✏35✏
Widziałam dużo chmur i jasność. Byłam pewna że to jest niebo. Ponieważ czułam się tu dobrze, zauważyłam postać. Była ubrana na biało, miał brodę i długie lokowane włosy.
-Nie bój się Weronika. Jestem twoim świętym ojcem.-powiedział bardzo przyjaźnie.
-Kim?
-Jezusem- stałam jak wryta. On jest Jezusem. Nie no!! Ja nie żyje!!! Ale jak ja nie żyje to spotkam...z zamyślenia wyrwał jego głos.
-Ktoś na Ciebie czeka- pokazał ręką w lewą stronę. Spojrzałam tam i ZOBACZYŁAM ICH.
-Mamo!! Tato!!-pobiegłam do nich i ich mocno przytuliłam
-Kochanie już dobrze. Jak bardzo się cieszę
-Dlaczego?!! Dlaczego tato!! Dlaczego byłeś..
-Wiem kochanie. I przepraszam. Wybaczysz mi-spojrzałam na ojca
-Tak- i go mocno przytuliłam
-Kochanie musisz wracać do cioci-powiedziała mama
-Ale chce być z wami
-Ona Cię potrzebuje. Wiedz że jesteśmy koło ciebie cały czas. I wiemy co przechodziłaś i wiemy że...-Wpatrywała się w moje oczy. A jej błękitne oczy były całe we łzach-chciałaś się pociąć
-Mamo przepraszam-spojrzałam na swoje stopy
-Wybaczam kochanie. Ale już czas wrócić do cioci
-Mamo..
-Kochanie. Słuchaj się mamy-z uśmiechem powiedział tata
-Dobrze.
Ostatni raz ich przytuliłam i podeszłam do Jezusa. Doknął mojej głowy i obudziłam się w szpitalu. Byłam na sali. A koło mnie stała moja ciocia. Pustym wzrokiem patrzyła na okno.
-Ciociu-powiedziałam bardzo cicho
-Weronika!!!kochana!!-przytuliła mnie- idę po lekarza.
🌟-cenię
💬-kocham
~Wi~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro