Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

-Kolejny grymas bólu przemknął po jej twarzy. Łzy spływały po jej policzkach, a z gardła wydobywał się ledwo słyszalny jęk po następnym zadanym ciosie. Nie miała już sił na dalszą walkę. Mężczyzna trzymał ją w mocnym uścisku.
- Boże...niech to już się skończy, błagam. - Wyszeptała.
- Czyżby nasz kwiatuszek stracił siły do zabawy ?- Odezwał się ze śmiechem zbój w kapturze, widząc zapłakaną twarz dziewczyny i brak jakiejkolwiek reakcji.
- Grzeczna dziewczynka.
- Pogłaskał ją po poliku.
-Teraz albo nigdy.- Pomyślała Anna. To była ostatnia szansa na ratunek. Podniosła głowę i spróbowała złapać mężczyznę zębami, jednak ten był szybszy i zdołał odskoczyć.
- No zobaczcie...niby wykończona a wciąż kąsa.- Wziął zamach i uderzył dziewczynę w twarz. Anna zacisnęła zęby i wydała z siebie kolejny jęk. Nieprzyjemny metaliczny smak krwi w ustach przyprawiał o mdłości. Zamknęła spuchnięte od płaczu powieki. Czuła jak mężczyzna unosi potarganą suknię. Cała drżała. Zbój, którego ręce krążyły po jej ciele wydał z siebie potworny rechot.
Zacisnęła usta i oczy. Wiedziała, że zaraz nadejdzie najgorsze. Nie była gotowa na ten ból. Z oczu popłynęły kolejne łzy. Śmiech mężczyzny i jego towarzyszy stawał się coraz głośniejszy.
- No dobrze kwiatuszku ter...
- Nie zdążył dokończyć. Anna uderzyła w twardą ziemię i na dodatek została czymś przygnieciona. Otworzyła oczy i krzyknęła z przerażenia. Spoglądała na nią martwa twarz zbója z blizną. Potworne trupie oczy o pustym spojrzeniu wpatrywały się z nie zdążącym jeszcze zniknąć zaskoczeniem. Z otwartych ust ciekła krew. Ciało wiło się w agonii. Jeszcze ostatnie drgnięcie powiek i zastygło w bezruchu. Chciała krzyczeć ale nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Wokół niej toczyła się walka.
Brzdęk żelaza i ciężkie oddechy niosły się echem po lesie. Wielkie ostrza cięły powietrze. Chodź bitwa była nie wyrównana, to mężczyzna świetnie sobie radził z dwoma zbójami. Zwinne ruchy ratowały go przed zdradziecką stalą. Zacięcie walczył z napastnikami. Miecze uderzały niebezpiecznie blisko ciał.
- WY ŁAJDAKI, ROZPUSTNICY ŁBY WAM POUCINAM ! KATU ODDAM NA WARSZTAT !
- Krzyknął mężczyzna i skrzyżował żelazną klingę z przeciwnikiem.
- To był on ! Wszędzie rozpoznała by głos swojego męża.
- Łzy po raz kolejny spłynęły po jej twarzy, lecz tym razem były to łzy szczęścia. Padał cios za ciosem, każdy zakończony nieprzyjemnym szczękiem stali.  Mężczyźni odsunęli się od siebie by nabrać siły i znów naprzeć na przeciwnika. Zbój wziął zamach i uderzył. Lśniące ostrze mknęło w ciemności po srebrzystej broni Kazimierza. Ześlizgnęło się ze stalowej klingi i raniło mężczyznę rozcinając mu rękę. Król syknął i upuścił miecz, który zniknął w zaroślach. Łotr widząc bezradność swojego przeciwnika wziął kolejny zamach. Kazimierz, chodź ranny szybko chwycił za sztylet.
Mimo piekącej i krwawiącej rany trzymał pewnie rękojeść broni. Ciepłe krople krwi spływały po lśniącym ostrzu.
Jedno szybkie pchnięcie. Król leżał na mężczyźnie trzymając wbity w jego klatkę piersiową, aż po sam trzon sztylet. Jego krew mieszała się z brunatną krwią mężczyzny. Usta zbója również wypełniły się czerwoną cieczą, którą zaczął się krztusić wydając przy tym okropny jęk. Kazimierz trwał tak kilka sekund ciężko dysząc. Nagle usłyszał świst powietrza za swoimi plecami. Udało mu się w ostatniej chwili odsunąć na bok i ostrze uderzyło w leżącego już napastnika, dzieląc jego ciało na dwie części. Czerwone krople niczym deszcz spadły na Kazimierza. Mężczyzna szykował się do następnego ataku. Król szybkim ruchem chwycił go za nogi i powalił na ziemię. Kolejny miecz zniknął w zaroślach. Mężczyźni rzucili się sobie do gardeł.
- Mów kim jesteś !- Krzyknął Kazimierz wciskając palce w szyję łotra. Próbował dojrzeć jego twarz, lecz spod ciemnego kaptura pobłyskiwały tylko złowieszczo oczy. Zbój warknął i przewrócił króla tak, że teraz on miał nad nim władze. Kazimierz odepchnął mężczyznę, który wpadł w krzaki. Łotr chwycił swój miecz i zaczął uciekać w las pochłonięty gęstym mrokiem. Zdołał jeszcze krzyknąć w stronę króla.
- To jeszcze nie koniec ! Zapłacisz za to co zrobiłeś ty i twój ojciec!
-Kazimierz leżał na ziemi próbując uspokoić swój oddech i rozmyślał o sytuacji, która przed chwilą miała miejsce, aż do jego uszu doszło ciche stękanie. Podniósł się ze ściółki i otarł twarz.
- K-Kazimierz...- Anna z wielkim wysiłkiem wypowiedziała to słowo. Była cała obolała, wyziębiona i wystraszona. Zabity łotr nadal patrzył w jej twarz. Dreszcze z każdą falą się nasilały. Wyczerpana królowa ledwo łapała oddech. Nie wiedziała co ją bardziej boli. Czy głowa, czy może jednak obita twarz.
Poczuła ulgę. To Kazimierz uwolnił jej klatkę piersiową od trupiego ciężaru. Cichy jęk wydobył się z jej ust gdy okropne sztywne cielsko zahaczyło o jej rękę. Wzięła głęboki oddech. Drgnęła kiedy Kazimierz gwałtownie przy niej klęknął. Przełknęła nerwowo ślinę.
- Anno! Nic Ci nie jest ? Boże co oni Ci zrobili !? - Mężczyzna chciał dotknąć jej ramienia lecz Anna widzą zbliżającą się rękę męża odruchowo zamknęła oczy i się skuliła. Resztą sił znów  otworzyła powieki. Kazimierz patrzył na nią wzrokiem, w którym przerażenie biło się z bólem.
Nagle obraz zaczął jej się rozmazywać. Ciemność zawitała pod jej powieki. Czuła, że spada w dół. Jedynie w oddali jak echo odbijało się przeraźliwe wołanie Kazimierza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro