Rozdział 31
Sam przeklinała swoją głupotę i wrodzoną chęć do ryzyka. Do tej pory miała niezachwianą pewność, że nic jej nie będzie. Myślała, że wyjdzie z każdych opałów. Poradzi sobie ze wszystkim, co stanie jej na drodze. Myliła się. Spotkało ją gorzkie rozczarowanie i teraz płaciła za to, tkwiąc w piwnicy, za metalowymi drzwiami. Poważnie. Kto instaluje w domu takie drzwi?! Chyba tylko mordercy, którzy chcą więzić tam swoje zdobycze!
Zaczynając od początku, obudziła się tutaj kilka godzin temu, może kilkanaście. Z napadu pamiętała jedynie silny uścisk mężczyzny i dziwną chemiczną substancję, którą zmuszona była wdychać aż do utraty przytomności. Ciężko było jej określić porę dnia, skoro nie miała okna, o zegarku czy telefonie nie wspominając. Od tej pory nic się nie działo. Poza kilkoma razami, kiedy oprawca włożył do środka skromną porcję jedzenia i wodę butelkowaną. Jednak robił to zza drzwi, ledwo je uchylając. Ani razu nie udało jej się go zobaczyć.
Nie wiedziała kto ją tu więził, ale niewątpliwie był to człowiek, którego szukała. Nie człowiek, a potwór, poprawiła się w myślach. Najbardziej, poza własną głupotą oczywiście, wkurwiało ją to, że ciągle nie wiedziała, kim ten świr był. Jej wrodzona ciekawość wręcz błagała o odpowiedź na nurtujące ją pytanie. A jednak morderca pozostawał anonimowy i zachowywał się co najmniej dziwnie.
Próbowała z nim porozmawiać, żeby nadać temu duchowi bardziej cielesną postać. Podobno wtedy jest mniej straszny. Za każdym razem ją ignorował, chociaż próbowała różnych sposobów. Najpierw udawała miłą, załamaną swoim losem niewiastę. Próbowała nawet błagać, co kosztowało ją dużo wysiłku. W innej sytuacji nie posunęła by się do czegoś tak poniżającego. Ale tutaj mogła sobie na to pozwolić. Istniały nikłe szanse, że w ogóle uda jej się przeżyć. Była gotowa poświęcić się, żeby się stąd wyrwać.
Robiła dosłownie wszystko, żeby zmusić go do rozmowy. Kiedy przyjazne sposoby zawiodły, posunęła się do wyzwisk i prób prowokacji. To wychodziło jej znaczenie lepiej niż proszenie czy błaganie. Mówiła wszystko, co jest obraźliwe i akurat wpadło jej do głowy. W pewnym momencie nawet mówiła cokolwiek. Liczyła, że słuchając w kółko tego samego, postanowi ją uciszyć i odezwie się, być może odpowie na prowokację. Nic z tego. Choć była wyjątkowo wkurzająca, oprawca milczał. Musiało być z nim coś nie tak. Każdy normalny człowiek miałby jej dość po czymś takim.
Ale nie on. Ten bezimienny morderca nawet swojej ofierze nie chciał pokazać twarzy. Ciekawość paliła ją od środka i nie dawała jej spokoju. Dla dziennikarki było to niemal równoznaczne z torturami. Jeśli miałaby wyobrazić sobie piekło, lepszej scenerii i okazji nie wymyśliłaby. Może jeszcze dołożyłaby Camerona, żeby mógł ją denerwować. Chociaż nie, cisza była znacznie gorsza. Dobijała ją. Nie słyszała głosów, szmeru, jedynie raz na jakiś czas słyszała skrzyp otwieranych drzwi i przesuwany po gołym betonie plastikowy talerz. Nie była przyzwyczajona do czegoś takiego. W Skylight nie istniało coś takiego jak cisza, chyba że Snyder był w wyjątkowo podłym nastroju. Poza tymi wyjątkowymi sytuacjami, redakcja tętniła życiem, tak samo jak Manhattan.
Od jakiegoś czasu nawet w mieszkaniu nie miała ciszy. Ciągle gdzieś kręcił się kot. Zdarzało mu się z czegoś spaść, co swoją drogą, było całkiem zabawne. Czasami budził ją, specjalnie miaucząc jej do ucha. To już nie było takie przyjemne. Dobrze, że znalazła dom temu zwierzątku zanim została porwana. Przynajmniej kot nie musi cierpieć. Nie wiadomo czy w ogóle wróci do swojego mieszkania. Lekko irytowało ją nazywanie swojego czworonożnego lokatora "kotem". Jednak celowo nie dawała mu imienia, bo nie chciała się przywiązywać. Wiedziała, że nie byłaby dobrą właścicielką. Większość swojego czasu poświęcała pracy. Chciała dla niego prawdziwego domu i kochającego właściciela, który chętnie poświęca mu swój czas. Miała nadzieję, że Emily dobrze się nim zajmie.
Jej cela więzienna prezentowała się następująco: goły beton pokrywający ściany i podłogę, karimata z kilkoma kocami oraz nocnik. Nawet nie miała dostępu do łazienki! Tak bardzo brakowało jej tego niewielkiego, ciepłego, przytulnego pomieszczenia, w którym bez skrępowania mogła wylegiwać się w wannie wypełnionej po brzegi ciepłą wodą. Brakowało jej też wygodnego łóżka czy choćby średnio wygodnej sofy, na której mogłaby spać, jak na cywilizowanego człowieka przystało. Właściwie wszystko byłoby przyjemniejsze od tej zimnej posadzki, na której drętwiał jej tyłek. Nie musiała siedzieć, ale kółeczka po celi były równie bezsensowne.
Postanowiła przestać zastanawiać się nad tym, czego jej brakuje, a było tego mnóstwo i skupić się na tym co miała. Powinna opracować plan ucieczki. Jedyną szansą były te nieliczne okazje, gdy oprawca przynosił jej jedzenie, tylko wtedy mogłaby cokolwiek mu zrobić. Problem w tym, że nie miała nic ciężkiego, czym mogłaby uderzyć go w głowę. Miała do dyspozycji: koce, karimatę, puste butelki z wodą i plastikowe talerzyki. Nic, czym mogłaby mu zrobić krzywdę. Przeklęła. Ten sukinsyn wszystko przewidział. Nawet nie dawał jej zwyczajnych talerzy, które bez większych problemów mogłaby rozbić mu na głowie.
Zerwała się z miejsca i zaczęła krążyć po swoim niewielkim więzieniu. Doszła do wniosku, że to miejsce idealnie odzwierciedla stopień realizacji planu ucieczki. Oba były puste, pozbawione możliwości.
Myśl, Fox, nakazała sobie w myślach. Co możesz zrobić? Nic nie przychodziło jej do głowy. Morderca miał nad nią przewagę na niemal każdym polu. Był silniejszy, o czym dobitnie przekonała się na własnej skórze. Mógł mieć różnego rodzaju broń: palną i tak zwaną, białą. Na przykład jego pierwsza ofiara, Amy zginęła z powodu strzału w głowę, rzekomo samobójczego. Za to inna miała poderżnięte gardło. W dodatku mógł mieć przy sobie ten środek chemiczny, którym ją uśpił. W pojedynku nie miała z nim szans.
Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy ktokolwiek będzie jej szukał. Na pewno Danny, uznała z ulgą. Co prawda, przy ostatniej rozmowie, to sformułowanie wcale nie napawało jej optymizmem w tej chwili, obraziła się na niego w iście dziecinny sposób. Mimo tego, nie miała najmniejszych wątpliwości, że będzie się martwił i prędzej czy później wpadnie na pomysł, że mogło jej się coś stać. Rzecz jasna, miała nadzieję, że to się zdarzy prędzej. Poza nim miała jeszcze Maddie, Jacka i McFarlena. Jeśli nie zjawi się w pracy, uznają to za co najmniej podejrzane. Ewentualnie Snyder wyrzuci ją z pracy, ale o tym wolała nie myśleć. Po co się jeszcze bardziej dobijać? Była już wystarczająco załamana.
Jej myśli same skierowały się ku McFarlenowi. Nie wiedziała co myśleć o... incydencie. Z nostalgią przypomniała sobie, jak spotkała go po raz pierwszy i jak bardzo ją wkurzył. Chłodno, stanowczo i arogancko wyłożył jej swoje warunki, nie przyjmując żadnych obiekcji. Short americano, niemal usłyszała jego głos. Jej umysł coraz częściej robił sobie z niej żarty. Zaskakiwało ją jak bardzo zmieniła się ich relacja. Nienawiść przerodziła się w... Co? To było bardzo dobre pytanie.
W każdym razie zaczęli normalnie rozmawiać, a nawet się całowali. Robiło jej się gorąco, kiedy przypominała sobie tamten moment. Nigdy wcześniej nikt jej tak nie całował. Tęskniła za nim, chociaż nie wiedziała, czy byłaby zdolna przyznać się do tego głośno. Chciała spędzić z nim więcej czasu i poznać go bliżej, w obydwóch tego słowa znaczeniach. Skoro tak mocno iskrzyło między nimi, podczas tego niewinnego incydentu, co byłoby, gdyby poszli do łóżka? Chciała dożyć tej chwili i przekonać się, co się stanie.
Chciała porozmawiać z Dannym, któremu przez własną głupotę nawet nie wspomniała, że rozmawiała z Flynnem. A skoro już mowa o koronerze... Czy to on ściągnął na nią niebezpieczeństwo? Poszczuł ją bratem, a może sam był mordercą?
Uświadomiła sobie też, że nie wybaczyła Jackowi. Zamierzała to zrobić następnego dnia, kiedy tylko przyjdzie do pracy, a teraz nie miała takiej możliwości.
Nie pomogła również Maddie, która po zerwaniu trzymała się raczej kiepsko.
Nie zdążyła nawet porozmawiać z Anette na temat jej relacji z Jackiem. Sypiali ze sobą czy może łączyło ich coś poważniejszego? Czy Snyder cokolwiek podejrzewał? Czy ciągle miał nadzieję na odbudowanie związku z byłą żoną?
W jej oczach pojawiły się niechciane łzy, a obraz mocno się rozmazał. Chciała zrobić w życiu jeszcze tyle rzeczy. Miała zostać słynną dziennikarką, która węszy w sprawach naprawdę istotnych, pokazuje ludziom prawdę. Tak właśnie zawsze wyobrażała sobie swoją przyszłość. A teraz nie miała pojęcia czy dożyje jutra. Najgorsza była świadomość, że może jedynie czekać na łaskę lub niełaskę mordercy. Była bezsilna.
*****
Cameron pomimo bogatego doświadczenia w sprawach dotyczących zaginięć, nie wiedział co myśleć. Mieszkanie wyglądało normalnie, zupełnie jakby wyszła na chwilę na zakupy. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek anomalie, a jednak jego przyrodnia siostra nie wróciła. Ponadto na komendzie czekała na niego grupa jej znajomych, którzy byli gotowi przekonać go za wszelką cenę, że grozi jej niebezpieczeństwo. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, sprawiłby tych nadgorliwców. Ale Sam nie była mu tak całkowicie obojętna. Nieustannie się kłócili, a nawet nie potrafili normalnie rozmawiać, co nie zmieniało faktu, że nie chciał, żeby cokolwiek jej się stało. Dlatego właśnie podjął taką, a nie inną decyzję.
- Mieszkanie wygląda normalnie. Nic więcej wam na ten temat nie powiem- uprzedził na początku, żeby uniknąć lawiny pytań.- Zacznę od przesłuchania każdego z was z osobna. Danialu, ty pierwszy.
Cameron wygonił wszystkich ze swojego biura, zostając sam na sam z Danielem, tym najgłośniejszym i najbardziej wkurzającym, jeśli miał być szczery. Jednak coś podpowiadało mu, że to właśnie on ma najciekawsze informacje. Skoro miał odnaleźć Sam, najpierw musiał zobaczyć jak wyglądało jej życie.
- Muszę ci o czymś powiedzieć...
- Świetnie, ale zrobisz to za chwilę. Teraz będziesz odpowiadał na moje pytania. Czy to jasne? Rozumiem, że tak. Kiedy ostatni raz miałeś z nią kontakt?
- Jak mówiłem, rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem, koło osiemnastej- odparł tylko odrobinę zirytowany.
- Byłeś ostatnią osobą, z którą miała kontakt?
- Tak mi się wydaje.
- Jak wyglądały twoje relacje z Sam?
- Przyjaźniliśmy się.
- Zdarzały wam się kłótnie?- kontynuował Cameron. Danny skinął głową.
- Czasami. Przeważnie chodziło o błahostki.
- A podczas waszej ostatniej rozmowy? Też się kłóciliście?
- Nie, tylko... Sam się na mnie obraziła i przerwała połączenie.
Bardzo dziecinne, pomyślał Wilson. I bardzo w jej stylu.
- O co poszło?
- Niestotne. Mam podejrzenia, co się z nią stało- oznajmił Daniel, krzyżując ramiona na piersi. Przez moment mierzyli się spojrzeniami, aż Cameron skinął powoli głową.
- No dobra, mów o co chodzi.
- Ostrzegam, że muszę zacząć od samego początku, czyli przyjazdu Sam do Nowego Jorku.
Wilson ponaglił go ruchem dłoni. Rzekomy przyjaciel Sam, bo póki co nie miał jak zweryfikować tej informacji, opowiedział mu nieprawdopodobną historię o żądnej sensacji dziennikarce. Ciężko mu było uwierzyć, że zachowała się tak nieodpowiedzialnie i zataiła razem z Dannym informacje przed policją. Tak się, kurwa, nie robi! Niestety wiele osób ciągle nie potrafiło tego pojąć.
- Opowiedz o sekcji Amy Wine- nakazał Cameron. Chciał lepiej zrozumieć sytuację.
- Ona wcale nie popełniła samobójstwa. Chociaż faktycznie zginęła z broni palnej, którą przy niej znaleziono, po śmierci odcięto jej palec. W taki sposób działa morderca z Central Parku. Wiekowo też się łapie do... Preferencji tego psychopaty. Powinniśmy byli powiedzieć o tym policji, ale Sam tak bardzo chciała zdobyć awans.... Myślała, że zdobędzie go, jeśli napisze artykuł o mordercy Amy.
Cameron zmielił w ustach przekleństwo. Jego przyrodnia siostra była całkowicie bezmyślna. Potrafiła narazić się na niebezpieczeństwo i odpowiedzialność karną, żeby napisać tekst do popularnego serwisu plotkarskiego. W pewnym sensie jej zachowanie było zrozumiałe. Goniła za karierą, nie zważając na nic innego, do kurwy nędzy.
- Wywnioskowałeś udział osób trzecich tylko na podstawie odciętego palca? Widzę, że o czymś mi nie mówisz. Jeśli mam odnaleźć Sam, muszę wiedzieć wszystko.
Daniel westchnął, ustawiwszy wzrok w jednym punkcie. Ewidentnie coś ukrywał. Cameron wyciągał informacje nie od takich jak on. Argument "dla dobra Sam" był najlepszym możliwym rozwiązaniem.
- Na początku byłem jedynie stażystą w trupiarni, to znaczy kostnicy przy Morris Avenue. Dopiero potem zaproponowano mi stałą posadę. Jako stażysta nie miałem nic do gadania. Douglas Flynn, koroner zajmujący się Amy doskonale o tym wiedział. W raporcie dla policji napisał, że to było samobójstwo. Największe podejrzenia wzbudził we mnie ten palec. Według raportu został odcięty przed śmiercią. Koroner z takim stażem nie popełnia takich błędów.
- To znaczy?
- Ocena oznak reakcji kostnej to absolutne podstawy. Wiedzą to nawet studenci z pierwszego i drugiego roku. Kilka razy próbowałem mu to dyskretnie pokazać, a on z premedytacją zmieniał temat i odwracał mogą uwagę- rozwinął Danny.
Cameron zapisał imię i nazwisko koronera. Musiał go przesłuchać. Jeśli faktycznie doszło do porwania, był podejrzanym, być może nawet sprawcą. Miał motyw. Krył kogoś albo popełnił kardynalny błąd. Obie opcje mogły pozbawić go pracy i autorytetu.
- Od tego momentu próbowała poznać prawdę?- spytał sierżant. Rozmówca potwierdził, po czym kontynuował opowieść, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej nieprawdopodobna. Prywatne śledztwo Sam było pasmem niepowodzeń, zbiegów okoliczności i napadów intuicji. Pieprzona improwizacja.
- Tyle mi wystarczy- oznajmił w pewnym momencie Wilson.- Wspomniałeś o jakiejś tablicy zbrodni. Gdzie ona jest?
- W mieszkaniu Sam za oparciem kanapy, ale to jeszcze nie koniec. Podejrzewam, że próbowała sprowokować Flynna tuż przed zaginięciem.
- Podejrzewała go? Groziła, że ujawni jego błąd? Co chciała osiągnąć?
- Nie, podejrzewała jego brata. Chciała uzyskać jakieś potwierdzenie swoich domysłów, tak przynajmniej mi się wydaje- rzekł Danny. Krótko wyjaśnił w jaki sposób Sam do tego doszła. Maska mordercy, rozmowa z żoną tego faceta, martwego od lat, nawiasem mówiąc oraz wizyta w sierocińcu. Te powiązania były tak nikłe, że nie uznałby tego żaden sąd.
- Sam jej w tym pomogłeś- dodał pretensjonalnie Daniel, choć w jego głosie nie dźwięczała złość, a raczej rezygnacja.- Gdyby nie ty, może by nie zaginęła.
- O czym ty, do cholery, mówisz? Nie mam czasu na zgadywanki.
- Naprawdę nie wiesz? A kto zdobył dla niej listę dzieci z tamtego sierocińca w latach, kiedy Meyer tam pracował?
Cameron nie wiedział o co chodzi. Jego siostrzyczka najwidoczniej okłamała swojego przyjaciela, bo w takiej sprawie nigdy by jej nie pomógł. Zawsze tak bardzo wkurzało ją określenie "siostrzyczka". Ogarnij się, Wilson, nakazał sobie stanowczo.
- Myślisz, że wyświadczył bym jej przysługę w takiej sprawie? No chyba cię pojebało.
Danny był autentycznie zdziwiony, ale sierżant zignorował jego pytania. Miał jeszcze wiele osób do przesłuchania. Wyprosił go, a następnie zaprosił do środka Jacka.
- Nie miałem czasu na solidny research. Myślę, że nam obu zależy na czasie. Mów kim jesteś dla Sam, kiedy ostatnio się z nią widziałeś i czy wiesz coś jeszcze, co mogłoby być pomocne.
- Pracuję razem z Sam w Manhattan's Skylight. Często rozmawiamy razem w pracy, wychodzimy na lunch do kawiarni naprzeciwko i czasami widujemy się również poza redakcją. Wczoraj rozmawiałem z nią no nie wiem... Koło dwunastej?
- Sypialiście ze sobą?- wszedł mu w słowo Cameron. Rozmówca obdarzył go zdziwionym spojrzeniem.
- Nie. Łączą nas czysto koleżeńskie stosunki. Do niedawna spotykałem się ze wspólną znajomą, moją i Sam, która również pracuje w Skylight. Zresztą jest na korytarzu. Ale ona nie miała z tym żadnego problemu. Życzyła nam jak najlepiej.
- Jesteś pewien?
- To jest tak samo pewne jak rykoszety u Snydera- odparł Jack. Cameron nie wiedział o czym on mówił, ale miał to gdzieś.
- Czy Sam miała jakichś wrogów w redakcji lub poza nią?
- Nie wydaje mi się. W Skylight większość ją lubiła. Szef był w stosunku do niej tak samo opryskliwy jak do innych. Poza redakcją nie zdążyła narobić sobie wrogów. Wiesz, o co chodzi... Dziennikarstwo i tak dalej. Jedynie kłóciła się ze swoim mentorem, McFarlenem.
Sierżant myślał, że rozmowa z Jake'iem, czy jak mu tam było, będzie stratą czasu. W końcu usłyszał coś godnego uwagi.
- Rozwiń temat. Często się kłócili?
- Wydaje mi się, że tak. Ale to nieistotne. Niczego by jej nie zrobił. Po prostu on był jej przełożonym i narzucał jej pewne reguły, a ona... Nie lubiła ograniczeń- opowiedział Jack.- Różnica charakterów i tyle.
Cameron musiał przesłuchać tego McFarlena, ale chyba to nie był tak obiecujący trop, jak mu się początkowo wydawało. Odesłał Jacka i zaprosił kolejną osobę: Maddie. Ona nie powiedziała mu nic nowego. Potwierdziła to, co powiedział jej poprzednik, chociaż swoimi słowami. Sam była lubiana. Nie, nie miała żadnych wrogów. Kłóciła się z McFarlenem, ale on nic by jej nie zrobił. Tak, spotykałam się z Jackiem. Bardzo mi pomagała. Nie wiem co bym bez niej zrobiła. Maddie mówiła to i inne pierdoły. Nic odkrywczego. Następnie zaprosił McFarlena.
- Słyszałem, że jesteś mentorem Sam. Na czym ta funkcja dokładnie polega?- zaczął Cameron.
- Miałem wgląd we wszystkie napisane przez nią artykuły. Jeśli miałem odpowiednie podstawy, mogłem wstrzymać publikację jej tekstu do czasu wprowadzenia stosownych poprawek.
Nic dziwnego, że go nie znosiła, pomyślał Wilson. Dyktował jej warunki, a jego siostra oczywiście tego nie znosiła.
- Czyli jeśli miałeś taki kaprys?
- Teoretycznie tak, ale tego nie wykorzystywałem. Widziałem jak bardzo jej zależy. Chciałem ją tylko czegoś nauczyć.
- Rozumiem. Ktoś sprawdzał twoje poczynania jako mentora?
- Nie.
Interesujące, pomyślał. Tym bardziej to musiało irytować Sam, bo ona była na każdym kroku kontrolowana.
- Jedna z przesłuchiwanych wcześniej osób określiła cię wrogiem Sam. Jak wyglądał wasz kontakt?
- Bywało równie. Od początku chciałem jej tylko pomóc, żeby stała się lepszą dziennikarką, ale ona traktowała program mentorski jako karę. Z czasem zaczęliśmy się lepiej rozumieć i dogadywać.
- Co masz na myśli, mówiąc o dogadywaniu się? Przestaliście się kłócić czy może bardziej się do siebie zbliżyliście? Doszło między wami do czegoś?- drążył policjant.
- Tak, ale tylko się całowaliśmy.
- Tylko?- spytał z powątpieniem. Anthony posłał mu lodowate spojrzenie.
- Przerwał nam telefon. Wczoraj, około szesnastej, siedemnastej. Później wróciłem do siebie. Nie chciałem komplikować relacji służbowej- mruknął McFarlen, zaciskając usta ze złości.
- No jasne. Nie doszło między wami do niczego, bo wam przerwano. Co jej powiedziałeś?
- Że wrócimy do tematu, kiedy skończy program mentorski, czyli jak napisze ostatni tekst. Potem podpiszę odpowiednie dokumenty i będzie mogła pracować bez mojego nadzoru. Jaki to ma związek ze sprawą?
- Taki, że jestem jej przyrodnim bratem, co doskonale wiesz- odparował ze sztucznym uśmiechem Cameron.- Wiem już wszystko co chciałem. Następny.
- Najpierw obiecaj, że zrobisz wszystko, żeby ją znaleźć. Wiem, że jesteście rodziną, ale wasze relacje bywały różne.
Wilson spojrzał na niego z pogardą i drwiącym uśmiechem. Nowy facet jego siostry nie będzie mówił mu takich rzeczy. Miał ochotę powiedzieć coś obraźliwego, ale się powstrzymał. To dobrze, że zależało mu na Sam. Wyraźnie się o nią martwił.
- Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby ją znaleźć i przyskrzynić tego gnoja, który zdecydował się popełnić największy błąd w swoim życiu.
Anthony skinął głową, ledwie widocznie unosząc kąciki ust. Cameron za to obiecał sobie, że go sprawdzi, kiedy cały ten syf się skończy, a Sam będzie bezpieczna.
*****
Po jakimś czasie skończył. Przesłuchał wszystkich bliskich znajomych Sam, którzy mieli z nią ostatnio kontakt. Z ich słów wyłaniał się klarowny obraz początkującej, pełnej zapału dziennikarki, która zrobiłaby wszystko dla awansu, ale nie była bezwzględna. Dla znajomych i przyjaciół była miła, pomocna i uczynna. Poza tym węszyła w sprawie, która wcale nie była bezpieczna. Tak. Teraz Cameron miał całkiem solidne podstawy, żeby rozpocząć oficjalne śledztwo i wiedział gdzie się udać, do agentki Cross i Stone'a. Oni zajmowali się śledztwem seryjnego mordercy z Central Parku. Ku swojej wielkiej uldze, zastał ich na komendzie.
- Świetnie, że jesteście. Mam pilną sprawę. Jeszcze nie zdążyłem oficjalnie wszcząć śledztwa, ale nie mam czasu do stracenia- zaczął Cameron, lustrując wzrokiem rozmówców. Miał już z nimi do czynienia, ale nigdy razem nie pracowali. Stone, chociaż lekko ograniczony i trzymający się przepisów, był znośny. Dobrze wykonywał swoją pracę. Natomiast rudowłosa była chodzącą zagadką. Nie potrafił jej rozszyfrować, tak jak większość pracujących z nią ludzi. Na jej temat krążyło tyle plotek, że śmiało można ją było nazwać legendą. Pomimo sytuacji, Wilson był ciekawy jak ułoży się współpraca.
- O co chodzi?- rzuciła agentka. W jej oczach było coś kociego. Cameron nie potrafił bardziej tego zidentyfikować.
- I tak już nam się nigdzie nie śpieszy- dodał Stone z rezygnacją.
- Pewna młoda kobieta zaginęła. Przesłuchałem jej znajomych i sytuacja nie wygląda dobrze. Ta dziennikarka próbowała na własną rękę znaleźć mordercę. Muszę wiedzieć, co udało wam się ustalić. Mam podejrzenia, że została porwana przez seryjnego mordercę z Central Parku. Jeśli chcę znaleźć Sam, muszę odkryć kryjówkę zabójcy. Mogę liczyć na waszą pomoc?- wyjaśnił najogólniej jak się dało Cameron. Stone pokręcił przecząco głową.
- Obawiam się, że niewiele możemy ci pomóc. Nie mamy żadnych istotnych informacji, a odebranie nam śledztwa to jedynie formalność. Może...
- Oczywiście, Cameron. Chętnie ci pomożemy- wtrąciła rudowłosa.
Wilson z dezorientacją spoglądał na ich dwójkę. Stone był na nie, a Cross na tak. Nie miał czasu na żarty, do cholery! Niech ustalą wspólną wersję.
- Odbiorą wam sprawę? Nie mam czasu na gierki.
- Skąd. My ją zaczęliśmy i my ją zakończymy- zadeklarowała agentka FBI.
- Colby mówił...- zaczął Richard, ponownie przerwała mu rudowłosa.
- Chrzanić co mówił Colby. Realną władzę mają agenci specjalni. Nie masz się czym przejmować, Rich. A teraz, Cameronie, zechcesz podzielić się z nami szczegółami? Może wspólnie uda nam się zapobiec tragedii.
- Mam taką nadzieję- mruknął Cameron, po czym zwięźle, bez pomijania ważnych kwestii, przekazał wszystkie posiadane informacje.
- Zaginioną jest Samantha Fox, jak rozumiem?- spytała Lara, kiedy skończył mówić. Podczas całej jego opowieści, miała nieobecne spojrzenie. Wilson momentami zastanawiał się czy w ogóle go słuchała, ale najwyraźniej tak. Przytaknął.- A w dniu jej zaginięcia rozmawiała z Douglasem Flynnem, koronerem z kostnicy przy Morris Avenue?
Sierżant przytaknął. Rudowłosa miękko niczym kot zerwała się z miejsca i ruszyła w kierunku drzwi. Poruszała się niemal bezszelestnie. Może w tych plotkach o byciu, a przynajmniej zachowywaniu się jak duch było ziarnko prawdy?
- Na co czekacie, panowie? Musimy przesłuchać Flynna, natychmiast!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro