*92*
Rudowłosa kuliła się na kanapie. Do jej uszu, mimo że zasłoniętych rękoma, dobiegały wrzaski, krzyki, płacz, błagania o to by Alfy przestały. Jak mogła to zrobić tym biednym Omegom? Była potworem, sama doświadczyła okrutności z strony męskiego przyrodzenia, więc dlaczego zrobiła takie świństwo tym biednym chłopakom? Szczególnie, że Luna stada jest w ciąży. Jest krzywdzona i straci dziecko, jeżeli ktoś szybko czegoś nie zrobi. Błagała w myślach, by jej żona coś wymyśliła, płakała w swoje kolana, bo wiedziała, że to wszystko jej wina. Wszystko! Naprawdę nie chciała nikogo skrzywdzić!
Poderwała głowę, gdy usłyszała krzyk swojej Alfy. Coś kazało jej się ruszyć i pobiec na górę. Zobaczyła jak ta wbija Katsukiemu strzykawkę w bark po czym odskakuje. Nie czekała na reakcję mężczyzny, tylko złapała z małej walizki drugą i pobiegła do sypialni obok, by zrobić to samo Elisowi. Jess przerażona cofnęła się, gdy mężczyzna po prostu padł obok Omegi nieprzytomny.
- L-Lekarza! - krzyknęła zbiegając na dół, przed dom. - Zawołajcie królewskiego lekarza do Luny! I dla jego doradcy! Szybko! - krzyczała, dopóki ktoś nie pokiwał głową i pobiegł do domku niedaleko. Wróciła do środka i zobaczyła swoją żonę. Podeszła do niej i złapała za twarz, bo ta krwawiła z wargi i łuku brwiowego. Ta odepchnęła ją. Wcale się nie zdziwiła, za to co zrobiła. - P-Przepraszam, ja nie chciałam - zaszlochała i zakryła twarz dłońmi. - Odbędę każdą karę, błagam, wybacz mi!
- Nie mnie się będziesz tłumaczyła, Jess. Tylko Alfie gdy się ocknie. Dostał dawkę nasenną dla konia, inna by go nie zatrzymała. - syknęła przez ból i złapała się za krwawiące miejsce.
- O-Opatrze ci to - wydukała i złapała ją za dłoń, wpadając z nią do łazienki w poszukiwaniu apteczki. Gdy znalazła to posadziła Alfę na zamkniętym sedesie i drżącymi dłońmi próbowała odsunąć zamek, ale była zbyt roztrzęsiona. Kobieta, widząc to, złapała ją mocno i posadziła na sobie. Przycisnęła jej głowę do siebie i zasłoniła uszy, by ta nie słyszała harmideru, który właśnie się tworzył w domu głównym. Długo tak siedziały. Jej celem było uspokojenie Omegi na tyle, by przestała płakać i się trochę ogarnęła. Wiele zrobiła, ale Rachel nie mogła jej znawidzić, była jej mate i nie mogła znieść szlochu, który wydobywał się z jej piersi. Gdy wszystko ucichło, na co bardzo długo trzeba było poczekać, puściła ją. - J-Ja... O-Opatrze. - szepnęła nastolatka i wstała z jej kolan. Nadal drżały jej ręce, ale w znacznie mniejszym stopniu niż półtorej godziny temu. Udało jej się obmyć rany i na tą na łuku przykleić plaster, bo nie była duża i nie krwawiła już defacto.
- Okej. Już. Chodźmy się zapytać co z Omegami. - oznajmiła i wstała z sedesu, złapała ją za dłonie i pocałowała w knykcie. Jeżeli jej żona zobaczy, że jest spokojna, to wpłynie to na nią również, więc nie okazywała swojego zdenerwowania co nie było proste. Weszły do salonu i Rachel nie wiedziała kiedy ktoś złapał Jess. To był skok drapieżnika. Nastolatka została uniesiona do góry za koszulę i kilka razy potrząśnięta. Blondwłosy mężczyzna nie okazał jej listości z racji bycia kobietą. Potrząsał nią mocno i brutalnie.
- Jeżeli Izuku poroni zamorduje cię! Rozumiesz?! Zamorduje! Najpierw całą twoją watahę, żonę a na koniec ciebie, ruda szmato! Będziesz na to wszystko patrzeć! - wrzeszczał na nią. Starsza kobieta nie mogła go poestrzac, była za słaba, próbowała, ale ten nawet jej nie zauważył, zaślepiony wściekłością. - Zamorduje!
- Dość, Katsuki! - oznajmił Elis, łapiąc go za bark i odciągając. Ten zdążył złapać dziewczynę za gardło i mocno ścisnąć, więc drugi blondyn był wybawieniem. Młoda kobieta runęła na podłogę, a jej Alfa podbiegła do niej i przyklękła.
- Dość?! - jego oczy wyrażały tylko chęć mordu. Jego źrenice były cieniutkie jak u drapieżnika, który polował na ofiarę, były ogarnięte szaleństwem. Buchał w nich pożar, czerwone płomienie trawiły wszystko co miały na swojej drodze. - A jeżeli twój mąż też straci dziecko?! Co wtedy zrobisz?! Wybaczysz i pogłaskasz po główce?! - wrzasnął, a Jess zachłysnęła się powietrzem na to co usłyszała... Może mieć na sumieniu... Dwoje nienarodzonych dzieci? O nie ... Bała się podnieść wzrok... Bała się im spojrzeć w oczy, one mogą już nie żyć, a to tylko i wyłącznie jej wina...
- Obiecałeś Izuku, że nikogo nie zamordujesz! Słowo dla twojej Omegi powinno być święte! Chcesz być mordercą?! - syknął szarooki. Jego twarz była napięta i wykrzywiona w grymasie. W końcu on też może stracić maleństwo, nie był spokojny, ojj nie. Do spokojnego to mu kurwa z kilometr brakowało, jak nie stu. Był wściekły, ale myślał racjonalnie.
- Zabrać je! Na górę, trzymać wartę! Nie pozwolić uciec! Zabije jeżeli któraś wylezie z pokoju! - wrzasnął na przestraszoną służbę, a ochroniarze od razu je złapali, by zaprowadzić do ich przydzielonej im sypialni.
Uh... Jess nie chciała tak mocno zamotać. Na szczęście Rachel udało się uśpić chłopaków, by dalej nie krzywdzili Omeg, a teraz już zajmują sie nimi lekarze. Okaże się co z dziećmi będzie, jak narazie, obie Alfy są przewściekłe. Cóż. Nie dziwią, prawda?
Co myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro