Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

Promienie wschodzącego słońca delikatnie muskały twarz śpiącego Kazimierza. Mężczyzna leniwie otworzył najpierw jedno a potem drugie oko. Zamrugał kilka razy i zerwał się z łóżka. Spojrzał na Elżbietkę I Kunegundę pogrążone w głębokim śnie I wyjrzał za okno. Ptaki śpiewały i odbywały loty po różowym niebie.

- To już świt. Miał czuwać, A zasnął. - Król starał sobie przypomnieć wczorajszy wieczór. Podrapał się po brodzie I przetarł zmęczone oczy.

Poszedł położyć spać swoje córki...
Dziewczynki nie chciały go puści więc położył się razem z nimi I czekał kiedy zasną, a dalej ?
Dalej pustka...jakby zamknąć księgę w połowie historii.

Kazimierz westchnął. Był na siebie zły, że dał się jednak wygrać zmęczeniu. W furi uderzył ręką w kamienny parapet. Gdy jego górna kończyna zetknęła się z twardą ścianą, głuchy łoskot przeszedł przez komnatę.
Władca syknął I zacisną zęby. Spod białej chusty obwiązanej wokół jego ręki zaczeła sączyć się czerwona substancja.

- Psia krew. - Król zaklął pod nosem i docisnął do ręki chustę, która przybrała brunatną barwę. Zupełnie zapomniał o ranie, która była pozostałością po tej nieszczęsnej nocy w lesie.

Kazimierz przemknął po cichu pomiędzy łóżkami śpiących córek I dotarł do drzwi. Chwycił mosiężną klamkę i pchnął drewniane wrota. Na korytarzu panował półmrok. Resztki pochodni dopalały się w rogu. Z oddali echo niosło śmiechy służek przygotowujących śniadanie.

Mężczyzna ruszył w stronę schodów. Potargana brudna szata ciągnęła się za nim nie przyjemnie szurając. Właśnie teraz Kazimierz zdał sobie sprawę jak strasznie wygląda. Przez ostatni czas nie miał czasu zająć się sobą i zapomniał nawet zmienić ubranie na świeże.

- Już Ci powiedziałem Heleno, nie będzie żadnego ślubu! - Król skręcił w kolejne rozwidlenie korytarza i ujrzał Jaśka odpychającego jakąś kobietę.
Dzieczyna pobiegła z płaczem w przeciwległy koniec korytarza i zniknęła za rogiem.

- Jaśku? - Kazimierz zawołał rycerza, mężczyzna widząc króla skłonił się nisko. - Wszytsko dobrze przyjacielu? - Zapytał zaniepokojony władca. - Tak Panie...tylko musiałem sobie coś wytłumaczyć z Heleną. A jak się czuje królowa ?

- Wczorajszy atak paniki odebrał jej resztki sił...mam nadzieję, że już z nią lepiej. Właśnie chciałem iść do niej zobaczyć.

- Jasiek zbliżył się do króla I szepnął. - Kazimierzu czy nie powinieneś troche odpocząć? Nie wyglądasz najlepiej.

- Jaśku...nie moge kiedy moja żona jest w takim stanie...dzieci płaczą, nie widzą co się dzieje dwórki próbują im wmawiać jakieś historię, że ich matka źle się poczuła. Ten bandyta nie został jeszcze załapany A jeszcze sprawy królestwa są na mojej głowie. - Z Kazimierza zeszło powietrze. Odchrząknął I odwrócił się by odejść. W tej chwili ręka Jaśka chwyciła za jego ramie I pociągnęła tak, że znów stali twarzą w twarz.

- Królu...przyjacielu...nalegam. zajmiemy się tymi sprawami A Ty odpocznij. Wrogowie chętniej zaatakują widząc Cię osłabionego. Daj sobie odpocząć chociaż jeden dzień. Wzrok Jaśka przeszywał jego myśli.

- Król westchnął...- Może masz rację. Tylko muszę zrobić jedną rzecz...
Jaśku czekaj na mnie w sali tronowej.

-Mężczyzna odszedł zostawiając rycerza na korytarzu. Wspiął się po krętych schodach i dotarł na miejsce. Wyciągnął rękę by nacisnąć klamkę ale drzwi otworzyły się same. Wyłoniła sie zza nich ruda głowa.

Kazimierz zaskoczony stał i chwilę wpatrywał się w litwinkę.
- Panie?- skłoniła się kobieta.

- Egle co z nią !? - dziewczyna rozejrzała się na boki. Gdy upewniła się, że są sami podeszła bliżej króla.

- Jest lepiej Panie. Ciepłota minęła. Zioła w końcu zaczeły działać, zmniejszyły ból na tyle, że królowa może chodź chwilę odpocząć...
- To świetne wieść Egl..
- Jednak...te wydarzenia odcisnęły wielkie piętno na jej duszy...

-Kazimierz wsłuchiwał się w słowa dwórki. Litwinka zbliżyła się do niego jeszcze bliżej tak, że czuł jej gorący oddech na swojej twarzy.
- Ona zachowuje się jak obłąkana...przed wami długa droga Panie. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy wróci do normalności. Wszytsko zależy teraz od was...- I od Boga.
- Kazimierz się przeżegnał. - Egle westchnęła. - I od Boga...ale ty Panie musisz mu pomóc.

- Mężczyzna przełkną ślinę...
- Dwórka widząc jego troske chwyciła go za dłoń. - Kazimierzu dasz radę.- Były to słowa wsparcia, których aktualnie potrzebował. Pominął fakt, że kobieta odezwała się do niego w nie właściwy dla służby sposób...mógł by ją za to kazać wychłostać a jednak ...

- Dziękuję Egle... - Kobieta uśmiechnęła się. - Panie czy mogę o coś prosić ? - Kazimierz skinął głową. - Proś o co chcesz.

- Panie...proszę abyś odpoczął. Te pare godzin snu to za mało. Musisz miec dużo sił by walczyć. Proszę chociaż jeden dzień. Królowa teraz też odpoczywa my czówamy. Gdyby coś się zdarzyło natychmiast Cię powiadomimy.
- Egle spojrzała na Kazimierza z wyraźną troską.

Król westchnął. Serce podpowiadało inaczej lecz ciało było zbyt zmęczone aby dalej to wszytsko ciągnąć. Musi odpocząć nawet wbrew swojej woli...

- Zgadzam się...ale pamietaj jak cokolwiek się zdarzy to macie mnie natychmiast powiadomić.
- Oczywiście Panie.
- Egle. Jeszcze jedna rzecz...

- Kazimierz wskazał na swój zakrwawiony bandaż. - Litwinka przewróciła oczami i zaśmiała się w duchu...bo przecież dopiero zakładała królowi świeży opatrunek. Naprawdę zastanawiała się Co on robi, że co chwila go psuje.

Kobieta chwyciła rękę mężczyzny i wyciągnęła z kieszeni lniany bandaż. Owinęła go wokół rany i związała. - Gotowe Panie. Przyjdę za parę godzin przemyć ranę ziołami.

-Egle ukłoniła się i wróciła do kommaty czuwać przy swojej Pani.
Kazimierz bez słowa poszedł w stronę sali tronowej, po drodze wpadł na kilka służek, które widząc go zaprzestały opowiadania świeżych dworskich plotek i przyśpieszały wykonywanie swoich czynności. Podłoga szorowana była dużo dokładniej a ubrania równo poskładane.

Król minął je rzuciwszy krótkie spojrzenie na wypolerowaną podłogę. W jej odbiciu ujżał zarośniętego mężczyznę, bo inaczej nie szło twgo nazwać. Jego włosy sterczały we wszytskich kierunkach. Ciemne wory pod oczami wskazywało na kilka nie przespanych nocy. Wyglądał poprostu źle. Kazimierz wszedł do sali tronowej gdzie czekał na niego jego najwierniejszy druh Jasiek.

Poplamiona szata ciągnęła się za nim po kamiennej posadzce. Usiadł na tronie wbijając palce w rzeźbione oparcie drewnianego krzesła. Odchylił głowę w tył i zamknał oczy.

- Kazimierzu... - Król spojrzał na stojącego przed nim rycerza.
- Są jakieś nowe wieści ?
- Mężczyzna przetarł dłonią zmeczoną twarz.

- Psy złapały trop Panie. Doprowadziły nas do szałasu...dwie godziny drogi od zamku. Jednak nikogo tam nie zastaliśmy a nikt nic nie zauważył.

Kazimierz podrapał się po brodzie. - weź kogoś zaufanego i jedźcie to sprawdzić. Potrzebuje rzetelnych informacji. Sprawdźcie pobliskie wioski może tam sie ukrywa ta kanalia. - Król podniósł się z tronu.
- Jak go znajdziecie to własnoręcznie go ubije!

Peleryna podniosła się pod wpływem podmuchu powietrza spowodowanego wyjściem Kazimierza z sali. Mężczyzna po raz kolejny znalazł się na korytarzu. Nawet nie widział kiedy a znalazł się u drzwi swojej komnaty.

Podszedł do wielkiego łoża na, którym równo złożone leżały czarna koszula z pięknym złotym haftem, świeża bielizna i ciężka również czarna peleryna.

Kazimierz zaczął zdejmować z siebie brudne ubrania. Obolałe i zmęczone ciało przedłużało ten monotonny proces. Przepocony materiał nieprzyjemnie kleił się do skóry.

Rzucił w kąt stare szaty i wszedł do drewnianej wanny stojącej obok łóżka. Ciało wzdrygnęło się dotykając błyszczącej tafli.

Ciepła woda powoli rozluźniała spięte mięśnie. Mężczyzna wziął wdech i zanurzył twarz. Przetarł dłonią tłuste włosy opierając się obrzeg drewnianej bali gdzie pochłoneła go kraina Morfeusza...

                             ***

Gałezie trzeszczały gdy mężczyzna w kapturze przedzierał się przez gęste krzaki. Trzymał pewnie rękojeść miecza spodziewając się ataku. Kolczaste zarośla zostawiały krwawe ślady na rękach i nogach, jednak nie potrafiły zatrzymać wielkiego, dobrze zbudowamego człowieka.

Odetchnął z ulgą widząc przed sobą cel podróży. Mały drewniany domek w środku lasu wyglądał jak by miał zaraz runąć. Jednak palące się przed nim ognisko wskazywało na obecność innych ludzi. Mężczyzna rozejrzeał się i przekonawszy się, że nikt za nim nie podążał zagwizdał krótką melodię.

- Tak szybko wróciliście ? - Młody mężczyzna pojawił się w drzwich chaty. - Myślałem, że nie będzie was dobrych kilka dni.

- Nie gadaj tyle Gniewoszu tylko daj mi jakąś ciepłą strawę i mocne piwo. - Mężczyzna w kapturze usiadł koło ogniska.

- Stryju gdzię są Marcin i Tomasz? Stryju? - Chłopak podszeł do ogniska.

Mężczyzna odchrząknął. Spod czarnego kaptura złowieszczo pobłyskiwały oczy. Blizna na jego policzku dziwnie się zaogniła.
- Zabił ich...ten psi syn... - Wycedził przez zęby.

- Chłopak upuścił metalową miskę. - Jak to?! Kto zabił !? - chwycił za sztylet przypięty do pasa.

-  Ta kanalia od siedmiu boleści...Kazimierz psia jego mać.
- Kaptur obrócił się w stronę chłopaka. - Szliśmy wieczorem przez las śledząc jednego bogatego jegomościa. Upity był łatwym sposobem na wzbogacenie się ale Marcin musiał wpaść w jakiś dół i nam uciekł. Potem trafiliśmy na jakąś samotną kobietę. W końcu noc świętojańska...postanowiliśmy się trochę zabawić. Ta dziwka   darła się w niebogłosy i nawet zadziorna... no i przyszedł on...

- A co tam robił król?! - Chłopak był wyraźnie zdziwiony.

-  okazało się, że ta kurwa to jego żona była...nie wiem ile szczęścia albo i nieszczęścia frzeba mieć żeby trafić w lesie na królową. W każdym razie przyleciał ten jej mężyk i zaatakował nas z zaskoczenia. Mało brakowało a bym ubił skurwiela...idealna okazja do wyrównania rachunków. Był sam...niestety pewne okoliczności zmusiły mnie do ucieczki. Ale Marcin i Tomasz tam zostali... poćwiartował ich na kawałki...

Nie daruje mu tego...najpierw odebrał mi dom...potem druchów....

zginie marnie ten pies!
- Mężczyzna zacisnął odrapane pięści
- Pomścimy ich stryju! - Chłopak wyciągnął swój miecz i wbił go w drzewo.

- Teraz mnie szukają. Zapewne znaleźli już nas obóz z ostatniego wieczoru ale tutaj nie dotrą. Jednak ostrożności nigdy za wiele....trzeba obmyślić nowy plan. Zniszczymy go najpierw od środka...
- Co masz na myśli Stryju?

- Pięknie się składa, że jego żona od siedmiu boleści dostała od nas małe lanie...i chyba dość szybko się nie podniesie...szkoda by było jak by jej się coś stało. - Usta mężczyzny wykrzywiły się w nieprzyjemny uśmiech.

- Ale narazie daj to jedzenie i piwa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro