Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37.

Kilka lat później



Dwunastoletni półelf biegł przez las nie mogąc złapać tchu. Co jakiś czas odwracał się, ogarniając, czy są daleko. Po jego głowie krążyła tylko jedna myśl-jeśli cię złapią, to źle skończysz. Nie możesz się im dać. 

Chłopak wyczuwał, że są już blisko i miał ochotę krzyczeć, ale wiedział, że w ten sposób tym bardziej go znajdą. Żałował, że jest niemagiczny i nie może sobie wyczarować skrzydeł na przykład. Jednak nie mógł się teraz poddać. Przyspieszył. Jednak nie przewidział tego, że w lesie są drzewa, które mają KORZENIE. Potknął się o jedno i upadł. Przewrócił się na plecy z myślą "już po mnie. Żegnaj piękny świecie. Mają mnie". 

-Ksiąąąąążżżżżeeee!!!-rozległ się rozdzierający krzyk-Jesteś cały brudny! Czemu znowu chciałeś uciec z lekcji?!  

-Błagam... Nie zabieraj mnie tam...-jęknął chłopak podając rękę nauczycielowi, który pomógł mu wstać. 

-Twój ojciec tym razem się o tym dowie! Nie będę tolerował takich zachowań, to, że jesteś księciem... 

-Nie ma nic wspólnego z mooją decyzją, Ainimorinie-półelf otrzepał się z piachu-to, że książę i księżna stali się moją rodziną, moimi opiekunami, to czysty przypadek. Równie dobrze mogłem wychowywać się w ludzkiej wiosce. 

-Ale humorki to masz takie, jak na księcia przystało, Eruantirze-odgryzł się nauczyciel i zaciągnął chłopaka do zamku, prosto do sali tronowej. Tam na tronie wyprostowany siedział Thranduil, który zwyczajowo popijał wino. Eruantir bał się trochę surowego oblicza króla, swojego przybranego dziadka. 

-Co znowu?-spytał znudzony władca. 

-Hir-nin, ten młodzieniec chciał uciec z lekcji!-powiedział z wyrzutem Ainimorin. 

-I co w związku z tym?-spytał Thranduil tonem tak obojętnym, że Eruantir wybuchł niekontrolowanym śmiechem, choć pod wpływem spojrzenia dziadka, od razu się ogarnął-czyż nie pamiętasz już, Ainimorinie, jak sam Legolas uciekał z lekcji? Po dwudziestu próbach odpuściłem, a teraz jest bardzo mądry, odpowiednio wyedukowany i daje sobie radę. Może z pomocą małżonki, ale daje.

Eruantir opuścił szybko salę tronową, zanim król zdążył zmienić decyzję. Biegł przed siebie. Udało mu się opuścić lekcję literatury, ale szermierki już nie da rady. Ich nauczyciel był bardzo surowy, poza tym te lekcje miał w grupie i gdyby opuścił jedne zajęcia, mógłby nie zdążyć nadrobić materiału. Chłopak wyjątkowo nie lubił walki i swoich rówieśników. Jako iż był słabowitym półelfem, inni wyśmiewali się z niego. Eruantir nawet teraz ze strachem podążał na zajęcia. 

-No proszę, księciunio się dziś zbuntował i uciekł z lekcji-usłyszał za sobą. Okazało się, że była to jedna dziewczyna z bandy, której tak nienawidził. 

-Odwal się Cathania-warknął przyspieszając-Nie wiesz z kim zadzierasz. 

Dziewczyna zaczęła się śmiać na cały korytarz. 

-Tak się składa, że wiem. Jesteś zbyt słaby, żeby pokonać mnie w walce, wyrzutku-poprawiła dłonią ogniste włosy, a on poczuł, jak buzuje w nim krew. 

-Naprawdę tak myślisz? Więc chodź, spróbujmy się w walce-zmrużył oczy.

-Walka z tobą, to czysta przyjemność mój panie. Tylko gdzie twoja świta? Aaahhh... Zapomniałam, że nawet o ciebie nie dbają-odparła z wrednym uśmieszkiem-Książę i księżna wzięli cię do siebie z litości. Taka jest prawda. 

Eruantir przygryzł wargę, aż do krwi. Słyszał wiele o tym jaki jest słaby, że nie pasuje na księcia, że jest nawet niemagiczny, więc do rodziny królewskiej mu mało, ale nie mógł znieść, kiedy ktoś mówił mu o tym, że wzięto go z litości. Rzucił się na Cathanię, a po chwili oboje tarzali się po ziemi, co jakiś czas wymierzając ciosy drugiej osobie. 


***


Księżna Vanyamë wstała w wyjątkowo dobrym humorze. Ostatnimi czasy źle się czuła, a mnożące się obowiązki wcale nie pomagały. Spojrzała na drugie miejsce w jej łożu, ale było ono puste. Legolas też wiedział coś o zajętym czasie. Ciągle wyjeżdżał w jakieś delegacje, wstawał przed świtem i od razu szedł robić swoje. Prawie nie rozmawiali. Vanyamë tęskniła za swoim ukochanym, zdając sobie sprawę, że jej mąż nie był już nieogarniętym chłoptasiem. 

Księżna przywdziała szybko zieloną suknię i zajęła się kasztanowo-brązowymi włosami. Kilka lat temu Tauriel, (która zaginęła)ścięła je jej, ale teraz odrosły. Kobieta potarła oczy i ziewnęła. 

-A teraz tak, jak codziennie, przywdziejesz swoją królewską maskę i będziesz udawała kogoś, kim nie jesteś-westchnęła do siebie i zrobiła sztuczny uśmiech. Otworzyła zamaszyście drzwi i przywitała się ze służkami, a potem zeszła na śniadanie. 

-Witaj, ojcze-skłoniła się przed królem. Zwykła nazywać go swoim ojcem. Thranduil wskazał jej miejsce przy stole obok siebie.

-Mae govannen, Vanyamë-odparł. Kobieta posłała mu zdenerwowany grymas.

-Gdzie dziś jest Legolas?-zapytała zrezygnowana.

-Pojechał porozmawiać z krasnoludami, którzy dotarli na skraj Mrocznej Puszczy i zaczęli wycinać nasze drzewa-mruknął i wziął kęs posiłku. Wtedy przyszedł starzy brat i siostra bliźniaczka jej męża, którzy zasiedli po drugiej stronie stołu.

-Mae govannen-powiedzieli zgodnie. Vanyamë  posłała im delikatny, subtelny uśmiech, jeden z tych, których musiała używać prawie na codzień. 

-Czy Eruantir zaszczyci nas swoją obecnością na śniadaniu?-zapytała wesoło Namessi.

-Nie wiem, moja droga. Er jest wolną duszą.

-No tak...-elfka posmutniała-Ma to po swoim ojcu.

Vany zachłysnęła się słysząc to. Zaczęła kasłać i odstawiła trzymany przez siebie kielich. 

-Proszę cię-mruknęła wstając od stołu. Wszyscy spojrzeli na nią zaciekawieni-O co wam chodzi? 

-Moje drogie dziecko-zaczął Thranduil-Dobrze się czujesz? Może masz gorączkę? Idź do medyka-polecił, a kobieta czuła, że oczy zachodzą jej łzami.

-Nic mi nie jest. Doskwiera mi samotność-odpyskowała i wyszła. Księżna zdawała sobie sprawę, że przesadziła, ale taka była prawda. Ostatnimi czasy naprawdę była sama. Musiała opiekować się swoim przybranym synem, który miał jakąś depresję, bo sam chodził przygnębiony i mówił coś o tym, że jest wyrzutkiem. Do tego dochodziły obowiązki księżnej. Poszła na dziedziniec i usiadła na murku, jak robiła za dawnych lat. Uśmiechnęła się mimowolnie na te wspomnienie. 

-Pani!-usłyszała głos, który wyrwał ją z zadumy-Eruantir znów uciekł z lekcji! 

-Proszę cię... Ainimorinie... Nie teraz-mruknęła chowając zmęczoną twarz w dłoniach.

-Król nic nie chce z tym zrobić!

-W takim razie, dlaczegóż to przychodzisz z tym do mnie?-spytała bystro-Jeśli król tak zdecydował, to musimy się go słuchać.

Ainimorin odszedł mrucząc coś wściekle pod nosem. Elfka zaczęła cieszyć się chwilą spokoju, która zresztą nie trwała długo, bo po chwili dało się słyszeć przerażające krzyki jej syna. Zerwała się w jednym momencie i pobiegła do źródła krzyku. 

-Errrr!!!-warknęła widząc jej syna tarzającego się na ziemi i bijącego z jakąś małolatą. Oboje zastygli w jednej pozycji i powoli podnieśli wzrok na królową-Man carech?! (Co robisz?!) 

Rudowłose dziewczę podniosło się natychmiast.

-Wybacz mi, droga pani-spuściła wzrok-To nie moja wina. 

-Alhenion. I naeth? (Nie rozumiem. Jakiś problem?) -spytała kobieta, a mała replika Tauriel pokręciła przecząco głową-Jeśli taka sytuacja się powtórzy, porozmawiamy sobie, moja droga. A teraz idź. Na nas również czas, Er. Dziś zwolnię cię z lekcji, ale porządnie sobie pogadamy, dobrze?-jej syn ze skruchą wymalowaną na twarzy ruszył za matką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro