30.
-Musimy zebrać wojska i tam wyruszyć-stwierdził gorączkowo
Elandiel.
-Masz rację. Tylko skąd je weźmiemy, skoro w zamku jest zaledwie jeden oddział?!-Namessi usiadła z żalem na ziemi. Może była złamana, a może chciała się zastanowić nad tą sytuacją.
-A jeżeli odkryli o tobie prawdę?!
-Wcale nie, znam ich. Są głupi i się nie skapną-odparł spokojnie.
-Miejmy nadzieję...-nagle dało się słyszeć głos rogu. Obaj młodzi elfowie zerwali się do bram.
Bali się, że zastaną tam wrogie wojska, jednak grubo się mylili.
-Elladan?! Elrohir?! Co wy tu robicie?!-księżniczka z podziwem zaczęła przyglądać się Rivendellskim książętom, których otoczały potężne, dwie armie.
Namessi rozpoznała je. Jedno oczywiście z Imladris, a drugie o dziwo z Lothlorien. Po krótkiej wymianie zdań, okazało się, że Galadriel widziała wszystkie te zdarzenia w Zwierciadle.
-Widzisz siostrzyczko? Teraz jest nadzieja...
***
-No Elandiela przecież!-Thranduil podniósł wzrok. Dagür spojrzał na niego triumfalnie.
-On nie żyje...
-Doprawdy? Czyli twój ukochany syn i ta jego zdzira nic ci nie powiedzieli?-stwierdził władca zbuntowanych.
-A... Co niby mieli mi powiedzieć?-spytał Thranduil, choć chyba coś przeczuwał.
-Gdy zostali porwani, to on uratował im życie. Pff... Myślałem, że jesteście bardziej zgraną rodzinką-zaśmiał się Dagür, patrząc jak król Mrocznej Puszczy powoli opuszcza wzrok i opada z hukiem na posadzkę. Z jego ust wypłynęła smużka krwi.
Poczuł ból całej głowy, oraz wszystkich ran. A było ich dużo.
-Błagam... Skończ że mną-jęknął cicho.
-O nie, Thranduilu. Będziesz cierpiał tak długo jak ja-odparł Dagür. Elfowi pociekły łzy po policzkach. Jego dzieci... Wszystko mu się już myliło. Legolas go okłamał? Nie powiedział mu wszystkiego, co się wtedy zdarzyło?
Te myśli spowodowały, a że nawet nie czuł pieczenia w gardle i ciepłej krwi z niego wypływającej. Chciał tylko umrzeć.
Czy to był jego syn? Czy to był ten chłopak, który chciał mu pomóc choć w najmniejszy sposób?
Niech tylko tu nie wraca... W pierwszej chwili Thranduil faktycznie nie zobaczył podobieństwa tego chłopaka do niego i jego żony, ale po dłuższym zastanowieniu wszystko stało się jasne.
***
Kathia szła ciemnym korytarzem. Zaczęła rozmyślać o tym, jak to się w ogóle wszystko stało, że mają u siebie samego króla Mrocznej Puszczy. Nagle ktoś złapał ją za nadgarstek, pociągnął wgłąb jednego z pokoi i przycisnął usta, by nie krzyczała. Przestraszona dziewczyna odetchnęła świeżym powietrzem, gdy napastnik ją puścił. Odwróciła się wściekła, by ujrzeć swojego ukochanego.
-Elandiel?! Co ci odbiło?!-spytała nieźle wkurzona. Miała ochotę uderzyć go z liścia, ale się powstrzymała.
-Posłuchaj, nikt nie może wiedzieć, że tu jestem-zaczął elf, ale ona mu przerwała.
-Ale jak to? Co się stało?
-Kochasz mnie?-spytał tak nagle, bez powodu.
-No oczywiście głupku, a co to ma do rzeczy?
-Dużo. Błagam idź do Thranduila i zajmij się nim, jakby to był twój ojciec-złapał ją delikatnie za dłoń i patrzył jej prosto w oczy.
-Zaraz, co? Mam zdradzić?!-wykrzyknęła zaskoczona. Zatkał jej usta.
-Ja nie mogę tego zrobić... Błagam cię, on musi żyć. Wolisz mnie, czy służbę u boku człowieka, który wymordował twoją rodzinę?-zapytał znacząco. Kathia nie musiała się długo zastanawiać. Podążyła za głosem serca. Nic jej już nie został, oprócz Elandiela.
Młoda półelfka powoli skradała się do więzień. Wkrótce do nich dotarła i odnalazła cele Thranduila. Elficki król był cały we krwi, nawet, lub w szczególności, na twarzy.
Dziewczyna weszła do środka i usiadła obok niego. Ten otworzył oczy, czego się nie spodziewała.
-Znasz go?-spytał słabo.
-Tak... Kocham-odparła cicho i zaczęła elfowi delikatnie przeżywać rany.
-Czemu to robisz?-powiedział patrząc na dziewczynę. Kathia uśmiechnęła się smutno. W sumie sama nie wiedziała co odpowiedzieć, więc po prostu nic nie mówiła. Król zakaszlał krwią, co bardzo ją zmartwiło.
-Krwotok wewnętrzny? Tylko nie to...-jęknęła cicho. Thranduil zamknął oczy, a jego głowa poleciała na bok.
-Panie, nie poddawaj się, nie teraz, kiedy twój syn po tylu latach cię odnalazł!-mruknęła zła sama na siebie, że nie pomogła im wszystkim wcześniej. Nagle zza murów dało się usłyszeć róg. Tylko czyj? Orków, a może elfów?
Kathia zerwała się z kolan, gdy przybiegł do niej strażnik. Nic mówić chwycił Thranduil i zaczął go ciągnąć w stronę schodów.
-Zostaw go!!!-krzyknęła, a gdy wojownik spojrzał na nią zdziwiony, szybko zmieniła temat.
-Yyy... Co się tam dzieje?
-Atakują nas! Nasz pan musi z tym żałosnym królem skończyć raz a dobrze i to na oczach jego bliskich-odparł najspokojniej w świecie mężczyzna i dalej pociągnął Thranduila.
-Cholera-mruknęła cicho Kathia.
***
Vanyamë stała wyczekująco, gdyż teraz, po opatrywaniu rannych nie zostało jej nic innego. Po jakimś czasie doszedł do niej Legolas, który objął ukochaną ramieniem i niespodziewanie oboje zobaczyli posłańca. Zbiegli że wzgórza.
-Hir-nin! Wiemy gdzie jest król! Wojska Imladris i Lothlorien już tam wyruszyły.
-Wspaniale... Więc prowadź, byśmy zdążyli na czas!-odparł uszczęśliwiony Leggy i zaczął zbierać żołnierzy zdolnych do walki. Zebrała się nawet spora grupka.
-Ruszamy!-wykrzyknęła Vanyamë, która była w wyjątkowo bojowym nastroju.
Tylko czy król jeszcze żyje?
Tsaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa....
Dzisiejszy rozdział zawdzięczacie zeswirowanyelf i
MOD-MAJ, które nie potrafią uszanować, że każdy ma swoje obowiązki 😉
Pozdrowiłabym je, ale mnie za bardzo wkurzyły.
Namarië!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro