zapytała Rosa.
-Z jakimś Kidd'em... biedak nie miał co postawić, więc dał swój okręt!- odparła Arabella.
-No... przynajmniej tyle dobrego- powiedział John.
Chwilę ciszy przerwała Rosa.
-Ekhem... musimy pokonać kogoś...- nadmieniła.
John szybko pojął, o co chodzi i zwrócił się do Arabelli.
-Płyniesz z nami?- zapytał.
-Nie, mam jeszcze parę spraw do załatwienia- powiedziała, po czym odeszła w stronę swojego statku.
-No, to zostaliśmy sami- rzekł John.
-A no...- odparła Rosa.
Mężczyzna zauważył zniesmaczenie na twarzy kobiety.
-Rosa, damy radę!- pocieszał ją.
Kobieta spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się.
-Niech ci będzie- odparła.
John wziął Rosę za rękę.
-A teraz, milady, zapraszam na mą jednostkę- powiedział szarmancko.
-Ależ dziękuję- odpowiedziała.
W porcie stała przycumowana ,,Zemsta Królowej Anny".
-Ah! Nic się nie zmieniło... ale te żagle...- powiedziała Rosa.
-Czarne, a co?- irytował się John.
-No, czerwone wyglądały lepiej...- odparła, po czym weszła na pokład.
-Babie nie dogodzisz... daj jej ster, to cały statek weźmie...- pomyślał John.
-Stawiać żagle!- rozkazała Rosa.
John wszedł na mostek ze zdziwieniem na twarzy.
-Raczysz wybaczyć, ale to ja jestem kapitanem...- powiedział John.
-A ja znam kurs- odparła Rosa.
-A... e... yh...- zająkał się mężczyzna.
John zszedł z mostka i usiadł przy maszcie, zakładając nogę na nogę.
Jego zażenowanie spostrzegł bosman.
-Coś cię gryzie, kapitanie?- zapytał.
-Tak. To stoi przy sterze- odparł John.
-A, więc płeć piękna- dodał bosman.
-Rządzi się na moim statku... moim statku, rozumiesz to? Nie zdziwiłbym się, gdyby to ona wywołała buntu i byście mnie spuścili do morza...- rzekł, odwracając się plecami do załoganta.
-Oh, John, nie denerwuj się, nie dojdzie do buntu, bo jesteś świetnym kapitanem... no, z resztą, to ty nas uratowałeś z więzienia na Maracaibo- powiedział bosman.
-No, faktycznie- odparł John.
Tymczasem, pogawędkę zakłucił głos pirata z bocianiego gniazda.
-Żagiel na trawersie!- wykrzyczał.
John podbiegł do burty i wyciągnął lunetę. Spojrzał przez nią i nagle odsunął z oczu. Na jego twarzy pojawiło się zamartwienie, takie, jakoby zobaczył ducha.
-Co jest?- zapytała Rosa.
John odwrócił się w jej stronę.
-Man-o-war...- powiedział.
Był to potężny statek o ciemnych żaglach, uzbrojony po zęby w 100 dział, rozstawionych na trzech pokładach i posiadający flagę brytyjską.

-John... to łowca piratów...- wyczuła Rosa.
-Porywają się na Tortugę?!- niepokoił się bosman.
-Nie, Tortuga nie jedno już wytrzymała, oni chcą zniszczyć statki pirackie, które wypływają z wyspy- powiedziała Rosa.
-Kierują się prosto na nas!- wykrzyczał pirat na bocianim gnieździe.
-Na stanowiska! Przygotować się do bitwy!- rozkazał John.
-Kanonierzy do dział!- dodał bosman.
-Nie ma już odwrotu, co by się nie działo, trzymaj ster- powiedział John do Rosy.
Kobieta przytaknęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro