Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3.

✈️ Aurora ✈️

Wściekłe łzy spłynęły mi po twarzy, gdy markotnym krokiem pokonywałam korytarz. Uczucie zadziorności i chęci do podjęcia walki zniknęły w momencie, gdy drzwi samolotu zostały zamknięte. Nie miałam nawet czasu, by przygotować się na to upodlenie. Zerknęłam na buty, które trzymałam w dłoni. Prawy obcas był kompletnie złamany, a drugi przekrzywiony.

Szybko dotarło do mnie, że to zemsta ze strony tego kretyna za oblanie go winem. Serce waliło mi młotem, gdy mijałam wiele współczujących spojrzeń. Nienawidziłam, gdy inni mnie tak postrzegali, jak słabą i przegraną. Zaczęłam żałować decyzji o wstąpieniu do korporacji, ale przecież latanie, do cholery, było moim marzeniem od kiedy byłam małą dziewczynką.

Taksówka zabrała mnie pod sam hotel. Serce waliło mi o żebra, podchodziło do gardła i groziło rozpadem. On to wszystko zniszczył. Zrujnował dziecięce marzenie. On tego chciał, marzył o tym, bym się poddała, chciał widzieć mnie słabą.

To się nie stanie. Porażka absolutnie nie wchodziła w grę.

Wściekłym ruchem rzuciłam szpilki pod szafę. Pozbyłam się uniformu Dragona, złapałam za oversize'owy T-shirt, a następnie założyłam go na siebie. Podeszłam do łóżka i opadłam na nie z westchnieniem. Powietrze zadrżało mi w płucach, a z ust niekontrolowanie wypadł mi szloch. Kimkolwiek był, znienawidziłam go, zanim zdążyłam poznać jego imię.

Po południu pozbyłam się makijażu, a raczej resztek, które po nim zostały i wzięłam prysznic. Żołądek stał się dokuczliwy z głodu. Przycisnęłam dłoń do brzucha, markotnie krzywiąc wargi. Nie miałam ochoty na jedzenie, a jednak natura to siła wyższa. Mój telefon wydał dźwięk.

– Tak?

– Pani Aurora Grey? Tu Eva Hudson, purserka – przedstawiła się. – Z jakiegoś powodu nie było pani na pokładzie. Pan Laurent powiedział, że rezygnuje pani z pracy – brzmiała na przejętą. – Dzwonię, by zapytać, czy to prawda?

Ty przebiegły kutasie...

Usiadłam z wrażenia na łóżku, po czym przycisnęłam dłoń do czoła, gdy tylko poczułam zalążki migreny. Ten facet doprowadzi mnie do białej gorączki.

– Pani Hudson, to nieporozumienie – powiedziałam z naciskiem. – Nie śmiałabym nawet rezygnować z tej pracy. To miesiące przygotowań, nauki i szkoleń, a w dodatku moje największe marzenie – zaczęłam od delikatniejszych rzeczy. – Po prostu nie zostałam wpuszczona na pokład.

– Jak to? – sapnęła zaskoczona. – Przecież pani obowiązkiem było przyjęcie pasażerów.

– Pan kapitan ma do mnie uprzedzenia – wyznałam to łagodniej, niżbym chciała.

– Święty Józefie – bąknęła ze zrezygnowaniem. – Trzymajcie mnie...

Normalnie uznałabym to za zabawne, ale tym razem nie było mi do śmiechu. Zrozumiałam, że ten facet naprawdę miał władzę.

– Sytuacja między nami jest dość napięta, ponieważ doszło do niezręcznej sytuacji – wolałam powiedzieć jej o tym wcześniej niż jakby miała dowiedzieć się o tym od niego. – Pokłóciliśmy się, choć zupełnie nie wiedziałam kim on jest. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że to kapitan i... no cóż, chyba stałam się jego kozłem ofiarnym.

– Pan Laurent nie lubi nowicjuszy. – Było mi żal, że musiała tłumaczyć się na niego. – Ma zasadę, że w jego zespole muszą znajdować się sami profesjonaliści, a słabe elementy należy wykluczyć. Oczywiście, niech pani nie odbierze tego źle.

Och, naruszyłam jego idealną konstrukcję. Jak mogłabym nie odebrać tego źle?

– On się mści i jestem pewna, że będzie próbował coraz brudniejszych zagrywek, by zmusić mnie do rezygnacji – starałam się nie brzmieć na ofiarę. – Może mu pani nie wspominać o tej rozmowie? Na pewno uzna mnie za życiową sierotę.

– Tak między nami... Treyvon to specyficzny typ mężczyzny, ale mogę zapewnić, że jest najlepszy w swoim fachu. Bardzo przykłada się do pracy. Bezpieczeństwo pasażerów jest dla niego niezwykle ważne, podobnie jak kwestia profesjonalizmu. Nasze stewardessy go uwielbiają – zachwalała go nieco przesadnie. – Prywatnie jest bardzo sympatyczny.

– Oj tak, z pewnością tak jest. – Przewróciłam oczami, a mój żołądek znów dał o sobie znać.

– Panno Grey, mimo całej tej sytuacji, która miała miejsce... najbliższa rekrutacja będzie miała miejsce dopiero w lato, więc jeśli będzie chciała pani odejść, to zrozumiem, ale jako jedyna, wśród tylu kandydatów, odważyła się pani stawić mu czoła – zmartwienie w jej głosie było niemal namacalne. – Wie pani jak trudno jest znaleźć kogoś, kto naprawdę przyłoży się do pracy? Ludzie myślą, że bycie członkiem personelu pokładowego to wiecznie wakacje.

Byłam totalnie porąbana, że wciąż chciałam w to brnąć, ale przecież tak wiele poświęciłam, by spełnić to marzenie. Podgryzłam wargę z napięcia i odchyliłam głowę z westchnieniem.

– To praca moich marzeń. Nie mogę z niej zrezygnować tylko dlatego, że ktoś jest złośliwy wobec mnie. – Zwęziłam oczy, po czym utkwiłam spojrzenie w kłąb chmur na niebie. – Chcę zostać.

– Jeśli pani chce, panno Grey, przeniosę panią do innego zespołu, ale taka możliwość nastąpi dopiero za dwa tygodnie – proponowała z ulgą. – Może do tej pory pani stosunki z panem Laurentem ulegną ociepleniu.

Ten palant miałby z tego satysfakcję, ale musiałam to przemyśleć. Życie byłoby łatwiejsze, gdybym na to przystanęła.

– Wezmę to pod uwagę.

– To co? Prześlę do pani harmonogram na najbliższe loty – mówiła rozpromieniona. – A Trey będzie mile zaskoczony, gdy zrobi mu pani wjazd na pokład.

Nie mogłam powstrzymać się od rozbawionego chichotu.

– Och, proszę mi wierzyć, na pewno będzie. – Liznęłam koniuszkiem języka górną wargę, a następnie uniosłam zadziornie brew. – Dopilnuję, by tak było.

W hotelowej restauracji skończyłam jeść penne ze szpinakiem, gdy mój telefon wydał dźwięk. To wiadomość od Evy. Najbliższy lot był... dziś wieczorem, z Bostonu do Miami.

– O rany... – sapnęłam, zerkając z utęsknieniem w stronę gabloty wypełnionej po brzegi alkoholem.

Potrzebowałam drinka, a może nawet czegoś mocniejszego, ale musiałam jakoś obejść się smakiem. Wsunęłam napiwek wraz z zapłatą pod talerzyk i podniosłam się z miejsca. Zdołałam podejść do automatu z kawą, gdy wzrokiem odnalazłam kapitana. Treyvon Laurent we własnej, cholernej, popieprzonej i wrogiej osobie. W myślach po raz setny skręciłam mu kark.

Miał prężny krok, był idealnie wyprostowany, a potężne ramiona niemal zapraszały do przytulenia. Wbiłam zęby w dolną wargę, by natychmiastowo wyrzucić to gówno z głowy. Gdyby był milszy, uznałabym go za atrakcyjnego. Z niezwykłą lekkością trzymał prywatnego laptopa między palcami, jakby nic nie ważył. Rozmawiał z drugim, nieco niższym od siebie mężczyzną.

Wpadłam na mały plan zemsty. Pospiesznie wcisnęłam przycisk na kolejną kawę. Rozejrzałam się dookoła, by ocenić, czy nie byłam obserwowana. Nabrałam najwięcej śliny w usta, na ile było mnie stać, po czym splunęłam do drugiego napoju. Zakryłam go plastikową pokrywką i zadarłam dumnie brodę.

I nawet jeśli to dziecinne, spełnienie tego czynu napawało mnie satysfakcją. Cóż, zawsze mogłam dosypać mu czegoś na przeczyszczenie, by miał niezły odlot.

Wzrokiem odnalazłam Trey'a. Zdążył pożegnać się ze znajomym, gdy jego oczy nawiązały kontakt z moimi. Nogi mi zadrżały, a serce załomotało o żebra. W jednej chwili zapragnęłam się wycofać, ale w drugiej czułam, że jeśli tego nie zrobię, to nigdy sobie tego nie wybaczę. Nasze spojrzenia blokowały się w sobie wzajemnie. Z tym, że jego wzrok prześlizgnął się po moim ciele tak, jakbym go brzydziła, dopóki nie zerwał kontaktu.

– Panie kapitanie, ja...

Minął mnie bez słowa, jakbym nie istniała. Nawet nie fatygował się, by na mnie spojrzeć. Wypuściłam westchnienie, po czym prychnęłam gorzko.

– Hej, Trey? – Odwróciłam się, by zarejestrować jak zatrzymał się w pół kroku.

Zerknął na mnie przez ramię i  uszczypnął brwi. Oceniał, czy warto było poświęcić mi kilka sekund. Podszedł do mnie, a gdy był wystarczająco blisko, zmuszona byłam podnieść głowę.

– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, furiatko... – zaczął wyjątkowo spokojnie, choć w ciemnych oczach tańczyły płomienie, zdolne do wzniecenia pożaru – we mnie i dookoła nas. – ...poza pracą nie masz nawet najmniejszego prawa, by zajmować mój cenny czas. Jeśli to nie jest propozycja, bym zerżnął cię na jednym ze stolików, nie podchodź do mnie, czy to jasne? – Uśmiechnął się drocząco, spijając każdą mimikę mojej twarzy.

Oczy omal nie wyszły mi z orbit. Zerknęłam odruchowo na stolik tuż obok nas. Wypuściłam westchnienie przez rozchylone usta na to niegrzeczne wyobrażenie. Z zakłopotaniem odnalazłam intensywnie wpatrujące się we mnie oczy. Umysł miałam pełen pytań, ale nim znalazłam na nie odpowiedzi, ten produkował kolejne.

– Och, więc jednak o tym myślisz – zanucił z zadowoleniem.

Zmrużyłam powieki na jego zuchwałość i odrażającą pewność siebie.

– Wcale nie – wybroniłam się.

– Więc nie marnuj mojego czasu – mruknął z niezwykle sympatycznym uśmieszkiem, który zgasł w przeciągu sekundy. – Nie jestem typem do słuchania o twoich babcinych problemach.

Wzniosłam oczy do sufitu, gdy próbował mnie minąć. Gryząc się z myślami, bezceremonialnie złapałam go za przegub. Odwrócił się, patrząc na mnie jak na skończoną idiotkę.

– Chciałam przeprosić – zdołałam powiedzieć. – Może moglibyśmy...

– ...zacząć od początku? – Wyrzucił brwi w górę, zanim seksownie zachrypnięty śmiech wydobył się z jego gardła. – A gdzie my, kurwa, jesteśmy? Na terapii małżeńskiej?

Jesteś takim dupkiem, Trey.

A ty taka głupia, że próbujesz nawiązać z nim kontakt, nawet dla urokliwej zemsty.

– Na szczęście nie – odparłam słodko i wysunęłam kubek z kawą w stronę pilota. – Ale warto by było ocieplić nasze relacje, jeśli mamy się spotykać zarówno na ziemi, jak i tam, na górze. – Wskazałam palcem w stronę panoramicznych okien.

Kapitan zwęził oczy, a między idealnymi brwiami ukształtowała się pojedyncza bruzda. Zerknął to na mnie, to na kawę i dość niechętnie sięgnął po napój.

– To nie zmienia faktu, że twoja dupa jest irytująca.

– Wiem – odparłam od razu. – Dlatego uwolniłam się od rodziców, oni też tak uważali.

Jego diabelsko przystojną twarz ozdobił uśmiech, który starał się powstrzymywać. Zamieszał kubkiem w dłoni, po czym odwrócił wzrok w stronę w pełni oszklonej ściany. Przystawił napój pod usta.

Dawaj, szybciej. Łykaj to, dupku. Cholera, jednak mogłam wrzucić mu tam środku na przeczyszczenie. Przyglądałam mu się niecierpliwie, a on podsycał to oczekiwanie. Wypij to wreszcie!

– Mamy dziś lot do Miami – wyrwałam rozgorączkowana.

Odsunął od siebie kawę, zmarszczył czoło i rzucił mi suche spojrzenie. Taki niezadowolony.

– Już nie mogę się doczekać – wychrypiał, a językiem przebiegł po szczycie górnej partii zębów.

Nachylił się nade mną, a małym palcem odgarnął mi grzywkę z czoła. Wstrzymałam oddech, powstrzymując drżenie ciała na samo wspomnienie o jego brudnych słowach. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Moje ciało tężało, a puls przyspieszył.

– Cokolwiek przeżarło ci mózg, informuję, że sentymentalna gadka na przeprosiny ci nie pomoże – mówił to tak ponętnym głosem, jakby zapraszał mnie na randkę. – Musisz się bardziej postarać.

– Te szpilki kosztowały mnie ze sto dolców – przypomniałam ze ściągniętymi brwiami.

– A mój garnitur ponad trzy tysiące – skontrował ostro, a wyraźnie zarysowana brew powędrowała ku górze. – Kwestia prania dodatkową stówę.

– Stówę? – Zamrugałam oniemiała.

– Myślałaś, że pozwolę jakiejś babci z Bostonu wyprać swój garnitur? – wypalił kpiąco, nim minął mnie, by ruszyć dalej. – Kiedyś mi się za to odpłacisz.

Czułam dwuznaczność, która kryła się za tymi słowami, a jednak nie pozwoliłam mu na przekroczenie swojej strefy komfortu.

– Na razie odpłacę się za coś innego – burknęłam pod nosem, wodząc za nim wzrokiem.

Z satysfakcją pociągnęłam kącik ust ku górze, gdy Trey podniósł kubek, ale zamiast przystawić go do warg, wycelował nim do kosza. Zerknął na mnie przez ramię i puścił zalotnie oczko.

Przeklęłam pod nosem, a pięścią uderzyłam w powietrze.

– Ty przebiegły kutasie...

✈️ Uśmiechnęliście się chociaż raz podczas rozdziału? 😈

✈️ Instagram: autorkajoanna
✈️ Twitter: nahmafia
✈️ FB: nahbabewattpad

#Kontrakt

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro