Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 | Koło śmierci

Spadłem na coś twardego, co mimo wszystko nie było betonem ani martwymi ciałami brunetek- pomyślałem, że nie mogło być gorzej, ale gdy odkryłem gdzie się znajduję,doszedłem do wniosku,że zawsze może być gorzej.
Wyprostowałem się i rękami pomacałem ziemię wokół mnie. Było całkowicie ciemno, a moja różdżka gdzieś wypadała- niby ten patyk był magiczny, a jednak momentami zdawał się być zupełnie nie poręczny.
Opuszki moich palców ślizgały się po czymś twardym i gładkim.
Kształtem przypominało to... patyki? Tak, zdecydowanie.
Jeden patyk, drugi... kolejne kilkanaście połączone ze sobą na środku... nie, to nie były patyki.
To były kości.
Włosy stanęły mi dęba, a ja szybko wstałem, nie chcąc dotykać szkieletów, które zdawały się pokrywać całe pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Z góry usłyszałem psychodeliczny śmiech rudej dziewczyny i wtedy zrozumiałem, że to wszystko było jedynie wielkim planem. Ja miałem się tu znaleźć z jakiegoś konkretnego powodu, który wciąż pozostawał dla mnie tajemnicą. Na drżących nogach starałem się wykonać kilka kroków do przodu (jeśli w ogóle w tej sali istniało coś takiego jak przód), ale, jak się okazało, nieboszczycy nie byli najlepszym materiałem na chodnik. Wciąż się potykałem i upadłem rękami na ostre kości, które raniły mi dłonie. Kolejne kilkanaście kroków przeszedłem na czworakach, powstrzymując wymioty i starając się nie zwracać uwagi na ból.
W pewnym momencie salę wypełniło białe światło, pokazując mi to,czego tak bardzo się obawiałem- prawdę.
Pomimo znacznych rozmiarów pomieszczenia, było ono w całości wykonane z ludzkich kości, idealnie wyczyszczonych i poskładanych w najróżniejsze wzory. Ściany były ozdobione czaszkami i piszczelami, które pustym wzrokiem wpatrywały się w nowo przybyłych, a podłoga na której klęczałem wykonana była z żeber i innych kości, których nazwy nie potrafiłem podać.
Przede mną wznosił się wspaniały ołtarz, którego zwieńczeniem była przerażająco wyglądająca czaszka z diamentami w oczodołach i złotą koroną. Tron i stolik przed ołtarzem były wykonane z ludzkich kości rąk, a obiciem mebli była... ludzka skóra.
Głośno przełknąłem ślinę mając nadzieję,że to jest tylko jeden wielki, chory sen. Nic jednak na to nie wskazywało. Po dwóch stronach królewskiego siedziska znajdowały się płonące czerwonym ogniem pochodnie, będące jedynym ciepłym elementem w całej sali.
- H- halo? - zapytałem niepewnie, a mój głos rozniósł się echem pośród szkieletów.
- Witaj. - usłyszałem głęboki głos, dochodzący jednocześnie z wielu miejsc, a jednak zlewający się w jedność. Zrozpaczony rozglądałem się w około, czując się coraz gorzej.
Wydawało mi się, że wariuję.
Na litość boską, kto o zdrowych zmysłach tworzyłby sobie upiorny zamek pełen wkurzonych Amorków i kościotrupów w opuszczonym wesołym miasteczku?
Do sali dostojnym krokiem wszedł staruszek z długą,srebrną brodą i w okularach- połówkach. Ubrany był, jak przystało na kogoś kto lubi kościotrupie wyposażenie wnętrz, na biało. Obok niego do sali weszła rudowłosa dziewczyna, ta sama, która goniła mnie po korytarzach. Na mój widok oblizała się ze smakiem, poczym pomogła starcowi usiąść na tronie. W niebieskich oczach dziadka było coś niepokojącego - pewna kropla szaleństwa i niespełnionej ambicji, która tak łatwo mogła... przerodzić się w coś gorszego.
- K- Kim jesteś? Co to za miejsce? Gdzie Harry? - spytałem jednym tchem,a w mojej głowie kłebiło się dużo innych pytań, w większości dużo mniej kulturalnych.
- Ah, ta dzisiejsza młodzież jest niezwykle niecierpliwa. - powiedział staruszek z zadumą, spoglądając na chichoczącą pomocniczkę.
- Mów mi Albus. Jestem królem tego świata. - powiedział po chwili, rzucając mi wymowne spojrzenie. - myślę, Draco, że poznałeś już moją pomocniczkę. - powiedział, wskazując bladą ręką na rudowłosą, która ponownie się oblizała, pokazując swoje ostre, czarne zęby - oto Ginerva.
Nic nie odpowiedziałem. Nieufnie wpatrywałem się w staruszka chcąc przeniknąć do jego myśli i odkryć, gdzie ukrył mojego chłopaka.
- Gdzie jest Harry? - spytałem ostro, strając się panować nad strachem, chociaż nie było to łatwe, bo płynął on teraz w każdej mojej żyle, całkowicie podporządkowując sobie mój organizm.
- Czy naprawdę ci tak na nim zależy? - spytał Albus, poprawiając okulary.
Zamrugałem szybko oczami. Czy on był głupi?
- Tak, to mój chłopak. - powiedziałem z lekką irytacją - co z nim zrobiliście?
- Jeszcze nic. - uśmiechnął się starzec, a Ginerva zachichotała - w tym pomożesz nam TY.
- Nie ma opcji. Nie skrzywdzę go. Mam zamiar go uratować i zabrać do domu. - powiedziałem, chociaż mój głos nie brzmiał przekonująco. Widząc zawiłość chorego królestwa tego Albusa, zaczynałem wątpić, że kiedykolwiek stąd wyjdziemy.
- Więc? Chcesz ujść z życiem? - spytał srebrnobrody, a w jego oku zauważyłem błysk podniecenia, jakby to wszystko było dla niego zwykłą zabawą.
Zawahałem się na moment,ale potem szybko kiwnąłem głową. To było oczywiste, że chciałem żyć.
- Będziesz musiał wziąć udział w konkursie.
- Jakim? O co? - moja głowa znów była pełna pytań.
- O życie... swoje i swojego chłopaka. - powiedział stary, roznosząc się tak obłąkanym śmiechem,że chichot Ginervy był przy tym dziecinną igraszką. Jego śmiech, tak pewny siebie, a jednocześnie tak ufający losowi naprawdę mnie przeraził. W moich myślach pojawiły się najgorsze scenariusze konkursów na śmierć i życie. Nic, co sobie wyobrażałem nie było jednak tak chore jak zawody wymyślone przez Albusa.
Dwa Amorki z białymi skrzydełkami wprowadziły do sali równie białe koło fortuny. Moje oczy się rozszerzyły, bo na moje nieszczęście, wiedziałem do czego służy.
- Ginny, zaprezentujesz? - mężczyzna zwrócił się do rudowłosej, a ta z uśmiechem na ustach przypięła do koła swoje ramiona tak, że nie mogła się poruszyć. Albus wstał z tronu i zza szaty, którą miał na sobie wyciągnął zestaw metalowych noży, które zręcznie obracał w palcach.
Amorki wciąż groźnie łypiąc na mnie wzrokiem, zaczęły obracać koło, aż dziewczyna kręciła się tak szybko, że zlała się w jedną całość. Piszczała przy tym tak radośnie, że można by pomyśleć, że właśnie jest na koncercie swojego ulubionego zespołu, albo na świetnej kolejce.
Była jednak na kole śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro