Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

✈️ Aurora ✈️

Echo ośmiocentymetrowych szpilek i przyspieszony oddech był jedynym dźwiękiem, który zdolna byłam zarejestrować. Zegarek wskazywał piątą czterdzieści pięć, a już o szóstej miałam wstawić się na porannym zebraniu przed moim próbnym lotem.

Przyłożyłam kartę do drzwi, które prowadziły do sali konferencyjnej. Stanowił ją długi stół obstawiony dookoła fotelami, potężny ekran zawieszony na froncie, na którym wyświetlane było logo Dragon Airlines. Wnętrzne zachowane było w kolorach szarości i zieleni.

W środku była już pewna grupa ośmiu... może dziesięciu osób. Rudowłosa jako pierwsza zwróciła się ku mnie. Klasnęła radośnie w dłonie, zgrabnym krokiem pokonując dzielącą nas odległość.

– Jest i ona! – Starała się ukryć ekscytację pod przykrywką profesjonalizmu. Wysunęła w moją stronę idealnie wypielęgnowaną rękę. – Eva Hudson, jestem purserem, czyli szefem wszystkich stewardess. – Wbiła we mnie surowe spojrzenie, choć kącik ust rwał się ku górze. – Czytałam twoje referencje, miałam wgląd w wyniku twojego egzaminu i muszę ci szczerze pogratulować!

Starałam się nie wyglądać jak bambi po czterech kreskach mefedronu. Z wyuczonym opanowaniem wymieniłam kobiecy uścisk dłoni i uśmiechnęłam się uroczo.

– Aurora Grey, lot ze mną będzie czystą przyjemnością.

Eva wzniosła przebiegle kącik ust. Musnęła drocząco palcami moje ramię i przymrużyła zabawnie powieki.

– Zadziorna, co? – zaszczebiotała, poruszając przy tym brwiami. – Dobrze. W tej pracy musisz wyrobić sobie charakterek.

– To akurat mam zaimplantowane we krwi – zapewniłam w nikłym rozbawieniu.

– Znajdujemy się obecnie w pokoju załogowym. – Wskazała ręką na szeroką przestrzeń audytorium, oprowadzając nas niespiesznym krokiem. – Kiedy zjawi się kapitan, omówi wszelkie informacje, które będą kluczowe dla przebiegu lotu: od całej trasy, po ilość pasażerów – wyjaśniała rzeczowo. – Po ich omówieniu, w trakcie briefingu przydzielę każdemu odpowiednią sekcję. Jako, że jesteś nowa, zajmiesz się powitaniem pasażerów, pomożesz w znalezieniu miejsca i ewentualnie przy bagażach. A żeby nie było za przyjemnie, zajmiesz się listą pasażerską. Reszty dowiesz się na miejscu – podsumowała, po czym przekrzywiła głowę. – Kawy?

Próbowałam zaszufladkować w głowie wszystkie informacje. Przysiadłam przy stole, a wyrwana jej zapytaniem, dziobnęłam zębami dolną wargę.

– Właściwie... to chętnie.

Promienisty uśmiech ozdobił kobiecą twarz, gdy zmierzała do wyjścia. Pociągnęła za klamkę, a wtedy padło gromkie westchnienie.

– Pan kapitan... znowu spóźniony – brzmiała mimo wszystko na rozdokazywaną.

– To nie ja jestem spóźniony, to wy jesteście za wcześnie. – Rozbrzmiał niski, podszyty zgrzytem głos.

Ten tembr sprawił, że niemal natychmiast się wyprostowałam. Pierwszą rzeczą, jaką zarejestrowałam, była natychmiastowa zmiana klimatu w sali, jakbyśmy nagle znaleźli się na pieprzonym biegunie. Poważnie, wydawało się, że nawet mucha przestała bzyczeć mi nad uchem.

To bzdura. Niemożliwe.

– Jak zwykle masz odpowiedź na wszystko, Trey.

Nie chcąc wyjść na wścibską, skierowałam spojrzenie na coś bardziej ciekawego, jak odbicie dłoni na oszklonej ścianie. Nawet nie zdążyłam zagłębić się w myślach, gdy zostałam przywrócona do rzeczywistości.

– Auroro, poznaj kapitana naszego zespołu.

Dobra, cycki do przodu. Wzięłam głębszy wdech, podniosłam się z miejsca i ostrożnie odwróciłam się w stronę pracowników. Przygotowałam się psychicznie na nawiązanie z nim kontaktu wzrokowego i... nie pomyliłam się. To był ten wredny fiut.

Wyraz jego twarzy pozostał surowy. Ciemnobrązowe oczy niemal przycisnęły mnie do muru. Włosy miał gładko zmierzwione przez poranny wiatr. Delikatna szczecina zdobiła uderzająco idealną żuchwę. Wszystko w nim było paskudnie idealne.

– Ta furiatka nie wsiądzie ze mną na pokład.

Próbował zdominować mnie swoją męskością. Szerokie ramiona przypominały mi o tym, że byłby w stanie z łatwością wyrzucić mnie przez te drzwi, gdyby tylko mógł.

Niemożliwe – powtarzałam w głowie.

Jak ktoś tak krnąbrny i chamski może być cholernym kapitanem? Ciemne oczy wpatrywały się w moje. Uszczypnął brwi, gdy przyglądał mi się wrogo, jakbym to ja stanęła mu na drodze.

– Zabawne, wczoraj byłaś bardziej wyszczekana. – Kliknął językiem o podniebienie i zwęził powieki. – Co, zgubiłaś się? Czy przyszłaś po rachunek z pralni?

Cisza w pomieszczeniu była tak martwa, że słyszałam wyłącznie własny puls. Musiałam być wyjątkowo ostrożna w doborze słów. To był mój pierwszy dzień i nie mogłam wypaść źle w oczach pozostałych, chociaż nie zapowiadało się na to, by mieliby się za mną wstawić.

– Po pierwsze, panie kapitanie, pracuję tutaj. – Dumnie podniosłam głowę, obrzucając go suchym spojrzeniem. – A po drugie, mamusia nie nauczyła pana prać sobie rzeczy?

Zaśmiał się, choć niebywale seksownie, to jednak nad wyraz kpiąco. W sekundę spoważniał i wyrzucił palec w górę.

– Skończyłaś swoją pracę. – Minął mnie, szturchając przy tym barkiem w ramię.

Wykrzywiłam wargi w promieniującym bólu.

– Ale...

– Przebadaj się pod kątem psychiatrycznym, histeryczko. – Zajął miejsce na froncie stołu i sięgnął po laptopa z torby, którą przyniósł ze sobą. – Bo jesteś niezrównoważona i niebezpieczna dla środowiska.

Na szczęście to nie on wydawał mi polecenia. Gdy odwróciłam się do reszty, patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami. Chciałam już zapytać o co chodzi, ale w chwili, gdy rozchyliłam usta, on znów przemówił.

– Nowa, jesteś głucha, czy nie rozumiesz angielskiego? – Mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak obnażył kły.

– Wróć do mnie z kimś, kto przetłumaczy ten chamski ton na bardziej ludzki – skontrowałam, a moje wargi rozciągnęły się w uroczym uśmiechu. – Bo póki co, to... – Wskazałam na przestrzeń między nami. – ...jest pokazem pozbawionym profesjonalizmu.

Mężczyzna poderwał głowę. Im dłużej piorunował mnie wzrokiem, tym mocniej się uśmiechałam. Sięgnął palcami do klapy laptopa i zamknął go bardzo powoli.

– Zostawcie nas samych – zwrócił się do pozostałych. – Świeżynka myśli, że wyrobi sobie posadę przez zgrywanie silnej i niezależnej – rzucił tak drwiąco, że ubodło to moje ego.

Zerknęłam na resztę załogi przez ramię, ale zamiast sprzeciwić się mu – podobnie, jak ja – woleli wybrać ugodową drogę. W pierwszym dniu pracy byłam zdana tylko na siebie. W lukach umysłu próbowałam przebrnąć do odzywek pełnych asertywności, którymi mogłabym utrzeć mu nosa. Jak na złość nic nie przychodziło mi na myśl.

Chociaż zostaliśmy sami, miałam wrażenie, że jego nadęty egoizm po brzegi wypełnił pomieszczenie. Kapitan rozsiadł się jeszcze wygodniej w fotelu. Wyrzucił brew ku górze, a jego wzrok zlustrował moją sylwetkę. Mogłam dostrzec, jak językiem przebiegł po szczycie zębów.

– Nie wytrzymasz tu ani jednego dnia – wystosował własną opinię.

– To zakład? – Oparłam pięści na tali i przekrzywiłam głowę.

– To stwierdzenie. – Uśmiechnął się szyderczo.

– Zatem jest błędne – wyrzuciłam z siebie.

Krzesło wydało charakterystyczny dźwięk, gdy wstał. W kilka chwil przypomniał mi o tym, że miał nade mną fizyczną przewagę. Jedną dłoń wcisnął we włoski materiał garniturowych spodni, a drugą potarł delikatny zarost, który zdobił zarysowaną szczękę.

– Myślę, że jednak nie – wychrypiał, zmniejszając odległość między nami.

– Och, więc jednak pan myśli? – Przyłożyłam teatralnie dłoń do piersi. – Być może powinien pan robić to częściej.

Uśmiechnął się, choć ten grymas miał w sobie więcej mroku niż noc. Przypominał wściekłego, a na domiar złego – wygłodniałego wilka, który zamierzał wpieprzyć mnie w całości.

– Popatrz tylko, cóż za uległość. W kilka chwil sprawiłem, że zaczęłaś nazywać mnie panem. – Zbliżył się na tyle, że jego idealnie wypolerowane buty stykały się czubkami z moich szpilek. – Przyzwyczajaj się do tego, świeżynko. W tym gównie... – Powtórzył mój ruch z kręceniem palca w powietrzu. – ...to ja wydaję rozkazy. Zarówno na ziemi, jak i w powietrzu.

Wygięłam usta w ironicznym uśmiechu, po czym bezceremonialnie wygładziłam poły jego czarnej marynarki.

– Jakkolwiek się nazywasz, panie "To Ja Wydaję Rozkazy", mnie nie ustawia się do pionu – odparłam głosem równie ochrypłym, co rozmówczynie w trakcie sekstelefonu.

– Ależ nie musimy stać w pionie, świeżynko. – Małym palcem odgarnął mi z czoła zagubiony kosmyk włosów, a ciemne oczy nawiązały kontakt z moimi. Złowrogo zbliżył twarz do mojej. – Pozwolę ci klęczeć, jeśli lubisz.

Zamrugałam na te słowa. Przełknęłam ślinę, po czym wypuściłam westchnienie.

– Twoje niedoczekanie. – Zmierzyłam go wypranym z emocji spojrzeniem. – Zapewniam, że opieranie kariery na seksie z kimś, kto ma większe ego niż powierzchnia Rosji, nie leży w sferze moich zainteresowań – zripostowałam, zadzierając dumnie głowę.

– A ja zapewniam, że dzisiaj nie polecisz. – Niski szept przerżnął mi głowę.

Mój oddech zwolnił, a powietrze stało się jakby gęste. Wyczułam w jego słowach jakieś wyzwanie, a to uwolniło adrenalinę w moich żyłach.

– Bo co? – Rzuciłam mu ironiczne spojrzenie spod wachlarza rzęs.

– Bo ja tak powiedziałem. – Powtórzył gest z muśnięciem moich włosów, po czym z udawaną troską wetknął mi kosmyk za ucho. – Naucz się, że to ja mam władzę.

Odsunął się, by przekręcić nadgarstek i odsłonił niebotycznie drogi zegarek. Jego oczy chwilę później wypalały mi dziurę w twarzy. Intensywne spojrzenie zwalało z nóg. Przecież to zwykły cham. Rzeczy nie mogą ujść mu na sucho, tylko dlatego, że był kurewsko przystojny.

Żebyś się nie zdziwił, kapitanie – prychałam ironicznie w myślach.

Po zakończonym briefingu i przejściu lotniskowej kontroli bezpieczeństwa, ruszyłam na pokład w towarzystwie reszty załogi. Zanim jednak pokonałam próg, kapitan wyrósł przede mną jak chiński mur. Podniosłam na niego oczy, a on uśmiechnął się... co dziwne – dość przyjaźnie.

– Jesteś nowa, więc potrzebujesz kilku wskazówek bezpieczeństwa. – Jego władcza postawa stawała się coraz bardziej drażniąca.

– Zamieniam się w słuch – odetchnęłam ze zrezygnowaniem.

– Twoje szpilki są zbyt wysokie. – Dygnął palcem na moje buty. – Podczas turbulencji może zdarzyć się właściwie wszystko. Jeden zły krok i kostka skręcona. Obcas powinien być maksymalnie pięciocentymetrowy.

– Przecież podczas turbulencji siedzi się w fot...

– Czy wyraziłem się wystarczająco jasno? – wtrącił mi się w zdanie z finezją buldożera.

Zerknęłam na obcasy, by ocenić ich wysokość. Uszczypnęłam brwi, nim znów podniosłam spojrzenie na faceta. Byłam zbyt pochłonięta stresem związanym z pracą, by przypomnieć sobie uwagi ze szkolenia.

– Zmienię je innym razem.

– Ależ po co ryzykować, świeżynko? – Przekrzywił głowę ze współczującym wyrazem twarzy. – Nadine zawsze miała ze sobą zapasową parę – zaoferował uprzejmie. – Trzydzieści osiem... pasuje?

Przymrużyłam powieki, a co dziwniejsze, przytaknęłam zgodnie głową.

– W punkt.

– Zdejmij te szpilki. – Wysunął dłoń w moją stronę.

– Teraz? – Zamrugałam.

– Nie lubię się powtarzać. – Choć powrócił mu ostry głos, uśmiech nawet nie drgnął.

Schyliłam się, by odpiąć paseczki. Wyswobodziłam stopy z obcasów i przekazałam je kapitanowi. Popatrzył to na nie, to na mnie. Wygiął kącik ust w drwiącym grymasie. Zamachnął się i prężnym ruchem wyrzucił moje buty poza pokład, wprost na płytę lotniska.

Rozchyliłam usta w zaskoczeniu, a rozczarowanie i gniew zaatakowały mi żyły. Odwróciłam głowę, by spotkać się z męską kpiną. Zdarł uśmieszek samemu diabłu i przykleił go sobie do ust. Pochylił się w moją stronę. Zapach drogiej wody kolońskiej wtopił mi się w nozdrza.

– Widzisz, świeżynko... – Ostry ból przeciął moje wnętrzności, gdy gorący oddech owionął mi policzek i szyję. – ...ja zawsze dotrzymuję słowa.

Choć w oczach wezbrały mi łzy, mocno zacisnęłam zęby, by nie uronić ani jednej. Zadarłam brodę w bitwie na spojrzenia. W jednym miał rację. Dziś na pewno nie polecę.

✈️ Ten lot będzie długi i niezwykle satysfakcjonujący...  ✈️

✈️ Instagram: autorkajoanna
✈️ Twitter: nahmafia
✈️ FB: nahbabewattpad

#Kontrakt

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro