Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Kres" - RikaEllen [opowiadanie]

Autor: Monika Gałązka (RikaEllen)
Wyróżnione w kategorii opowiadania

~*~

W potężnej, nieprzeniknionej, otulonej światłem jesiennego słońca puszczy, której ludzkie oczy nigdy nie zdołały w pełni zbadać, panował całkowity spokój. Przesiąknięte nim były ogromne, dostojnie wyprostowane drzewa, ich szeleszczące liście o rozmaitych barwach, z których większość już dawno zdążyła opaść na ziemię, przykrywając ją zupełnie. Wypełniał każdy zakątek, unosząc się wraz z powietrzem wypełnionym wonią nagrzanej ściółki.

Serce tego nieistniejącego świata, sam środek nieprzemierzonego lasu skrywał opuszczone, pradawne miasto, będące w znacznej części już ruinami. Otoczona ogromnymi murami warownia wydawała się przed laty niedostępna, zupełnie jakby chroniona przez same Niebiosa. A w środku dziesiątki zrujnowanych domów i innych budynków, porośniętych mchem, które przegrały bitwę z nieznającym litości przeciwnikiem - nieuniknionym czasem.

Naprzeciw otwartej, żelaznej bramy wjazdowej stała dziewczyna w jasnobrązowym płaszczu. Jej długie, złociste włosy związane były na plecach w warkocz, a krzyczące z rozpaczy źrenice tkwiły w ruinach.

To miasto było jej dziełem, powstałym na przelanych łzach, nieprzespanych nocach, uśmiechu na twarzy. Lata pracy. Największa duma. Coś, czego nikt nigdy jej nie odbierze. Niezniszczalna metropolia, mająca przecież trwać wiecznie, stawiając opór wszystkiemu, co się przydarzy i pozostać niezmienna. Miejsce, do którego bez względu na wszystko, zawsze mogła wrócić. Ostoja podczas zdziczałych sztormów, kiedy wszelka nadzieja zanika bez śladu, tonąc w bezwzględnej ciemności. Chluba, której blask nie zazna kresu. Wierzyła, że nigdy się nie skończy.

Naprawdę w to wierzyła.

Jednak wydarzyło się coś, co dotychczas było raczej rozmazanym przypuszczeniem, skrytym pod osłoną mgły, niż rzeczywistą możliwością. Coś, co istniało tylko w niemożliwie odległych, najczarniejszych obawach: miasto upadło. Dlaczego. Dlaczego ta chwała uleciała, niczym liść porwany przez paskudną wichurę?

Dziewczyna powoli zamknęła bramę, sięgnęła do kieszeni płaszcza i wydobyła stamtąd zardzewiałe, metalowe kółko, na którym zawieszonych było kilka kluczy. Wybrała jeden z nich i uroczyście włożyła go do sporych rozmiarów kłódki. Przekręciła go. Brama, a zarazem cały świat, została zamknięta.

Złotowłosa poczuła silne kłucie w sercu, wydawało jej się, że ktoś je dźgnął ostrzem. Prędko wyciągnęła klucz, dzięki czemu momentalnie ból ustąpił. Zrobiła krok w tył. Wszystko, co udało jej się osiągnąć, jedyny powód do dalszego życia, było już tylko historią, przeszłością, do której nie powinno się wracać.

Odwróciła się i wlepiwszy wzrok w ziemię, ruszyła przed siebie. Czuła wzbierające łzy, parzące obłąkańczo jej powieki. Usiłowała je powstrzymać, jednak nie udało jej się i po chwili gęsto oblały jej bladą twarz, co ją rozwścieczyło. Przecież obiecywała sobie, że nie będzie płakać. Że chociaż w obliczu zupełnej klęski zachowa się tak, jak powinna. Chociaż ten jeden, jedyny raz!

- Cóż - westchnęła. - Popłaczę, popłaczę i przestanę. Wiedziałeś że - zwróciła się, sama nie wiedząc do kogo, spojrzawszy w górę - gdy płaczesz, twe serce mniej krwawi? To bardzo ułatwia znoszenie cierpienia...

Mimowolnie chwyciła się za szyję i mocno ją ścisnęła, a gdy dopiero po krótkim czasie dotarło do niej, że się dusi, prędko oderwała dłonie, cicho kaszląc.

- Więc to już koniec? Tak to miało się skończyć? Właśnie tak to miało wyglądać?!

Wobec tego wszystkiego pod jej czaszką tłoczyły się setki pytań: czy warto było walczyć? Bronić całą swą istotą tego, czemu nie dane było przetrwać? Poświęcać się dla tego, co powróciło do przejmująco lodowatej pustki, z której powstało? Co w takim razie warte jest wysiłku i niezliczonych trudów?

Pożerały ją wątpliwości, których nie zdołała się pozbyć. Wraz z nieznośnym rozgoryczeniem nieustannie próbowały rozszarpać jej umęczone serce i wyplenić resztki wyciszenia.

Nie potrafiła rzucić miastu ostatniego spojrzenia. Tak bardzo chciała ujrzeć je jeszcze raz, ale myśl, że ono jest już martwe, nie pozwalała jej nawet na lekkie przekręcenie głowy w jego kierunku, a świadomość, że już nigdy tam nie wróci, zawzięcie wpijała swe szpony w jej roztrzęsiony umysł, smagany przerażeniem.

Czy coś takiego jak wieczność ma prawo istnieć?

Dotarła na skraj lasu, gdzie znajdowało się urwisko, a w oddali napawające respektem góry, które zdawały się złowrogo rozglądać dookoła, o poszarpanych szczytach skrytych w ciężkich, nieprzyjaznych chmurach. Dziewczyna niepewnym krokiem zbliżyła się do krawędzi. Przepaść miała tak dużą głębokość, że dostrzeżenie dna było niemożliwe. Drżąca ręka chwyciła kółko z kluczami i wyciągnęła je daleko przed siebie. Teraz wystarczyło tylko je puścić. Jedynie otworzyć dłoń. I będzie już skończone. Jednak palce zamiast wyprostować, zacieśniały się coraz bardziej, aż wreszcie, zupełnie niespodziewanie, rzuciły klucze, które swobodnie poszybowały w dół, znikając w mroku otchłani.

Naprawdę to zrobiła. A więc to rzeczywiście już koniec.

Dziewczyna patrzyła za nimi wzrokiem nie wyrażającym smutku i żalu, ale będącym najprawdziwszym ich obrazem, którego epicentrum kryło się w czeluści płaczących źrenic, a owe emocje zdawały się z nich wylewać niewidzialnym strumieniem. Pierwszy raz czuła się tak zagubiona; zupełnie rozbita. Jeszcze przez długi czas stała nieruchomo patrząc w dół urwiska, nie wiedząc co ze sobą zrobić i dokąd pójść, jak uspokoić panikujące myśli i szlochające serce.

- Tego właśnie chciałam? O to mi chodziło...? Błagam, zabierzcie mnie stąd. Albo zabijcie. Wszystko jedno. Nie chcę tu być.

Z wolna skierowała się w stronę puszczy i zniknęła w gęstwinie.

Jej płonąca dusza została okrutnie okaleczona. Brutalnie wyrwano jej fragment, a niestabilna reszta rozsypała się, powoli umierając. Ale czy można żyć z boleśnie konającą duszą? Patrzeć, jak usycha i mizernieje z dnia na dzień, z godziny na godzinę?

Wtem zerwał się ostry, górski wiatr, który przyniósł ze sobą nagłą ulewę. Jesienny deszcz. Raz rzucający delikatnie swe krople, by za chwilę ciskać je wściekle.

Aż sine niebo wypłacze wszystkie łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro