Rozdział 4.
✈️ Treyvon ✈️
– Bezchmurne niebo, czysty korytarz, trasa jak marzenie. – Splotłem dłonie na karku, odchyliłem się w fotelu, po czym rzuciłem spojrzenie na oficera. – Po północy będziemy w Miami.
– Eskadra wciąż tankuje. Na krótkodystansówki nie powinni się za bardzo wyprężać. – Poklepał mnie po ramieniu, nim wskazał na informacje dotyczące lotu. – Mamy przydzielony A380, dwieście siedemdziesiąt trzech pasażerów i skład całkiem ładnych panienek na jump seatach. – Wyszczerzył się dziko, a męski głos rozpadł się w gromkim śmiechu.
– Autopilot, co? – prychnąłem, przykładając palce do skroni w znudzeniu. – Nie licz na to, że spędzę całą drogę sam za sterami.
– Jakoś się dogadamy. – Puścił zaczepnie oczko.
– Will... – Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. – Nie ma, kurwa, mowy. Jaja ci nie odpadną.
– Idę teraz, zanim mi wyfruniesz, przebiegły sukinsynie. – Pospiesznie wstał z fotela i opuścił kokpit, pogwizdując. – Drogie panie, jak samopoczucie?
Przerolowałem językiem po wewnętrznej stronie policzka, gdy skupiłem wzrok na konsoli przed sobą. Miałem to szczęście, że Kennedy zajął się briefingiem i nie musiałem użerać się z żadną nowicjuszką. Złapałem za mikrofonogłośnik, by następnie podstawić go pod usta.
– Drodzy pasażerowie, mówi kapitan Laurent – zacząłem spokojnym głosem i zwilżyłem wargę. – Za wszystkie niedogodności związane z natrętnym oficerem raczę państwa przeprosić, w szczególności płeć piękną.
– Trey! – Usłyszałem rozżalony krzyk Willa.
Podgryzłem dolną partię ust, by powstrzymać się od gardłowego śmiechu. Znów włączyłem przycisk.
– Mam przyjemność gościć państwa na pokładzie samolotu Airbus A380, reprezentowanego przez Dragon Airlines, Zmierzamy do Miami przy niebywale świetnych warunkach. Numer lotu to cztery – jeden – cztery – sześć. W trakcie podróży zadbam o najwyższą jakość państwa bezpieczeństwa, natomiast pozostała część załogi jest w pełni do państwa dyspozycji.
Zapiąłem pasy, a kącikiem oka zarejestrowałem, jak William opadł na fotel z błogim westchnieniem.
– Jesteś takim skurwysynem... – odetchnął, kręcąc przy tym głową.
– Odmówiła ci zrobienia loda? – zakpiłem, w międzyczasie ustawiając wszystkie parametry.
– Eva jest bardzo przepisowa. Nie spożywa białka przed odlotem. – Nałożył słuchawki na uszy, więc zrobiłem to samo.
– Jesteś chujem.
– Pierwszej klasy – zawtórował mi. – Ta nasza nowa wygląda na niezłą sztukę. Dogaduje się z rudą.
Rzuciłem mu oschłe spojrzenie, nim powróciłem do sterowania przy kokpicie. Przeprowadziłem odpowiedni test, połączyłem się z wieżą, a po otrzymaniu zgody uruchomiłem silniki. Gdy wirniki nabrały odpowiedniego tempa, z precyzją pchnąłem wajchę i stopniowo wprowadziłem samolot w ruch. Podczas wznoszenia, skupiłem się na własnym oddechu. Po wzbiciu się do odpowiedniej wysokości, wyrównałem lot i pozwoliłem, by autopilot przejął kontrolę.
Odchyliłem się na oparcie, podczas gdy Will postanowił wyjść z kabiny. Wykrzywiłem surowo usta, a kiedy miałem podłożyć ramię pod głowę, kątem oka zarejestrowałem ruch.
– Panie kapitanie...
– Kurwa, kto ci pozwolił tu wejść? – warknąłem zirytowany, gdy młoda siksa stanęła obok.
– Eva powiedziała, żeby przynieść panu kawę. – W jej oczach ujrzałem wątpliwość. Wydawała się być nieco zaskoczona moim atakiem. – Podobno to pana specjalne życzenie podczas każdego lotu.
Cieszyłem oczy jej wyglądem, aż zatrzymałem się na wysokości zaokrąglonego tyłeczka. Uniosłem brew z zainteresowaniem, zanim powiodłem wyżej. Uniform, który stanowił dłuższą sukienkę, otulał jej ciało niczym bandaż, a pas podkreślał zgrabną sylwetkę. Pełne piersi uwydatnione były przez dekolt w szpic i to tam przez moment zawiesiłem wzrok, zanim dotarłem do twarzy.
Nic specjalnego. Nie pasowała do lasek, w które mógłbym zagłębić kutasa.
– Do tej też mi naplułaś? – Wyrzuciłem brew w górę.
Rozchyliła pełne usta, a sekundę później zamknęła je w milczeniu. Policzki jej spąsowiały, a na wargi wkradł się – o dziwo – nieśmiały uśmiech.
– Nie wiem o czym pan mówi.
– A to zabawne, bo wiesz... – Zassałem powietrze, pozwalając sobie na obserwowanie jej. – Zdradziłaś się tym intensywnym gapieniem na kubek, który trzymałem.
– Gapiłam się? – zachichotała nerwowo i wzruszyła gładko ramieniem. – Nie przypominam sobie.
– Więc lubisz pluć, świeżynko? – prychnąłem w rozbawieniu, gdy odebrałem od niej kawę. – W porządku, ja też nie lubię na sucho.
Pochłonąłem łyk gorącego napoju, a oczami spijałem wyraz kobiecej twarzy, który zmieniał się w coraz bardziej zagubiony. Zamrugała, wyprostowała się i zerknęła w stronę wyjścia.
– Powinnam już iść. – Dygnęła kciukiem w stronę ciasnego przejścia.
– Już dawno nie powinno cię tu być, wyjazd. – Oddaliłem ją lekceważącym ruchem ręki.
W pierwszej godzinie śledziłem trasę na nawigacji, co jakiś czas zerkając na parametry. W głowie odtwarzałem plany na kolejny lot. W Miami mamy jednodniową przerwę, która pozwoli mi na odrobinę relaksu.
Will raczył wrócić z babskich pogawędek z pączkiem w zębach. Rozpiąłem pasy i kiwnąłem głową na kokpit.
– Teraz to ty zajmij się tym gównem i ani mi się waż ruszać dupska z miejsca.
Wydukał coś niewyraźnie, zasalutował i zajął miejsce w fotelu. Przeszedłem przez przejście, a w części kuchennej mój wzrok zaciął się na szatynce, która, jakby poruszona siódmym zmysłem, odwróciła głowę. Patrzeliśmy na siebie w milczeniu.
– Jak kawa?
Taka sama jak zawsze. Wykrzywiłem usta i wzruszyłem obojętnie ramieniem. Eva minęła mnie w korytarzu. Posłała mi zdystansowany uśmiech, a dłonią poklepała po plecach.
– Mamy dobry humor, kapitanie? – Jej wzrok przeskakiwał to ode mnie, to do dziewczyny.
– Gdyby moja kawa była mniej słodka, pewnie byłby bardziej znośny. – Wykrzywiłem usta i tym razem nasze spojrzenia padły już tylko na nowicjuszkę.
– Och... Auroro, kapitan nie słodzi – zwróciła uwagę tak, jakby stała przed nami pięciolatka.
Aurora. Zatem tak nazywa się ta mała, wyszczekana księżniczka.
– Nie miałam pojęcia. – Popatrzyła na nią przepraszająco, a mnie posłała tak suche spojrzenie, jakbym co najmniej zabił jej matkę. – Następnym razem będzie gorzka.
– Podałam już posiłek. Madison zajmuje się pasażerami, którzy jeszcze nie śpią. Możesz policzyć ile rzeczy zostało w dyspozycji i ile sztuk należy uzupełnić – instruowała purserka.
– Oczywiście. – Dygnęła pospiesznie głową, nim odwróciła się do mnie tyłem.
Eva ruszyła na główną część pokładu. Poświęciłem ten czas, by przyjrzeć się pracy dziewczyny. Wypuściła rozgoryczone westchnienie, gdy przykucnęła. Wysunęła kilka szuflad, z których wyjęła hermetycznie zamkniętą żywność. Rozłożyła je na blacie i zabrała się za liczenie.
– Chcesz mi pomóc, że tak się gapisz? – nie szczędziła sobie warczenia.
Mała, jeszcze nie wiesz z kim tańczysz.
– Zostałem stworzony do wyższych rzeczy niż usługiwanie innym – skontrowałem ironicznie. – Oceniam twoją pracę, więc zamiast pyskować, rób swoje.
– Radzę sobie świetnie – syknęła z przesadną wyższością. – Nie powinieneś przypadkiem sterować samolotu?
Odbiłem się od metalowej ścianki i powolnym krokiem zmniejszyłem odległość między nami. Kiedy znalazłem się tuż za nią, wyprostowała się, jak gdybym przyłożył jej broń do pleców.
– Od kiedy pozwoliłem ci mówić do siebie na ty? – Zmrużyłem uważnie powieki.
– Od kiedy nazwałeś mnie furiatką.
– Nazwałem cię furiatką? – parsknąłem, unosząc przy tym brew. – Cóż, może. Nie pamiętam.
– Możesz się odsunąć? – Zerknęła na mnie przez ramię.
– Proszę pana – poprawiłem ją.
– Odsuń się – wycedziła przez zęby. – Przeszkadzasz mi.
– Czy mógłby się pan odsunąć, proszę pana? – drażniąco szeptałem przy jej uchu.
Opuściła ramiona z westchnieniem. Coś wysunęło jej się z rąk. Miała już przykucnąć, lecz zamiast tego uderzyła mnie tyłkiem w krocze. Wciągnęła powietrze i odwróciła się do mnie tak szybko, że ledwie zdążyłem to zarejestrować. Złapała się moich ramion, a ja instynktownie chwyciłem ją za biodra.
– Wiesz... wystarczyłoby poprosić.
Spurpurowiała w kilka chwil. Zerknęła w dół i znów na mnie.
– Moja szpilka... – jęknęła bezwiednie.
– Co?
– Złamałam obcas! – pisnęła. – Macie zapasową parę?
– Jasne, zawsze mam ze sobą całą walizkę butów dla takich pierdół, jak ty! – rzuciłem niezwykle entuzjastycznie. – Zdejmij je, inaczej zrobisz sobie większą krzywdę.
– Cudownie, to już druga para w tym tygodniu. – Pochyliła się, by pozbyć się butów i byłem pewien, że ostro jej się za to oberwie od Evy.
Przemknęła obok mnie i wrzuciła parę do schowka. Zatrzymała się przy sąsiedniej ladzie. Obserwowałem, jak otworzyła plastikowe pudełko, a następnie wyciągnęła dłoń po hermetyczne opakowania. Odliczała na głos, gdy układała jedno obok drugiego. Zerknąłem w dół, a palcami zbadałem skórę na odsłoniętych udach kobiety. Wciągnęła powietrze, po czym wstrzymała je. Obserwowałem, jak gęsia skórka powoli zdobiła muśnięte słońcem ciało.
– Nie przestawaj liczyć... – wychrypiałem, chyląc się nad jej uchem. – ...w przeciwnym razie zaczniesz od nowa, a to zadziałałoby na twoją niekorzyść.
Pochyliła głowę, a palce zacisnęła na krawędziach blatu. Zwilżyłem usta, gdy nachyliłem się nad odsłoniętą szyją i wdychałem zapach kobiecych perfum. Był wysublimowany, a przy tym nawet mnie kręcił. W odbiciu pancernej szyby mogłem dostrzec, jak podgryzła wargę, po czym wypuściła ją - spulchnioną i nieco czerwoną.
– Nie liczysz.
– Liczę w głowie – szepnęła ochryple. – Robisz to specjalnie, żeby mnie rozproszyć?
– A rozprasza cię to? – testowałem jej cierpliwość.
– Nie, twoje próby są dość marne. – Wzruszyła ramieniem, po czym zerknęła na mnie. – Tak teraz podrywa się kobiety? Mamy dwudziesty pierwszy wiek rozumiem, że kwiatki i czekoladki czy chociażby podtrzymanie rozmowy jest dla ciebie cliché, ale to minimum, zanim zaczniesz przekraczać czyjąś strefę komfortu. – Złapała mnie za nadgarstki i odtrąciła moje dłonie. – Palce przy sobie, inaczej poznasz co to znaczy, gdy dasz komuś palec, a on ci wpieprzy całą rękę – wyszczerzyła się, muskając wargami powietrze i otworzyła pakunek z kiścią owocu.
Zadziorna. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
– Twardy zawodnik, co? – Kliknąłem językiem o podniebienie, a brew wystrzeliła mi do góry. – Lubię to.
– Poważnie, dotknij mnie tak jeszcze raz, a wsadzę ci to w... – urwała, uśmiechając się jeszcze szerzej. – ...wprost do pańskich ust, kapitanie – mówiąc to, wetknęła mi winogrono między wargi i zmusiła, bym je zjadł.
Zaskoczony jej działaniem, obróciłem się na spotkanie rudowłosej. Eva uśmiechała się znacząco to do niej, to do mnie. Przegryzłem owoc, krzywiąc się na kwaśny posmak.
– Widzę, że wasze relacje mają się coraz lepiej – brzmiała na zadowoloną, kiedy objęła nas oboje. – Doskonale. Pamiętajcie, tworzymy dream team!
– Team lepkich rączek – zanuciła szatynka.
– I pyskatych mordek – mruczałem w podobnym tonie.
– Słodko – zacmokała purserka. – Auroro, gdzie twoje buty?
Młoda toczyła wzrokiem ode mnie do kobiety, a na usta wypłynął jej słodki, przepraszający uśmiech.
– Pan kapitan na mnie wpadł. Potknęłam się i złamałam obcas. Musiałam je zdjąć dla własnego bezpieczeństwa – sapnęła z wydętą wargą.
Ty mała, przebiegła żmijo.
– No cóż, trzeba sobie jakoś radzić. – Machnęła ostentacyjnie dłońmi. – W schowku mam zapasową parę, zaraz ci przyniosę. Nie powinnaś chodzić boso przy pasażerach.
– Totalnie, nie jeden z tych starych dziadów miałby chrapkę na twoje stopy.
– Z panem na czele? – Usta podrygiwały jej do aroganckiego uśmiechu.
Zacisnąłem szczękę, by nie parsknąć przy niej śmiechem. Podtrzymując surowy wyraz twarzy, miałem pochłonąć reakcję szefowej pokładu, ale ta ulotniła się niezauważenie.
– Więc umiesz pluć, gryźć – wymieniałem, opierając łokieć na blacie. – Co jeszcze potrafisz?
– Chodzić i oddychać, jednocześnie! Dajesz wiarę? – wydusiła z siebie, przewracając przy tym oczami. – Muszę być ewenementem wśród kobiet, na które działają twoje sztampowe podrywy.
– Och, więc to na ciebie nie działa? – Przesunąłem palce nieco wyżej niż poprzednio. Opuszkami odkrywałem linię koronkowej pończochy.
Zadrżała od dotyku, oddech jej przyspieszył. Odchyliła głowę, gdy szorstkie palce zawirowały w okolicach zwieńczenia ud. Przez głęboki dekolt, mogłem dostrzec, jak stwardniały jej sutki. Przerolowałem językiem po wewnętrznej części policzka, gdy wyobrażałem sobie, jak słodko by jęczała, gdybym pieścił je ustami.
– Co my robimy? – zdołała zapytać, nieco zdyszana.
– Nie wiem, świeżynko – rzuciłem kpiąco. – Jak myślisz, co robimy?
Jej skóra mnie potrzebowała, błagała o dotyk. Oddech słabł, gdy sznur wilgotnych muśnięć przebiegł po skórze, aż do zagłębienia szyi. Zmiękła niczym rozpuszczona guma. Nie oponowała, mało tego, z niezwykłą śmiałością objęła mnie za kark. Jęk opuścił wiśniowe usta, brzmiąc jak zapowiedź złudnie słodkiej pieśni w filharmonii.
– Zamierzasz mnie przeprosić za to, jak zachowałaś się wobec mnie? – szeptałem do ucha stewardessy, gdy przechyliła głowę.
Przylgnęła plecami do mojego do torsu. Pieszczotliwym ruchem naparłem zębami na jedwabistą skórę, a dziewczyna wciągnęła powietrze.
– Nie słyszę – warknąłem nisko.
– Nie przeproszę – sapnęła.
– Lubisz turbulencje? – zadrwiłem pod nosem.
Jej jęk był niski i zniewalający, kiedy przebiegłem palcami po pasku damskiej bielizny. Mogłem poczuć, jak intensywnie pulsowała. Zwieńczyła uda, zakręciła biodrami, a gdy odwróciła głowę, jej usta otarły się o moje. Patrzyła na mnie spod kruczoczarnych rzęs, posyłając lubieżne spojrzenie.
– Odpowiedz mi – syknąłem, przesuwając wargami po pulsującej tętnicy.
– Wolę bardziej ekstremalne rozrywki – skontrowała w podobnym tonie.
– Świetnie. – Odsunąłem od niej dłonie i pochyliłem nad jej uchem. – Bo zamierzam wstrząsnąć twoim małym światem, świeżynko...
✈️ To dopiero słodki przedsmak tego zmysłowego lotu 😈
✈️ Instagram: autorkajoanna
✈️ Twitter: nahmafia
✈️ FB: nahbabewattpad
#Kontrakt
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro