Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Sam przywitała Jacka z uśmiechem, zapraszając go do swojego boksu. W ręku trzymała kubek z parującym napojem, kawą oczywiście. Co innego mogłaby pić?

- Aż nie wiem co ci powiedzieć. Po prostu mnie zatkało. Trzy dni i trzy artykuły z twoim nazwiskiem pod spodem o najgłośniejszej sprawie w ciągu ostatnich dni. Jedynie mógłby konkurować z tobą tekst Maddie o poprzedniej zamordowanej. W każdym razie jestem pod wrażeniem- odezwał się Jack.

- Dziękuję. Nawet nie wiesz ile mi to sprawia radości. W końcu mogę wybrać temat, zebrać materiał i napisać tekst. Może niedługo stanę się rozpoznawalna.

- Jeśli utrzymasz tempo, na pewno. Ale wiesz, że nie przyszedłem tu, żeby cię chwalić. Czekam na nowinki.

- No tak. Mogłam się tego domyśleć- mruknęła dziennikarka z udawanym rozczarowaniem, po czym ponownie się uśmiechnęła. Miała o czym opowiadać.- Od czego zacząć?

- Od początku, rzecz jasna. Od publikacji pierwszego tekstu nie mieliśmy nawet szansy porozmawiać. Jak odkryłaś miejsce zbrodni?- spytał Jack ze szczerym zainteresowaniem. Fox całkowicie go rozumiała, na jego miejscu zachowałaby się tak samo. Chyba dziennikarze, tacy którzy traktowali swój zawód na poważnie, mieli ciekawość we krwi. A ona nie zamierzała być okrutna, więc zaspokoi to pragnienie.

- Do tej pory jakoś nie miałam okazji, żeby wspomnieć o...- Sam urwała na moment, zastanawiając się które określenie będzie trafniejsze.- Moim przyrodnim bracie. Nie utrzymywałam z nim kontaktu, aż do pewnego niespodziewanego spotkania. Krótko mówiąc, później się trochę pokłóciliśmy, a on w ramach przeprosin postanowił dać mi cynk o tym morderstwie. Chyba nie wspomniałam, że on jest policjantem.

- Ciekawe- skomentował Jack.- Dobrze jest mieć taki kontakt. Pomyśl ile dzięki temu mogłabyś osiągnąć w zawodzie.

Fox zaśmiała się bez cienia wesołości. Łatwo mu to mówić. Przecież nie ma pojęcia jak wyglądają jej relacje z Cameronem. Ale ma rację. Fajnie byłoby mieć zaprzyjaźnionego policjanta, który wysyła ci informacje o nowych zbrodniach i co ciekawszych śledztwach.

- Gdyby tylko ten kontakt był bardziej chętny do współpracy. Podczas rozmowy z nim ledwo powstrzymuję się od złośliwości. Zresztą nie zawsze mi się to udaje. To były wyjątkowe sytuacje- zauważyła Sam.

- Rozumiem, że się nie pogodziliście- podsumował Jack, całkiem trafnie, nawiasem mówiąc. Sam pokiwała głową.

- W zamian za pomoc zażądał ode mnie przysługi. Nie mam pojęcia jakiej i kiedy będzie chciał ją wyegzekwować. To jak... Pakt z diabłem.

- Aż tak demonizujesz swojego brata?- rzucił ze śmiechem Jack. Sam zmrużyła gniewnie oczy. Czy on nie rozumiał powagi sytuacji?! W jej opinii to było bardzo trafne i odpowiednie porównanie! Jej przyrodni brat był nieobliczalny! Mogła spodziewać się po nim wszystkiego i to chyba było w tym wszystkim najgorsze.

- Ja go nie demonizuję. On taki jest. Nienawidzę tego jego drwiącego tonu i głupkowatego uśmiechu.

- Wyluzuj. Tylko żartuję- wtrącił Jack.- To ten słynny policjant, który rzekomo próbował cię aresztować w Skylight?

Dziennikarka westchnęła ostentacyjnie. Czy to ciągle ją będzie prześladować? Największym mankamentem redakcji było to, że nie zapominano o dawnych sensacjach. Nawet jeśli pojawiły się następne i to one stawały się numerem jeden. Reszta po prostu odchodziła do "archiwum", żeby powrócić przy najbliższej możliwej okazji.

- Tak, to ten słynny policjant, przez którego wylądowałam w biurze Snydera- odpowiedziała kąśliwie Sam.- Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

- Nie gniewaj się. A co z drugim tekstem? Skąd miałaś wyniki sekcji?

- Jak to skąd? Jeszcze się nie domyśliłeś?- zapytała dziennikarka, bardziej grając na czas. Zastanawiała się o kim mu powiedzieć. Miała do wyboru Danny'ego albo Flynna. Obydwaj dostarczyli jej mniej więcej te same informacje. Po krótkim namyśle zdecydowała się wspomnieć o tym drugim. Wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby Jack dowiedział się o pieniądzach, które ciągle wisiał jej Snyder. Wyszłaby na co najmniej naciągaczkę.- Od koronera, u którego również Maddie kupiła informacje. Wystarczy mu zaproponować łapówkę, a od razu jest chętny do współpracy.

- Jasne, zapomniałem o tym koronerze owianym złą sławą. A trzeci tekst?

- Tutaj zaczyna się najciekawsze- zaznaczyła Fox, splatając palce dłoni przed sobą.- Brałam udział w akcji policyjnej. Zdobyte informacje wykorzystałam w artykule.

Jack spojrzał na nią pytająco, ale też z czymś na kształt podziwu. Szczerze mówiąc, miała talent do znajdowania się w niecodziennych sytuacjach. Najpierw opieka nad kotem, którego właściciela nawet nie znała, a teraz akcja policyjna. W tych dwóch miejscach w ogóle nie powinno jej być, a jednak to zrobiła.

- To zasługa brata policjanta?

Sam przewróciła oczami. Od razu tam zasługa. Zwyczajnie nie chciał dać jej informacji w normalny sposób i zaproponował jej alternatywę. To nie była hojność czy chęć pomocy, a normalna interesowność i lenistwo. Pewnie Cameronowi nie chciało się szukać kogoś innego.

- Przyrodniego brata- poprawiła go dziennikarka.- Poniekąd, ale nie nazywała bym tego w ten sposób. To było raczej ultimatum: pomagam mu albo nie dostanę żadnej, nawet z pozoru nieistotnej informacji.

- No dobrze. W każdym razie... Łał. Jak mówiłem, jestem pod wrażeniem. Naprawdę nie mam pojęcia co ty jeszcze robisz w programie mentorskim. Po takich tekstach powinnaś dostać awans i spory bonus.

Tutaj właśnie Jack dotknął najbardziej newralgicznej kwestii. Też się nad tym zastanawiała. Dlaczego ciągle musiała kontaktować się z mentorem? Przecież udowodniła, że nadaje się do tej pracy i potrafi ją wykonywać. Rezultaty można była zobaczyć na stronie redakcji.

- Myślisz, że powinnam iść z tym do Snydera? Skoro sam jeszcze tego nie zauważył, może powinnam mu o tym przypomnieć?

- Nie wiem. Sama musisz zdecydować. To dość ryzykowne. Mogłabyś mu podpaść albo zyskać pełną swobodę. Sorki, ale nie zamierzam ci doradzać w tak ważnej sprawie.

- Wielkie dzięki- skomentowała Sam głosem przepełnionym sarkazmem. Jednak nie była zła na przyjaciela. Rozumiała, że nie chciał brać odpowiedzialności za ewentualną możliwość wyrzucenia jej z pracy. Oczywiście to było skrajne rozwiązanie, praktycznie nierealne.

- To się może skończyć...

- Wybaczcie, że wam przerywam, ale muszę z tobą pilnie porozmawiać, Samantho- rozległ się wręcz do znudzenia chłodny i profesjonalny ton McFarlena. Jack przytaknął ze zrozumieniem.

- Później porozmawiamy, Sam- rzucił przyjaciel, a potem wyszedł z jej boksu.

Dziennikarka spojrzała na swojego mentora, próbując odczytać emocje z jego twarzy. Przeklęła, kiedy poniosła porażkę. Nie miała pojęcia, o co może mu chodzić. Nie wyglądał również na zbyt szczęśliwego. Z czym tym razem miał problem? Przecież nic nie zrobiła, przynajmniej nic wartego reprymendy.

- Chodźmy do mojego biura, dobrze?

Sam po chwili wahania przytaknęła. Stłumiła w sobie chęć do zapytania, co było nie tak z jej boksem. Zaczynanie rozmowy od pretensji nie było dobrym pomysłem. Dodatkowo zostając w boksie, straciłaby szansę na taktyczne wyjście, kiedy McFarlen za bardzo ją zdenerwuje.

- Co myślisz o moich nowych tekstach?- spytała Fox, decydując się przerwać niezręczną ciszę podczas jazdy windą.

- Są naprawdę dobre. Ponadto szybko wysyłasz kolejne teksty.

Dziennikarka była zaskoczona, pozytywnie oczywiście. Czy właśnie usłyszała pochwałę z ust McFarlena? A może miała halucynacje?

- Trzeba kuć żelazo póki gorące.

Anthony otworzył drzwi swojego gabinetu i przepuścił ją przodem. Sam weszła do środka i usiadła na skórzanej, niewątpliwie bardzo drogiej kanapie. McFarlen usiadł w fotelu, lustrując ją swoimi ciemnymi tęczówkami. Z nieznanych jej powodów poczuła się nieswojo, ale nie dała tego po sobie poznać. Zauważyła, że jego tęczówki były tak ciemne, że niemal zlewały się ze źrenicami.

- Masz rację, ale mam pewne zastrzeżenia- powiedział mentor, na co Sam miała ochotę przewrócić oczami. Zawsze musiał mieć jakieś "ale". Jeśli uzna, że z czymś się nie zgadza, od razu mu to powie. Nie zamierzała w milczeniu znosić jak krytykuje jej jedyny sukces jak do tej pory w Skylight.- Przede wszystkim w ogóle się ze mną nie konsultowałaś. Po prostu wysyłałaś gotowe artykuły.

- A miałam się konsultować?- spytała Fox kpiąco. To po prostu było absurdalne, nawet jak na McFarlena.

- Jeśli sprawa jest tak istotna, powinnaś. Nie zrozum mnie źle. Wiem, że jesteś kompetentną osobą, ale po raz pierwszy masz do czynienia z morderstwem. To już nie jest tylko opisywanie muzeów czy życia celebrytów. Trwa poważne policyjne śledztwo, a ty opisujesz prawdziwą zbrodnię. Rozumiesz?

Sam miała ochotę parsknąć śmiechem. Zamierza jej zrobić wykład o moralności czy może o bezpieczeństwie? Oba tematy wydawały jej się równie bezsensowne.

- Oczywiście. Mówiłam ci, że nie jestem nowicjuszką. Przed przeprowadzką do Nowego Jorku opisałam sprawę Klingera. Słyszałeś o tym? Chodziło o przekręty bankowe na skalę światową, miliony dolarów. To też było poważną sprawą i dałam sobie radę bez niczyjej pomocy- zauważyła Fox.

- Tak chcesz to rozegrać?- zapytał Anthony.- Udawać, że nie potrzebujesz niczyjej pomocy?

- Ja nie udaję. Naprawdę radzę sobie świetnie. Sama- zaoponowała Sam, dziwiąc się w którą stronę zmierzała ta rozmowa. Najwidoczniej mentor chciał się z nią pokłócić, bo coraz bardziej ją irytował.

- W takim razie powiedz mi, co zamierzasz zrobić. Co teraz chcesz opisać?

Dziennikarka przeklęła w myślach. Czemu akurat o to musiał się zapytać? Prawda była taka, że nie miała pomysłu na ciąg dalszy. Podświadomie wiedziała, że znowu zmierza do momentu, gdzie nie wie co dalej. Tak jak w sprawie Amy i Josephine. Jednak nie zamierzała mu tego mówić. McFarlen nie wiedział o wielu rzeczach, a jeszcze nie nadszedł czas, gdy chciała ujawnić złożoność tych z pozoru nie powiązanych zbrodni.

- Zobaczysz jak wyślę ci gotowy tekst. Uznaj to za niespodziankę- rzuciła Sam, wstając z kanapy, całkiem wygodnej, nawiasem mówiąc.

- Zaczekaj, Samantho.

Fox z nieznanych sobie powodów zerknęła do tyłu, prosto w te jego niemal czarne oczy.

- Bez mojego pisemnego pozwolenia nie możesz ukończyć programu mentorskiego. Uwierz mi, naprawdę chciałbym je w końcu napisać, ale nie dajesz mi ku temu powodów. Jeśli po raz kolejny wyjdziesz stąd w trakcie rozmowy, znowu odwleczesz w czasie to pismo.

Zawahała się. Przez moment tkwiła w bezruchu, rozważając dwie opcje. Każda z nich wydawała się równie zła. Mogła zostać i odpowiadać jak najbardziej wymijająco albo wyjść, tym samym wydłużając jej męczarnię. Nie lubiła kłamać, dlatego zdecydowała się na to drugie. Wyszła ostrożnie, wręcz delikatnie zamykając drzwi. Nie czuła się dobrze z powodu podjętej decyzji, ale czy miała inny wybór? Nie, bo nie mogła powiedzieć swojemu mentorowi o innych zbrodniach. Jeszcze nie teraz.

Na korytarzu wpadła na Bryce'a, który przywitał ją z czarującym uśmiechem. Ona mogła mu odpowiedzieć co najwyżej nikłym grymasem. Chciała go jak najszybciej spławić.

- Przepraszam to moja wina. Zamyśliłam się, a teraz muszę iść- oznajmiła Fox.

- Nawet nie pozwolisz mi skomentować sytuacji? Lecisz na mnie tylko...- zaczął blondyn w idealnie skrojonym garniturze, ale dziennikarka weszła mu w słowo.

- Naprawdę mi się śpieszy. Innym razem porozmawiamy.

Zanim Bryce zdążył zaprotestować lub rzucić jakiś kiepski tekst na podryw, Sam była już w windzie. Nie miała ochoty na żarty. Rozmowa z McFarlenem wprawiła ją w kiepski nastrój. Nie wiedziała dlaczego. Przecież żadne z nich nie zostało wyprowadzone z równowagi, a rozmowa nie zakończyła się głośną kłótnią. Po prostu poczuła się... zawiedziona? Może oczekiwała czegoś innego, na przykład pochwały zamiast pretensji? To głupie, skarciła się w myślach. Wysiadła z windy i skierowała się do swojego boksu. Wzięła torebkę, uprzednio wkładając do niej służbowego laptopa. Chciała wyjść z wieżowca. Jak najszybciej. Po krótkim namyśle wybrała numer Danny'ego.

- Hej. Masz chwilę?- zapytała, gdy tylko odebrał, a zrobił to wyjątkowo szybko, jak na niego.

- Na telefon tak, akurat mam przerwę, ale nie wyrwę się teraz z pracy. Wybacz.

Sam przyjęła to spokojnie. Właściwie tego się spodziewała. Rozmowa telefoniczna w zupełności jej wystarczy.

- Nie przejmuj się. Czytałeś mój wczorajszy artykuł?

Kontynuując rozmowę, dziennikarka wyszła z redakcji. Nie miała żadnego konkretnego celu. Po prostu szła przed siebie, dokąd ją nogi zaprowadzą. Było jej to całkowicie obojętne, byleby nie weszła pod koła jakiegoś samochodu.

- Pewnie. Bardzo ciekawy.

- Wiesz co jest jeszcze ciekawsze? W tym klubie spotkałam byłą dziewczynę Roya, chociaż... Mniejsza o ich status związku. Wiesz o kim mówię?

- Tej blondynce, która rzuciła się na mnie w mieszkaniu Roya?- zgadł Danny.

- Wcześniej nie nazywałeś tego "rzucaniem się". Powiedziałabym, że nawet ci się to podobało- zauważyła, nie mogąc się powstrzymać. Mogłaby przysiąc, że po drugiej stronie usłyszała zirytowane prychnięcie.

- Po prostu jestem na tyle taktowany i uprzejmy, że nie mogłem odtrącić zapłakanej dziewczyny, która właśnie dowiedziała się o śmierci chłopaka.

Ta jasne, skomentowała w myślach Sam. Ona się ewidentnie do niego kleiła, a śmierć chłopaka wydawała się jedynie dobrym pretekstem. Zresztą Danny wcale nie był tak szlachetny. Oczywiście nie miała nic złego na myśli. Był świetnym przyjacielem.

- Oczywiście, przecież jesteś chodzącym ideałem- mruknęła sarkastycznie.- W każdym razie Trixie nazywała cię przystojniakiem i pożaliła się, że do niej nie zadzwoniłeś. Właściwie nie pożaliła się, a wyraziła swoje zdumienie, że tego nie zrobiłeś.

Tym razem dziennikarka wyraźnie usłyszała śmiech po drugiej stronie.

- Nie wiem o co ci chodzi, ale mówiłem, że ona nie jest w moim typie. Jest prostytutką?

- Chyba. Nie widziałam jej ani na rurze, ani z klientem. Na pewno pełni rolę kogoś w rodzaju wizażystki.

- Tak właśnie myślałem. Wygląda na prostytutkę.

Sam nie miała ochoty zwracać uwagę na fakt, że nie każda kobieta ubierająca się dość... Wyzywająco jest prostytutką. Każdy mógł się ubierać jak chciał i nikt nie powinien sugerować się stereotypami, bo potrafiły być bardzo krzywdzące. Akurat tym razem Danny miał rację. Skoro Trixie była w tym klubie, pewnie pracowała jako prostytutka, ale dziennikarka nie zamierzała tego mówić głośno. Za bardzo odbiegali od tematu.

- Nie wydaje ci się to podejrzane?- drążyła tymczasem Sam.- Najpierw spotkaliśmy ją w kontekście Roya, a teraz jako koleżankę z pracy Jane.

- Ta teoria jest trochę zbyt naciągana. Nie zrozum mnie źle, ale... Masz tendencję do snucia teorii spiskowych. Gdyby Roy był jedną z ofiar, pewnie bym się z tobą zgodził. Rzecz w tym, że on był znajomym Amy i zginął w wypadku samochodowym.

- Którego okoliczności również są podejrzane- kontynuowała Fox, pomimo zarzutów jakoby snuła teorie spiskowe. Wcale tak nie robiła. Trzymała się ściśle posiadanych faktów i przeczucia. Jak do tej pory jej intuicja była niezawodna.

- Nie słyszysz jak to brzmi? Uważasz, że Trixie ma z tym coś wspólnego, bo miała kontakt ze znajomym pierwszej ofiary i pracuje w tym samym miejscu, co trzecia ofiara. Nie chcę studzić twojego zapału, ale to może być zwykły zbieg okoliczności. Skąd wiesz czy ona w ogóle znała Jane?

Aż do momentu usłyszenia ostatniego pytania miała ochotę wysunąć własne argumenty. Nie wierzyła w istnienie czegoś takiego jak "przypadek". Niestety musiała przyznać Danny'emu rację, przynajmniej w pewnym stopniu. Nie miała pojęcia czy Trixie znała Jane.

- Zamilkłaś- zauważył Danny, przerywają chwilę ciszy.- Wszystko w porządku? Zachowujesz się dziwnie.

- No bo... Masz rację. Nie wiem czy one się znały. Trixie o tym nie wspomniała i zachowywała się jakby kojarzyła ją jedynie z rezerwuaru.

- Tak trudno było mi przyznać rację?- rzucił beztrosko Danny, na co Sam miała ochotę obrzucić go morderczym spojrzeniem. Żałowała, że nie rozmawiali przynajmniej z kamerką. Wtedy mogłaby to zrobić. Może tak było lepiej, przemknęło jej przez myśl. Przynajmniej nie widziała przepełnionego satysfakcją uśmiechu.

- Dowiedziałam się czegoś jeszcze- oznajmiła dziennikarka, usiłując zmienić temat.- Nie opublikowałam tego w artykule. Znam imię i nazwisko bardzo zaborczego i agresywnego klienta. Trixie podejrzewała, że to on był odpowiedzialny za morderstwo. Podobno przez trochę byli razem. No wiesz, on i Jane.

- Nawet nie próbuj do niego iść beze mnie. Obiecaj mi, że tego nie zrobisz.

Fox przewróciła oczami. Wcale nie zamierzała tego robić.

- Obiecuję- rzuciła.- Nie wiem czy wiesz, ale jestem silną, niezależną kobietą oraz nie mam skłonności samobójczych. Nawet gdybym do niego poszła, czego na razie nie planuję, poradziłabym sobie bez twojej pomocy.

- Podejrzewasz go o zabójstwo. Nie uwierzę, że nie masz oporów przed spotkaniem w cztery oczy.

- Ale tak jest- zaoponowała Sam.- Uważam, że jej nie zabił.

- Skąd ta pewność?

Tak naprawdę, to miała przeczucie. Tylko jak miała to powiedzieć Danny'emu, który aż do przesady wierzył we wszystko, co można namacalnie potwierdzić? Krótko mówiąc, nie wierzył w takie rzeczy, odnosząc się do nich bardzo sceptycznie.

- Mówiłeś, że rany po odcięciu kończyn są takie same jak przy poprzednich zwłokach.

- A co jeśli ten facet zabił też poprzednie ofiary?- zasugerował Danny.

- O tym nie pomyślałam. W każdym razie nie zamierzam do niego iść. Muszę najpierw to przemyśleć.

- Okej. Muszę kończyć. Zdzwonimy się później. Tylko nie zrób nic głupiego.

- Ja nigdy nie robię niczego głupiego- odparowała Fox, a następnie się rozłączyła. Nie chciała dać szansy Danny'emu na zaprzeczenie. Niemal wszystko, co zrobiła było wcześniej przemyślane.

Dziennikarka dopiero teraz uświadomiła sobie, gdzie jest. Nogi poprowadziły ją do Central Parku. Zaczęła się zastanawiać, co mogłaby zrobić. Musiała jak najszybciej znaleźć pomysł na nowy tekst, żeby utrzeć nosa McFarlenowi. Niestety jedynym tropem, jaki posiadała pozostawał Kevin Bartlett, a obiecała, że chwilowo go sobie odpuści. Wobec takiego obrotu sytuacji zdecydowała się na kolejną wizytę na komisariacie. Może Cameron okaże trochę serca, o ile w ogóle takowe posiadał i jej pomoże.

Tak, Sam wiedziała, że była naiwna.

*****

- Jak to go nie ma?!- spytała dyżurnego policjanta, starając się zachować spokój, co średnio jej wychodziło. Potrzebowała widzieć się z bratem już teraz. Czas mijał, a ona do wieczora miała wysłać gotowy artykuł mentorowi.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Z tego co mi wiadomo wziął wolne.

Przeklęła pod nosem. Nawet nie miała jego numeru telefonu! Nie wiedziała absolutnie niczego poza tym, że pracował na tym komisariacie.

- Potrzebuję pilnie się z nim skontaktować. Jestem jego siostrą. Czy byłaby szansa na dostanie numeru telefonu?

Dyżurny policjant potarł brodę w zamyśleniu. Pewnie w myślach zastanawiał się jakim cudem siostra nie miała numeru telefonu brata. Tak się zdarzało, w ekstremalnych przypadkach.

- No nie wiem. Pewnie nie powinienem...- zaczął funkcjonariusz niepewnie. Dziennikarka uznała to za dobry znak. Jeszcze mogła wpłynąć na jego decyzję.

- Możemy sobie pomóc. Jak się nazywasz?

- Thomas Morrison.

- W takim razie ja mogę opisać jedną z pańskich spraw, funkcjonariuszu Morrison, w Manhattan's Skylight. Z pewnością kojarzy pan tą nazwę. To druga największa redakcja w Nowym Jorku. A pan w zamian da mi ten numer. To niewielka cena, moim zdaniem, a zapewniam, że przedstawię pana w pozytywnym świetle. Umowa?

Morrison przez chwilę się wahał, bardzo krótką. Jego oczy aż zalśniły, kiedy wymieniła nazwę redakcji. Fox miała szczęście. Trafiła na nowego policjanta, który chciał się wybić.

- Tak. Ale proszę, niech to zostanie między nami. Wolałbym, żeby...

- Naturalnie. Ja o żadnej umowie nie słyszałam. Po prostu zaciekawiła mnie jedna z pańskich spraw- zgodziła się natychmiastowo dziennikarka.

Ustalili, że funkcjonariusz Morrison przygotuje jej streszczenia ostatnich prowadzonych przez niego spraw i wyśle jej je na maila. Jeśli będzie potrzebowała, później się z nim skontaktuje, żeby wypytać o szczegóły. Co ważniejsze, udało jej się zdobyć numer Camerona. Tuż po wyjściu z komisariatu zadzwoniła do przyrodniego brata.

- Z tej strony Cameron Wilson. Słucham- odezwał się znajomy głos. Sam mimowolnie się uśmiechnęła, wyobrażając sobie minę brata, kiedy dowie się, kto do niego dzwoni. Na pewno się tego nie spodziewał.

- To ja, Sam. Musimy się spotkać. Najlepiej od razu.

- Ostatnio bardzo mnie zaskakujesz, siostrzyczko. Powinienem się martwić twoim nagłym przypływem miłości?- rzucił prowokująco. Dziennikarka prychnęła pod nosem. Idiota, skwitowała w myślach. Jeśli myślał, że coś takiego ją sprowokuje, to grubo się mylił.

- Mam sprawę. Czysto zawodową, tak dla ścisłości. Liczę na pomoc.

- A jeśli jej nie dostaniesz? Co wtedy zrobisz?

Wobec złośliwości było jej jakoś łatwiej zachować spokój. Uświadomiła sobie, że bardziej irytowało ją zachowanie McFarlena niż Camerona. Właśnie wpadł jej do głowy świetny pomysł.

- Kojarzysz tego faceta, który ostatnio był ze mną w Central Parku? Taki w skrojonym na miarę garniturze i całkiem... Przystojny. Był bardzo zdystansowany.

Określenie przystojny ledwo przeszło jej przez usta. Zdecydowanie się z tym zgadzała, tylko pomyśleć tak, a powiedzieć głośno to dwie zupełnie różne rzeczy.

- Powiedziałbym, że raczej irytujący. Chyba nawet się o ciebie... Martwił- ostatnie słowo Cameron niemal wypluł, zupełnie jakby kompletnie mu ono nie odpowiadało.

- Też za nim nie przepadam, jeśli mam być szczera- odparła Sam, chociaż to było spore niedopowiedzenie.- Muszę mu coś udowodnić, artykułem oczywiście. Czy w takim przypadku mi pomożesz?

- Kiepski argument, siostrzyczko- skomentował Cameron.- Ale chyba jestem w stanie się poświęcić i ci pomóc.

- Żartujesz?- spytała dziennikarka nieufnie. Nie była na tyle naiwna, żeby uwierzyć w nagły przypływ dobroci.

- Tym razem nie. Mamy informacje o byłym ofiary, którego nazwisko zdobyłaś od tej blond prostytutki. A właściwie mamy osobę, która uparcie twierdzi, że to on ją zabił. Za to sam podejrzany zniknął i ciągle próbujemy go namierzyć.

Sam poczuła ekscytację. To byłby idealny temat do nowego artykułu. Podejrzany o morderstwo, który zapadł się pod ziemię. Oczywiście tytuł jeszcze dopracuje, ale ogólny sens właśnie tego by dotyczył. Jednak jej entuzjazm szybko zniknął. Cameron nie da jej tych informacji bezinteresownie. Chciał czegoś.

- Czego chcesz w zamian?

- Niczego. I tak musiałbym przekazać informacje prasie, bo podejrzany wyparował. Liczymy, że to chociaż trochę nam pomoże w śledztwie. Widzimy się za pół godziny w Central Parku?

Fox przytaknęła, mimo że nie kupiła tego wyjaśnienia. Potrzebowała tych informacji, a jak zdarzyło jej się wspomnieć, była gotowa na wszystko. Nawet na pakt z diabłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro