*128*
Katsuki w milczeniu zabrał męża i syna do domu. Omega położyła maleństwo spać, a mężczyzna zastanawiał się jak ma przekazać rewelacje, które niedawno nastąpiły. Gdy ten usiadł obok niego, westchnął ciężko i odwrócił się do niego przodem.
- Wiesz...
- Kacchan - szepnął zielonooki. - Czy to naprawdę nie może poczekać? Chciałbym się wykąpać i położyć spać - szepnął cicho. Przysunął się i przytulił do jego klatki. - Gdy wciskam ci się w ramiona i czuję twój zapach, jest mi tak cudownie, błogo i czuję, że nic już mnie nie niepokoi.
- Tak działa właśnie więź - oznajmił gładząc go po plecach. - Weźmy razem kąpiel, a potem spać - oznajmił spokojnie i podniósł chłopaka. Kąpiel była dla nich kojącą sprawą. Izuku leżał na klatce Katsukiego, a ten delikatnie mył mu głowę, kawałek po kawałku, a gdy ją unosił, dawał mu buziaka. Takiego czułego i z miłości. Gdy cały pachniał jak słodka wanilia, to on zabrał się za pielęgnację włosów męża. Zrobił mu przy okazji masaż głowy, a po pół godzinie w końcu wyszli z wanny.
- Możemy dziś spać z maluszkiem? - zapytał Izuku, a ten pokiwał głową, na rąk. Gdy malec obudził się, by zjeść, to od razu Izuku zabrał go na dół, do ich sypialni. Położył na środku, a mały kociak wdrapał się na posłanie, by ułożyć się wygodnie między nóżkami chłopca, z pyszczkiem na jego brzuszku. Deku widząc to, zrobił kilka zdjęć, by wysłać je mamie, po czym ułożył się wygodnie. Ta noc nie obyła się bez snów. Jednak zanim całkowicie zapadł w sen, mąż ułożył się za nim, obejmując, a dłoń zielonowłosego położył na rączce maluszka, by ten nie stresował się, że ten się przeturla, by spaść. W razie co, matczyny instynkt zatrzyma maleństwo.
W końcu Luna zasnęła mocnym snem.
Izuku obudził się w lesie. Zaskoczyło go to i zaniepokoiło, więc raczej szybkim krokiem ruszył w strone, które podpowiadało mu serduszko. Czuł zapach, który znał doskonale. Należał on do Katsukiego, jego męża. Im był mocniejszy, tym bliżej się go znajdował. Uśmiechnął się i wypadł na polanę. Mężczyzna stał na niej z bukietem pięknych czerwonych róż.
- Kacchan! - krzyknął szczęśliwy a mężczyzna poderwał głowę, patrząc centralnie na niego. Po chwili na nowo ją spuścił i zacisnął pięści.
- Znowu mam omamy - szepnął do siebie i odwrócił się, klękając przy czymś. Izuku zaniepokojony podszedł do niego, ale zatrzymał się, gdy tylko dowiedział się przy czym jego mąż klęczał. Był to nagrobek, a na nim wyryte 'Izuku Midoriya-Bakugo'. Deku nic z tego nie rozumiał. Stał otępiały, patrząc na przygnębionego męża.
- Hej! Jestem tutaj! Żyje! Nie umarłem! - krzyczał, ale nikt go nie słyszał. Ze łzami w oczach uklęknął przed blondynem i położył mu dłoń na policzku. Chciał zetrzeć pojedyńczą łzę, która poleciała w dół bladego oblicza.
- Tato - usłyszał szept. Nie miał pojęcia kiedy do nich zbliżył się mężczyzna. Młody, na oko szesnaście lat. To był Arte. Tak, Izuku był pewien. Stał przed nim jego syn, tylko, że o wiele starszy. - Proszą cię, abyś powitał przyjezdnych. - szepnął i przyklęknął obok niego. Po chwili usiadł i zaczął zrywać kwiaty, które rosły dookoła grobu. - O-Opowiesz mi o mamie? - zapytał, a głos mu się załamał. Deku pokręcił głową i dotknął policzka syna. Jego piękne dwukolorowe oczy były smutne.
- Był najlepszą Luną jaką miała ta wataha. - odezwał się cicho Alfa. - Umarł tylko dlatego, że ludziom zachciało się bawić w wojnę. - zacisnął pięści. - Prosił mnie na łóżku śmierci, bym się tobą zajął. Już wtedy czuł, że byłeś Omegą. Nie potrzebował czekać do ukończenia przez ciebie roku. Podświadomie to czuł. - oznajmił wpatrując się cały czas w nagrobek.
- Pamiętam kołysankę - oznajmił chłopak cicho. - Nigdy mi jej nie śpiewał. Zawsze puszczał z odtwarzacza...
- Uzalezniłeś się od tej piosenki - oznajmił Katsuki parskając cicho. - Puszczał ci ją, mimo że potrafił pięknie to zaśpiewać. Jakby wiedział, że wkrótce go zabraknie.
- Tato ....
- Nie. Trzeba być silnym Arte. On jako Omega nigdy się nie poddał. Cały czas walczył z przeciwnościami losu, mimo że czasem brakowało sił.
- Był niezwykłą osobą. Cieszę się, że go pamiętam, mimo że to tylko rozmazane wspomnienia. Są cudowne. - oznajmił cicho dwu kolorowooki. - Może i miałem kilka miesięcy, ale doskonale pamiętam jego zapach. A czasem czuję... Czuje jakby przy mnie był. - szepnął po chwili. - Jakby się mną opiekował, mimo że nie ma go przy nas od tylu lat.
- Nie umarłem! Nie mogłem umrzeć! - Midoriya wrzasnął. Nagle się odwrócił, gdyż stała za nim postać w pelerynie. Nie miał pojęcia skąd, ale wiedział kim była. Śmiercią. - Nie mogłem umrzeć. - oznajmił.
- Takie jest twoje przeznaczenie, Luno - oznajmiła chłodno postać. Zdjęła kaptur, przez co ukazała mu się trupia czaszka. Jedynie w oczodołach był czarny dym z czerwonym punkcikiem. - Nie da się go oszukać. Szczególnie ty tego nie zrobisz. Zbyt wiele chcesz ocalić, by zauważyć że zabije to ciebie.
- Czyli... To sen proroczy, tak?! Pokazałaś mi, że umrę?! Po co?!
- To nie ja. - odezwała się postać. - To ty. Twoje syny są proporcze. Ty masz umiejętność zaglądania w przyszłość. Jednak długo z niej nie będziesz korzystać. Żegnaj. Niedługo znowu się spotkamy.
Izuku poderwał się gwałtownie łapiąc hausty powietrza, budząc się z tego koszmaru. Dowiedział się właśnie, że ... za kilka miesięcy umrze.
Trzy razy usuwałam cały rozdział, by pisać go od nowa...
Co myślicie o wydarzeniach. Myślicie, że Izuku naprawdę... Umrze??
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro