Rozdział 28
Sam bez pukania weszła do biura McFarlena. Zastała mentora pochylonego nad służbowym laptopem. Bezwiednie założyła kosmyk włosów za ucho w nerwowym geście. Obawiała się reakcji mentora. Minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu, od kiedy napisała, że do niego przyjdzie. Najpierw Darklight. Potem Maddie i informacje, które ciągle ją szokowały. Zdradziła Jacka ze swoim byłym. Jedynym argumentem na plus był fakt, że nie przespała się z policjantem dla sensacji. W każdym razie miała usprawiedliwienie, ale czy ono w ogóle interesowało McFarlena? Nie chciała tak szybko zepsuć ich relacji, która znacząco się polepszyła.
- Przepraszam- rzuciła na wstępie, czując na sobie badawcze spojrzenie mentora. Z jakiegoś powodu nie czuła się komfortowo.- Nie chciałam specjalnie zwlekać z przyjściem, ani tym bardziej cię wystawić. Po prostu nastąpiły pewne nieprzewidziane okoliczności.
- Dobrze i tak nie zamierzałem wychodzić dzisiaj z redakcji- odparł Anthony. Dziennikarka czuła się zbita z tropu. Dlaczego on tak szybko jej odpuszczał? Nie zamierzał uraczyć ją wykładem o punktualności i szacunku do drugiego człowieka? Jego zachowanie było co najmniej dziwne.
- I tyle?- zdziwiła się Sam.
- Chcesz, żebym się na ciebie gniewał? Liczysz na wykład? Nic z tego na ciebie nie działa. To nie ma najmniejszego sensu. Chociaż byłoby miło, gdybyś przychodziła bardziej punktualnie.
Tutaj Fox czuła się jeszcze bardziej skołowana. Wydawało jej się czy zobaczyła w jego oczach coś na kształt rozbawienia? Odniosła też wrażenie, że na krótką chwilę uniósł kąciki ust w imitacji uśmiechu.
- Postaram się.
- Emily bardzo cię chwaliła i twojego kota również. Mówiła, że świetnie się bawiła. Dalej chcesz go odsprzedać?
- Twoja córka jest przeurocza. Ale go nie sprzedam. Ja go znalazłam, a nie kupiłam- zaprzeczyła szybko Sam, zakładając ramiona na piersi.- Chcę znaleźć mu dobry dom, bezpłatnie, rzecz jasna. W takim przypadku chętnie go wam dam. Myślę, że będzie mu u was dobrze.
- Mam taką nadzieję. Pomyślałem, że jeśli nie masz nic przeciwko, to mógłbym wziąć go od razu po pracy. Znam adres.
- Jasne. Nie ma żadnego problemu.
- Świetnie. Jeszcze mam jedną sprawę. Jesteś bardzo dobrą dziennikarką, chociaż może trochę porywczą i nie do końca potrafisz znieść krytykę- zaczął McFarlen. Sam milczała, chociaż była ciekawa do czego dąży. Po takim wstępie mogła spodziewać się wszystkiego. Mógł dalej ją chwalić lub powiedzieć słynne "ale". Zmrużyła lekko oczy. To że chciała, aby ich relacja szła w dobrym kierunku, nie oznaczało, że nie powie mu prosto w twarz o swoich obiekcjach. Póki co milczała, czekając na ciąg dalszy. Starała się przynajmniej zachować pozory dobrego zachowania.- Nie wiem czy wystarczająco dosadnie to ująłem, ale nigdy nie działałem przeciwko tobie. Każda moja rada czy sugestia miała swój cel. Doszedłem do wniosku, że nie potrzebujesz już programu mentorskiego. Masz wszystko, czego potrzeba skutecznej dziennikarce. Ale przed zakończeniem naszej współpracy chciałbym, żebyś napisała jeszcze jeden artykuł. Najlepszy jaki potrafisz.
Sam dosłownie zatkało. Przede wszystkim usłyszała komplementy na swój temat, co w jego przypadku było dość niezwykłe. Do tego jeszcze sam zaproponował koniec programu. Właśnie tego chciała. Od dłuższego czasu czekała na tę chwilę.
- Na jaki temat?
- Dowolny. Wybierz taki, który ci odpowiada. Potraktuj to jako egzamin końcowy. Nie musisz też się śpieszyć, będziesz miała tyle czasu, ile chcesz. Odpowiada ci to?
- Jasne- wymsknęło się Sam, trochę zbyt entuzjastycznie.- Napiszę najlepszy tekst w moim życiu. Obiecuję.
- Właśnie na to liczę. Zaskocz mnie.
Dziennikarka niemal wybiegła z jego biura. W głowie już przygotowywała potencjalne tematy. To musiało być coś wielkiego i spektakularnego. Mimowolnie pomyślała o mordercy. Fajnie byłoby odkryć prawdę i opisać ją w tym szczególnym artykule. McFarlenowi opadłaby szczęka ze zdziwienia, gdyby dowiedział się, że to ona odkryła te informacje, a nie policja, jak mógł przypuszczać. Chociaż miała potencjalnego kandydata, musiała najpierw znaleźć jednoznaczne dowody. Nie zamierzała nikogo oskarżać o morderstwo bezpodstawnie. To byłoby wbrew wszystkim zasadom moralnym, którymi się kierowała. Niektórzy mogliby uznać rozpowszechnianie plotek za coś podobnego, ale ona miała odmienne zdanie. Zawsze podkreślała, że to była plotka. W jej mniemaniu to rozmówca powinien mieć świadomość, że plotki bywają kłamstwem.
Fox zamiast do swojego boksu skierowała się do biura Jacka. Musiała mu o tym opowiedzieć. Chciała również zobaczyć jak się trzymał po zerwaniu. Miała nadzieję, że w miarę dobrze.
- Nie uwierzysz co właśnie usłyszałam- odezwała się Sam, bez pukania wchodząc do niedużego pomieszczenia, które i tak było znacznie większe od jej boksu. Zastanawiała się czy po skończeniu programu mentorskiego dostanie prawdziwe biuro na własność. Miała nadzieję, że tak.
W środku zastała widok, którego bynajmniej się nie spodziewała. Nawet nigdy sobie tego nie wyobrażała. Jack całował się z Anette, byłą żoną Snydera, czyli ich szefa! Właściwie wyglądało to jedynie jako gra wstępna. Brunetka siedziała na biurku Jacka, a on stał pomiędzy jej udami. Na szczęście byli ubrani i jedynie się całowali. Jednak... To dalej było szokujące. Przecież Jack mógł z tego powodu wylecieć z pracy, z hukiem! Taka sytuacja nie obyłaby się bez echa. Kiedy chciała dyskretnie wyjść, została zauważona. Jack i Anette gwałtownie odsunęli się od siebie.
- Nie chciałam przeszkadzać, ale... Co wy robicie?!- spytała Sam. Gdyby przerwał im ktokolwiek inny, nie uniknęliby skandalu. Jack z pewnością by wyleciał. Anette znowu stałaby się wrogiem publicznym numer jeden na niewidzialnej liście Snydera. Dodatkowo cała redakcja huczała by od plotek, a szef byłby tak wkurwiony, że... Nawet nie chciała myśleć ile rykoszetów i zwolnień poleciałoby tego dnia.
- Lepiej już idź. Załatwię to- zwrócił się Jack do Anette. Ta skinęła głową z zakłopotaniem i wyszła z jego biura.
Dziennikarka spiorunowała spojrzeniem przyjaciela. Co mu odwaliło?! Czy to efekt zerwania?! Zachował się całkowicie bezmyślnie! A może to właśnie z powodu Anette zerwał z Maddie?! Jak długo to trwało?!
- Wyjaśnię ci to- mruknął Jack, rozkładając ręce w geście uspokajającym. Sam prychnęła. Właśnie widziała go z byłą żoną wybuchowego niczym bomba zegarowa szefa! Uspokajanie jej nie miało najmniejszego sensu.
- A co tu jest do wyjaśniania?! Sypiasz z byłą żoną szefa!
- Ciszej- poprosił Jack.- Wiesz, że nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Fox w duchu przyznała mu rację.
- Oczywiście i wygląda na to, że znacznie lepiej niż ty zdaję sobie sprawę z ryzyka. Wiesz, że możesz wylecieć z redakcji?!
- Oczywiście, ale tego nie planowaliśmy.
- Chyba trochę przeceniasz to, co was łączy- zauważyła Sam spokojniej, choć dalej była wściekła.- Skonsultowałeś się z Anette na temat używania sformułowania "my"?
- Rozumiem twoją złość. Ale spróbuj spojrzeć na sytuację z mojej perspektywy. Spotkaliśmy się w barze, trochę rozmawialiśmy, wypiliśmy. Po prostu coś między nami zaiskrzyło.
- I skończyliście w łóżku albo w toalecie- dokończyła za niego Fox, przewracając oczami.- Byłeś aż tak pijany, że nie wiedziałeś z kim rozmawiasz?
- Wiedziałem, choć możesz mi nie uwierzyć. Razem z Anette uznaliśmy, że unikanie się ze względu na jej byłego męża jest dziecinne i idiotyczne.
Sam prychnęła. Dziecinne i idiotyczne?! Serio to jest jego wymówka?!
- Opuszczenie redakcji również takie jest?- rzuciła pretensjonalnie. Nie chciała, żeby Jack odchodził z pracy, właściwie, żeby wyleciał. Wbrew pozorom, Skylight miało renomę. Było drugą największą redakcją w całym Nowym Jorku.
- Spróbuj spojrzeć na sytuację, nie licząc Snydera. Czy wtedy cokolwiek ci nie pasuje?
Dziennikarka była przygotowana na ostrą odpowiedź, ale to pytanie ją zagięło. Już pomijając kwestie moralne, bo przecież Jack był w związku z Maddie, właściwie nic nie stało na przeszkodzie. Różnica wieku była między nimi niewielka, o ile w ogóle istniała. Szczerze mówiąc, Fox nie była pewna, ile lat miała Anette, z pewnością była sporo młodsza od jej byłego męża. Mieszkali w tym samym mieście. Jack miał rację.
- Twój związek z Maddie.
Jack przeczesał nerwowym ruchem swoje krótkie włosy.
- Masz rację. Nie zachowałem się w porządku, ale między mną i Anette jest coś wyjątkowego, znacznie silniejszego niż z Maddie. Ale na moją obronę, chcę zauważyć, że szybko to skończyłem. Oklamywałem Maddie dokładnie cztery dni. Później powiedziałem jak jest.
- Tak, jej powiedziałeś prawdę- przyznała Sam.- Ale mi już nie. Po co wcisnąłeś mi kit z Darklight?
- Przepraszam. Obawiałem się twojej reakcji. A ten post zobaczyłem już po kilku spotkaniach z Anette. Wybaczysz mi?
Zamiast odpowiedzieć, dziennikarka wyszła z jego biura. Już nawet nie chodziło o Anette, po prostu Jack ją zranił. Zataił prawdę i jeszcze ją okłamywał. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że sama robiła podobnie od dłuższego czasu. Wszystkie emocje, które towarzyszyły jej przed chwilą, momentalnie zniknęły. Gniew i rozczarowanie wyparowały, a zastąpiły je wyrzuty sumienia. Była hipokrytką.
Zamiast pójść do swojego boksu, wyszła z redakcji. Hałas i gwar uliczny działały na nią uspokajająco. Chciała jak najszybciej zakończyć sprawę seryjnego mordercy, żeby nie musieć dłużej zatajać prawdy. Miała ochotę porozmawiać z Jackiem albo Maddie tak jak o każdej innej sprawie. Opowiedzieć, co ją zaskoczyło, jak to odkryła. Po prostu podzielić się newsami, tak jak to robiła od początku pracy w Skylight. Ale nie mogła.
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Wiedziała, że Danny kategorycznie jej tego zabroni. Jednak wiedziała też, że miał tego dnia wolne, a to oznaczało, że mogła sobie pozwolić na pewne ryzyko.
Złapała pierwszą napotkaną taksówkę. Kierowca popatrzył się na nią dziwnie, kiedy podała adres.
- Kostnica? Proszę mi wybaczyć ciekawość, ale jest pani kimś z rodziny nowej ofiary?
Sam spojrzała zaskoczona w lusterko, próbując doszukać się fałszu w oczach rozmówcy. Gość wyglądał jakby mówił całkowicie szczerze. Dziennikarka zaprzeczyła, po czym włączyła stronę Timesa w przeglądarce. Nie przejmowała się tym, że właśnie złamała jedno z ważniejszych nieformalnych praw redakcji. Istniały ważniejsze rzeczy niż widzimisie Snydera. Przeklęła pod nosem. Faktycznie doszło do kolejnego morderstwa. Kolejna młoda kobieta zginęła w Central Parku. Przy okazji tylko utwierdziła się w przekonaniu, że słusznie robi. Czas najwyższy doprowadzić do śledztwo do końca, nawet jeśli miała narazić się na niebezpieczeństwo.
- Hej, Sam- usłyszała Fox znajomy głos, dobiegający zza jej pleców. Obróciła się i z uśmiechem przywitała Shirę.
- Cześć. Właśnie wyszłaś z kostnicy czy może do niej idziesz?- zapytała dziennikarka.
- Dopiero zaczynam zmianę. Niestety, ale przynajmniej może trafię na nowe zwłoki, chociaż sprawa wygląda bardzo podobnie.
- Masz na myśli poprzednie zabójstwa?
Shira skinęła głową.
- Tak. To straszne, że policja nie złapała tego mordercy. Ciekawe ile jeszcze niewinnych osób musi stracić życie- westchnęła Kenneth.
- Oby jak najmniej.
- Ostatnio nawet zaczęłam obawiać się wieczornych wyjść, zwłaszcza w pobliżu Central Parku. Przed tą całą aferą bardzo lubiłam nocne spacery po Central Parku. Noc ma swój urok.
- Chętnie bym jeszcze porozmawiała, ale pewnie musisz iść do pracy. Nie będę cię zatrzymywać.
Szczerze mówiąc, Sam chciała zakończyć tę rozmowę. To ona nie miała zbyt wiele czasu. McFarlen nie podał jej konkretnej godziny, kiedy przyjedzie po kota, a ona miała jeszcze przed sobą rozmowę z Flynnem.
- Jak spóźnię się kilka minut, to nic się nie stanie- machnęła lekceważąco ręką rozmówczyni.- A ciebie co sprowadza do trupiarni?
- To nowe morderstwo. Zamierzam przekonać koronera, żebym była pierwszą osobą, która dostanie wyniki sekcji. Widzę, że udzielił ci się zawodowy slang.
- Tak. Polecam pogadać z Flynnem. On...
- Łatwo go przekupić, wiem- przerwała jej miękko dziennikarka. W międzyczasie uśmiech zastygł jej na ustach. Szybko skuliła się za płotem, okalającym kostnicę. Zobaczyła Malcolma, ochroniarza, który pomógł jej dostać się do Flynna i któremu obiecała formalnie kawę, mniej formalnie randkę.
- Co ty robisz? Przed kim się chowasz?- spytała Kenneth, przyglądając się jej z rozbawieniem.
- To dłuższa historia. Obiecałam tamtemu ochroniarzowi randkę, a potem o tym zapomniałam. Miałam mnóstwo rzeczy na głowie. Wolałabym na niego nie wpaść- wyjaśniła krótko Sam.
- O randkach się nie zapomina, chyba że podoba ci się ktoś inny. Znam go?
Fox przewróciła oczami. Przecież nikt jej się nie podobał. Przez ten niewielki kawałeczek drogi do kostnicy, próbowała wpoić ten fakt Kenneth. Bezskutecznie. Shira była święcie przekonana, że ktoś musi się jej podobać, a skoro zaprzeczała, to mogło być coś znacznie głębszego niż powierzchowne zainteresowanie. W końcu Sam się poddała. Nie miała ochoty dłużej przekonywać nowej koroner. Będąc przy recepcji, ustaliły, że Shira sprawdzi czy Flynn jest tego dnia w pracy i spróbuje go nakłonić do rozmowy z dziennikarką.
Kenneth oddaliła się, a Sam została sam na sam z chłodną, posępną poczekalnią i nieufną recepcjonistką w krzykliwych różowych oprawkach. Zupełnie jakby kobieta chciała ją wyrzucić stąd samym spojrzeniem. Dziennikarka uporczywie ją ignorowała. Tym razem kobieta nie mogła poszczuć jej ochroną tak, jak poprzednim razem.
- Proszę za mną- powiedział Flynn, wyłaniając się z korytarza. Dziennikarka chętnie poszła we wskazanym kierunku. Nie mogąc się powstrzymać, posłała szeroki uśmiech recepcjonistce. Kobieta chciała ją wręcz zabić wzorkiem, ale nie mogła.- Rozumiem, że jest pani zainteresowana wynikami sekcji nowej ofiary? Niestety jeszcze ich nie mamy...
- Nie- przerwała mu Sam, zajmując miejsce i jednocześnie unosząc dumnie podbródek. W środku była kłębkiem nerwów. Teraz albo nigdy, powiedziała sobie.- Znam prawdę, Flynn.
Specjalnie rzuciła tak prowokującą odpowiedź, która miała jedną niewątpliwą zaletę, pozwalała rozmówcy na różnorodną interpretację.
- O czym pani mówi?- spytał zdziwiony koroner. Dobrze kłamał, uznała w myślach.
- Nie udawaj idioty. Wiem, że twój brat jest odpowiedzialny za ostatnie okrutne morderstwa.
- W takim razie się pani myli. Nie mam rodzeństwa- odparł chłodno Douglas. Sam zarejestrowała pewien szczegół. Spiął się. Choć jego twarz pozostawała maską, jego ciała aż rwało się do działania. Miała rację. Ta świadomość była z jednej strony upajająca, wprawiła ją w dobry nastrój. Potwierdzała również to, co myślała. Była w niebezpieczeństwie. Jednak świadomie podjęła ryzyko. Teraz tylko musiała to dobrze rozegrać.
- Twój brat zabił te wszystkie niewinne młode kobiety, a po śmierci odcinał im kończyny. Czym się kierował? Po co to robił?
- Proszę stąd natychmiast wyjść. Nie będę słuchał tych głupot. Powtarzam: nie mam żadnego brata- warknął koroner. Był wkurzony. Musiała go jeszcze trochę sprowokować. Może się wygada.
- Ale ja mam jeszcze kilka pytań. Zastanawia mnie czy ofiary są wybierane na jakiejś podstawie, kieruje się pewnymi kryteriami? A może są to całkowicie niewinne osoby, które akurat spacerowały w okolicy Central Parku?
- Nie będę odpowiadał na żadne pytania. Nie zamierzam z panią rozmawiać...
- Właśnie, zapomniałam o jednym z ważniejszych pytań. Dlaczego akurat Central Park? Bo można się tam zaczaić na ofiarę?- kontynuowała Sam, z niepokojem obserwując narastającą wściekłość rozmówcy.
Flynn gwałtownie wstał, a dziennikarka odruchowo odskoczyła do tyłu. Przeklęła pod nosem. Właśnie okazała strach, maska bezczelnej, przekonanej o swojej nietykalności dziennikarki bezpowrotnie zniknęła. Koroner od razu to zauważył, więc ponownie usiadł przy biurku i rozluźnił się, krzyżując dłonie z tyłu głowy.
- Powinna pani już iść. W przeciwnym razie wezwę ochronę.
Sam spiorunowała Flynna spojrzeniem.
- Nie zostawię tak tego- zapowiedziała Fox na odchodne.
W drodze powrotnej do domu przeklinała reakcję swojego ciała. Spieprzyła wszystko, okazując strach. To ona powinna go zastraszyć i opowiedzieć mu o rzekomych dowodach, w których posiadaniu się znajduje. Była wściekła. Tylko jeden fakt ją pocieszał: jej intuicja miała rację.
*****
Tego ranka Elizabeth dostała tajemniczą wiadomość. Zawierała tylko kilka słów. Miejsce, godzinę i datę wyznaczoną na dzień dzisiejszy. Nie było żadnego podpisu na kartce, ani na kopercie. Zero informacji o nadawcy i celu spotkania. Oglądając kartkę, przewróciła oczami. To musiał być Rex. Pewnie chciał jej zrobić niespodziankę. Stąd ten anonim. Zdziwiło ją tylko, że nie miała przed sobą złotej koperty i dodatku w postaci drogiej biżuterii lub kwiatów. Musiał uznać, że w ten sposób jeszcze bardziej ją zaskoczy. Poniekąd miał rację. Do tej pory odnosiła wrażenie, że potrafił jedynie imponować jej drogimi prezentami, niczym więcej.
Długo zastanawiała się nad kreacją na to spotkanie. Miała w czym wybierać, ponieważ posiadała własną garderobę, bardzo pojemną. Po krótkim namyśle zdecydowała się na dość krótką, czarną sukienkę na ramiączkach z suwakiem z przodu. Do tego dobrała czarne szpilki i niewielką torebkę. Zrobiła sobie też makijaż. Była gotowa.
Wyszła z rezydencji, wcześniej uprzedzając o tym ojca. Zastanawiała się nad taksówką, ale potem uznała, że lepiej będzie wziąć jeden z samochodów ojca i szofera. Luis zawiózł ją we wskazane miejsce, czyli do Central Parku. Po drodze Manson zastanawiała się, dlaczego Rex wybrał akurat to miejsce. Zazwyczaj zapraszał ją do ekskluzywnych restauracji, pięknych miejsc lub na różne wystawy dzieł sztuki. Pewnie postanowił coś zmienić. Najpierw koperta bez żadnych dodatków lub zdobień, a teraz zwykły park. W każdym razie zżerała ją ciekawość, co zastanie na miejscu.
- Dziękuję, Luis, ale wrócę sama- poinformowała szofera. Ten przytaknął, życzył miłego dnia, po czym odjechał w kierunku willi Mansonów.
Elizabeth rozglądała się po Central Parku w poszukiwaniu znajomej, wyrzeźbionej sylwetki. Idąc kolejnymi alejkami, czuła niepokój. Ciągle go nie widziała. Czy to możliwe, że się spóźni? Zatrzymały go korki? Czy to na pewno od niego był ten list? Nagle zobaczyła rudowłosą kobietę, która pomachała do niej. Kim ona, do diabła, była?
- Czy mam przyjemność rozmawiać z Elizabeth Manson?- spytała nieznajoma z lekkim uśmiechem. Blondynka go nie odwzajemniła. Czuła się trochę rozczarowana.
- Tak. To pani napisała list? Kim pani jest?
- Jestem nadawcą listu, to prawda. Nazywam się Lara Cross i jestem z FBI- odparła agentka, pokazując odznakę.
Elizabeth wstrzymała oddech. Czy to możliwe, że ta kobieta chciała wsadzić ich za kratki, ją i ojca? Mogła mieć ku temu powody. Ojciec był dość aktywny na czarnym rynku, chociaż nie sprzedawał nic nielegalnego. Jedynie różnego rodzaju drogie przedmioty: dzieła sztuki, biżuterię, ręcznie robione meble nie przez niego, rzecz jasna i wiele innych. A chodziło mu tylko o to, żeby nie musieć płacić podatku i móc handlować z osobami o podobnych kolekcjach. Cóż za ironia, pomyślała, ludzie bogaci robią wszystko, żeby nie musieć płacić podatku.
- Czy to jest przesłuchanie?- zapytała ostrożnie blondynka. Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, zadzwoni po prawnika. Nie zamierzała rozmawiać z policją czy FBI bez pomocy prawnej.
- Skądże. Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. Oczywiście nieformalną. Cokolwiek powiesz, zostanie to między nami.
Ciekawe, skwitowała w myślach, chociaż dalej odnosiła się do agentki nieufnie.
- W takim razie słucham. Co to za oferta?
- Pozwolę sobie zacząć od informacji, które posiadam. Mianowicie, ty i twój ojciec jesteście bardzo aktywni w środowisku kolekcjonerskim. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić.
- Masz rację- odparła krótko Elizabeth, mając coraz gorsze przeczucia. Agentka zbliżała się do newralgicznego tematu. Pewnie coś na nich miała i zamierzała to wykorzystać.
- Wykazujecie się też dużą aktywnością w tej zamkniętej części, tylko dla uprzywilejowanych- kontynuowała Cross. Manson miała rację, choć rozmówczyni użyła łagodniejszego sformułowania dla nielegalnych aukcji. Postanowiła przemilczeć tę kwestię.- Nie chciałabym was o nic oskarżać. To byłaby ogromna strata dla tak dużego majątku.
A więc jednak szantaż. Blondynka przyjęła pokerową minę, nie wyrażającą absolutnie niczego, chociaż w środku kipiała ze złości. Z własnej woli wpakowała się w tę sytuację. Jak skończona idiotka myślała, że to wiadomość od Rexa, choć nic na to nie wskazywało. W końcu sama uznała, że ta zwyczajna koperta i brak drogiego prezentu nie są w jego stylu.
- Stąd ta oferta nie do odrzucenia- skomentowała chłodno, z nutką pretensji.- O co konkretnie chodzi?
- Wiedziałam, że dojdziemy do porozumienia. Słyszałaś o niedawnych morderstwach?- rzuciła beztrosko rudowłosa.
- A kto nie słyszał? Wszędzie o tym mówią. Nikt z naszego środowiska nie jest za to odpowiedzialny.
- To się jeszcze okaże. Chcemy zorganizować nietypową akcję i schwytać zabójcę, ale potrzebujemy pomocy z wewnątrz. Kogoś, kto siedzi w tym od lat i kogo nie będą podejrzewać.
- Czyli mnie- zgadła Elizabeth. Cross pokiwała głową. Jednak Manson nie zamierzała zgodzić się tak od razu, bez dyktowania własnych warunków. Nie mogli z ojcem stracić wiarygodności, bo będą skończeni wśród nowojorskich kolekcjonerów. Ojciec pracował na nieskazitelną reputację całe swoje życie. Nie mogła tego zaprzepaścić.- Nie wydam innych kolekcjonerów, choćbyś przekazała brudy na mnie i na ojca policji. Nie zrobię tego.
- Nie taki jest nasz cel. Chcemy schwytać tylko i wyłącznie mordercę. Możemy obiecać was immunitet. Chodzi nam o jednego człowieka. Dodatkowo podejrzewamy, że wcale nie należy do tego środowiska.
Elizabeth wahała się przez chwilę. Faktycznie nie miała ochoty użerać się z policją. Ojciec pewnie też by tego nie chciał. Musiała poznać szczegóły zanim podejmie ostateczną decyzję.
- Co dokładnie miałabym zrobić?
- Nic szczególnego. Udasz się na aukcję z podsłuchem, dobrze ukrytym, rzecz jasna i będziesz obserwować rozwój wydarzeń. Będziesz też miała ukrytą kamerę, żeby nagrać kupującego. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nawet nie ujawnimy obecności policji w pobliżu. Potem wsadzimy za kratki podejrzanego, a jako dowód wykorzystamy nagranie. Proste, prawda?
Blondynka analizowała w głowie sytuację. Jeśli jej role ograniczy się tylko do nagrania tego mordercy, nie będzie miała żadnych problemów. Prawdopodobnie nikt się nie dowie o jej udziale. Będzie jedynie obserwatorem, jak powiedziała agentka.
- Czego dotyczy ta aukcja? Co może skusić seryjnego mordercę?
- Tylko jeden rodzaj przedmiotów: ludzkie kończyny, o ile rzecz jasna, można je określić w ten sposób.
Manson zaniemówiła. Miałaby zjawić się na tego typu licytacji? Może jeszcze udawać zainteresowanie? Przecież to niedorzeczne. Jednak jeśli się nie zgodzi, agentka może przekazać dalej informacje, które zdecydowanie nie powinny trafić na komisariat. Co jeśli przez własną dumę sprowadzi na siebie i ojca kłopoty? Nie chciała doprowadzić do straty majątku. W przyszłości wszystkie te miliony miały należeć do niej. Nawet zaczynała już snuć plany, co zrobi z tak dużą kwotą.
- Mam dwa warunki. Po pierwsze nie biorę udziału w licytacji. Mogę być na miejscu, ale nawet dla zachowania pozorów nie tknę tabliczki z numerem- zaznaczyła Elizabeth.- Po drugie chcę coś w zamian.
- Jestem w stanie iść na pewne ustępstwa, chociaż mogłabym postawić na twarde negocjacje. Co chcesz?- spytała Cross z autentyczną ciekawością, co zbiło z tropu blondynkę.
- Od jakiegoś czasu próbuję dowiedzieć się coś więcej o swojej matce, Charlotte Manson, która zmarła niedługo po moich narodzinach. Wiem tylko tyle, że zginęła w wypadku samochodowym i że uciekała przed moim ojcem. Chcę wiedzieć dlaczego i kim była.
- Umowa stoi- mruknęła bez wahania rudowłosa. W takim przypadku nie pozostawało Elizabeth nic innego jak się zgodzić na udział w akcji policyjnej.
Agentka dotrzymała swojej części umowy. Następnego dnia Manson dostała pełną dokumentację dotyczącą jej matki. Okazało się, że wcale nie nazywała się Charlotte, a był to dopiero początek rewelacji. Elizabeth nie mogła uwierzyć w to, co miała przed sobą. Teraz już wiedziała, czemu ojciec o niej nie wspominał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro