Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Sam była z siebie dumna. Z radością wpatrywała się w ekran swojego służbowego laptopa. Po raz kolejny, nie wiadomo który wodziła wzorkiem po tekście, opublikowanym, nawiasem mówiąc. Była zadowolona nie tylko z powodu samej publikacji, pierwszej od czasu programu mentorskiego, ale też ze względu na treść. Podobała jej się. Była dokładnie taka, jak sobie wyobrażała. Częściowo ostrożna, bez jawnej dezaprobaty. Jednak miała w sobie to coś, ostrzejsze smaczki, które tak lubiła. Nie byłaby sobą, gdyby nie wstawiła przynajmniej kilku takich elementów. Podsumowując, miała ochotę skakać ze szczęścia, na co oczywiście nie odważyła się w miejscu publicznym.

Tego dnia w pracy spotkało ją jeszcze jedno, pozytywne zaskoczenie. Mianowicie w swoim boksie zastała małą karteczkę samoprzylepną, nie zawierającą polecenia. Od razu wiedziała, kto był nadawcą. McFarlen.

Dobra robota. Trzymaj tak dalej.

Pod spodem widniał krótki podpis złożony z inicjałów. Miała rację. Jej intuicja bywała niezawodna. Problem w tym, że ciągle podpowiadała jej, iż na rzekomym samobójstwem Amy kryje się coś więcej. Sprawa wydawała się Sam tak zagmatwana, że póki co nie widziała jakiegokolwiek wyjścia. Świadomość własnej nieudolności ciążyła nad nią niczym ciemna chmura burzowa, mogąca w każdej chwili rozpętać ulewę oraz wypuścić pioruny. Ona nie była przygotowana na taką ewentualność. Nie miała kurtki, parasolki, ani dachu nad głową. W pobliżu nie widziała też żadnego miejsca, w którym mogłaby się skryć. Z całych sił starała się odpędzić podobne myśli i skupić na pozytywach. Miała przed sobą właśnie jeden z nich - artykuł. Drugim mogła być niewątpliwa poprawa stosunków z mentorem.

Miała powody do radości i to powinny być jej priorytety. Zrzuciła na pasek stronę internetową Skylight, podłączyła pendrive Lorie i zaczęła przeglądać tematy oraz materiały do artykułów. Znalazła kilka niezbyt porywających zagadnień związanych na przykład z otwarciem nowej restauracji czy budową centrum handlowego w miejscu placu zabaw, na co rodzice dzieci z tamtej okolicy wyrazili jawny sprzeciw. Ta druga sprawa była całkiem słuszna, chociaż miała wątpliwości czy grupa rozwścieczonych rodziców zdoła powstrzymać deweloperów. Zajmie się tym w następnej kolejności. Teraz szukała czegoś, co ją zainteresuje.

Jej uwagę zwrócił dość zadziwiający temat. Zaczęła przeglądać materiały. Dziki lokator, głośno obwieszczający, że jest bezdomny od dwudziestu lat, ubiegał się o prawa do pewnej rudery na obrzeżach miasta. Twierdził, że mieszkał w tym miejscu równiutko dwadzieścia lat. Z powodu prawa zasiedzenia uznał to miejsce za własne. Kiedy rudera trafiła do nowego właściciela, z uporem maniaka siedział w środku, nie chcąc się wyprowadzić. Oznajmił, że głód mu nie jest straszny, a domu, do którego ma pełne prawa nie opuści. Podobno właściciel chciał go stamtąd wypłoszyć w niezbyt legalny sposób, ale zainterweniowali mieszkańcy, którym zrobiło się żal bezdomnego. W końcu zaczęto mu przynosić jedzenie i picie. Dziki lokator przesiedział w ruderze tyle czasu że właściciel posunął się do środka ostatecznego. Zaoferował mu sporą sumę za opuszczenie domu. Obecnie bezdomny pracował w dużej korporacji i sporo zarabiał.

Sam uważała tę historię za abstrakcyjną. Jednak gdy poszperała w internecie, znalazła potwierdzenie tego, co się właśnie dowiedziała. Ludzie bywali bardzo pomysłowi. Kto by pomyślał, że w taki sposób można wyjść z trwającej dwadzieścia lat nędzy? Fox zabrała się za pisanie tego artykułu. Postanowiła przedstawić dzikiego lokatora jako bystrego, aczkolwiek pokrzywdzonego przez los człowieka, który po latach upomniał się o to, co było mu należne. W tym przypadku historię można było dostosować według własnego uznania, bo taki temat nikogo nie obrazi.

Fox pisała. Na chwilę zapomniała o otaczającym ją świecie, skupiając całą swoją uwagę na artykule. Nie zerkała na godzinę, ani nie rozpraszała się innymi myślami. Pisanie ją relaksowało. Pozwalało jej na chwilę odciąć się od rzeczywistości. To była dla niej najlepsza odskocznia. Nawet alkohol i narkotyki nie działały na nią w ten sposób. Błogi spokój przerwał jej Jack, wchodząc do jej boksu z szerokim uśmiechem.

- Cześć, Sam. Moje gratulacje. Widzę, że udało ci się spacyfikować mentora- powiedział Jack.

Dziennikarka odwzajemniła uśmiech. Spodobało jej się określenie "spacyfikowania mentora". Niestety lub stety prawda była zupełnie inna. Wcale nie musiała się wysilać. Musiała go po prostu posłuchać, a właściwie nie jego, tylko Diany. Cały sekret tkwił w komunikacji, która w ich przypadku była dość trudna. Oczywiście to się mogło zmienić w bliskiej przyszłości, a może nawet już się zmieniło.

- Niezupełnie go spacyfikowałam. Zwyczajnie się... Dogadaliśmy. Zawarliśmy rozejm. Tak to chyba można nazwać.

Jack uniósł brwi z powątpieniem.

- Trudno mi w to uwierzyć, chyba że miałem rację w związku z tamtą wycieczką. Podrywa cię?

- Jasne, że nie!- zaprzeczyła szybko Sam. Chociaż ich stosunki się polepszyły, nie znaczyło to, że nagle mogą zostać parą czy chociażby pójść do łóżka. Jej zdanie kompletnie się nie zmieniło. Prędzej piekło zamarźnie.- Jak możesz coś takiego w ogóle insynuować?!

- Gdzie w takim razie wczoraj pojechaliście?- zapytał Jack, niemal całkowicie ignorując jej odpowiedź. Fox westchnęła ciężko. Uwielbiała kolegę z pracy, ale nie w takich sytuacjach. Kiedy raz wbił sobie coś do głowy, wpłynięcie na niego było prawie niemożliwe.

- McFarlen pokazywał mi jak prawidłowo prowadzić wywiad. Nic wymyślnego- odparła Sam, przywołując na twarz grymas, żeby wyszło bardziej naturalnie.

Czuła tylko niewielkie wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa, ale nie chciała mówić o wszystkim Jackowi. To była sprawa Diany. Choć o wszystkim wiedziała prasa, nie należało rozpowiadać jej historii na prawo i lewo. Sama powinna decydować komu i ile powie. Z pewnością nie chciała, żeby cały świat kojarzył ją tylko z tą sprawą.

- Przecież wiesz jak prowadzić wywiad.

- No właśnie. To samo mu wczoraj powiedziałam. Niespecjalnie się tym przejął- mruknęła Sam, gorączkowo się zastanawiając co jeszcze mogła powiedzieć. Musiała dodać coś bardzo przekonującego.- Postanowiłam przyjąć wobec mentora inną metodę. Siedziałam cicho, w miarę możliwości i przytakiwałam mu, kiedy to było konieczne. Najwidoczniej podziałało, bo dzisiaj opublikował mój artykuł.

- Takie zachowania jest do ciebie niepodobne- stwierdził Jack.- Ty nie umiesz siedzieć cicho i przytakiwać.

- No wiesz?- obruszyła się Sam, krzyżując ręce na piersi.- A przy Snyderze? Już raz oberwałam rykoszetem i jak możesz się przekonać na własne oczy, dalej tu pracuję.

- No dobrze. Może czasami potrafisz się zachować.

- Wielkie dzięki- mruknęła Fox z nutką sarkazmu. Jack zaśmiał się i więcej nie drążył tematu. Na szczęście rozmowa zeszła na inne tory. Rozmawiali głównie o plotkach z redakcji i nie tylko.

- Chciałbyś adoptować kota?- spytała niespodziewanie Sam. Jack zmarszczył brwi zaskoczony tak nagłą zmianą tematu.

- Nie. Skąd to pytanie?

- Akurat mam jednego do oddania i absolutnie nie wiem co z nim zrobić. Od razu ostrzegam, że to długa historia.

- Z chęcią jej wysłucham, ale może innym razem. Umówiłem się na lunch z Maddie. Muszę iść- powiedział przepraszająco. Sam uśmiechnęła się.

- W porządku. W takim razie idź. Lepiej, żebyś się nie spóźnił.

- Na pewno? Jeśli chcesz, to możesz iść z nami. Tylko nie wymawiaj się ilością pracy.

Sam przewróciła oczami. Właśnie taką wymówkę zamierzała mu wcisnąć. Szczerze mówiąc, w ich towarzystwie czuła się jak nieproszony gość. Miała wrażenie jakby im przeszkadzała, chociaż obydwoje byli w stosunku do niej życzliwi i przyjaźni. Gdyby ich o to zapytała, na pewno by zaprzeczyli, ale ona wiedziała swoje.

- Dzisiaj po raz pierwszy od początku tego przeklętego programu mentorskiego na stronie pojawił się mój artykuł. Muszę pisać artykuły. Jak najwięcej. Kto wie, kiedy McFarlenowi się odmieni?

- Jesteś niereformowalna- mruknął Jack z pobrzmiewającą w głosie rezygnacją. Wiedział, że była co najmniej tak samo uparta jak on, o ile nie bardziej.

- Po prostu chcę jak najbardziej wykorzystać sytuację na moją korzyść.

Jack pożegnał się krótko i wyszedł z jej boksu. Sam ostatni raz rzuciła okiem na artykuł o bezdomnym. Była zadowolona z efektu. Oczywiście artykuł nie był zbyt porywający, bo tematem nie była wielka sensacja. W każdym razie wyciągnęła z tej sprawy wszystko, co mogła. Weszła na swoją pocztę i od razu wysłała tekst mentorowi. Następnie odgięła się na krześle w tył, spoglądając na zapierającą dech w piersi panoramę. Uwielbiała ten widok. Wprost nie mogła uwierzyć jakim cudem przeżyła tyle lat swojego życia na zadupiu, kolokwialnie mówiąc. Nigdy nie czuła się tak swobodnie, jak na Manhattanie wśród tłumów, ruchliwych ulic i w poczuciu anonimowości. Rzecz jasna liczyła, że to ostatnie jak najszybciej ulegnie zmianie. Zamierzała zostać światowej sławy dziennikarką, a przynajmniej kimś znanym w Nowym Jorku. Takie właśnie miała marzenie i choć była realistką, wierzyła że to się kiedyś zdarzy.

Fox ponownie skupiła całą swoją uwagę na pisaniu. Zaczęła kolejny artykuł. Po bliżej nieokreślonym czasie przerwał jej McFarlen. Sam nie zauważyła go dopóki się nie odezwał.

- Witaj, Samantho. Musimy omówić pewne szczegóły- rzekł Anthony, stojąc w wejściu. Dziennikarka mimowolnie pomyślała, że wyglądał nienagannie, jak zwykle. Miał na sobie błękitną koszulę oraz granatowe spodnie garniturowe. Dlaczego niektórzy mężczyźni nie musieli robić absolutnie nic, żeby wyglądać świetnie? Kobiety miały pod tym względem znaczenie gorzej. Robiły sobie nierzadko czasochłonny makijaż, starannie dobierały ubrania i jeszcze ubierały coś tak niewygodnego jak szpilki. Nagle Sam skarciła się w myślach. Dlaczego w ogóle zwróciła uwagę na to jak wyglądał McFarlen? To wszystko przez Jacka i jego insynuacje.

- Proponuję porozmawiać w moim biurze. Będzie nam tam... Wygodniej- dodał Anthony, pobieżnie lustrując wzrokiem niewielką przestrzeń jej boksu.

Sam przytaknęła i udała się za mentorem do windy. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nastrój McFarlena był zagadką. Dalej emanował chłodem, ale Fox to nie przeszkadzało. Może po prostu się do tego przyzwyczaiła?

- Jak rozumiem, już nie będziesz wstrzymywał moich artykułów?- odezwała się Sam, kiedy jechali windą.

- Jeśli nie dasz mi ku temu powodów. Twój ostatni artykuł był naprawdę dobry. Masz potencjał, tylko potrzebowałaś drobnych wskazówek.

- Dziękuję- mruknęła, chociaż miała ochotę powiedzieć coś znacznie mniej skromnego. Powstrzymała się. Miło w końcu usłyszeć coś innego niż krytykę.- Wysłałam ci dzisiaj kolejny skończony tekst. Jeśli dobrze pójdzie, wieczorem dojdzie jeszcze jeden.

- Nie musisz się aż tak śpieszyć- zauważył Anthony, gdy wyszli z windy.

- Ale chcę. Nie mam nic przeciwko nadgodzinom.

Im szybciej skończę, tym szybciej będę mogła pracować w terenie i sama wybierać tematy, dodała w myślach. Póki co wolała nie pytać McFarlena o koniec programu mentorskiego, bo mógłby wyciągnąć niezgodne z prawdą wnioski. Na przykład, że zgadzała się z nim tylko po to, aby dał jej spokój. Wcale tak nie było. Historia Diany naprawdę utkwiła jej w pamięci, a szczególnie te przepełnione smutkiem i bólem oczy.

- To dobrze o tobie świadczy. Widać, że zależy ci na tej pracy.

Anthony otworzył drzwi swojego biura i puścił ją przodem. Następnie wskazał jej krzesło, a sam zajął miejsce po drugiej stronie biurka.

- Bardzo mi zależy. Uwielbiam dziennikarstwo, chociaż do czasu Skylight zawsze pracowałam w terenie- powiedziała Sam. McFarlen spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami z czymś na kształt zainteresowania.

- Pewnie ci tego brakuje. Gdzie wcześniej pracowałaś?

- W West News. Pewnie nie znasz tej redakcji. Pochodzi z małego miasteczka i w dodatku jest drukowana na papierze. Nie istnieje w wersji elektronicznej.

- Tu cię zaskoczę. Znam West i to całkiem nieźle. Moja ciocia nieustannie kupuje te gazety...

Sam miała ochotę zapytać skąd pochodzi jego ciocia. Numery z West raczej nie podróżowały zbyt daleko. Kobieta musiała mieszkać niedaleko jej rodzinnego miasteczka, a może nawet tam. W każdym razie przerwał jej wesoły głos Bryce'a, który wparował do pomieszczenia bez pukania. Za nim stała szatynka, która nieśmiało wbijała wzrok w podłogę. Trzymała tekturową podkładkę z czterema szczelnie zamkniętymi kubkami kawy. Widniało na nich logo kawiarni znajdującej się naprzeciwko wieżowca Manhattan's Skylight.

- Cześć wam- powiedział blondyn z premedytacją ignorując pełne dezaprobaty spojrzenie McFarlena.- Mam dla was kawę. Carrie była tak miła, że przeszła się do kawiarni.

Sam miała wątpliwości, co do tej rzekomej dobroci. Dziewczyna wyglądała na osobę, która bała się własnego cienia. Pewnie zwyczajnie nie potrafiła odmówić Bryce'owi, który bez oporów to wykorzystał.

- A Carrie kim jest? Twoją asystentką?- rzuciła Fox, nie mogąc się powstrzymać. Nie pochwalała wykorzystywania nowych osób do przynoszenia kawy.

- Jestem jej mentorem- oznajmił blondyn z dumą. Szatynka nieśmiało weszła do biura i położyła kawy na biurku.

- Nie wydaje mi się, żeby spełnianie zachcianek mentora należało do jej obowiązków- zauważyła Sam, a następnie zwróciła się do Carrie.- Dziękuję. Jestem Sam.

Szatynka przedstawiła się cicho, uniosła nieznacznie kąciki ust i cofnęła się do wejścia, uprzednio biorąc jeden z kubków. Wyglądała na miłą osobę, chociaż była chorobliwie nieśmiała i kompletnie nie asertywna.

- Ale to nikomu nie zaszkodzi i będzie mile widziane- powiedział Bryce.

- Widzisz, Samantho? Nie każdy ma tak pobłażliwego mentora jak ty- dodał McFarlen. Sam zmrużyła oczy, krzyżując ręce na piersi.

- Czy wy wszyscy nie rozumiecie na czym polega funkcja mentora?!- oburzyła się Fox.- Z pewnością nie na tym, że możecie sobie poprosić o cokolwiek, a my niezwłocznie pobiegniemy to zrobić. Czasy niewolnictwa dobiegły końca dawno temu, tak dla waszej informacji.

Blondyn wybuchnął śmiechem. Natomiast na twarzy McFarlena pojawił się nikły uśmiech. Sam była w szoku. Po raz kolejny zobaczyła u niego emocje. Coraz bardziej przekonywała się, że jednak nie był robotem.

- To jest dla ciebie, Anthony. Short americano tak jak lubisz- oznajmił Bryce, kiedy się opanował, stawiając jeden z kubków przed właścicielem biura.- A ta dla ciebie, Sam. Mam nadzieję, że trafiłem. Niczego nie pomyliłem, Carrie?

Szatynka nieśmiało pokręciło przecząco głową. Fox pociągnęła łyk swojej kawy i pokiwała głową z uznaniem. Była mocna i z dodatkiem mleka. Tak jak lubiła.

- Udało ci się. Brawo.

- Mam niezwykły talent. Potrafię z łatwością przejrzeć atrakcyjne kobiety- odparł blondyn z uśmiechem, puszczając oczko do Sam. Dziennikarka przewróciła oczami.

- Dziękujemy za kawę, ale może już wrócisz z Carrie do waszych obowiązków i dasz nam pracować?- zapytał McFarlen.

Sam spojrzała w sufit. Czy on naprawdę nie mógł ani na chwilę zapomnieć o tym bardzo oczywistym fakcie? Przecież każdy zasługiwał na chwilę przerwy.

- Jaki ty jesteś sztywny, Anthony. Dobra już idziemy. Powodzenia, Sam.

Już po chwili Bryce i Carrie sobie poszli. Fox uznała, że niedługo będzie musiała porozmawiać z podopieczną blondyna. Nie mogła patrzeć na to jak pomiatał Carrie, która nawet bała się odezwać, już nie mówiąc o jakimkolwiek sprzeciwie.

Sam wprost nie mogła wyjść z szoku, jaki ogarnął ją tuż po rozmowie z mentorem. Określenie "rozmowa" było jak najbardziej adekwatne. Spokojnie, bez sprzeczek omówili szczegóły przyszłych publikacji. Wyjątkowo zgodnie podeszli do tematu. Dziennikarka była zadowolona z efektu.

Po wyjściu z biura McFarlena zjechała windą na swoje piętro. Wychodząc, omal nie wpadła na Maddie. Ciemnowłosa pośpiesznie ją przeprosiła i wskoczyła do windy.

- Sensacja w Central Parku- rzuciła w ramach wyjaśnienia siostrzenica Snydera. Sam również weszła do windy. Metalowe drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie.

- Mogę iść z tobą? Nie będę przeszkadzać- zapewniła Fox z narastającą ekscytacją. Przez chwilę poczuła się tak samo jak w West, kiedy biegła przed siebie na złamanie karku, żeby tylko zdążyć w konkretne miejsce lub złapać jakąś osobę.

Maddie przytaknęła z uśmiechem. Gdy tylko winda się zatrzymała, obie wypadły z windy i pośpieszyły w stronę Central Parku. Zostały strąbione przez co najmniej jednego kierowcę, ale kompletnie się tym nie przejęły. Ich oczom ukazał się tłum gapiów, taśmy policyjne i chmara techników oraz kilku fotografów. Sam i Maddie przepchnęły się do przodu. Fox zamarła z zaskoczenia. Zobaczyła zwłoki kobiety w kałuży krwi. Morderstwo, to była pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy.

*****

Richard lustrował zmęczonym, wręcz beznamiętnym wzrokiem kolejne miejsce zbrodni. Widział wiele podobnych scenerii. Zwłoki i sporych rozmiarów kałuża krwi. Większość morderstw prezentowała się właśnie w taki sposób pod warunkiem, że nikt nie próbował zatuszować zbrodni.

Stone podszedł bliżej. Zobaczył mocno opaloną młodą dziewczynę z burzą migdałowych włosów, obecnie pozlepianych krwią tworzącą wokół jej głowy aureolę. Jej ciemne oczy wpatrywały się w przestrzeń pustym, niewidzącym wzrokiem. Nogi i ręce układały się w taki sposób, jakby upadła na plecy i już nie wstała. Trawa dookoła ciała, a szczególnie głowy pokryta była warstwą krwi, nadając scenerii dość upiorny wygląd. Rzecz jasna dla nieprzyzwyczajonego obserwatora.

Richard zrobił jeszcze krok do przodu i kucnął, aby lepiej przyjrzeć się ciału. Niewątpliwie źródłem tej całej krwi była głęboka rana na szyi. Morderca pionowo rozciął jej tchawicę oraz tętnicę, więc ofiara pewnie udławiła się własną krwią.

- Wybacz, że przeszkadzam, ale będziesz mógł napatrzeć się na zwłoki w kostnicy- odezwała się młoda techniczka o nazwisku Scarrow. Richard wstał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

- Już ją zabierają?

Mistle kiwnęła głową.

- My już wykonaliśmy swoją robotę. Fotografowie również- odparła, mając na myśli siebie i pozostałych techników.- Koronerzy nie lubią, kiedy ciało zbyt długo leży na miejscu zbrodni. Zwłaszcza, gdy robi się coraz cieplej.

Sierżant doskonale ich rozumiał. Kiedy ciało nie było przetrzymywane w odpowiednich warunkach, zdecydowanie szybciej ulegało rozkładowi. Szczególnie w upalne dni.

- Czy sprawca zostawił jakieś ślady?- zapytał Stone. Mistle spojrzała na niego przelotnie swoimi niebieskimi oczami przepełnionymi profesjonalizmem. Potem ponownie skierowała spojrzenie na zwłoki.

- Zapewne chociaż szczątkowe odciski palców, ale żeby to stwierdzić potrzeba specjalistycznego sprzętu. Dopiero po sekcji będziesz miał dokładniejsze informacje- Scarrow urwała, zmarszczyła wyregulowane brwi i spojrzała gdzieś ponad Richardem.- Chyba komuś udało się przedrzeć przez kordon policji oraz taśmę.

Stone obrócił się we wskazanym przez Mistle kierunku i zobaczył charakterystyczne rude włosy. Przeklął siarczyście, a następnie udał się w stronę krzaków. Scarrow poszła razem z nim.

- Nie możesz tutaj przebywać, Cross- powiedział na wstępie. Rudowłosa uniosła nieznacznie kąciki ust, kompletnie nie przejmując się jego słowami. Richard westchnął. Równie dobrze mógłby mówić do ściany. Efekt byłby identyczny.

- Póki co, masz rację- rzekła Lara, niedbale zarzucając swoje rude włosy za ramię. Z ciekawością zlustrowała wzrokiem towarzyszącą mu Mistle.- Czyżbym miała przyjemność spotkać technik Mistle Scarrow?

- Owszem- przytaknęła nieco zdziwiona młoda techniczka.- A ty jesteś...?

- Lara Cross. Jestem z FBI.

Rudowłosa niemal automatycznie błysnęła odznaką. Richard westchnął. Obecność agentki nigdy nie zwiastowała niczego dobrego.

- Co nadal nie zmienia faktu, że nie możesz tutaj przebywać- powtórzył Stone uparcie.

- Zamierzam oficjalnie przejąć jurysdykcję nad tym śledztwem. To tylko kwestia czasu, Rich.

Stone zacisnął zęby. Nie lubił tego zdrobnienia i agentka doskonale o tym wiedziała. Ale mniejsza z tym. Jeszcze bardziej denerwowało go, gdy ktoś odbierał mu sprawę lub gdy narzucano mu towarzystwo kogoś z federalnych. Oby tym razem słowa Cross nie okazały się prorocze.

- Proponuję zacząć od roboty papierkowej. Może wtedy zauważysz, że nie masz żadnych podstaw, żeby wmieszać w to FBI, Laro- odparował sierżant. Cross uśmiechnęła się szeroko.

- Mylisz się, Rich. Spójrzcie na to.

Agentka ubrała lateksowe rękawiczki, a następnie sięgnęła po foliowy worek leżący nieopodal. Richard do tej pory go nie zauważył. Zademonstrowała go najpierw sierżantowi, a następnie techniczce. Stone zacisnął zęby w ostatniej chwili powstrzymując wiązankę przekleństw, która aż prosiła, żeby wydobyć się z jego ust. Scarrow zmarszczyła brwi.

- Czy to...?- zaczęła Mistle, ale przerwała jej Lara, energicznie skinąwszy głową.

- Krew. Owszem. Ten worek został użyty przez mordercę, żeby przywieźć tutaj krew. Biorąc pod uwagę jego wielkość, rozmiar kałuży i kierunek wiatru... Obstawiam, że w śmietniku na północ od zwłok znajdziecie ich więcej. Proponuję tam zajrzeć- powiedziała agentka. Richard wyciągnął dłoń w rękawiczce w kierunku rudowłosej, która bez oporów podała mu dowód.

- Po co ktoś miałby przywozić tutaj krew? Przecież ciało... O jezu. Ona nie została zabita w Central Parku- mruknęła Scarrow, nieznacznie blednąc.

Richard doszedł do tego wniosku nieco wcześniej. Mieli do czynienia ze zorganizowanym, do jakiegoś stopnia mordercą. Czyli Cross jednak miała jakieś podstawy, żeby zabrać mu to śledztwo. W najmniejszym stopniu mu się to nie podobało.

- Otóż to- przytaknęła radośnie Lara.- Muszę iść. Niebawem przejmę jurysdykcję. To nic osobistego, Rich.

Stone skinął głową, obrócił się i przywołał gestem podwładnych. Rozkazał im przeszukać pobliskie śmietniki z naciskiem na te od północnej strony. Następnie przekazał odpowiednim ludziom foliowy worek. Nie musiał im nic tłumaczyć. Od razu domyślili się, że trzeba wykonać badania morfologiczne i porównać krew ofiary z pozostałościami krwi z worka.

Richard omiótł wzrokiem miejsce zbrodni. Rudowłosa agentka zdążyła się już ulotnić. Z niechęcią zwrócił uwagę na tłum gapiów składający się z mieszkańców, przypadkowo przechodzących ludzi i dziennikarzy. Ta ostatnia grupa była prawdziwą plagą. Że też mordercą musiał podrzucić ciało akurat niedaleko Manhattan's Skylight.

Stone podszedł do kolegi z komisariatu. Musiał zadać jeszcze jedno, istotne pytanie.

- Znaleziono narzędzie zbrodni?

- Z tego co wiem, to nie.

Sierżant przedarł się przez tłum gapiów, nie odpowiadając na ani jedno rzucone w jego kierunku pytanie. Postanowił iść do spożywczego, żeby kupić sobie energetyka. Ostatnio nic mu nie wychodziło. W każdym własnym śledztwie widział jakieś luki i niedociągnięcia. Nie podobało mu się to, a jednak nie mógł w żaden sposób na to wpłynąć.

Śledztwo dotyczące Amy Wine zostało zamknięte i mimo pojawienia się nowych okoliczności w postaci dostarczonych przez agentkę filmików, nie zostało wznowione. Colby nie wyraził na to zgody. Przyjął go tamtego dnia w wyjątkowo kiepskim humorze.

Richard wszedł do jego gabinetu z pendrive'em w ręce. Był mocno niezadowolony, ale za porażki trzeba było zapłacić.

- Dzień dobry, komisarzu- powiedział sierżant. Ciemnoskóry spojrzał na niego i niedbałym gestem wskazał mu krzesło.- Mam złe wieści.

- Od razu przejdź do konkretów, Stone. Mam mnóstwo pracy.

- Dobrze. Pojawiły się nowe okoliczności, a konkretniej zapisy z monitoringu ze stacji. Amy Wine o godzinie bardzo zbliżonej do tej, kiedy uznaliśmy, że umarła, znajdowała się na drugim końcu Nowego Jorku. Nie mogła dojechać do Central Parku na czas, więc... Przyznaję się. Popełniłem błąd. Musimy wznowić śledztwo.

- Mówiłem ci, żebyś zamknął tę sprawę. Dlaczego w takim razie dalej prowadziłeś śledztwo?- zapytał komisarz z naganą w głosie.

- Materiały zostały mi dostarczone przez kogoś. Nie spodziewałem się tego.

- Sprawdziłeś ich autentyczność, sierżancie?

- Oczywiście, komisarzu- przytaknął Stone, na co Colby pomasował palcami skronie. Upił kilka łuków kawy.

- Będę z tobą szczery, Stone, bo widzę pewien potencjał. Podkreślam, że mówię to prywatnie. Nie zawsze trzeba trzymać się długich i żmudnych procedur. W takiej sytuacji myślę, że to nic nie zmienia. Co za różnica czy dziewczyna pojechała do sklepu, stacji czy nawet centrum handlowego przed śmiercią? Nawet jeśli zginęła nieco później niż zakładaliśmy, okoliczności się nie zmieniły. Wpakowała sobie kulkę w łeb, uprzednio zostawiając list pożegnalny. Koniec tematu.

- Ale...

- Powiedziałem koniec tematu, Stone. Żebym cię tutaj więcej nie widział z takimi pierdołami. Do awansu nie dochodzi się znajdując byle szczegół, żeby rozwlec śledztwo w czasie.

Tak właśnie zakończyła się rozmowa z Colbym. Komisarz nie dał mu dojść do słowa i wyprosił go z gabinetu. Stone nie miał innego wyjścia, jak zająć się kolejną przydzieloną mu sprawą. Trafił na wypadek. Akurat tutaj sprawa była jasna i nie miał najmniejszych wątpliwości, że cokolwiek przeoczył.

Znacznie gorzej prezentowała się nowa sprawa, którą niebawem mógł stracić. Lara Cross nie rzucała słów na wiatr. Jak już mówiła, że coś zrobi, nie było przebacz. Przy okazji ignorowała wszelkie przepisy prawne. Sierżant nie wiedział jakim cudem ciągle uchodziło jej to na sucho.

W każdym razie obecnie miał inne zmartwienie. Ciało z głęboką raną w szyi oraz foliowe worki. Sytuacja jasno wskazywała, że mieli do czynienia z bardzo niebezpiecznym i inteligentnym mordercą. Tylko jeden element nie pasował. Po co przywozić tę cholerną krew i wyrzucać dowody swojej winy niedaleko miejsca zbrodni? Richard próbował znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. Nie udało mu się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro