*102*
Rudowłosa młoda kobieta otworzyła oczy, czując, że jej duszno. Była okryta puchatą kołderką, więc to to był budzik. Chciała ją odrzucić, ale czuła, że jest naga. Totalnie naga. Stanęła w płomieniach wstydu i szukała wzrokiem swoich ubrań. Nie było... No nie...
Owinęła się kołdrą i ruszyła do szafy, ale niespodziewanie została pozbawiona jedynego okrycia.
- Możesz chodzić nago - oznajmiła Rachel, która stała za nią. To właśnie ona pociągnęła za pościel by ją zabrać. W drugiej ręce miała piękną dużą róże. - Przede mną nie masz się czego wstydzić. Już wszystko widziałam.... I smakowałam. - uśmiechnęła się delikatnie, a ta spiorunowała ją wzrokiem. Zabrała jej okrycie i przykleknela przy szafie, by się ubrać. - Luna chciałaby cię zobaczyć. Zaprasza cię do ogrodu na herbatę - oznajmiła otulając ją od tyłu, gdy ta założyła szlafrok. - To dla ciebie. - podała jej róże. - Wczoraj było cudownie, najpiękniejsza.
- Dziękuję... Ale to nie był prawdziwy seks, nie? To były pieszczoty na mnie. Ty nie doszłaś...
- Nie przejmuj się tym. - oznajmiła.
- Będę się przejmować. Dziś masz mi pokazać prawdziwy seks. - oznajmiła buntowniczo. - Dobrze, idę się wykąpać i idę do Izuku. - oznajmiła i wzięła róże że sobą do łazienki. Wsadziła ją do kubeczka na szczotki i wlała jej zimne wody. Umyła zęby i wskoczyła pod prysznic.
Z pokoju wyszła po piętnastu minutach, z jeszcze wilgotnymi włosami. Wyszła na ogród i uśmiechnęła się delikatnie widząc chłopaka na dwuosobowej huśtawce, ten pił coś z filiżanki, a na stoliku przed nim stało śniadanie. - Dzień dobry, Izuku. - oznajmiła podchodząc, a ten się rozpromienił.
- Cześć, dzień dobry! - uśmiecha się chłopak i klepie miejsce obok siebie. - Częstuj się kochanie, dopiero wstałaś, prawda?
- Tak, tak, prawda. Dziękuję - usiadła obok i wzięła sobie herbatki. - Chciałeś porozmawiać? - zapytał spokojnie, a ten pokiwał głową delikatnie i jego uśmiech zszedł z twarzy.
- Na pewno jesteś gotowa, by znowu ich zobaczyć? - zapytał cichutko, patrząc na nią że współczuciem.
- Ja... Tak. Jeżeli w pobliżu będzie moja Alfa. Potrafi mnie uspokoić zwykłym muśnięciem dłoni...
- To znaczy, że macie silną więź. - uśmiechnął się delikatnie i głaszcze ją po dłoni. - Bądź gotowa około godziny siedemnastej. A do tej pory korzystaj z czego tylko możesz.
- Dziękuję Izuku. - oznajmiła biorąc łyka herbaty. - Mogę z tobą posiedzieć?
- Oczywiście skarbie. - zaśmiał się i szeroko uśmiechnął.- Chyba cię coś gryzie? - zapytał, a ta pokiwała głową. Pochyliła się bliżej i zadała mu... Dość krępujące pytanie. Była młodą, niedoświadczoną Luną, więc chciała się podpytać, czy nie mógłby jej doradzić. Rozmawiali przez dłuższy dasz, dopóki do ogrodu nie wszedł Alfa. Dziewczyna od razu zamilkła. Patrzyła nieprzychylnie na męskiego osobnika. - Coś się stało Kacchan? - zapytał chłopak, a ten złapał go za dłoń.
- Chodź ze mną. Chcę porozmawiać z tobą, a nie ten bachor zajmuje cały twój czas. - oznajmił przewracając oczami.
- Luna sama mnie zaprosiła, a ty nie masz prawa nazywać mnie bachorem. - oznajmiła kobieta, wstając z huśtawki.
- Tak? Co ty sobie wyobrażasz? - syknął na nią i chciał ją olać, odejść z mężem na bok, ale dziewczyna nie zamierzała tego puścić płazem.
- Jestem Luną stada, które chce z wami współpracować. Wydaje decyzję, razem z moją Alfą. Możesz mnie nie lubić, ale należy mi się szacunek, tak jak i mojej Alfie. Nie masz prawa mnie obrażać, bo coś ci nie pasuje. - oznajmiła.
- Ty mała, wredna... - blondyn chciał naskoczyć na nią słownie, ale poczuł dłoń na klatce.
- Katsuki. - usłyszał głos Nerda. - Ona ma rację. Nie możesz na nią naskakiwać, ani na nią krzyczeć. - oznajmił i pchnął go do tyłu. - Chciałeś porozmawiać, więc chodźmy - oznajmił spokojnie, patrząc na niego. - Zaraz wracam, Jess, siadaj sobie i zjedz w końcu śniadanko. - uśmiecha się delikatnie patrząc na nią i złapał męża, by go odciągnąć. - O co chodzi? - zapytał spokojnie, gdy stali pod dachem. Blondyn mruknął gniewnie i otulił go ramionami.
- Zniknęłeś z samego rana. Nawet nie dostałem buziaka na dzień dobry. Nie przywitałem się z maluszkiem... - mruknął i oparł go o ścianę. Katsuki złapał go za policzki i musnął jego usta. Oblizał się i ponownie pocałował jego małe słodkie usteczka. Ręce przesunęły się na brzuszek chłopaka, masując go delikatnie pod koszulką.
Izuku oddał delikatną pieszczotę i oparł się o niego, cicho mrucząc.
- C-Co ty? - zapytał cicho, gdy ten się odsunął, po czym schował głowę w jego szyi.
- Dni Alfy. - wyjaśnił krótko, a chłopak zarumienił się delikatnie.
- Chcesz iść? - zapytał cicho, a ten pokręcił głową.
- Poradzę sobie. Nie panuje nad sobą, biorę twoją dupę jak rzecz podczas tych dnia, a jesteś w ciąży, która była zagrożona.
- Umiesz być delikatny, Kacchan. Będziesz delikatny, prawda? - zapytał, muskając jego usta.
- Nie...
- Katsuki! - oznajmił. - Tyle się wstrzymywałeś. Zadowoliłeś mnie, gdy potrzebowałem, więc ja zadowolę ciebie. Dziś wieczorem. Nawet nie próbuj udawać, że śpisz, rozumiesz? - zapytał patrząc na niego. - Zacznij rozmawiać z Rachel o rozejmie, zajmiesz się czymś.
- Nie chce z nimi rozejmu, przez tą małolatę...
- Katsuki. Załatw rozejm. Nie chowaj urazy. Żyjemy. - oznajmił patrząc na niego. - Spadaj. - pchnął go głębiej w dom i pomachał mu. - Zdobyć rozejm! Będę dumny! - zachichotał.
No, w końcu napisałam to.
Nie miałam czasu by napisać go wcześniej, wybaczcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro