Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*116*


Deku z delikatnym uśmiechem na usteczkach zapukał do  gabinetu Bakugo. Otworzył drzwi i wślizgnął się tam, stawiając koszyk z jedzeniem na podłodze. Za nim przydreptał kociak, więc od razu zgarnął go na rączki. Podszedł do biurka, bo ten tylko na niego zerknął i dokończył pisać coś w jakimś dokumencie.

- Chcesz się wybrać ze mną gdzieś, Kacchan? - zapytał i pozwolił małej rudej kuleczce wskoczyć na swoje ramiona. - Na spacer. Do lasu? - zapytał, a ten podniósł głowę.

- Zapraszasz mnie na randkę? - zapytał podpierając głowę na pięści.

- Dokładnie tak. - uśmiechnął się delikatnie. - Pomyślałem, że zanim urodzę powinniśmy trochę przypomnieć sobie o naszych korzeniach. Pamiętasz moją pierwszą przemianę w wilka? Byłem zdezorientowany, ale pamiętam, że czułem się dobrze w okręgu, w którym mnie otoczyłeś. No i przygotowałem jedzonko, nie możesz odmówić, godzinę nad nim siedziałem. - oznajmił wskazując koszyk. - Kociak też prosi - mówi z uśmiechem. - Możemy go zabrać, prawda?

- Nie wiem, czy jest gotowy, by patrzeć jak cię biorę na trawie. - oznajmił z kpiącym uśmieszkiem, a ten się zarumienił.

- Już widział w hotelu. Nic mu nie będzie. Pobiega sobie, a jakby się zgubił, to znajdziesz go za pomocą nosa. - uśmiechnął się  i wziął maluszka w dłoń po czym cofnął się po koszyk. - Chodź.

- Idę, ale masz mi obiecać, że będziemy mogli się kochać na trawie. - oznajmił i podniósł się z krzesła chowając papiery do szuflady zamykanej na klucz. - Rodzisz dopiero za pięć tygodni, więc nic się nie stanie..

- Zobaczymy czy dostaniesz. - oznajmił i uskoczył przed klapsem. Blondyna to zdziwiło i chciał szybko doskoczyć do niego, ale ten znowu się uchylił. Chichocząc głośno zaczął przed nim uciekać na tyły domu, by wyskoczyć  tarasowymi drzwiami za dom, bo tam była furtka prosto do lasu.
Katsuki złapał go przy niej, gdy się z nią męczył, bo zamek był już zardzewiały. Nie używany od dawna, widać było.

- Tak uciekać Królowi?! - zapytał i pocałował go gwałtownie, łapiąc go za  biodra, a potem tyłek. Ścisnął jego pośladki i całuje  go mocno i z namiętnością.

- Dobrze, bardzo dobrze. - szepcze spokojnie, gdy się oderwali od siebie. - Nie rób tak, bo się podniece, a służba lubi zerkać przez okna. - mruknął i zarumienił się wtulając się w niego.  - Dlatego cieszę się, że nasz dom jest prawie gotowy! - oznajmił.

- Chciałbyś się tam przeprowadzić przed porodem? - zapytał i otworzył furtkę, zabierając mu koszyk i splatając z nim palce. Izuku najpierw puścił kociątko w las,  a potem przyjął zaproszenie i mocniej zacisnął dłoń na tej jego.

- Jeżeli damy radę, to będzie super. Jutro z Shoto dobieramy ostatnie  drobiazgi i będzie w końcu koniec. Tyle czasu na to czekaliśmy.... muszę się zacząć pakować. W sumie i tak nie mam nic innego do roboty. - oznajmił spokojnie.

- Zawsze możemy uprawiać namiętny seks, bo po porodzie będę miał przymusowy celibat - szepcze spokojnie z uśmiechem.

- Ty będziesz miał. Ja będę miał ręce pełne roboty.

- Zobaczysz, znajdziezz czas bym mógł cię zerżnąć zaraz przy łóżeczku naszego dziecka. Będziesz musiał być cicho, a jednocześnie będziesz przeżywał najlepsze orgazmy. - mruknął cicho, a ten pacnął go w ramię.

- Nie mów takich rzeczy, sprośna świnio! - pisnął. Nie spodziewał się, że ten go złapie i wylądują  razem na drzewie. Jęknął głośno, łapiąc się za korę. Był tyłem do męża, bo ten uważał, aby brzuszek nie dotykał drzewa.  - Nie ściągaj mi majtek! Głupku! - pisnął głośno i odsuwał jego dłonie od siebie.

- Jednym z moich marzeń jest uprawiać seks z moją Luną na drzewie. Dziś się to chyba spełni - uśmiechnął się  kpiąco, a ten znajdując w sobie siłę odepchnął go i poprawił bieliznę pod tuniką.

- Nie. Nie dziś. - oznajmił. - Zabieram cię na randkę bez seksu. Takie szalone .... O takie szalone rzeczy będziesz mógł prosić, gdy  będę po porodzie.

- Dobrze najdroższy. Ale to będą naprawdę szalone rzeczy. I nie będziesz mógł mi odmówić - parsknął, ale i tak dał mu klapsa, uniósł ręce do góry w geście kapitulacji. - Mały klapsik to nie seks! - zaśmiał się i ruszyli dalej w las.

Shoto od rana nie czuł się za dobrze.  Chyba zatruł się jakimś jedzeniem, bo jego żołądek bolał niemiłosiernie. Leżał w łóżku, a lekarz właśnie go badał, ale z wywiadu nic nie wykazało . Omega odmówiła przyjęcia leków. Bała się, że to zaszkodzi dziecku... Jak na zawołanie, Kopnęło go... Jednakże coś było nie tak. Shoto skulił się, czując niewyobrażalny ból. Jęknął zduszenie i  zaczął się krztusić własną śliną, bo złapał go bardzo mocny skurcz.

- To mogą być skurcze porodowe. Weź go na ręce i jedziemy do szpitala. - oznajmił lekarz, zbierając swoje rzeczy.

- J- Jak to?! To już?! Ale jeszcze... Tygodnie! - jęknął znowu, a Elis posłusznie wziął go na księżniczkę.

- Najwyraźniej jest gotów by wyjść. Wyjaśnimy to w szpitalu, mogą to być zwykle skurcze, więc oddychaj. Głęboki wdech Shoto. Tak dokładnie tak.... Już, do samochodu go - rozkazał Alfie i sam też wyszedł ich poprowadzić, do siebie do auta. Wsiedli i niech wilczy Bóg ma ich w opiece, by dojechali zanim ten zacznie rodzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro