Rozdział III
John i Rosa wyszli z burdelu i skierowali się do tawerny.
Zauważyli oni wychodzącą z budynku Arabellę, która śmiała się na głos.
-A ty, co taka szczęśliwa?- zapytał John.
-Widzisz tamten statek?- zapytała, pokazując na okręt zacumowany w porcie.
-No, tak, ale co to ma do rzeczy?- dziwił się John.
-Bo widzisz, wygrałam go w kości, ha ha ha!- radowała się Drummond.
-A z kim grałaś?- zapytała Rosa.
-Z jakimś Kidd'em... biedak nie miał co postawić, więc dał swój okręt!- odparła Arabella.
-No... przynajmniej tyle dobrego- powiedział John.
Chwilę ciszy przerwała Rosa.
-Ekhem... musimy pokonać kogoś...- nadmieniła.
John szybko pojął, o co chodzi i zwrócił się do Arabelli.
-Płyniesz z nami?- zapytał.
-Nie, mam jeszcze parę spraw do załatwienia- powiedziała, po czym odeszła w stronę swojego statku.
-No, to zostaliśmy sami- rzekł John.
-A no...- odparła Rosa.
Mężczyzna zauważył zniesmaczenie na twarzy kobiety.
-Rosa, damy radę!- pocieszał ją.
Kobieta spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się.
-Niech ci będzie- odparła.
John wziął Rosę za rękę.
-A teraz, milady, zapraszam na mą jednostkę- powiedział szarmancko.
-Ależ dziękuję- odpowiedziała.
W porcie stała przycumowana ,,Zemsta Królowej Anny".
-Ah! Nic się nie zmieniło... ale te żagle...- powiedziała Rosa.
-Czarne, a co?- irytował się John.
-No, czerwone wyglądały lepiej...- odparła, po czym weszła na pokład.
-Babie nie dogodzisz... daj jej ster, to cały statek weźmie...- pomyślał John.
-Stawiać żagle!- rozkazała Rosa.
John wszedł na mostek ze zdziwieniem na twarzy.
-Raczysz wybaczyć, ale to ja jestem kapitanem...- powiedział John.
-A ja znam kurs- odparła Rosa.
-A... e... yh...- zająkał się mężczyzna.
John zszedł z mostka i usiadł przy maszcie, zakładając nogę na nogę.
Jego zażenowanie spostrzegł bosman.
-Coś cię gryzie, kapitanie?- zapytał.
-Tak. To stoi przy sterze- odparł John.
-A, więc płeć piękna- dodał bosman.
-Rządzi się na moim statku... moim statku, rozumiesz to? Nie zdziwiłbym się, gdyby to ona wywołała buntu i byście mnie spuścili do morza...- rzekł, odwracając się plecami do załoganta.
-Oh, John, nie denerwuj się, nie dojdzie do buntu, bo jesteś świetnym kapitanem... no, z resztą, to ty nas uratowałeś z więzienia na Maracaibo- powiedział bosman.
-No, faktycznie- odparł John.
Tymczasem, pogawędkę zakłucił głos pirata z bocianiego gniazda.
-Żagiel na trawersie!- wykrzyczał.
John podbiegł do burty i wyciągnął lunetę. Spojrzał przez nią i nagle odsunął z oczu. Na jego twarzy pojawiło się zamartwienie, takie, jakoby zobaczył ducha.
-Co jest?- zapytała Rosa.
John odwrócił się w jej stronę.
-Man-o-war...- powiedział.
Był to potężny statek o ciemnych żaglach, uzbrojony po zęby w 100 dział, rozstawionych na trzech pokładach i posiadający flagę brytyjską.
-John... to łowca piratów...- wyczuła Rosa.
-Porywają się na Tortugę?!- niepokoił się bosman.
-Nie, Tortuga nie jedno już wytrzymała, oni chcą zniszczyć statki pirackie, które wypływają z wyspy- powiedziała Rosa.
-Kierują się prosto na nas!- wykrzyczał pirat na bocianim gnieździe.
-Na stanowiska! Przygotować się do bitwy!- rozkazał John.
-Kanonierzy do dział!- dodał bosman.
-Nie ma już odwrotu, co by się nie działo, trzymaj ster- powiedział John do Rosy.
Kobieta przytaknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro