Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Wracając do mieszkania, dziennikarka ostro przeklinała. Rozmowa na początku z Shirą, a potem z Flynnem tak bardzo ją zaabsorbowała, że kompletnie zapomniała o Anthonym, który miał przyjechać po kota. Dlatego teraz pędziła do domu najszybciej jak mogła. Sytuacja z zewnątrz mogła wyglądać tak, że celowo go olewała i odwlekała spotkania, a wcale tak nie było. Przynajmniej od pewnego czasu. Na początku faktycznie tak robiła.

Przed drzwiami do mieszkania dosłownie wpadła na mentora.

- Wybacz, koleżanka pilnie potrzebowała pomocy. Mam nadzieję, że na mnie nie czekałeś- mruknęła Sam, w nerwowym odruchu, zakładając kosmyk włosów za ucho.

- Dopiero przyjechałem. Wszystko w porządku, z tą koleżanką?

Dziennikarka otworzyła drzwi i weszła do środka. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy rano zostawiła porządek. Otaksowała wzrokiem salon i kuchnię, a drzwi do sypialni zamknęła, niby przypadkiem. Nie było źle, chociaż do perfekcji było daleko. Nigdy nie należała do osób, które wręcz pedantycznie dbały o porządek. Wolała pozornie nieuporządkowany chaos. Mniej więcej wiedziała, gdzie co znaleźć.

- Tak. Nawet- odparła krótko Sam, chociaż jej myśli skierowały się ku Jackowi. Okłamując ją, naprawdę ją zranił. Nawet Maddie powiedział prawdę, a jej wcisnął marne kłamstwo. Dlaczego? Przecież byli przyjaciółmi. W każdym razie nie potrafiła się na niego gniewać, bo robiła identycznie, tylko w innej sprawie. Co jeśli dowie się o jej kłamstwie? Właściwie nie brała pod uwagę sytuacji, w której Jack śmiertelnie się na nią obrazi. Miała nadzieję, że jej wybaczy, więc to logiczne, że też powinna tak zrobić.

- Nie brzmiało to przekonująco. Jeśli potrzebujesz rady, chętnie ci jej udzielę. Potem i tak zrobisz to co będziesz chciała.

Nawet się nad tym nie zastanawiała. Po prostu przytaknęła i wręcz automatycznie skierowała się do ekspresu do kawy. Może to był nawyk, a może silna chęć jej organizmu, żeby dostarczyć kofeinę. Tak czy siak nie widziała w tym nic złego. Każdy ma jakieś mniej lub bardziej znaczące uzależnienie, bez którego nie umieją funkcjonować. Inni pili alkohol, ćpali lub palili papierosy, ona piła kawę. Uważała to za zdecydowanie zdrowsze niż pozostałe wymienione przez nią alternatywy.

Nie zapytała się McFarlena czy chce kawę, tylko wyciągnęła dwie szklanki. Nie usłyszała choćby słowa sprzeciwu, więc uznała to za zgodę.

- Skoro nigdzie ci się nie śpieszy. Po prostu bliska osoba mnie okłamała. Może to nie było jakieś znaczące kłamstwo, ale sama świadomość tego faktu boli. To jeszcze nie jest sedno sprawy. Najgorsze jest to, że zrobiłam tak samo, tylko ona jeszcze o tym nie wie- tutaj Sam zrobiła krótką pauzę, wzięła gotowe kawy i postanowiła na stoliku. Widok McFarlena w tym swoim oficjalnym ubraniu w jej mieszkaniu był zaskakujący, chociaż w pewnym stopniu podobał jej się. Zupełnie jakby to było całkowicie naturalne. Szybko ucięła tę myśl. Powinna skupić się na rozmowie i trzymać się rodzajnika żeńskiego, chociaż miała na myśli Jacka. Skoro już zaczęła mówić o "koleżance", niech będzie koleżanka.- I teraz nie mam pojęcia, czy powinnam jej wybaczyć. Na jej miejscu chciałabym, żeby mi wybaczyła. A w niedalekiej przyszłości może poznać prawdę i... Sam rozumiesz. Co byś zrobił będąc na moim miejscu?

- Hmm... Każdy z nas popełnia błędy, jak sama zauważyłaś. Moim zdaniem nie warto gniewać się na kogoś, kto właściwie postąpił tak samo jak ty, tylko w innej sprawie. Skoro żałuje, sugeruję jej wybaczyć, ale to twoja sprawa. Poradziłbym ci też, żebyś jak najszybciej powiedziała jej prawdę. Przyjacielskie relacje oparte na kłamstwach nie kończą się dobrze- odparł Anthony po krótkim namyśle. Fox w duchu przyznała mu rację. Wybaczy Jackowi, potem jak najszybciej odkryje prawdę o mordercy, opisze ją w artykule dla mentora i na koniec przeprosi wszystkie osoby, które przy okazji musiała okłamywać.

- Dzięki. Tak powinnam zrobić. Mówisz tak z własnego doświadczenia? To o relacji opartej na kłamstwie, nie błędach. Oczywiście do niczego cię nie zmuszam, po prostu moja intuicja mówi mi, że coś się za tym kryje.

Sam czuła, że coś było na rzeczy, ale też nie chciała psuć atmosfery. Dogadywali się zaskakująco dobrze. Mentor też jakoś tak... Nie emanował chłodem? Nie wiedziała jak w inny sposób to określić.

- Tak, mam doświadczenie w obu tych sprawach. Masz dobrą intuicję. Chodzi o Alice, matkę Emily. Podczas jej ciąży i kilka pierwszych miesięcy okłamywaliśmy się. Emily była wpadką, chociaż patrząc na sytuację z perspektywy czasu, żadne z nas nie żałuje, że zostaliśmy rodzicami. Alice miała wątpliwości czy sobie poradzi, ja czułem się odpowiedzialny za swoją córkę.

- To normalne. Wydaje mi się, bo nie mam doświadczenia w tym temacie, że każdy rodzic na początku ma jakieś wątpliwości- mruknęła Sam. McFarlen skinął głową.

- I właśnie z tego powodu byliśmy dalej w związku, dla Emily. Dopiero po dłuższym czasie zauważyliśmy, że wcale się nie kochamy. Poza dzieckiem nic nas nie łączyło. Byliśmy jak współlokatorzy. Kłamstwa nie wychodzą na dobre. Przez jakiś czas mogą być potrzebne, ale prawda i tak wyjdzie na jaw.

- Nie trzeba mieszkać w tym samym miejscu i od razu brać ślub, żeby wychowywać razem dziecko. Można być dobrym rodzicem, mieszkając w okolicy. Zawsze wydawało mi się absurdalne to, że ktoś z kimś bierze ślub, bo zaliczyli wpadkę- oznajmiła dziennikarka. Mówiła szczerze. Zawsze irytowało ją tak staroświeckie podejście. Z dobrą organizacją i przede wszystkim chęcią można było wychowywać dziecko bez poświęcenia własnego szczęścia. Mieli dwudziesty pierwszy wiek. Czasy społecznego nacisku na prokreację się skończyły. Instytucja małżeństwa też nie była konieczna.

- Cieszę się, że tak uważasz. Wtrącę, że zrobiłaś bardzo dobrą kawę. Dokładnie taką jaką lubię- zauważył Anthony, upijając kolejny łyk czarnego napoju. Bez cukru i bez dodatku mleka. Kiedyś powiedziałaby, że ta kawa idealnie oddaje jego osobowość, teraz była innego zdania.

- To nie ja ją zrobiłam, tylko ekspres.- zaoponowała, odstawiając szklankę na stolik.- Dla mnie to podstawa, kwintesencja dnia. Nie ma nic gorszego niż paskudna kawa. Tak w ogóle to zapamiętałam jaką lubisz, podczas naszej pierwszego spotkania. Short americano.

- To był jeden z moich błędów. Nie powinienem był zaczynać współpracy w ten sposób... Nie dziwię się, że tak zareagowałaś, chociaż przy pierwszym spotkaniu byłaś zaskakująco cicha.

- Na zewnątrz może i tak. Nawet nie wiesz jak mocno mnie wtedy zdenerwowałeś tym rozkazem- dopowiedziała Sam ze śmiechem. Zdawało jej się, że Anthony też lekko uniósł kąciki ust.

- Możemy uznać to za przeszłość?- zapytał, spoglądając na nią wyczekująco. Po raz kolejny przemknęło jej przez myśl, że miał niezwykłe oczy. Takie ciemne, nieprzeniknione, tajemnicze. Była ciekawa, co się za nimi kryje. Uśmiechnęła się promiennie.

- Jasne. Już i tak przestałam uważać cię za... Zło wcielone, oględnie mówiąc.

Rozmówca nieznacznie zmarszczył brwi, ze niedawnym zdumieniem wypisanym na twarzy.

- Naprawdę tak myślałaś?

- Przyznaję się. Proszę o łagodny wyrok.

Dziennikarka nawet nie wiedziała, w którym momencie znaleźli się tak blisko. Jej kolano i jego udo stykały się ze sobą i jeszcze siedziała bokiem, zwrócona w jego stronę. Zanim zdążyła zorientować się w sytuacji, poczuła dłoń McFarlena na szyi i przede wszystkim jego gorące usta na swoich. Nie zastanawiała się nad tym co robi. Rozchyliła usta, wpuszczając jego język do środka i odwzajemniła pocałunek. Jego dłonie wylądowały na jej ciele, podwijając jej koszulkę i błądząc po nagiej skórze w okolicy talii. Usiadła na nim okrakiem, oddając się temu elektryzującemu uczuciu, które sprawiało, że czuła jakby miała zaraz spłonąć. Wszystkie problemy i zmartwienia na chwilę zniknęły. Była tylko ona, on i niezwykły, namiętny, głęboki pocałunek.

Tę magiczną chwilę przerwał dzwonek telefonu Anthony'ego. Momentalnie się od siebie odsunęli, a Sam osunęła się na kanapę, schodząc z jego kolan. Co tu się, do cholery, stało?! I jak do tego doszło?! Kiedyś zarzekała się, że prędzej piekło zamarźnie niż zacznie się spotykać z McFarlenem! Jej umysł w obecnej chwili nie był zdolny do znalezienia odpowiedzi na kotłujące się w jej głowie pytania. Jedno nie ulegało wątpliwości: to był najlepszy pocałunek w jej życiu.

- To Alice- oznajmił, nawet nie próbując odebrać połączenia. Zamiast tego zacząć sprawdzać coś w telefonie.- Pyta się kiedy przyjadę. Emily się niecierpliwi, bo obiecałem jej niespodziankę.

Fox nie miała pojęcia jak zareagować. Ciągle nie potrafiła wyjaśnić sobie jakim cudem niewinna rozmowa doprowadziła do tego pocałunku. Pewnie doszłoby między nimi do czegoś więcej, gdyby nie telefon. Szczerze mówiąc, nigdy nie czuła czegoś takiego.

- W takim razie weź kota i jedź do niej. Skoro obiecałeś jej niespodziankę, nie każ jej na nią czekać. Tylko daj mi chwilę to spakuję wszystkie rzeczy. No wiesz zabawki, jedzenie... Mi się już nie przydadzą- powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy.

Szybko wymknęła się z salonu i zaczęła zbierać walające się wszędzie zabawki. W myślach wyzywała się od idiotek. Tylko to przyszło jej do głowy po czymś tak niezwykłym? Nie potrafiła udawać, że ten pocałunek nie miał dla niej żadnego znaczenia. Powinna zapytać się czy McFarlen też tak uważa. Zresztą ciągle łączyła ich relacja zawodowa. Był jej mentorem. Jak mogła doprowadzić do takiej sytuacji z kimś, kto w gruncie rzeczy był jej przełożonym?!

Pośpiesznie uwinęła się z zebraniem wszystkich rzeczy jej czworonożnego lokatora. Nie czuła żalu, bo wiedziała, że zwierzak trafi do lepszego domu, gdzie jego właściciele będą poświęcać mu więcej czasu. Ona miała go niewiele ze względu na pracę i nadmierne zaangażowanie. Trochę trudu wymagało od niej nakłonienie zwierzęcia do współpracy. Kot za żadne skarby nie chciał wejść do transporterka. W końcu przekonała go przysmakiem.

- Gotowe. Tu masz wszystkie rzeczy- mruknęła, wskazując na kilka reklamówek i transporterek, które spoczywały koło drzwi.- A co z nami?

Zdobycie się na to pytanie kosztowało ją naprawdę wiele wysiłku, ale dała radę. Przyglądając się Anthony'emu, doszła do wniosku, że też nie wiedział jak się zachować. To miło, że nie tylko jej mózg przypominał watę.

- Wrócimy do tematu, kiedy skończysz program mentorski, dobrze? Nie chcę mieszać życia prywatnego i zawodowego, ale dla mnie to też nie było bez znaczenia.

Sam przytaknęła. Myślała podobnie. To znaczy, nie przejmowała się szczególnie zasadą odrębności życia prywatnego i zawodowego. W końcu miała w redakcji dwójkę przyjaciół. Ale nie chciała zacząć spotykać się z mentorem przed ukończeniem programu. To mogłoby wywołać falę niepożądanych plotek zwłaszcza od czasu powstania Darklight. Dzięki tej stronie plotki rozchodziły się po firmie znacznie szybciej i skuteczniej niż dotychczas. Pomimo całego chaosu i wątpliwości, dziennikarka była szczęśliwa. McFarlen powiedział, cytuję, "... dla mnie to też nie było bez znaczenia". Na nim ten pocałunek też musiał zrobić wrażenie. Była bardzo ciekawa dalszego ciągu tej relacji. Wprost nie mogła się tego doczekać, ale najpierw musiała skończyć tekst o mordercy. Westchnęła, a dobry nastrój momentalnie ją opuścił.

Omiotła wzrokiem tablicę zbrodni, jak ostatnio zaczęła nazywać korkową tablicę z wszystkimi posiadanymi informacji. Niestety to w żaden sposób jej nie pomogło. Myślała, że jeśli zbierze wszystko w jednym miejscu, to nagle ją oświeci i odkryje coś, co przegapiła. Niestety tak się nie stało. Tkwiła w tym samym miejscu, tylko straciła mnóstwo czasu na graficzne przedstawienie ogromu złożoności sprawy. Musiała oczyścić umysł i spojrzeć na sytuację z dystansem, a nie było lepszego sposobu na to, niż pójść pobiegać. Poszła do sypialni przebrać się w coś wygodniejszego niż jeansy i po chwili już była na zewnątrz.

Powoli zapadał zmrok, co pokazywało nowe, na swój sposób piękne oblicze Nowego Jorku. Chociaż wygląd miasta się zmienił, ruch na ulicach pozostał taki sam, a kierowcy tak samo niewybrednie krytykowali nieudolnych, ich zdaniem, uczestników ruchu.

Dziennikarka skierowała się w stronę przeciwną niż do Central Parku. Chociaż nie wahała się zaryzykować, nie była też samobójczynią. W przeciągu ostatnich kilku tygodni zginęły tam co najmniej cztery młode kobiety. Poszlaki wskazywały, że była w typie mordercy, jakkolwiek to źle brzmiało. Ponadto obiecała Danny'emu, że nie zrobi nic głupiego i zamierzała się tego trzymać.

Oczywiście, entuzjazm i chęć do ćwiczeń Fox szybko zniknęły. Już po chwili wyklinała swoją kiepską kondycję. Powinna więcej ćwiczyć, ale była strasznie leniwa w pewnych kwestiach. Z jednej strony mogła cały dzień zbierać materiały do artykułów. Jednak na pół godziny ćwiczeń nie miała najmniejszej ochoty, chociaż mogła na spokojnie wygospodarować sobie ten czas. Gratulacje dla jej samo dyscypliny, a raczej jej braku.

Kiedy usłyszała dzwonek telefonu, zatrzymała się i zaczęła przeszukiwać torebkę. Momentalnie odebrała, gdy zobaczyła na wyświetlaczu "Danny".

- Cześć- przywitała się krótko Sam, starając się złapać oddech, żeby nie dyszeć prosto w telefon. Marnie jej to wychodziło.

- Hej. Przeszkadzam w czymś? Dyszysz jak pies w upalne dni.

Sam przewróciła oczami, bo tylko tyle mogła zrobić przez telefon. Najchętniej spiorunowałaby spojrzeniem przyjaciela za jego idiotyczne teksty.

- Na ciebie zawsze można liczyć. Właśnie to chciałam usłyszeć- odparowała posępnie. Zrobiła krótką pauzę.- Wyobraź sobie, że właśnie biegałam.

- Ty ćwiczyłaś? Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić.

- Bardzo mi przykro, że masz tak kiepską wyobraźnię. Może to się da jakoś wyleczyć? A tak na poważnie, jest coś o czym powinieneś wiedzieć, więc dobrze, że zadzwoniłeś.

- Co zrobiłaś?

Dziennikarka ponownie przewróciła oczami. Czy nie mógł zapytać "Co się stało?", tylko od razu sugerować, że coś zrobiła? Postanowiła go w pewien sposób ukarać.

- Wiesz co? Właśnie straciłam chęć na rozmowę. Zadzwoń, kiedy zmienisz nastawienie- powiedziała, po czym bezceremonialnie się rozłączyła. Zrobiła to na tyle szybko, że nie usłyszała choćby słowa sprzeciwu.

Z triumfalnym uśmiechem wyciszyła telefon i schowała go do torebki. Oddzwoni do niego, gdy już będzie w domu. Wznowiła bieg, uznając że to jej nie zaszkodzi. Jeszcze tylko kawałek, powtarzała sobie w myślach, tłumiąc nadchodzącą falę przekleństw. W końcu doszła do wniosku, że ma już dość. Oparła się o ścianę jakiegoś budynku. Rozejrzała się, uświadamiając sobie, gdzie jest. Była mniej więcej po środku Harlemu, czyli niezbyt daleko. Wróci powolnym spacerkiem. Chciała zdenerwować Danny'ego.

W pewnym momencie usłyszała odgłos przewracanych butelek po swojej prawej, w nieoświetlonym zaułku. Spojrzała w tamtym kierunku podejrzliwie. To mogło być zwierzę albo jakiś pijak, który zataczając się, przewrócił swoje lub spoczywające koło śmietnika butelki. Przez ciemność nic nie widziała. Jej wewnętrzny głos wręcz krzyczał, żeby uciekała. Pewnie by tak zrobiła, gdyby nie brązowy kotek, który nagle pojawił się w kręgu światła.

Była naiwną idiotką, pomyślała. Dostawała paranoi przez te ostatnie morderstwa. Przecież nie była w Central Parku, a tylko tam zabijał morderca.

Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, oplotła ją w pasie silna męska ręka. Druga przyłożyła jej do ust chusteczkę nasączoną dziwnym, chemicznym specyfikiem o drażniącym zapachu. Zaczęła się szarpać, ale napastnik był zbyt silny i miał żelazny uścisk. Eksplodowała w niej panika. A co jeśli właśnie spotkała mordercę, którego tak długo próbowała znaleźć? To była jej ostatnia myśl. Później jej umysł zmienił się w papkę, była całkowicie niezdolna do sformułowania choćby jednej sensownej myśli, a tym bardziej do jakiegokolwiek oporu. Straciła przytomność.

*****

Shira z zadowoleniem wodziła wzrokiem po raporcie. Udało jej się. Miała za sobą kolejną autopsję ofiary seryjnego zabójcy. Oczywiście nie cieszyła ją fakt, że kolejną osobę spotkał ten sam dramatyczny los. Po prostu miała szczęście, że to jej przypadła w udziale sekcja. Zawsze interesowało ją odkrywanie tajemnic ludzkiego ciała. Na początku pracy w kostnicy była bardzo nieśmiała, skryta i wolała nie zabierać głosu. Teraz czuła się dużo śmielej i pewniej. Zaznajomiła się z zasadami panującymi w trupiarni, zarówno tymi formalnymi jak i ustalonymi przez pracowników.

Nie dość, że poznała kilka osób, całkiem dobrze, między innymi Danny'ego, z którym zaczęła się spotykać, to jeszcze zwłoki przestały wydawać się tak straszne. Teraz były dla niej jedynie narzędziem pracy, zagadką do rozwiązania. Zaczynały jej się podobać tego typu zagadki. Znajdowały one zastosowanie wszystkiego, czego uczyła się na studiach. W końcu mogła zająć się praktycznymi aspektami. Szczególnie interesujące były przypadki, kiedy powód śmierci nie był znany albo gdy okazywał się inny niż zakładano.

Co prawda, zwłoki albo raczej szczątki niejakiej Layli Blanc nie były wyjątkowo trudną zagadką. Choć coś niezwykłego w sobie jednak miały. Ta młoda kobieta niewątpliwie się wykrwawiła z głębokiej, poprzecznej rany na prawym nadgarstku. Przecięta tętnica mogłaby wskazywać na próbę samobójczą, gdyby nie okoliczności. Nazbyt charakterystyczne, nawiasem mówiąc. Młoda kobieta miała odcięte wszystkie kończyny i głowę, a korpusu nie odnaleziono. Miał go morderca, tak samo jak w poprzednich przypadkach. Ponadto najpierw przeciął jej tętnicę promieniową narzędziem, którego nie odnaleziono, a później rozczłonkował. Okropne, ale prawdziwe. Nie miała najmniejszych wątpliwości. Wszystko dokładnie sprawdziła.

Przynajmniej mogła być pewna, że szybko jej nie wyrzucą z pracy. Zbyt dobrze się sprawowała. Starannie i bezbłędnie wykonywała wszystkie obowiązki oraz nie przekazywała informacji dalej. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się, czemu Flynn tak nagle oddał jej tą sekcję.

Kilka godzin wcześniej ledwie zdołała usunąć mu się z drogi. Był tak mocno zdenerowowany, że nie zauważał albo specjalnie ignorował inne osoby poruszające się po korytarzach trupiarni.

- O, Shira, świetnie, że jesteś- rzucił zamiast powitania lub krótkich przeprosin.- Czy mogłabyś zająć się nowym denatem? Mam pilną sprawę do załatwienia i muszę wyjść natychmiast.

Przytaknęła automatycznie. Nie zastanawiała się, bo nie było nad czym. Mordetstwa zdarzały się stosunkowo rzadko, więc była to niepowtarzalna okazja.

- Oczywiście, tylko... Wszystko w porządku, Douglasie?- spytała Kenneth, dostrzegając rozbiegany, spanikowany wzrok.

- Będzie, jak to załatwię. Chodzi o sprawę rodzinną. Dzięki- mruknął, po czym ruszył w kierunku wyjścia.

Shira miała nadzieję, że ta sprawa pójdzie pomyślnie. Flynn wyglądał na wstrząśniętego i zaniepokojonego. Może doszło do jakiegoś wypadku w jego rodzinie? Uświadomiła sobie, że nawet nie wiedziała jak dużą rodzinę posiadał Douglas. Wzruszyła ramionami i zabrała się za sekcję.

Obecnie szła w kierunku wyjścia z kostnicy. Zasłużyła na przerwę, a nieopodal mieli świetną restaurację. Nie tylko jedzenie mieli tam dobre. Przede wszystkim kawę. Właśnie z tego powodu umówiła się tam z Dannym. Zastała go na miejscu. Tuż przed tym jak usiadła pocałowała go krótko w usta. Odsunęła się zanim zdążył pogłębić pocałunek.

- Długo czekałeś?- spytała przepraszająco. Danny pokręcił przecząco głową.

- Chwilkę. Nie przejmuj się, skarbie.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Uwielbiała jak mówił do niej w ten sposób. Tak pieszczotliwie, miękko, jakby faktycznie była jego skarbem. Chociaż nie mówiła tego głośno, zakochała się w nim. Byli razem krótko. To mógł być błąd. Jednak nic już nie mogła na to poradzić.

- To dobrze. Czekasz na jakiś ważny telefon? Odkąd przyszłam ciągle tylko zerkasz w telefon- zauważyła, kiedy już złożyli zamówienie. Dwie kawy, oczywiście.

- Wybacz. Wczoraj rozmawiałem z Sam. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale się na mnie obraziła. Wiem, to brzmi dziecinnie, ale tak się stało. Ciągle nie oddzwoniła i zaczynam się martwić.

- Nie powinieneś. Pewnie dalej się gniewa. Daj jej czas. Jeśli do południa nie oddzwoni i nie będziesz miał żadnego połączenia czy wiadomości, to do niej pojedź. Porozmawiasz z nią i będzie po sprawie. Pogodzicie się, jak zwykle- zaproponowała Shira.

- Pewnie masz rację. Niepotrzebnie się tym przejmuję- zgodził się z nią Danny.- Po prostu Sam ma wrodzony talent do wpadania w kłopoty.

- Muszę się czymś pochwalić. Zajmuję się sekcją nowej ofiary tego mordercy... Wiesz o czym mówię.

Danny nieznacznie zmarszczył brwi.

- Gratulacje, ale... Czy nie miał zajmować się tym Flynn? Widziałem, że był wpisany na grafiku.

- W ostatniej chwili wyszedł. Miał jakąś pilną sprawę do załatwienia. Co za szczęście.

Jednak jej chłopak nie podzielał jej entuzjazmu. Wydawał się lekko nieobecny i zaniepokojony.

- Tak. Mówił o co konkretnie chodzi?- zapytał Danny.

- Bardzo ogólnikowo, jakaś sprawa rodzinna czy coś takiego.

- Orientujesz się może czy Sam była wczoraj w kostnicy? Może ją widziałaś?

- Tak. Nawet z nią rozmawiałam. Skąd te pytania?

Danny nie odpowiedział. Gwałtownie zerwał się z miejsca, przeklinając pod nosem. Shira nie rozumiała, co się dzieje. Skąd tak nagła reakcja? Po co te pytania? Dlaczego zachowywał się jakby, co najmniej dowiedział się o wybuchu bomby atomowej i tragicznej śmierci przyjaciela?

- Opowiem ci po drodze. Jedziemy na komisariat. Natychmiast. Oczywiście, jeśli chcesz. Mogę to załatwić sam.

- Pewnie, że jadę. Powiedz mi chociaż ogólnikowo o co chodzi- poprosiła Kenneth, podążając za Dannym. Rzuciła ostatnie tęskne spojrzenie w kierunku kubka kawy z sąsiedniego stolika. Gdyby tylko nie wychodzili, miałaby taki sam i z przyjemnością by go wypiła.

- Sam jest w niebezpieczeństwie- oznajmił w jak największym skrócie z autentycznym przejęciem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro