Rozdział 1.
✈️ Treyvon ✈️
Ojciec kazał mi zapamiętać dwie proste zasady: nikt nie jest warty złamania twoich reguł i zawsze będziesz tym złym bohaterem w czyjejś historii.
Nic nie jest wieczne. Szczęście jest przelotne. Twoje zdrowie jest zmienne. Nie będziesz wiecznie młody. Twoje pieniądze nie należą do ciebie, ktoś wcześniej je miał, ktoś inny zdobędzie je jutro. Wszyscy weszliśmy kiedyś do piaskownicy, nie wiedząc, że robimy to po raz ostatni.
Wymyśliłem więc teorię jak sobie z tym poradzić, by nie odczuwać żadnej straty. Zawrzyj kontrakt z całym światem. Traktuj to jak umowę, w której zobowiązujesz się do spełnienia pewnych warunków, czerpiąc na tej podstawie dwustronne korzyści. Jest tylko jeden problem: nie ma możliwości wycofania się. Wiesz czego się spodziewasz i absolutnie nic nie jest w stanie cię zaskoczyć.
Boston. Tutaj powietrze było inne, niż w jakimkolwiek innym mieście. Wszystko było zupełnie odrębne. Wracając do tego miejsca, reszta nie miała żadnego znaczenia. Tylko tu mogłem pozbyć się wszelkich tarcz obronnych, pozwalając, by wspomnienia z tego miejsca wżarły mi się w skórę. Wyobraź sobie, że masz wszystko, o co kiedykolwiek śmiałeś poprosić. W następnej sekundzie tracisz to, zanim zdążysz zamrugać... a ja wbrew pozorom, jako kapitan elitarnych linii lotniczych, mrugałem zajebiście szybko.
Urodziłem się tu, zakochałem, pracowałem, straciłem, pieprzyłem, rzygałem, przechadzałem, robiłem absolutnie wszystko. To miasto było jak wirus; wchłonęło się w mój krwioobieg i nawet jeśli próbowałem go z siebie wyrzucić, zawsze był częścią mnie.
– Trey? – Męski głos dobiegł mnie zza pleców.
Zsunąłem słuchawki z uszu, odwracając spojrzenie na oficera. Nie byłem pewien ile czasu minęło od chwili wylądowania.
– Co?
– Co? Co? – William próbował zmierzwić mi włosy, ale w porę zakleszczyłem palce wokół jego nadgarstka. – Świętujemy wieczorem. Nadine odchodzi na urlop macierzyński! – Wyszczerzył się tak szeroko, że mnie od tego rozbolałaby szczęką.
– Że co? – Mój surowy ton stracił jakiekolwiek pozory uprzejmości. – Skąd ta informacja?
– Ogłosiła to na briefingu. – Wzruszył ramionami, przy czym uniósł dłonie w geście obronnym. – Trzymasz z jej mężem. Myślałem, że wiesz.
No ładnie, kurwa. Ledwo co zdążyłem uformować ten zespół, a on znów się rozpada. Zacisnąłem żuchwę tak mocno, że poczułem zgrzyt.
– Och... nie wiedziałeś.
– Zaskakujące, detektywie. Po czym to poznałeś? – warknąłem, mijając go w przejściu.
Stewardessa stała przy drzwiach ewakuacyjnych, żegnając przekurwiście słodkim uśmieszkiem każdego pasażera.
– Dziękujemy za skorzystanie z usług Dragon Airlines, życzymy miłego dnia! – Machała wdzięcznie dłonią niczym brytyjski oligarcha.
– Masz szczęście, że chroni cię twój błogosławiony stan, bo w tej chwili porządnie kopnąłbym cię w tyłek. – Wyszczerzyłem się równie szeroko, co ona, cedząc te słowa przez zęby.
– Przyjmuję to jako gratulacje, panie kapitanie – odparła, ostatkiem opanowania powstrzymując chichot. – Cóż, zatem bardzo dziękuję.
– Dlaczego nie uznałaś mnie za wystarczająco godnego, by wiedzieć, że w twoim łonie rośnie mały Clark, co? – Tym razem wbiłem oczy w jej profil. – Wiesz w jakiej sytuacji mnie stawiasz, Nadine?
– Radziłabym poczekać, aż nasi goście opuszczą pokład – skontrowała, nieustannie obdarzając promiennie każdego nędznego człowieka. – Dziękujemy, życzymy miłego dnia!
– Już, a teraz gadaj. – Zamknąłem ją w klatce, gdy przycisnąłem dłoń do ścianki tuż za nią. – Nie chcę na twoje miejsce żadnego patałacha z innego zespołu. Lepiej sprowadź mi tu kogoś, kto będzie równie dobry, co ty.
– Treyvonie... – podjęła, prostując mój granatowy krawat ze złotą spinką Airbusa. – Został jeszcze jeden pasażer.
Odwróciłem się, sprowokowany jej słowami. Na widok gościa guzdrającego się z zapięciem małej listonoszki, wciągnąłem powietrze tak głęboko, że zadudniło mi w płucach.
– Czy potrzebuje pan pomocy? – zapytałem w jak najmilszym tonie.
– Chwileczkę, tylko dopiję drinka – odparował, moszcząc się z kieliszkiem w dłoni.
– Ja ci dam chwileczkę... – mruknąłem z przekąsem, kierując prężne kroki w jego stronę. – Wypierdalaj stąd szybciej, zanim sam cię wyniosę.
– Słucham? – Wybałuszył szare oczy.
– No to niech pan słucha, wyjazd. – Kiwnąłem głową w stronę wyjścia. – Czas mojej pracy właśnie się zakończył, cierpliwość już za kilka sekund.
– Laurent, tak? – Przyglądał się surowo naszywce na mojej piersi. – Pański pracodawca dowie się o tej sytuacji. Dopilnuję, by wyciągnięto z tego odpowiednie konsekwencje – groził, mierząc we mnie palcem.
– Wyciągnąć to ja mogę ciebie z mojego statku. – Mój szeroki grymas zgasł w przeciągu sekundy. – Wypieprzaj.
– Gratulacje, właśnie straciliście klienta!
– Zostaw mi pan chociaż chusteczkę, żebym miał czym otrzeć łzy – zakpiłem, odprowadzając go do samego wyjścia. – Ciekawe co ja bym kupił sobie za bilet gościa z klasy ekonomicznej? Waciki?
– Co za bezczelność! – wrzeszczał z dołu schodów. – Na pewno tak tego nie...
Przerwałem mu zamknięciem drzwi. Nadine patrzyła na mnie z błąkającym się w kąciku ust uśmieszkiem.
– Większy pożytek by zrobił, gdyby pocałował mnie w dupę.
– Nieładnie – zacmokała.
– Gość nie wie, z kim ma do czynienia. Może Dawstone go nieco uświadomi. – Uśmiechnąłem się na ułamek sekundy, nim powróciłem do pierwotnej postawy. – A teraz gadaj.
Roześmiała się, kręcąc przy tym głową.
– Wpadki się zdarzają, wiesz jak to jest. – Wzruszyła markotnie ramieniem. – A ja i Michael nie próżnowaliśmy.
– To niech się zdarzają, ale nie w moim zespole. – Uniosłem palec, nim wytknąłem go w jej pierś. – Dbaj o siebie i wracaj do nas jak najszybciej. Chociażby z berbeciem na plecach. Mam przeszkolenie, Eva też...
– To będzie troszkę długi urlop, wiesz o tym? – Wygładziła materiał mojej marynarki, nim uniosła na mnie błękitne oczy. – Nie miesiąc, nie dwa... przynajmniej rok.
– Rok?!
– A może dwa? – Wzruszyła ramionami. – Dziecko musi być przy matce.
– Będzie, latający bobas przy takich jęczydupach, z jakimi mierzymy się na co dzień, to pikuś.
– Treyvonie... – Kręciła głową z politowaniem.
Czyli żadnych dobrych wieści.
Powrót do apartamentowca pozwolił mi na odprężający prysznic. Zamierzałem napawać się ciszą i spokojem w samotności, ale ona miała inne plany.
Nicole – sekretarka Dawstone'a, jego żona i mój poważny wrzód na dupie. Niezła kombinacja. Wyglądała tak, jakby gotowa była podskoczyć z ekscytacji, gdy tylko mnie zobaczyła. Nikt nie wkurwiał mnie tak, jak ona, nie licząc oczywiście jej przydupasa. Wkurwiała mnie jej prezencja, jej zapach, jej cycki, sposób oddychania, kroki, absolutnie wszystko.
Jeśli pomyśleliście kiedykolwiek, że mieliście przejebane w życiu, przypomnijcie sobie o mnie. Moja matka odeszła, by związać się z gościem, do którego należało Dragon Airlines. Na łożu śmierci zrobiło się mu mnie żal, więc chciał przekazać mi procent udziałów w firmie. Stojąc nad nim, leżącym z rurkami przyczepionymi do absolutnie każdej części ciała, kazałem mu się pierdolić. Tylko tak mogłem pogodzić się z przeszłością.
A teraz dzieciak tego skurwysyna był moim szefem i przyrodnim bratem.
– Przyszłaś powiedzieć, że mnie wyrzucił? – zaśmiałem się zupełnie bez humoru. – Przekaż, że jestem zajęty i nie mam czasu na jego pierdolenie.
– Napisał do ciebie maila. – Zerknęła porozumiewawczo w stronę biurka, na którym leżał laptop. – Miałam się upewnić, że odczytasz go zaraz po powrocie.
Zajebiście. Blond ratlerek przyszedł na zwiady.
Rozsiadłem się w okrągłym fotelu. Palce kobiety przebiegły mi przez nagie ramiona. Nachyliła się, a miękkie wargi skąpały muśnięciami delikatną szczecinę. Zabrałem się za odczytanie korespondencji.
Od: Miles Dawstone
Temat: Drobna potyczka
Szanowny Panie Laurent,
Doceniam Pańskie oddanie wobec Dragon Airlines i niejednokrotnie podkreślałem w wystosowanych do Pana listach, iż jest Pan naszym najlepszym kapitanem. Niemniej jednak obowiązują Pana, podobnie jak pozostałych naszych pracowników, zasady dobrego wychowania. Otrzymałem - po raz kolejny w tym miesiącu (mamy drugi tydzień maja) skargę pod Pana adresem. Jak na trzy poprzednie przymknąłem oko, tak na czwarty już niespecjalnie. Zwracanie się do pasażera, który jest naszym klientem: "Wypierdalaj stąd szybciej, zanim sam cię wyniosę" jest zachowaniem, na które nie mogę dać przyzwolenia, o czym jestem przekonany, że jest Pan świadomy. Proszę o zrehabilitowanie się. Klient domaga się pisemnych przeprosin. Pałam nadzieją, że z przyjemnością podejmie się pan tego zadania.
Z poważaniem,
Miles Dawstone, Dragon Airlines CEO.
To moja ulubiona część tej roboty. Poruszyłem karkiem, pstryknąłem palcami, po czym wziąłem głęboki wdech.
Do: Miles Dawstone
Temat: Re: Drobna potyczka
Szanowny Chuju,
Jeśli jeszcze raz zobaczę wiadomość od ciebie w swojej skrzynce odbiorczej, obiecuję, że posadzę cię na dziesięć godzin za kokpitem i puszczę w pizdu.
Szerokiej drogi,
Treyvon Laurent, nie wkurwiaj mnie.
Po wysłaniu wiadomości, powróciłem do bardziej przyziemnych spraw. Żonka Dawstone'a łakomie ssała mojego kutasa, jak gdyby miał wyprodukować dla niej złoto. Zwolniła drocząco, gdy podniosła na mnie diabelskie spojrzenie. Musnęła żołądź koniuszkiem języka, a czubek traktowała jak lizaka, ze smakiem liżąc jego szczyt. Wciągnęła policzki, by nadać mi więcej przyjemności.
Przewróciłem oczami ze znudzeniem. Wplotłem palce we włosy blondynki i przyciągnąłem ją jeszcze bliżej. Gardłowy pomruk odbijał się wibracją na nabrzmiałym fiucie. Żądza przerżnęła mi żyły. Poruszałem jej głową w harmonijnym rytmie. Krztusiła się moimi pchnięciami, gdy odbierałem jej oddech.
Zacisnąłem zęby, gdy chłonęła mnie całego. Dźwięki dławienia wypełniły apartament, a ja zapragnąłem wytrysnąć. Gorące niebo w jej ustach witało mnie u samych bram piekieł. Wycofywałem się, by za moment znów wepchnąć w nią fiuta. Słyszałem kobiece jęki, były pełne podniecenia. Odrzuciłem głowę w tył i wypuściłem burzliwe warknięcie. Fala gorąca uderzyła mnie jak pierdolone tsunami. Oderwała się, gdy puściłem złote włosy. Zaczerpnęła haust powietrza, a stróżka śliny wymieszana ze spermą ściekła jej z brody i przemknęła do biustu.
Podniosłem się z fotela, po czym poprawiłem spodnie. Zapiąłem rozporek, a następnie skórzany pas. Z szafy wyjąłem czarną koszulę i zabrałem się za zapinanie guzików.
– Powtórz swojemu mężowi, by więcej do mnie nie pisał w sprawie tego gówna – rzuciłem szorstko. – Płacą mi za sterowanie samolotem, a nie za użeranie się z ludźmi.
Dosłownie, jeszcze chwila i przeniosę się na pierdolone cargo.
– Miles taki już jest, Trey. – Mówiła mi zza ramienia.
W odbiciu lustra widziałem, jak traktuje obrzmiałe od ssania usta czerwoną szminką. Smagnęła kciukami kąciki. Uśmiechnęła się, gdy przyłapała mnie na gapieniu się. Te same wargi wieczorem będą całować faceta, który poczuje smak mojego fiuta. Na samą myśl wyszczerzyłem się zawadiacko. Niech myśli, że to z jej powodu.
– Niech będzie dla szczeniaków. – Przewróciłem oczami. – Gówniarze ledwo przechodzą symulator.
– A propos szczeniaków... – westchnęła, nawijając złoty kosmyk wokół palca. – Będziesz miał świeżynkę w swojej ekipie.
Bardzo powoli uniosłem brew. Suchy śmiech wypadł mi z ust, jednak gdy odnalazłem spojrzenie kobiety, wargi powróciły do cienkiej linii.
– Żadnych, kurwa, nowicjuszy w moim zespole! – splunąłem te słowa, jakby mnie brzydziły. – Co to za popieprzony pomysł? Ile razy mam powtarzać temu skończonemu kretynowi, że na moim pokładzie nie ma miejsca dla nieprofesjonalistów?
– Nadine odchodzi urlop macierzyński, ktoś musi zająć jej miejsce. – Wzruszyła bezceremonialnie ramieniem. – Przyjęli taką jedną, podobno ma bardzo dobre referencje. Dostała kontrakt tylko na rok.
– W takim razie nie zamierzam się tym martwić – odparłem szyderczo, na co brew kobiety wzniosła się ku górze. – Daj mi jeden dzień – zasygnalizowałem przez podniesienie palca. – Sprawię, że sama zrezygnuje z tej roboty.
* * *
✈️ Aurora ✈️
Dokładnie dwa lata temu podjęłam decyzję o ucieczce z rodzinnego miasteczka. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, wypłaciłam wszystkie pieniądze z banku, złapałam ostatni autobus i porzuciłam stare życie za sobą, a ono nie należało do najłatwiejszych.
Wynajmowałam mały pokój z grupą studentów, jakimś cudem nie popadając w nałogi. Harowałam od rana do wieczora w knajpie tutejszego klubu motocyklowego, by zaoszczędzić część pieniędzy na własny kąt. Któregoś razu, podczas polerowania kufli piwa, usłyszałam w radiu, że tutejsze linie lotnicze rekrutują chętnych na stanowisko stewardessy.
Przypominam sobie czasy, w których wraz z tatą siadaliśmy na najwyższym wzgórzu naszego miasteczka i podziwialiśmy samoloty, które przecinały niebo nad naszymi głowami. Przesiadywaliśmy tam wieczorami i udawaliśmy, że wszystkie Boeingi czy Aribusy to spadające gwiazdy.
Marzenia o lataniu porzuciłam, gdy tatuś zmarł. Zapowiedź o rekrutacji prześladowała mnie jednak z każdej ze stron, aż pewnego dnia złożyłam wypowiedzenie i rozpoczęłam nowy rozdział w życiu.
Wybiegłam z budynku szkoleniowego wprost w ramiona jedynej przyjaciółki, której nie usunęłam ze swojego poprzedniego wcielenia. To nie tak, że umarłam. Po prostu tamta Aurora przestała istnieć. Pisk, który wydobył się z mojego gardła był dźwięczny i pełen radości.
– Dostałam się! – Podskakiwałam jak mała dziewczynka.
Sześć tygodni. Tyle trwał okres całego szkolenia, moich łez, bólu stóp przez obtarcia szpilek, nieprzespanych nocy i doskonalenia swoich umiejętności. Miałam jednak nadzieję, że to wszystko było tego warte.
Eliana złapała mnie za ręce, a nasze skoki się synchronizowały.
– Ja pieprzę! Moja przyjaciółka będzie latać! – Z tej okazji otworzyła butelkę szampana.
Korek wystrzelił, a piana runęła w górę. El pospiesznie owinęła usta wokół szyjki, przy czym łapczywie pochłonęła kilka łyków. Bez zastanowienia powtórzyłam jej ruch. Tak wpakowałam się w bagno, z którego nie było możliwości ucieczki.
Ta część Bostonu był dla mnie zupełnie nowa, bardziej nowoczesna i pozbawiona zapachu obskurnych slumsów. Wyrwałam się ze studenckiej nory, by zacząć korzystać z uprzejmości Dragon Airlines i tego, że sponsorowali mi apartament.
W recepcji przydzielono mi kartę magnetyczną. Winda zabrała nas na odpowiednie piętro, a moje podekscytowanie nie gasło. Czułam się jak w cholernym filmie. Marzenie małej Aurory właśnie zostało spełnione!
Apartament urządzony był w przesadnie zdobionym stylu. Całość zdecydowanie odbiegała od mojej eklektycznej klitki w rodzinnym Falmouth czy Roxbury, w którym przestępstwa z użyciem broni były na porządku dziennym.
Z fascynacją pochłaniałam wzrokiem nowoczesne wnętrze, idealnie wypolerowaną podłogę, szare ściany, plazmowy telewizor, sofę, na której spokojnie zmieściłyby się wszystkie osoby, którym ufam; potężny żyrandol i ogromną przestrzeń. Sama kuchnia była dwukrotnie większa od mojego pokoju.
– O ja pierdolę... – odetchnęła przyjaciółka, zrzucając reklamówki z Targetu na ziemię. – Gdybym wiedziała, że za taką fuchę można mieszkać w pałacu, to sama bym się tam zatrudniła.
Było dokładnie tak, jak się spodziewałam: bezosobowo, luksusowo i przejściowo. Rozrzucę kilka majtek po kątach, gdzieniegdzie zostawię kubki po kawie i będzie bardziej jak w domu.
– Kiedy masz pierwszy dzień? – wyrwała mnie z zamyślenia.
– Jutro, zaproszono mnie na próbny lot. – Zmarszczyłam nos, gdy wdychałam zapach nowości. – Ale to nie stoi na przeszkodzie, by odreagować stres i... zalać go procentami.
Skopałam szpilki pod szafę i odetchnęłam, gdy stopy sięgnęły podłogi. Już wyobrażałam sobie chęć amputowania ich po skończeniu kilkugodzinnego lotu. Rozpięłam białą koszulę i równie szybko pozbyłam się obcisłej, ołówkowej spódnicy. W samej bieliźnie uklęknęłam przed walizką i wygrzebałam z niej oversize'owy podkoszulek. Narzuciłam go na siebie, po czym wypuściłam błogie westchnienie.
– Zamierzam się upić – odzipnęłam ze słyszalną ulgą. – Nie miałam alkoholu w ustach od czasu wybicia nowego roku.
Podążyłam do barku pełnego butelek. Oczy błysnęły mi na widok butelek przeróżnego rodzaju. I to wszystko w pakiecie! O rany. Nie było mowy, że miałabym z tego zrezygnować. Dopnę swego, by przedłużyli mi kontrakt na stałe.
– Obyś nie zrzygała się jutro na buty kapitana – roześmiała się tak gardłowo, że odbiło się to echem w moich płucach. – A sądząc po tym, jak prestiżowa jest ta korporacja, mają pewnie stado dziko seksownych pilotów – mruczała, a koniuszkiem języka oblizała lubieżnie usta.
– Spoufalanie się z członkami załogi jest podobno zabronione – wyrecytowałam z pamięci. – Żadnych zbliżeń, zalotnych spojrzeń... – żaliłam się kieliszkowi, który wciąż był pełen czerwonego wina. – Babka na szkoleniu mówiła nawet o tym, by nie kusiło nas uprawianie seksu w toaletach, ponieważ ściany wcale nie są dźwiękoszczelne.
– Jasne, Mile High Club nie jest legendą, czytałam o tym na forach. – Przewróciła nonszalancko oczami. – Ale za hajs zarobiony tam, na górze... – Zamachała palcem w powietrzu. – Będzie stać cię na sprowadzanie na seks kogo tylko będziesz chciała.
– Obawiam się, że nie będę miała na to czasu – stwierdziłam ponuro, nim zatopiłam wargi w trunku. Dopiłam go do połowy, a następnie położyłam się na miękkim dywanie. – Grafik jest na bieżąco aktualizowany, mogą ściągnąć mnie nawet w ciągu nocy.
– Dobra! – Eliana klasnęła w dłonie, odłożyła opróżnioną już butelkę po szampanie i zastąpiła ją innym trunkiem. Skocznym krokiem ruszyła do wieży. – Koniec pieprzenia, miałyśmy się dobrze bawić!
Dzikie dźwięki Britney Spears runęły z głośników. Roześmiałam się, gdy El wskoczyła na marmurowy stół, wywijając na nim z kieliszkiem w dłoni. Wino rozlewało się dookoła, ale nic sobie z tego nie robiła. Podniosłam się z miękkiego dywanu, a stopy same wyrwały się do tańca. Biodra kołysały się niezobowiązująco.
I przysięgam, że wszystko byłoby w porządku, dopóki nie rozległo się walenie do drzwi. Przewróciłam oczami z westchnieniem i leniwym krokiem ruszyłam do wyjścia. Pociągnęłam za klamkę, a gdy podniosłam oczy, niemal zadławiłam się własnym oddechem. Postawny szatyn wyrósł przede mną niczym potężny dąb.
Niech mnie dunder świśnie... w mordę jeża i wszyscy święci. Kolana zadrżały mi na widok oczu w odcieniu gorzkiej czekolady, które otaczały niesprawiedliwie gęste rzęsy. Idealnie wydłutowany nos, kości policzkowe i wyraźnie zarysowana szczęka przyprawiały mnie o momentalnie szybsze bicie serca. Nagle zamarzyłam usiąść na jego twarzy. Przez samo wyobrażenie przerolowałam językiem po wewnętrznej części policzka.
Szerokie ramiona, ciało rodem z piekielnych czeluści; stworzone do noszenia włoskich garniturów. Wyglądał tak, jakby uciekł z muzeum, wprost z wystawy dzieł Michała Anioła. Nie było w nim ani cala chłopca. Miałam przed sobą obraz dojrzałego, cholernie uwodzicielskiego mężczyzny.
I wciąż wszystko szło perfekcyjnie, dopóki się nie odezwał. Już widziałam nasz scenariusz na pierwsze bzykanko. Patrzyłam na niego, a on na mnie. Bezczelnie trzymał dłoń na futrynie.
– Jeśli w tej pierdolonej chwili nie ściszysz tego darcia mordy, to gwarantuje ci... – Kiedy postawił buntowniczo krok do przodu, z nieoponowaniem cofnęłam się w tył. – ...że jeszcze dzisiaj wypierdolą cię stąd na bruk.
Uszczypnęłam brwi, po czym potrząsnęłam głową. Czy on naprawdę powiedział to, co myślałam, że powiedział?
– Słucham? – Byłam zbyt oszołomiona.
– Głucha jesteś? – Obnażył perłowe zęby, warcząc gardłowo. – Cóż, to tłumaczyłoby, dlaczego tak napierdalasz tym studenckim gównem.
Czy on nazwał Britney gównem? Koleś, idziemy na solo. Podwinęłabym rękawy, gdybym je miała.
– Nie z tej epoki, dziadku? – prychnęłam na jego opryskliwość. – Rozumiem, że w domu starców zasypia się o dziewiętnastej, ale...
– Myślałem, że to blondynki są głupie, ale jesteś idealnym przykładem odchodzącym od reguły. – Posłał mi ostre spojrzenie brunatnych oczu.
– Cóż, jesteś facetem. – Skrzyżowałam dłonie na piersiach i wyrzuciłam brew w górę. – Wy debilizm macie zaimplantowany we krwi.
Uśmiechnął się, niezwykle hipnotyzująco i niemal tak szarmancko, jak gdyby próbował powiedzieć komplement... albo po prostu podobała mu się ta gierka słowna. Zwiesił na moment głowę. Kliknął językiem o podniebienie, a chwilę później zerknął na mnie spod byka. Wyraźnie zarysowana szczęka poruszyła się, gdy ją zacisnął. Poruszył się tak szybko, że nie spostrzegłam, kiedy zostałam przybita do ciemnych drzwi. Prawie rozlałam wino. Wciągnęłam raptownie powietrze, a kącikiem oka dostrzegłam diaboliczny uśmieszek mężczyzny.
– Chciałabyś to powtórzyć? – chrypiał tak nisko, aż zacisnęłam uda.
Cholera. Tembr głosu kolidował z tym, jakim pieprzniętym dupkiem był. Palący dotyk rozpalał płomień w moich żyłach. Fakt, że byłam podpita, niczego nie ułatwiał. Wzrokiem przeskakiwałam od jego oczu, do ust.
– Mam czarny pas w taekwondo – wypaliłam, zadzierając podbródek.
– Zaraz będziesz miała przy nazwisku, jeśli nie ściszysz tej cholernej muzyki.
Patrzyłam na niego z emocjonalnym kotłem pełnym irytacji i skonfundowania.
– Kopnę cię w jaja, jeśli będę musiała – zagroziłam.
Parsknął bez krzty humoru, doskonale wiedząc, że nie należałam do osób, których mógłby się wystraszyć. Podniosłam więc nogę, a on z niemal pajęczym instynktem złapał mnie za nią i przyciągnął bliżej siebie, jak w tangu. Uderzyłam plecami o drewnianą powierzchnię, gdy zawisł nade mną jak potężny niedźwiedź.
– Moje wino! – pisnęłam, gdy trunek nieco przelał się poza krawędź szkła.
– To jest jeden jedyny raz, w którym pozwolę ci znaleźć się tak blisko mnie – chrypiał tak niskim tonem, że z trudem przyszło mi oddychanie. – Zapewniam, że nie chcesz mieć we mnie wroga, ponieważ jestem cholernie mściwy.
– A ty co, team Timberlake? – prychnęłam, mierząc go spojrzeniem pełnym obrzydzenia. – I puść moją nogę, ty zwyrolu!
– Przeproś mnie grzecznie.
– Dobre – zaśmiałam się, zanim wymusiłam na nim wyrwanie własnej kończyny z jego uścisku. – Frytki też ci zaserwować?
Ciemne oczy błysnęły kolejnym odcieniem gniewu. Jak tak dalej będzie zaciskał szczęki, to w końcu pęknie mu żyłka. Faceci to wytwór samego szatana, jakiś nieudany eksperyment. To pewnie oni jako pierwsi zbiegli ze strefy 51.
– Z przyjemnością. Zasponsoruję ci także zestaw Happy Meala, tylko wybierz sobie ładną zabaweczkę, żebyś przestała tupać nóżką jak gówniara. – Obrzucił mnie spojrzeniem, jakby ledwie powstrzymał się od obrzygania mi stóp.
– Cofnij się – fuknęłam ostrzegawczo.
– Ścisz muzykę – postawił warunek.
Roześmiałam się w głos, odrzucając głowę w tył.
– Po tym, jak rzuciłeś mną o drzwi i zepsułeś mój wieczór z przyjaciółką? – Wychyliłam się w jego stronę z buchającą irytacją. – Żebyś wiedział, że zamierzam zainwestować we wzmacniacze i głośniki wielkości lodówki. I żeby było jasne, Oops I did it again będzie ci towarzyszyć po sąsiedzku od świtu do zmierzchu. – Cmoknęłam z wymuszonym uśmieszkiem.
– Posłuchaj mnie ostatni raz, ty mała, tępa...
Ostatnie uncje samokontroli właśnie zostały wyczerpane. Chlusnęłam mu winem w twarz i odskoczyłam na bok. Ściągnął ku sobie grube brwi. Rozchylił usta, zanim obdarował mnie wściekłym spojrzeniem.
– Nie stać się na to, by zapłacić mi za ten garnitur – zgrzytnął zębami, jak gdyby przygotowywał się do ryknięcia. – To arabski jedwab.
Wydęłam wargi i udawałam, że ścieram łzę z policzka. Za ułamek sekundy uśmiechnęłam się kpiąco, wznosząc przy tym środkowy palec.
– A to bostoński faker, skończony durniu.
Nie wyrzucą mnie stąd, więc mógł mówić, co tylko chciał. Był wystarczająco zajęty doprowadzeniem się do porządku, by to skomentować.
Wróciłam do apartamentu i dla podkreślenia swojego oburzenia, zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Eliana popatrzyła na mnie nieco zaniepokojona. Podgryzła dolną partię ust, jak gdyby zaskoczył ją mój uśmiech. Muzyka faktycznie ucichła.
– Wszystko w porządku? – spytała z troską.
– Niespecjalnie – odetchnęłam smutno i zamachałam kieliszkiem w dłoni. – Przez tego dupka nie mam już wina.
***
Pasażerowie na pokładzie, pasy zapięte. Cel naszej podróży to czeluści grzesznych piekieł...
✈️ Instagram: autorkajoanna
✈️ Twitter: nahmafia
✈️ FB: nahbabewattpad
#Kontrakt
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro