1
- Kazimierzu? - Anna ponownie rozejrzała się i poczuła, że kolana się pod nią uginają. Po czole spływał zimny pot, a sama królowa zadrżała. Początkowo myślała, że to Kazimierz sobie z niej dworuje, ale to nie było możliwe, gdyż sam król doskonale wiedział czym mogą skończyć się takie ,,zabawy". Poza tym mu nie wypadało.Znowu słychać było kroki, szum liści i łamanie gałązek. Księżyc oświetlał jej bladą twarz. Wargi nerwowo drgały a serce waliło tak mocno jakby miało wyskoczyć z piersi. Zastygła w bezruchu usilnie starając się wypatrzyć coś w mroku. Jednak jedyne co widziała to ciemność. Głęboką, przerażającą i nieprzeniknioną ciemność. Zapadła cisza nie zmącona nawet najmniejszym szmerem. Cisza pusta i niepokojąca. Jej nie miarowy oddech wydawał się krzyczeć w tej ciszy. Nagle usłyszała trzask gałęzi i złowrogi głos za plecami.
- No zobacz jaki kwiat paproci nam się trafił.- Wstrzymała oddech. Nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos. Stał przed nią wysoki dobrze zbudowany mężczyzna na, którego twarzy widniał szyderczy uśmiech. Odruchowo się cofnęła. - A dokąd to kwiatuszku ? - Drugi głos zaskoczył ją od drugiej strony.
- Nie! Błagam! - Krzyknęła i rzuciła się do ucieczki. Biegła przed siebie potykając się co chwila to o kamień, to o jakiś wystający korzeń drzewa. - I tak nam nie uciekniesz kwiatuszku. - Dwa diabelskie śmiechy z każdą sekundą były coraz bliżej. Ucieczce nie sprzyjała też długa, ciężka suknia. Nagle zatrzymało ją silne męskie ramie, które wyrosło jak spod ziemi. Trzeci napastnik o żelaznym uścisku odezwał się swoim głębokim basem.
- Przecież mówiliśmy Ci kwiatuszku, że nam nie uciekniesz.- Cała trójka wydała z siebie przerażający śmiech.- Chodź zabawimy się trochę. - Rzekł jeden ze zbójów obdarzony okropną szramą na lewym policzku. Złapał Annę w tali. - Nie, proszę, błagam zostawcie mnie!- Zaczęła się szarpać lecz potężne ramię mężczyzny skutecznie to uniemożliwiło. Dwóch łotrów zaczęło dobierać się do niej swoimi grubymi łapskami.
- Zostawcie mnie ! Pomocy !
- Krzyczała. Do oczu napłynęły łzy. - Spokojnie kwiatuszku nie będzie bolało...Znaczy nas nie będzie.
- Mężczyzna w kapturze zbliżył się do niej. Anna zamarła. Położył swoją dłoń na jej twarzy, odgarnął jej włosy i zaczął zjeżdżać ręką w dół. - Zostaw! Puszczaj ! Jestem królową !- Krzyknęła łamiącym się głosem i próbowała kopnąć napastnika. - To szykuje się nam iście królewska uczta.- Zarechotał
- Ale nie wierzgaj tymi kopytkami sarenko.- Dodał drugi z mężczyzn z równie okropnym śmiechem. Łotr, który trzymał dziewczynę zaczął lekko ją unosić. Anna zaczęła kopać z jeszcze większą zapalczywością. Zbóje chwycili ją za nogi- Pomocy ! Ratunku! Proszę !- Chwytając się ostatniej deski ratunku, ugryzła w rękę mężczyznę, który ją trzymał.
- Auuuuu!- Anna z łoskotem upadła na ziemię. Syknęła z bólu.
- Ty mała żmijo !- Warknął i wymierzył jej w twarz. Kłujący dreszcz przeszedł królową. Łotr jednym szarpnięciem podniósł ją z ziemi i zamknął w żelaznym uścisku tak, że ledwo mogła oddychać. - Bierzcie ją. Niech poczuje co to znaczy ból!
- Wycedził przez zęby do swoich wspólników jednocześnie spoglądając na krople krwi powoli kapiące z rany na ręce. Anna ciężko dyszała. Czuła jak pękają szwy w błękitnym materiale sukni targanym przez tych łajdaków. Jej szarpanina na nic się zdawała. Była za słaba by sprostać trzem wielkim i muskularnym mężczyzną. Ostatkami sił wydała z siebie krzyk. - KAZIMIERZ !
***
Krzyk. Przeraźliwy, pełen rozpaczy i bólu. Kazimierz stał i wsłuchiwał się w spokojny szelest liści. W uszach ciągle słyszał swoje imię wypowiedziane w nieopisanym strachu. Mrożący krew w żyłach pisk przeszywał jego duszę. Jego myśli były jednym wielkim chaosem. Wszystko wokół wirowało, aż dotarło do niego do kogo należał ten przerażający dźwięk. Mina mu zrzedła.
- ANNO !- Upuścił trzymane w ręce kwiaty i ruszył przed siebie. Nie bacząc na gęste zarośla parł ostro do przodu. Szedł jak w transie, nie przeszkadzały mu ostre kolce wbijające się w buty. Wysunął sztylet zza pazuchy. W gęstym mroku wszystko zlewało się w jedną ciemną masę. Jedynie blady blask księżyca przedzierał się od czasu do czasu przez korony drzew oświetlając ścieżkę. Kazimierz doskonale wiedział w jakim kierunku podążać. Z każdą chwilą coraz głośniej słychać było odgłosy szarpaniny i szatańskie śmiechy. Wilk zawył złowrogo w oddali. Król był tak blisko, że doskonale mógł rozróżnić głosy trzech mężczyzn. Wyjrzał zza drzewa a jego oczom ukazał się przerażający widok. Jeden z łotrów trzymał Annę, która jeszcze próbowała walczyć. O ile można to było nazwać walką. Wyczerpana dziewczyna mogła jedynie zdobyć się na obracanie na boki. Drugi ze zbójów uderzał ją co jakiś czas by straciła siły całkowicie. Ostatni mężczyzna rozradowany widokiem swojego smakowitego kąska leniwie ściągał spodnie wsłuchując się w ciche pojękiwania skatowanej królowej...
____________________
Dzięki za przeczytanie pierwszego rozdziału i prosimy o komentarze. Mamy nadzieję, że się podoba
Pozdrowienia od autorek
Pierzyna
YoggiSnape
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro