*96*
Todoroki wysiadł z auta i uśmiechnął się delikatnie do męża. W końcu w domu, to naprawdę przyjemne uczucie. Ruszył powoli do środka i uśmiechnął się, gdy zobaczył Hawksa z Dabim i ich maleństwem na rękach.
- Cześć - szepnął spoglądając na dwumiesięczny brzuch mężczyzny. Był większy od tego jego, więc... Nie, nie dopuszczał do siebie myśli, że jego dziecko było martwo. Elis też zobaczył pewnął nieprawidłowość w wielkości brzuszków, ale nic nie powiedział. - Co u was?
- Przyszliśmy wam pomóc... - oznajmił skrzydlaty bohater i postawił na ziemi swojego synka. - W rozpakowywaniu. Dabi chciał. Martwił się o ciebie. - uśmiechnął się, gdy mąż rzucił mu spojrzenie, które mogłoby zabijać.
- Dziękuję - uśmiechnął się delikatnie i otworzył drzwi. Musieli w domu trochę odkurzyć, bo przez dwa miesiące naprawdę się dużo kurzu nazbierało. Todoroki zrobił wszystkim herbaty, a brat poprosił go o rozmowę. - Coś się stało? - zapytał, bo dał się wyciągnąć z domu i kierowali się głębiej w las.
- Chciała się z tobą spotkać - oznajmił, a chłopak przystanął, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi Alfie. Zaczął odczuwać niepokój. Rozejrzał się w panice, bo czuł, że cały czas narasta. - Zaufaj mi, nie chce ci zrobić krzywdy - poprosił i zmienił się w wilka, białego jak śnieg, z delikatnymi niebieskimi pasemkami, po czym uciekł. Zza drzew wyszła postać w pelerynie. Ten szeroko otworzył oczy. Dziecko, tak, to na pewno była śmierć... Nie, nie odbierze mu bobasa.
- Shoto. - usłyszał damski głos. Postać zdjęła kaptur i poprawiła okulary. Uśmiechnęła się do niego swoimi pulchnymi policzkami i podeszła bliżej.
- Czekaj... Ty jesteś Nicole, prawda? - zapytał, a ta pokiwała głową. - czego chcesz? - zapytał.
- Przyszłam cię uspokoić. - podeszła bliżej i uśmiechnęła się. Delikatnie położyła dłonie na jego brzuszek. Gdy była tak blisko, Shoto mógł dostrzec zmęczenie na jej twarzy, wory pod oczami, bladą skórę... - On potrzebuje czasu, słonko. A twój stres mu nie pomaga. Zobaczysz, jeszcze będziesz miał upragniony brzuszek, tylko uwierz w niego. Nie jest słaby. - oznajmiła po dłuższej chwili ciszy. Ten patrzył na nią w szoku.
- O-On żyje? - zapytał bliski płaczu. Zakryła usta dłonią.
- Oczywiście kochanie. Nie wątp w niego. Pisana wam jest wielka przyszłość, on będzie ważny dla świata, tylko daj mu należyte wsparcie. - poprosiła.
- Ja... Oczywiście, moje dziecko jest dla mnie najważniejsze... - położył dłonie na tych jej, a ona się uśmiechnęła. - Mówisz, że... Po prostu wolniej się rozwija? Ale wszystko z nim dobrze? Wykreowałaś mu przyszłość?
- Nie skarbie. Nie mogę zmienić ścieżki życia. Mogę jedynie podsyłać wydarzenia, które pomogą głównej postaci zmienić decyzję. Wasze ścieżki są zapisane w ogromnej księdze. Ja tylko pomagam wam z niej nie zboczyć, mimo że nie zawsze mi się udaje. - posmutniała widocznie, ale po chwili zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. - Jego droga się tutaj nie kończy, ani jego, ani maleństwa Izuku. Mają długą, krętą ścieżkę życia, którą będą kroczyć.
- Będą żyli długo, tak? Nie musimy się martwić o to, że umrą? - zapytał łapiąc ją za łokieć.
- Posłuchaj mnie... Wkrótce nadejdą ciężkie czasy. Mroczne. Cieszcie się tym, co macie. - oznajmiła i cofnęła się narzucając kaptur. - Pamiętaj, on potrzebuje czasu. - oznajmiła i ruszyła między drzewa. Na chwilę się zatrzymała. - Och i proszę przekaz Izuku ode mnie wiadomość...
Deku w tym czasie siedział w biurze męża i czytał list jeszcze raz. Na brudno konstruował odpowiedź, ale w końcu wszystko skreślił.
W liście napisał krótko. Chciałby, by dziewczyna z żoną przyjechały do nich w gościnę. Dał służbie zapieczętowaną kopertę i ruszył do męża, który był w sypialni.
- Zaprosiłem do nas Jess i Rachel. - oznajmił spokojnie, a ten uniósł brew. - Zanim zapytasz, daj mi wytłumaczyć. - poprosił a ten bezgłośnie się zgodził. - Dostałem list od Jess. Wiesz o tym. Była w nim opisana sytuacja, w której się znaleźliśmy z jej strony. Jej perspektywy - zamilkł by poukładać sobie wszystko w głowie. Po chwili westchnął. - Mogę wydawać wyroki?
- Oczywiście, jesteś moją Luną, twoje słowo jest tak samo ważne jak moje. - oznajmił i pogłaskał delikatnie jego brzuszek. - Możesz ją ściąć, albo dać na tortury, zrobiła ci świństwo. - stwierdził. Deku westchnął. Nie jemu, w Omegę trafił rykoszet. To Alfa miał ucierpieć.
- Jeżeli przyjedzie... Nie wtrącaj się w to co będę robił, dobrze? - zapytał, a ten zmarszczył brwi.
- Pamiętaj, że masz się nie przemęczać. Ufam ci skarbie, więc nie pisnę, ale dbaj o siebie. - oznajmił poważnie całując go w czoło.
- Dobrze, obiecuje, że nie będę się narażał. - oznajmił i musnął jego usta delikatnie.
Bobo Shoto żyje! Pojawiła się znowu w powieści Nicole, coś jest na rzeczy, skoro przybyła, co nie?
Shoto będzie spokojniejszy na szczęście.
Dzieci mają jakąś przyszłość, coś wielkiego, ciekawe co takiego.
No i Deku zaprosił do siebie Jess i Rachel. Jak myślicie? Co zamierzał zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro